Mainstream

Dinozaury w chmurze 1/2

@BartArt mnie sprowokował pytaniami.

Jednorożec jadący na czymś, czego w całości nie widać jest celowy^^

#wprowadzenie

#stan zasobów, instytutu danych z d (można sobie wygooglać, znalazłem tego hopsztylion, numerki się mniej więcej zgadzają z error bar na wyjściu wielkości stanu wejścia); jakbym podał przypisy to mnie zaraz ktoś pojedzie że stronnicze dlatego brałem pod uwagę lewe i prawe oraz takie dla masówki i laba – też się różnią;

//edit1

Gdzieś po ośmiu stronach siedzenia z “kalkulatorem” i przykładania makro danych z ostatniego wieku (z groszami) do stanu faktycznego wyciągnąłem wnioski, które prezentuje ekipa Santa Klaussa Schwaba. Jak nic zarządzą kolejny lockdown i maszynkę do mięsa gdzie się da pod jakimkolwiek pozorem. To jest jak najbardziej racjonalne zachowanie. Co wyjdzie w tekście.

Oczywiście z moimi wnioskami się nie zgadzam i przeciwko nim stanowczo protestuję kredą na chodniku. Bardzo mi się te wnioski nie podobają. Nazbyt zalatują rozwiązaniami rzymskimi, a że wtedy nie nazywano tego komunizmem to tylko z niedowładu intelektualnego greckich filozofów, których złapali.

Najprawdopodobniej wysyciliśmy niszę ekologiczną (nie w rozumieniu eko oszołomów od ratowania drzewek tylko w rozumieniu utylitarnym – nie ma już czego zeżreć i do pieca wrzucić). Stąd wycie o “innowacje”.

//edit1 end

//tekst jest tak długi, że podzielę go na części

#wprowadzenie;

#zastosowanie zasobów i niedostatki w proporcjach;

#beton z węgla

#metale z węgla

#plastiki z dinozaurów

#kup pan cegłę

#problem czajnika

#Rzymianie też tak mieli

2/2

#zabrnięto w gospodarki bez wzrostu

#objaśnienia proporcji przyrostu dóbr i przyrostu oczekiwań;

#łekonomia i oczekiwania;

 

#wprowadzenie;

Trochę pobzdurzę o tym dlaczego oczekiwania nie są spełniane mimo, że mamy największą podaż dóbr w historii na głębokość odwiertu. Co jest wokół każdy widzi. Wdepnijmy więc pedał w DMC-12 i rzućmy okiem na świat upadku Ziemi Obiecanej równo na przełomie XIX i XX wieku. Nasz wzrok napotka ZERO asfaltu. Nie używano był stosowany do czegokolwiek. Dziś mamy tego blisko 70 miliardów ton. Samo się nie wydobyło i nie przetworzyło. Z czego 3/4 wyprodukowano odkąd Spawacz wyłączył Teleranek.

Rzućmy okiem na rzymskie drogi – tłuczeń oraz żwirki (nie te dla kota, te od Muchomorka). Znajdziemy tego jakieś dwadzieścia parę razy mniej niż mamy. Nie żeby było tego mało – od starożytności sporo piramid usypano, wiara przeniosła na plecach wiernych naście miliardów ton kamyka. Ale od tego czasu do dziś 95% wszystkiego, z czego 2/3 od czasu kiedy Spawacz…

Beton też był znany, ale od tego czasu poszło mnożnikiem FF, bo chyba nie dało się inaczej przekręcić licznika. Z czego 80% od czasu kiedy Spawacz…

Większość wszystkiego innego też powstało od czasów kiedy Spawacz. Mnożnikiem. Najmniej akurat drewna, plastiku, papieru i żelastwa. Ale prawie cała produkcja trwała homo sapaczy powstała za naszego życia. Tyle, że w większości w Azji, ale wokół widać, że coś z pańskiego stołu spadło. W tym czasie wyprodukowano proporcjonalnie ludzi (połowa przedstawicieli gatunku z całej historii żyje od czasów kiedy Spawacz…), a że część straciła termin przydatności to rezultat przyrostu jest odrobinę mniejszy niż pozostałych gratów. Relatywnie więc, w podziale na głowę od końca XIX wieku wzbogaciliśmy się o cały asfalt, betonu nie do przejedzenia, kamieni kupę, cegieł wcale (proporcjonalnie mamy tyle samo cegieł na łeb co na koniec XIX wieku, więc na protestach rzucać kamieniami – cegły oszczędzać!), metali odrobinkę (na łeb mamy o błąd pomiarowy więcej co oznacza głównie żeloz i trochę miedzi, bo reszta to tyle co brudu za paznokciem w tej masie, a w tej masie jest całe aluminium).

W pozostałych drobnostkach zbiednieliśmy o ponad połowę (licząc na łeb). Rozglądamy się uważnie wokół i drewna widzimy… no nie bardzo, papieru… książek mi ubyło (ale zwalam to na przeprowadzki bo wożenie kubika książek było wyzwaniem). Plastik, szkło i włókna z niego co prawda połatały deficyt drewna, ale tylko do połowy. To samo jest z lnem, bawełną i wełną – uzupełniane szkłem i plastikami na potęgę bo skór zwierzęcych takiej liczbie nie nastarczy.

Wszystko to wyprodukowano ciężką pracą dinozaurów. Ponieważ wszystkie nasze maszyny zasilane są biodieslem wyprodukowanym z dinozaurów (rzekomo, nie wnikam czy procesy geologiczne robią takie łańcuchy; na Tytanie niby robią, ale nikt jeszcze nie przywiózł próbek żeby sprawdzić). Przyjmuję z grzeczności (i na potrzeby narracji), że to z dinozaurów.

Wszystkie elektrownie zaś zasililiśmy biowęglem z drzew, które padły (i nakryły się niedostępnością tlenu) zanim mikroorganizmy rozgryzły jak rozgryźć ligninę. Śladowe ilości metali nazbyt ciężkich jako alternatywy do podgrzewania garnka z wodą homo sapacze używają od niedawna i jest to jedyne paliwo mineralne jakie znamy – uran (po przetworzeniu gdzieniegdzie używa się MOX). Który też pożytkujemy tyle co paznokciem patynę zdrapać bo na razie taniej jest wykopać dinozaurem nowy niż dokładnie zużyć pręty. To skomplikowane zagadnienie na kiedy indziej.

Dinozaury w procesie budowy cywilizacji technicznej homo sapacza trafiają do chmury. Ponoć ktoś się klei do lotniska na tę okoliczność, że wypuściliśmy dinozaury i poczuł się gatunkiem zagrożonym.

#stan zasobów;

Zacznijmy od materiałów/towarów deficytowych.

Szkło jest dziś równie niedostępne na głowę jak na koniec XIX wieku. Przetwarzanie tłuczki jakoś tam ratuje sytuację, ale główną przyczyną problemu jest ograniczone wdrażanie technologii nietłukących się szkieł. Ponieważ problem pierwszy przycisnął sovieta, to istnieją takie wyroby z czerwoną gwiazdą, ale sama technologia przyjęła się dopiero z okazji smartfonów (gorilla glass). Wytwarzanie szkła nie jest proste (choć znane od dawna) gdyż większość produkcji to szyby, a te można uzyskiwać wyłącznie w procesie ciągłym lejąc szkło na stół z płynnego (w tej temperaturze) metalu. Linia technologiczna działa nieprzerwanie przez naście lat. W tym czasie nie może braknąć obsługi, zasilania (gaz) i zbytu. Nie może braknąć nawet na chwilę, więc musi się tłuc aby był zbyt. Znowu zmiana standardu (grubość tafli) czy grzebanie w innych parametrach (domieszki, tampering) też odbywa się pokoleniowo. Liczba hut szkła na kontynent jest limitowana popytem, dlatego jest mniejsza podaż niż najniższy popyt. Bo wyłączenie (choćby na chwilę) tego przed zwrotem kapitału robi horendalny odpis. Wyłącza się taką hutę raz – pierwszy i ostatni. Później można to spakować buldożerem.

Przy produkcji jakichkolwiek dmuchańców (szklanki, dzbanki) w procesach zautomatyzowanych (artystyczne szkło jest epicko drogie bo po pierwsze musi być grubsze – niska jakość procesu) warunki są takie same – instalację po wyłączeniu można zepchnąć na hałdę, tyle że akurat piec jest o wiele tańszy. Jak zapewne zauważyliście od czasów Spawacza zamieszanego w Teleranek dzbanki i szklanki znacząco schudły. Dzięki temu można wyprodukować ich więcej, wynika to z poprawy parametrów w produkcji ciągłej (lepszy dozór procesów zautomatyzowanych). Jakość szkła grubego (kufle) znacząco zaś spadła (łatwiej się tłucze bo jest z nastego recyclingu i domieszkowanie nic nie da bez rafinacji).

W rezultacie lustra są obecnie wielokrotnie droższe (do metali jeszcze dojdziemy) niż na koniec XIX wieku. Podaż szkła na łeb nam nie wzrosła. A metody na jego wykorzystanie znacznie poszerzyliśmy.

Sprawę częściowo łatamy plastikiem klejąc węglany, polimery i wynalazki z taflą szklaną, żeby uzyskać jakiś produkt szkłopochodny (głownie na okna). Dlatego budynki bez okien są tak tanie, a okna zmieniają wszystko.

Piwo zamieszkało w puszce. Łatwiej ją odzyskać niż butelkę. A przepisy dotyczące mycia butelek są obecnie epickie. Pamiętacie szklane talerze? Produkowano w Niedorzeczu.

Drewno na łeb jest mniej dostępne niż pod koniec XIX wieku. Przyczyną jest odległość z obszaru pozyskania do hubów transportowych. Pierwszy i ostatni kilometr najbardziej boli. To że niby tam jakieś lasy deszczowe poszły pod kozik to prawda, ale one poszły głownie na… węgiel drzewny 🙂 Bo węgiel się łatwiej transportuje w terenie upierdliwym i ma więcej zastosowań. Drewno pozyskiwane na produkty trwałe ma w obecnej gospodarce rozmiar brudu na łapach muchy. Stąd uzupełnianie lichego drewna epoksydami (że to niby sztuka jest) czy DIY o drewnie z odzysku. Szafa, drzwi czy stół z liścia, a nie substytut z iglaka (na palety to dobre) jest obecnie towarem luksusowym jeszcze bardziej niedostępnym niż dla przodków.

Produkty drewnopodobne z wióra, później z papieru, a później z oklejonego powietrza zapychają dziurę, ale ich ceny nie bez powodu są dziwnie wysokie (stąd meble wykonane z betonu – niby że trendy, nie! To objaw niedostatku). Bo to materiały z tej samej puli i dodatek wynalazków chemicznych nie ratuje wolumenu. Udało się zastąpić istotną część tych produktów tańszymi wersjami stali (gównolitem), a okresowo wpada moda na wiklinę. Pozyskiwania drzewa nie udaje się jednak zwiększyć istotnie z powodu transportu – tam gdzie pozyskiwaliśmy drewno wcześniej posadzono uprawy przemysłowe iglaków. A tam gdzie samo rośnie to tylko dlatego, że dojechać się nie opłaca. Bo drzewa same rosną szybciej niż je wycinamy, tylko właśnie nie tam gdzie je wycinamy.

Z drzewami jest też jeszcze jeden “problemik” ewolucyjny. Otóż gdzieś tak mniej więcej od połowy XIX wieku przynajmniej większy sukces odnoszą drzewa, które pożerają o jakieś 30% więcej dwutlenku węgla od przodków. Uzyskując tę samą masę. Na razie to jest zjawisko świeżo zaobserwowane, ale ta rozpusta energetyczna może mieć związek z tym, że jest cieplej i aż strach gwałtownie im ochładzać atmosferę w przyroście rocznym, bo jeszcze tang ping z głodu zrobią. Ale może mieć też związek z większą dostępnością dwutlenku węgla (przekarmione fastfoodem).

Jednakże! Drzewa liściaste nie odrastają tak szybko jak je pozyskujemy więc planetę porastają iglaki. Ponoć różnica wpływa na albedo i tam gdzie iglaki tam się robi cieplej, a wilgotność delikatnie spada.

Jeśli macie kawałek drewna (liściastego) to zachowajcie – produktów z drewna będzie coraz mniej. Tu zapewne załapie się @Kruk wyjaśniając jakim rarytasem jest szylkretowy grzebień. Drewno z liścia będzie w przyszłości równie popularne jak szylkret.

Można oczekiwać, że ciśnienie na rynku jest tak duże, że “ochrona rynku” i zakaz eksportu surowca (drzewa) bez przetworzenia pojawi się niebawem. A ze względu na możliwe kombinacje również przetworzenia na sztukę. Co oznacza, że będzie tego musiała pilnować biurwa, tylko z przyczyn jakie wyjdą w tekście… nie będzie czym jej zapłacić. Jestem tym przekonany właśnie dlatego, że @Stawowy uważa iż to jest samograj, dlatego że mi się też wydaje że to samograj, i dlatego, że władzuchnie też się tak wydaje. Z mojego doświadczenia wynika, że za każdym razem kiedy zwidują mi się samograje to rzeczywistość błyskawicznie przeprowadza dowód wprost. Dowód nie polega na tym, że pomysł był głupi, tylko założenia opierały się na jakimś pominiętym, a skończonym i nieodtwarzalnym zasobie. Który to zasób można ujawnić bądź nie dedukcją, co i tak niczego nie zmieni, ponieważ się on kończy i nie odtwarza dość szybko.

Tutaj tak samo sprawę ratują plastiki (zamiennik) oraz chemia (epoksydy) oraz chemia^2 (impregnaty). Papier w postaci tradycyjnej już nie występuje, ale chemicy rozwiązali ten problem i podparty plastikiem wyrób papieropodobny ma się dobrze. Prawie wszystkie papiernie na planecie są w Chinach, gdzie indziej ich liczba się w zasadzie nie zmieniła od zakończenie ostatniej, niemieckiej awantury. Tylko nie produkują one już tego samego dobra co kiedyś (zmiany technologii). Domyślacie się czemu tapety są zmywalne?^^

Ceramika za to zmieniła się bardzo. Cegieł na łeb przypada śladowo więcej niż na koniec XIX wieku, większość produkowana jest w Chinach i Indiach. Za to ceramiki/”porcelany” substytuującej wyroby szklane (kubek macie? szklanki drogie^^) przybyło aby uzupełnić lukę. Tyle że ten przemysł jest bardzo gazożerny i o ile huty szkła nikt przytomny nie wyłączy (przed zwrotem kapitału), o tyle ceramika na pstrym koniu jeździ. Większość produktów ceramicznych to substytut parkietu (braki drewna). O ile wcześniej podłoga w urzędzie miała parkiet, to teraz ma kafelki. Wykładanie ścian drewnem (boazeria) mimo zalet termoizolacyjnych nie wyszło z mody pod zarzutem dekoracyjnym, tylko z braku drewna. Kiedy już wolno było wywozić drewno masowo na zapad na uzupełnianie braków w boazerii nikogo nie było stać – byłaby droższa od przywożonych z Włoch kafli.

Istotnym działem ceramiki tak bardziej od strony porcelany są wyroby dla przemysłu. Często bardzo zaawansowane kompozyty o niespotykanych odpornościach łączone z włóknami syntetycznymi czy szkłem w celu uzyskania innych, istotnych parametrów poza skalami niespotykanymi wcześniej. To jedna z przyczyn, dla której kubki są tak popularne – aby zorganizować bardziej zaawansowaną produkcję gdzieś w przemyśle trzeba kształcić, a do tego nadaje się prosta produkcja masowa.

Metali na łeb wychodzi mniej więcej tyle co było na koniec XIX wieku. Głównie żelaza. Przy wolumenie żelaza miedź jest co najwyżej na pozłotkę, pozostałe metale to brud za paznokciem. To że jakoś utrzymujemy się z tym na powierzchni wynika wyłącznie prowadzonego od starożytności recyclingu. W zasadzie co wykopaliśmy pozostaje w obrocie minus jakiś tam rozkurz na utlenianie (niemały bo atmosfera tej planety jest najagresywniejszą dla metali stąd do Alpha Centauri).

Kruszywa zapewne czytelników interesują średnio. Żwirki (kruszywo) i bruk są trzykrotnie powszechniejsze w przeliczeniu na łeb, ale nie bardzo to widać, gdyż głębokość na jaką trzeba żwirek sypać pod coraz większe warstwy betonu skutecznie to przykrywa. Od biedy można zauważyć gdzieniegdzie kamień przy odtwarzaniu zabytkowych ulic, ale wszędzie indziej wypierany przez substytut betonowy. Względem podaży betonu akurat kruszyw mamy niedobór. Jest to istotną upierdliwością w konstrukcjach stąd pewne rozwiązania w postaci dogęszczania żwiru cementem (pod konstrukcje) czy kotwiczenie konstrukcji słupami betonowymi “aż osiądą”. Robią się z tego grubsze jaja przy obliczeniach architektonicznych, bo budowa w miejscu innym niż przewidziane (na przykład w SE zamiast ESpanii) pod wpływem wiatru hulającego w Oresundzie potrafi postawić w wymagalność dodatkowe 250% masy fundamentu, żeby się nazbyt nie gibało (case Turning Torso).

Oczywiście żwirek tak jak w Rzymie idzie pod drogi bite. Ponieważ drogi są obecnie dość szerokie, a żwirek drogi to wszędzie tam gdzie dało się się dać (w łapę audytorom) żwirek był dozowany aptekarsko skutkiem czego drogi mają jakość morską – wzburzone fale. Zaledwie kilka lat po wybudowaniu.

I tak dochodzimy do największego bogactwa. Betonu. Tego to mamy ile wlezie. Ten zaczarowany “kamień z wody i piasku” od końca XIX wieku jest największym wkładem ludzkości w kształtowanie planety. Homo sapiens wystawił sobie betonem pomnik może nie tak trwały jak ze spiżu, ale to wyłącznie z braku spiżu. Przebiliśmy ponad pół tryliona ton i to nie jest nasze ostatnie słowo! Z czego prawie pół tryliona ton przeleciało przez betoniarki odkąd Spawacz i Teleranek. Czyli za życia większości czytelników (bo to jest dziaderskie forum).

Materiał jest tak tani i tak powszechny, że kombinowaliśmy nawet jak robić z tego kadłuby statków. Nie przyjęło się wyłącznie z powodu pracochłonności (zwrot kapitałowy ma być z niskiego nakładu roboty, żeby nie trafiał do robotnika!). Ale wychodzą z tego meble, budynki, drogi, mosty, wiadukty i substytuty bruku. Stać na to nawet rolnika w ledwo co przed Spawaczem od Teleranka zelektryfikowanej wsi. Gdyby nie beton to żyjące obecnie mrowie ludzi nie wiedziałoby co to znaczy “dach nad głową”. Mamy tego ponad 30 razy więcej niż praszczury. Trzeba więc wyjaśnić jak to urwał jest, że nie stać nas na domy (jeszcze nie stać, to się właśnie zmienia – domek z betonowych kart już pękł).

#zastosowanie zasobów;

//okna to oczywiście całokształt zasobów deficytowych: plastik, drewno, metal, szkło, ale przyjmijmy, że tę mieszankę będę w tekście przezywał “okno”;

Sprawa jest banalnie prosta – na beton to nas stać. Basen można zbudować, gazoszczelną serwerownię można zbudować, wiadukt można zbudować, halę fabryczną można zbudować. Ale dom wymaga jeszcze takich dupereli jak okna, drzwi i kafelki. Jak wcześniej zwracałem uwagę kafelki jeszcze jako tako ogarniemy, no ale przodkowie w takich luksusach nie mieszkali więc braknie. Natomiast okien nie będzie, żeby nie wiem co. Gdyby osadzić ludzi w domach bez okien to braknie drzwi. Obecnie deficyt drewna jest na tym gruncie substytuowany żelazem (drzwi stalowe to nie moda na włamywaczy – to prozaiczna konieczność), ale drzwi z betonu mogą się nie przyjąć (grotę pochówku króla żydowskiego ponoć zadekowano kamieniem i nie sprawdziło się).

Z tego powodu priorytet mają konstrukcje okien niewymagające. Przypadkiem ludzie nie chcą tam mieszkać. Jest to problem znany w budownictwie od dawna i przeróżne ustroje kombinowały jak oszczędzić na oknach ślepymi kuchniami. Jeden problem z końca XIX wieku jednak rozwiązano (z oknami) – obecnie nie używamy do ich wytwarzania tyle metali, ponieważ potrafimy wytwarzać duże tafle bez konieczności łączenia ich ramą metalową (lutowanie). Jeśli przyjrzycie się oknom z poprzednich epok to rozmiar tafli był problemem (naprężenia, stygnięcie, temperowanie, utrzymanie parametrów jednorodnie dla tafli). Mamy więc więcej okien.

Kombinowanie z wykorzystaniem drewna/plastiku/metalu na same konstrukcje okien zamyka się w pętli zasobów, których na łeb nie przybyło. Nie ma więc rozwiązania tego równania, aby zrobić więcej okien. Można oczywiście psioczyć, że są budynki całe szkłem pokryte (szklane domy), ale jest tego w skali potrzeb tyle co kot napłakał. To tylko na zdjęciu reprezentacyjnej części kompleksu finansowego tak wygląda.

Rozwiązaniem alternatywnym są pomieszczenia oświetlone – w supermarkecie widzieliście okna? No właśnie dlatego. Świetliki na dachach są droższe od oświetlenia ledami. Niby paradoks, a jednak taniej nam dowieźć prąd niż wyprodukować i utrzymać szkło – mniej roboty. Z tego też powodu “wielkie inwestycje infrastrukturalne” nie są mieszkaniowe – tunel zużywa dużo betonu, a nie zjada okien. Most nie zużywa okien. Płyta lotniska… i tak dalej. Wielkie zalety ma pod tym względem tama – hydroelektrownia pożre betonu ile chcecie.

Problem budownictwa pod habitaty nie jest ograniczony betonem, a pozostałymi substancjami. Dla których mamy też inne zastosowania. Wydobycie dinozaurów (ropa) jest na tyle proste, że mniejszą fatygą jest wypompować nowe niż recyklingować plastik. Podobnie jest z uranem – wydobycie jest prostsze niż recykling, do tego recycling (prowadzony na skalę przemysłową we Francji i pięciu innych, nieistotnych w porównaniu z francuskim wolumenem krajach – Rosja, Indie, Japonia, USA, Chiny, UK skapitulowało) pozwala na produkcję niuków, więc technologia jest objęta ograniczeniami z paragrafu na zbrojenia. Recykling zaś oznacza dostarczenie niższej entropii czyli zasilania. Zasilanie zaś mamy z wykopanego lasu (węgla), który się na palety nie nadaje (za długo leżał bez dostępu tlenu i na ligninę łasych mikrobów).

#beton z węgla

Beton składa się głownie z węgla bo cement. Co może wydawać się nieintuicyjne bo wapień CaCO3 oraz dodatki gliny czy iłu (SiO2 i Al2O3) za dużo literki C nie mają. O ile wydobycie odbywa się mocą dinozaurów to podgrzanie ciasta do 1450stC jak najbardziej odbywa się na węglu, ewentualnie na gazie (na bogato – pierdami dinozaurów). Na tej planecie wapień, iły i glin walają się w takich ilościach, że nie chce się nawet szpadla wbijać to głównym problemem w produkcji jest “gdzie tu blisko majo tory z wunglem”. Wytwarzanie cementu jest głównym czynnikiem emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Żadne samochody, huty, elektrownie, statki i centra danych z kartami graficznymi mielącymi tensory nie składają się na istotną część wykresu emisji względem tego co powstaje w kalcynacji CaCO3 -> CaO + CO2. Wliczając piec i ignorując transport tona cementu to tona emisji. Niby można pudrować, że trochę mniej, ale to takie laboratoryjne dane na potrzeby wykresów, a rzeczywistość najbardziej masowego, wielkoskalowego procesu przemysłowego na planecie w funkcji zachowań homo sapków nakazują trzeźwe podejście do deklaracji. Samo wytworzenie tego cementu co już jest w betonie uwolniło do atmosfery najoszczędniej licząc ćwierć tryliona ton CO2 bez wożenia (urobku, węgla, utrzymania homosapków co się tym zajmują). Z wożeniem to suma emisji samego CO2 jest cięższa niż wszystko co żyje na planecie.

No i jakoś się nie podusiliśmy – w skali atmosfery planety to niezauważalna ilość, ale rośliny zauważalnie się dostosowały i żrą ile mogą. Czyli problemu z emisją CO2 na planecie nie mamy, problem mamy z pozostałymi produktami spalania – sadzami, pyłami. To na to jęczą homo sapacze w miastach, że widać czym się oddycha. To czy od tego jest cieplej przy powierzchni planety gdy górne warstwy atmosfery stygną jest kwestią akademicką. Ale w propagandzie użyteczną. Zaraz dojdziemy sobie do liczenia dlaczego akademicką, a nie straszliwym zagrożeniem do rozwiązania.

#metale z węgla

O metalach pisałem tyle razy, że wspomnę jedynie skrótowo. Za to później będą żarty w kwestiach rozrachunkowych. Metale składają się głównie z węgla – trzeba dużo dinozaurów aby je wydobyć, a później piece na też na dobre chęci nie grzeją. Gęstość planety jaka jest każdy widzi, więc metale trzeba cedzić energetycznym sitkiem. Do tego dochodzi bardzo agresywna, najbardziej utleniająca atmosfera stąd do Alpha Centauri (ponoć dalej, ale na razie nikt nie przywiózł próbek).

Jedyny istotny wolumen w metalach to żelazo, w porównaniu z nim są jakieś śladowe ilości miedzi, a hajpowana reszta to brud na brud za paznokciem nie starczy. Są one dla nas na tyle cenne, że dokonujemy recyclingu od zawsze. Stajemy na głowie by na lustra napylać jak najcieńszą warstwę (reflektory samochodowe to lustra). Nie pytamy przy tym ile na to węgla pójdzie, ponieważ metali mamy na łeb tyle co na koniec XIX wieku i znikąd ratunku.

Zastosowań dla metalu znaleźliśmy mnóstwo – beton pożera tyle, że kombinuje się ze stosowaniem plastiku (dinozaury) do zbrojeń, ale to przelewanie z pustego w próżne – plastik też deficytowy, a jedyną zaletą jest to, że go nie było, a jest i można wydobycie zwiększać. Choć już są jęki, że plastiku wyprodukowaliśmy więcej niż ocean ryb przechowuje, ale nie cały trafił do oceanów – większość plastiku jest w okolicy betonu.

Bardzo dużo metalu na kubik betonu pożerają sieci elektroenergetyczne. Centra danych i telekomy pożerają go owszem sporo, ale po istotnym oczyszczeniu (dużo dinozaurów i drzew kopalnych), jednak nie na tyle aby to przeszkadzało. Stąd wszelkie wymysły, że jakby spadł nam na łeb żelazowo niklowy kamień to by był powód do radości, bo to tyle warte w dularach. Dinozaurom niby spadł, czy akurat żelazoniklowy to nie wiem, ale chyba nie zrobiło różnicy jeśli był duży i z lodu 🙂

Ponieważ tak rozdzieliliśmy żelastwo (znaleźliśmy zastosowania) to musiało na coś braknąć. I to widać w niusach. Otóż zastanówmy się (przyjmując, że na łeb wypada tyle co na koniec XIX wieku) jak dużo żelaza (z molibdenem i innymi uszlachetniaczami) przypada na kombatanta, które to żelastwo nie było stosowane na koniec XIX wieku. Wyjdzie śmieszne zjawisko – można myć ręce albo nogi. Nie mamy dość żelaza aby wystawić armie proporcjonalne do populacji na wzór WW1. Tylko dlatego, że albo działa i czołgi albo karabiny – jakiś tam balans znajdziemy, ale ile karabinów waży czołg, działo samobieżne czy artyleria ciągniona wskazuje, że podobnym mnożnikiem mniej kombatantów możemy uzbroić w karabiny, a z dzidami to kwestie drewna już omówiliśmy. Więc wojna na maczugi się nie uda, na kamienie owszem, ale nie wolno rzucać cegłami bo szkoda 🙂

Jesteśmy najbardziej rozbrojonymi homo sapaczami w historii mimo prężenia kogutów ile to niuków mają po silosach. Gdybyśmy chcieli zarządzić jakiekolwiek zbrojenia to trzeba będzie wyciąć ogrodzenia (case Londynu), bramy, słupy energetyczne, mosty i wiadukty na pierwszy wsad co w zasadzie… poratuje sytuację o kilka procent dostępnego na zbrojenia wolumenu. Jeśli zezłomujemy na ten cel również transport (rozkradniemy tory, ciężarówki, wagony) to nie bardzo jest o co kruszyć kopie, bo to już niczym do huty nie dojedzie, a mosty i wiadukty to jadą przed czy po transporcie? 🙂

Jeśli ktoś sobie roi jakieś wielkie fronty rozciągnięte po kontynentach to uprzejmie zawiadamiam, że w najlepszym wypadku biorąc same dorosłe samce wychodzi i rozgrabiając wszystek metal jaki wydobyliśmy kiedykolwiek wychodzi po ca 10 ton złomu na dzioba. Coś 99% tego jest w nieodzyskiwalnej części infrastruktury (huty, elektrownie, kopalnie, beton, kaloryferów też pewnie nie oddacie). Sto kilo żelaza na chłopa, średnio na planecie. Akurat w krajach uprzemysłowionych wychodzi tego coś z tona (ja niby na Bagnach mam ponad 30 ton), a reszcie brakuje, no ale… w przeliczeniu na logistykę to albo bawimy się w działa, czołgi i pociągi, co powoduje, że wystawiamy armie, które ciężko będzie znaleźć (będą tak nieistotnie małe) albo bawimy się w mięsną naparzankę. To nie jest tak, że trzeba komuś paraliżować zdolności – jedyna zdolność rzeczywista to wycieczki piesze po kilka tysięcy kilometrów. To tyle w ramach zbrojeń wynosi zasób materiałów dostępnych. A jeśli ktoś się zastanawia ile karabinów waży okręt…

Sytuacja w broni zaawansowanej (lotnictwo, rakiety) jest jeszcze bardziej kuriozalna. Komentatorzy prężą się z “co by było gdyby” bardziej niż siłowniki na defiladzie, ale na całej planecie jest jakieś 5 tysięcy niby latających samolotów w siłach zbrojnych. Tak – jakieś pięć razy mniej niż użytkowanych (latających) cywilnych. Samoloty są akurat rejestrowane więc pi razy oko wiadomo ile tego może latać, a ze względu na przeglądy wiadomo ile ma ważne “użytkowanie”. Poza rejestrem jest margines błędu. Z tego samolotów stricte bojowych jest ułamek. Nie że jakiś mały, ale nowoczesnego uzbrojenia dla tego ułamka jest mniej niż samolotów w ogóle. Ponieważ to legendarne “nowoczesne uzbrojenie” ma poziom złożoności samych maszyn (często wyższy). Więc straszenia co by było gdyby starczy na kilka powiatów przez pierwsze godziny, a później będzie proza życia doczepiania skrzydełek do bezwładnościowych.

Żadna wielka zadyma nie rozpoczyna się również z tego powodu, że upośledzenie zdolności do detekcji napadu środkami przenoszenia bmr wywoła użycie tejże. A nikt nie chce wyjść na wybitnego przy wódce i ujawnił, że wódki konwencjonalnej brakło bo kolejne naciski będą oczywiste. To całe starcie Azji z Zapadem mieści się w kilku ukraińskich powiatach i to jest wszystko na co obie strony stać.

Żadne dodatkowe fabryki uzbrojenia po żadnej ze stron nie powstaną, ponieważ nie mamy metalu aby z niego robić więcej puszek niż robimy w obecnych. Zakłady remontowe to miś na miarę możliwości. A że pierwszą ofiarą obecnej awantury były istotne kopalnie żelaza oraz kombinat hutniczy to wsadu jest jeszcze mniej niż było. Strony wygrzebują zapasy z ostatniego stulecia i starcza tego na wielką wojnę na trzy powiaty. Bo to tyle jest tam działań wojennych – więcej niusów niż jednostek.

Jeśli komuś wydawało się, że 40 miliardów ton metali jakie wygrzebaliśmy z planety to dużo, to rozwiewam wątpliwości – nie kuliśmy z tego mieczy. Większość poszła na wydobycie metali i pozostałych surowców do procesu, infrastrukturę do podtrzymania tego procesu oraz kolejne warstwy rekuperacji (w tym transport i infrastrukturę transportową). Niewiele zostało z tego do podziału na dzioba w zasięgu ręki.

#plastiki z dinozaurów

Zapewne słyszeliście o fochach, że plastik się wala. Z radością zawiadamiam o sukcesie – mamy jakieś osiem ton plastiku na dzioba i ciągle brakuje. Niby dużo, ale drewno na dzioba spadło i czymś trzeba było wypełnić braki. Gdyby nie plastiki to byśmy w desperacji po drzewo dwa tysiące kilometrów łazili. Dinozaury, bo z nich robimy plastik ocaliły swoim poświęceniem drzewa i zwierzęta (kość słoniowa i szylkret) obecnie żyjące. Nie ma takiej niegodziwości jakiej nie dopuścimy się by zdobyć zasoby. Dinozaury ocaliły też wieloryby, na które polowaliśmy dla smarów i fiszbinu. Na koniec XIX wieku plastików oczywiście nie uświadczymy. Dziś zastępuje nam drewno, skóry, włókna, szkło. W lepszy lub gorszy sposób jest substytutem tych materiałów. Sporo poszło na zbiorniki, kadłuby, dachy, konstrukcje, okna, drzwi, substytut papieru, obudowy i grzebienie (żółw popiera bo się rusza). Na kubik jest lżejszy od wody (zazwyczaj) więc nie chce tonąć jak żelastwo i rzuca się w oczy na plażach. Za to mniej drewnianych wraków ląduje na plażach.

Plastik w połączeniu z metalem będzie najistotniejszym po betonie tematem przyrostu dóbr, oczekiwań i łekonomii, ponieważ to na tym zestawie oparto wszelkie oczekiwania (innowacje).

#kup pan cegłę

Chyba najciekawszy materiał z jakiego korzystamy. Jego podaż jest wprost proporcjonalna do liczby ludności. Z taką dokładnością, że licząc cegły kubikami można stwierdzić ile homosapaczy żyje w okolicy. Jedyny okres kiedy się to rozbiegło przypada na czas sovietów, którzy starali się substytuować deficyt betonem upowszechniając fabryki “domów” (którym brakowało okien). Soviet zdechł i ilość cegły na dzioba wróciła do tuzina ton na łeb.

Gdyby chodziło wyłącznie o potrzeby mieszkaniowe to na samych cegłach można problem rozwiązać, ale jak zawsze… braknie okien. Materiał ten jest dopasowanym do łapy homo sapacza klockiem – można z niego zbudować cokolwiek. Od dawna nie robimy kształtek (cegły specjalne – budownictwo sakralne), ale podstawowy rodzaj jest uniwersalny, produkcja banalna, zmechanizowana (automatyzacja to najwyżej ozdobnik), można włączyć/wyłączyć zależnie od cen gazu. Gdzie złoże tam można stawiać produkcję i wywozić, a złoża występują powszechnie.

Garnków z tego od dawna nikt nie lepi (na skalę przemysłową porównywalną z budulcem), ale w razie potrzeby jest to możliwe (przy czym dobór złóż jest mniejszy, większe domieszkowanie). Łatwo to załadować nawet bez maszyn, transportować, a jak nie zamoknie to można rozebrać i użyć klocki ponownie. Na bazie tego sukcesu zaczęto kombinować klocki z betonu.

//==============

Skoro jest tak dobrze to dlaczego wszyscy są niezadowoleni, gospodarka nie działa, a wszyscy jęczą na niedostępność mieszkań? I zaczynają się zapędy na podkładanie ognia aby wszystko zaorać?

Wzrost podaży na betonie to 4,7% rocznie. O tyle rosną moce produkcyjne, średnio na jeża przez stulecie. Czyli informacja na poziomie danych instytutu danych z d. Od czasów Spawacza & Teleranka jest mniej więcej średnio taka (błąd poniżej 0.1%) i to ten okres odpowiada za uzyskaną wartość 4.7% bo jest w nominale najistotniejszy. Wcześniej te wzrosty były wyższe (blisko 5,5% jakby się przyjrzeć rocznie to były wahnięcia 3% do 15% krótkoterminowej koniunktury).

Na kamieniach ten wynik to liche 2,65%, na “cegłach” to 1,18%, na asfalcie 5,4%, na metalach 3,1% i 1,15% na “oknach”. Na hominidach wzrost był około 1,14% czyli poniżej średniej dla dóbr. Ale jakoś uparcie trzyma się podaży “okien” czyli podaż szkła, drewna, papieru i uzupełnianie tego plastikiem albo ledwo daje radę, albo jest bardzo chłonne na ręczną robotę populacji. Z pozyskaniem drewna to wiadomo – jedna z najgorszych prac na tej planecie. W przypadku plastiku to odpad z ropy (obok asfaltu). Huty szkła i wyrób przedmiotów szklanych (szklanki na przykład) to ciężka robota z poparzonymi pracownikami (stosunek z przemysłem odbyłem). Ale przetworzenie tych produktów dalej jest w sposób oczywisty ręczną dłubaniną wprost zależną od liczby hominidów. Niezależnie jaką mechanizację i automatyzację się wprowadzi to uzyskana nadwyżka mocy przerobowych trafia do innych gałęzi gospodarki (powstają nowsze, ale w większości to biurwia gówno praca), które nie mają na wymianę czegokolwiek, aby im oszklić więcej niż jedną chałupę. Wszystkie szklane domy to ta delikatna, wyzyskana nadwyżka ze stulecia. Za dużo tego nie ma chociaż foldery reklamowe sugerują inaczej.

Popełniłem kiedyś tekst o średnim wzroście między 2,5% do 4,5% z dominantą w okolicach trzech z groszami przez większość rozwoju populacji ludzkiej. Ostatnie stulecie wskazuje, że wysyciliśmy niszę ekologiczną dla homo sapaka i wskaźnik poleciał na łeb.

Tymczasem system finansowy – no tam to wzrosty są w kosmos. Wrócimy do tego, bo jest kilka historycznych przykładów jak się to skończyło. Grecy i Żydzi zachowali obsługę wyjątku na taki wypadek (masowe oddłużenie) co prawdopodobnie w tak odległych rejonach może mieć związek z najstarszą, znaną hanzą jaką byli Fenicjanie – prowadzili rozliczenia na dużym obszarze i musieli taką obsługę wyjątku wprowadzić kiedy im się limesy odwracały. W tekście dojdziemy limesy czego i w którą stronę liczone.

Przyjmijmy na początek punkt widzenia normików. Każdy coś tam robi co rozumieją, że “pracuje”. Normiki uważają że są jakieś wzrosty i innowacje. Rzucamy okiem na podaż “okien” per capita i zaczynamy się drapać po głowie gdzie te wzrosty?

Otóż większość roboty jaką wykonujemy od czasów Spawacza i Teleranka, pomijając patologiczne gówno prace jakimi zajmują się normiki w urzędach to wożenie surowców na coraz bardziej rozciągniętych łańcuchach (problem ostatniego kilometra), a że wozimy to paliwem to powstaje dylemat logistyczny ile cystern trzeba wysłać, żeby w połowie drogi zalać połowę z nich, żeby jechały dalej (na te co zostały przyjedzie kolejna dostawa je zabrać) i takim łańcuchem o sprawności z limesem w 0,25 ^ (długość łańcucha z powrotem maszyn) prowadzimy transport. Rurociągi (wyższa sprawność – brak powrotu maszyn, limes w stronę jedynki) są budowane z nadwyżki metali (jest). Ale nie z betonu (akwedukt – produkt z betonu być może miałby sens gdyby się nie czepiać o wycieki, ale aż tak nas jeszcze nie boli, z gazociągiem będzie trudniej). Z betonu i kamieni sypiemy sobie dróżki – tam przyrosty są, ale na kamieniach nie takie znowu olbrzymie – dlatego brakuje nam dróg i wyłącznie na terenach z dawna uprzemysłowionych wydaje się jakoby było ich wiele, ale jakoś dziwnie są zakorkowane. Czyli większość pary idzie w gwizdek na transporcie. Mamy zbyt dużo transportu w stosunku do możliwości.

Wyjaśnię to na przykładzie IT, bo tu będzie łatwiej czytelnikom połapać w kropki. Jeśli przypinamy do kolejnych modułów logicznych funkcje to wraz ze wzrostem liczby funkcji rośnie nam data traffic pomiędzy funkcjami. W pewnym momencie jego obsługa jest cięższa niż sama obsługa funkcji zwracających wyniki cząstkowe (to poważny problem przy skalowaniu klastrów obliczeniowych, dlatego shadery mają prostszą logikę niż “wysoki poziom”, a można zejść jeszcze niżej bez zmiennego przecinka). W przypadku rzeczywistej gospodarki ilość “usprawnień” jakie wniosła globalizacja sprowadza się do gwałtownego przyrostu traffic i większość mocy produkcyjnych idzie na ten cel. Większość paliw które wydobywamy tam trafia, nie na użyteczności (produkcję, funkcje logiczne klastra wykonawczego) ale na arbitraż co skąd wozić, czym do kogo oraz kolejnej warstwy rozliczeniowej (system finansowy). Do tego do każdej funkcji państewka przypięły ciężkie funkcje sprawozdawcze (to że nikt tego nie czyta i żadna AI tego big data nie mieli to oczywiste, bo to działa wyłącznie na mikroorganizmy gospodarcze, dużego i tak nie da się skontrolować, bo ma podpiętą funkcję audytu – czyli jest obsługiwany jako wyjątek i gospodarka powoli zaczyna składać się z samych wyjątków).

Ponieważ nakład na zarządzanie danymi, łańcuchem logistycznym oraz podobnymi strukturami ma wykładniczy spadek sprawności w funkcji złożoności to jedną z metod organizacyjnych są oligarchie i kombinaty. Przerabiali to Rzymianie, przerabiali komuniści, na Zapadzie też mamy różne “specjalizacje”, a nawet rzucono tym w merkantylizm jako “przewagi komparatywne”. W rezultacie chodzi o usztywnienie pewnego procesu, zarówno pod względem skali podaży jak i obszaru obsługiwanego z wykluczeniem tej funkcji we wszystkich innych. Taki rodzaj monopolu (gdyby generalizować). Te monopole potrzebują siebie wzajemnie, a mają rozbieżne interesy w funkcji raportowania i clearingu. Dlatego gospodarki planowe się nie sprawdziły względem gospodarek konkurencyjnych, ale wyłącznie dlatego, że konkurowały gdy te istniały. Konwergentnie gospodarki konkurencyjne zmieniły się w planowe (obsługa wyjątków) dodrukiem (jak do tego doszło będzie kawałek dalej).

Na podanych wyżej liczbach przyrostu dóbr, oraz spadku zapotrzebowania per capita na utrzymanie podaży (mechanizacja rolnictwa, wytwórczości etc) docieramy do tego samego problemu co każde imperium – posiadamy populację, dla której nie ma zajęcia, a zwiększenie podaży dóbr napotyka przeszkodę materialną – odległość dostaw surowca z terenów, gdzie brakuje infrastruktury. Rozbudowa infrastruktury pozyskiwania przez podbój zdechła z powodu rozwoju uzbrojenia (nie kalkuluje się kiedy tubylcy mają dostęp do uzbrojenia), a podbój kapitałowy dotarł do tego samego po kilku stuleciach (też się nie opłaca kiedy tubylcy mają dostęp do alternatywy kapitałowej bo się wzbogacili).

To że wytwarzamy kolejne obszary “produkcji” (usług) też nic nie zmienia, bo każdy sapek chce domku z oknami, a okien produkujemy akurat na styk. I tutaj pojawia się problem rozliczenia czajnika. Takiego urządzenia do podgrzewania wody, nie chodzi o Chińczyków.

//==============

#problem czajnika

Aby mieć desygnaty materialne to omówmy kilka nowych gratów z początku XX wieku, które doszły do “domku z oknami”. Domki z oknami i trawnikiem na modłę pruską Jankesi zaczęli wdrażać już w XIX wieku, były planowe miasta z cegieł (Pullman będzie dobrym, dużym przykładem) z segregacją klasową manifestowaną habitatem.

Z nadwyżek fabryk udało się do domów podciągnąć prąd. Nie był od razu ciągnięty z jakiejś centralnej elektrowni kablami. Początkowo były to generatory napędzane przepływem wody w wodociągach, ponieważ prądu używano co kot napłakał do żarówek, a nie było jeszcze standardów, więc co tam komu wyszło to na danym obszarze działało. Ale szybko zaczęto przechodzić na dystrybucję standaryzowanego napięcia kablami.

Pojawił się czajnik elektryczny, odkurzacz i pralka. O ile czajnik miał przodka funkcjonującego jeszcze przez stulecie (dziś kupno czajnika nieelektrycznego nie jest takie proste – niska podaż, produkt hobbystyczny) to odkurzacz i pralka nie miały. Były owszem zmiotki mechaniczne do dziś produkowane i używane na halach fabrycznych, ale odkurzacza nie było – dywan trzeba było trzepać co przetrwało kolejne stulecie (pod domem ciągle mam trzepak w krainie niby pierwszego świata, trzepak jest zmechanizowany i grubo ocynkowany, że sto lat wytrzyma, no ale jednak trzepak).

Wymienione produkty jako że nie miały przodka (niczego nie zastępowały, a zmniejszały znacznie roboczogodziny kosztem prądu) nijak nie pasowały to clearingu. Więc ustalano ich cenę na bazie kosztów plus marży – były piekielnie drogie. Do tego stopnia, że odkurzacz to była firma, która jeździła z odkurzaczem od domu do domu (raczej zamożnego) czyniąc porządki. Dość szybko firmy produkujące te oszczędzające robotę dobra, elektrownie, kopalnie i huty zaczęły gromadzić z rynku cały zapas papieru (w wyjątkowo konserwatywnych, przypiętych do złota rozliczeniach). Jednocześnie dotyczyło to firm produkujących silnika spalinowe (ówcześnie manufaktury, czasem w dużym gabarycie do statków, ale dalej manufaktury). Odciążenie z roboty zostało wysoko wycenione i mechanizacja czego popadnie postępowała. W ciągu dekady nie było się czym rozliczać, więc te nachapane firmy zaczęły same kredytować kupujących tworząc zobowiązania długoterminowe IOU o czego od razu dosiadły się banki (część firm zbudowała własne, część wykupiła udziały w istniejących). Jednocześnie na potrzeby wsadu kredytowano się z giełdy IOU. Nie przetrwało to nawet dekady – nie było w puli na wymianę tyle dóbr aby to opłacić. Zrobił się globalny kryzysik, w jego czasie zleciała WW1, gospodarka na planecie padła na clearingu. Rozwiązano to zakupując od ludności usługi (programy robót publicznych) aby im wydać jakieś papierki, papierki pochodziły z drukarki, a system sprawozdawczy był konieczny aby jakoś to trzymać w rozsądnych parametrach (w miarę potrzebne roboty publiczne – takie piramidy dla władców).

Kłopot w takim rozrachunku to jak wycenić ulotną robotę we w miarę nieulotnych dobrach. Część problemu rozwiązuje przetwarzanie (rafinacja jako uogólnienie) jako nakład roboty na zrobienie z rudy wsadu do pieca, z tego surówki, z tego wyższego jakościowo materiału, jego domieszkowanie, kolejne przetwarzanie i tak dalej aż mamy silnik. Czy cokolwiek innego. Ilość tych procesów, stratność oraz potrzeby ludności trudzącej się nad tym spinano energoniewolnikami tryskającymi z ziemi i leżącymi w płytkich pokładach. W USA ropa sama tryskała spod pastwisk, w Reichu wystarczyło wbić szpadel aby pozyskać węgiel torfowy (brunatny) i wrzucić do pieca.

//wstawka o węglu

W uogólnieniu węgiel jako paliwo wydobywane spod ziemi mamy w trzech postaciach. Taki świeży, jeszcze niezwęglony to torf pod glebą, bardzo energetyczny, mocno zanieczyszczony. Torf jak tam poleży miliony lat to się powolutku staje węglem brunatnym pod wpływem warunków, głównie braku tlenu i naciskiem skał. A jak poleży tam setki milionów lat to zamienia się w kamienny, później w antracyt i nawet droższe kamyczki zależnie od warunków. Tak w przybliżeniu to wygląda. Więc płytko mieliśmy w Europie torf i na jego spodzie coraz bardziej brunatny węgiel, a w pokładach wyniesionych pod górami kamienny.

Pozostał problem kopania coraz głębiej bo tego jest niżej od groma, ale wyniesienie tego na powierzchnie kosztuje energię z niego pozyskiwaną.

//koniec wstawki o węglu

Tych złóż starczyło na sto lat rozruchu i dezindustrializację. Problem kopania coraz głębiej odbił się jednak na clearingu tak samo jak “czajniki”. Otóż pierwszy “czajnik” (pralka, odkurzacz, silnik parowy, ostateczny argument królestwa) jest kupowany na pniu przez najzamożniejszych. Więc początkowe “wzrosty zysków ze sprzedaży” są niebotyczne (nazwijmy to etap A). Po nasyceniu rynku lux wchodzi premium, bo nowobogaccy też aspirują i dla nich jest rynek premium (B). Przedmioty nie są już tak customizowane i zdobione (polecam rzucić okiem na zachowane uzbrojenie i zdobnictwo – czym się różni broń masowa od indywidualnej dla jaśniepaństwa). Ale to ciągle bardzo dochodowy rynek. A na końcu infrastruktura jest tak dostosowana, że trzeba to dowieźć wszystkim (żeby z widłami i pochodniami nie ganiali) co wysysa ich nędzny zasób błyskawicznie i wymaga IOU (C). A później można jeszcze wdrożyć konsumpcjonizm na kredycie (D) oraz kredytowanie wymuszone NINJA (E).

Z punktu widzenia inwestora wchodzącego w epoce A oczekiwana stopu zwrotu, dywidenda, wzrost wartości przedsiębiorstwa ma się liniowo skalować ze sprzedażą. Na A odsysane są nadwyżki (srebra rodowe), na B bieżące rozliczenia. Na C bieżące potrzeby i rynek staje dęba więc wdraża się rekuperację kredytową (to niczym nie różni się od silnika jeśli rozrysować diagram i doczepiać pod wał kolejne urządzenia wymagające wzbudzenia z akumulatora aby generowały coś tam pobierając z wała). Ale w takiej sytuacji inwestor jedyne co ma to przepływy, a nie dobra. Oczywiście z A i B wymieniał papierki na złoto, ale jak rozkręca się C to nie ma takiego zapasu w obrocie aby go składować w skarbcach inwestorów. Zwyczajnie gotówka jest potrzebna do obrotu aby nie zamarł. Nie można robić hoardingu na tym bo w przypadku złota walnie to po ksztach kredytów i zabezpieczeń na modłę średniowieczną (stopy po 400% rocznie na gotówce i 6% na zbożu były standardem, ale przy braku zboża premium na nim wynosiło 250% więc feudałowie pod każdą szerokością wysyłali do chłopów zbrojnych w celu rozliczenia, a chłopi stawiali się z widłami przywitać poborców, najlepsze zapiski mamy z Japonii, bo tam ustrój zachował się najdłużej i całe obszary wylatywały z systiema stając okoniem).

Można sobie wyobrazić że D czy D jeszcze jakoś rozsądnie przesuwa zobowiązania na przyszłość, ale mając dane z ponad wieku patrzymy co można za to kupić. I czy ktokolwiek będzie tego potrzebował. Więc można za to kupić (w przyszłości patrząc z początku XX wieku) dużo betonu, kilka kamieni, cegłę i asfalt. To się co prawda da zbyć ale wyłącznie zbiorowo pod ściepę podatkową.

Okien i domków z tego nie ma (widać po makro). A czy są czajniki to wystarczy rzucić okiem na jakie łupy rzucają się azjatyckie hordy podczas awantury w U. Łupią pralki, lodówki, odkurzacze, czajniki, tablety. Jakby to były tak powszechne dobra jak się nam w krainach uprzemysłowionych wydaje to by się nie rzucali jak Reksio na szynkę. Czyli żyjemy w bańce i nam się co najwyżej wydaje, że to są dobra powszechne.

Jeszcze do połowy XX wieku pogląd, że ściepa podatkowa przy rosnącej produktywności ma sens był powszechny. Tyle że kolejne szyby naftowe trzeba było robić głębsze, trochę dalej, i wlewać do nich wody. To zaczęło się błyskawicznie odbijać na EROEI, a co za tym idzie inwestorzy z epoki A i B zaczęli jęczeć, żeby im wyrównać. Wyrównano z zarobków zatrudzonych więc pensje zaczęły rozjeżdżać się z podażą “piniondza” (czy wzrostem pekaba). I w pokolenie rozleciał się rynek C do poziomu D co poratowano dodrukiem i wylądowaliśmy w E kiedy to w kilka lat wywaliło bezpieczniki rozliczeniowe 2008. Inwestorzy dowiedzieli się, że nic nie dostaną, bo nic nie ma. Jak to w socjalizmie poratowano ich ściepą podatkową pod przyszłe “nie oddam”, ale z tym “nie oddamy” wyszło tradycyjne ” i tak wam zabierzemy” na co wprowadzono innowację “a figę bo my się nie urodzimy” co przyprawiło władcę planety o awarię siódmego serca. Bo to był typ, który urodził się na samym początku inwestycji A i cały wianuszek udziałowców żył tym delulu rynku A i B, że to można wymuszać od rzeczywistości zwroty.

Te głębsze i odleglejsze szyby, kopalnie to jedna storna medalu. Aby wyssać las trzeba tych kilometrów pokonać więcej, a usprawnień w tej gospodarce tak za dużo nie ma. Jakby nie patrzeć trzeba w las. A dodatkowo dostarczanie dóbr przy globalizacji bardzo skomplikowało łańcuchy dostaw, rozciągnęło je pożerając EROEI. Zwroty oczekiwane były liczone przy 80, zeszło do 30 i skąd tu brać 50 różnicy bo mieć i nie mieć to całe 100.

Jednocześnie wysysane przez udziałowców firmy też umieją w wykresy, więc rozpoczęło się limitowanie czasu przydatności każdego produktu – tak aby wysiadał zaraz po gwarancji. Głupie oczekiwania prowadzą do głupich rozwiązań. Niby korpory próbują wiązać klientów uniemożliwiając racjonalne naprawy, ale trochę się z tym spóźniły ponieważ doprowadziły do problemy, w którym nie występującą w tej postaci w żadnym z rozwiązań (dlatego giganci technologiczni wykupują gospodarkę zasobową).

Tu uwzględnijmy ciekawy fenomen. Wyjątkowo interesujący. Produktywność rośnie, ale nie rośnie tempo przyrostu dóbr per capita. To oznacza, że każdy zmechanizowana, zautomatyzowana, zrobotyzowana robota, każde usprawnienie przerobu (miejmy na myśli kopalnię, hutę elektrownię, stalownię, fabrykę, transport morski i kolejowy) pozwala uwolnić ludzi od tej roboty, ale nie po to aby ich zatrudnić w kolejnej takiej instalacji aby zwiększyć podaż. To niespotykane w historii gatunku. To znaczy, że z rynku wypadają specjaliści i to od pokoleń, więc pozostają wyłącznie kompetentni, ale nie ma uzupełnień i transferu wiedzy.

A jeśli ktoś otwiera nowe zakłady (Chiny odpowiadają za 90% zaawansowanej produkcji wdrażanej w ciągu ostatniej dekady) to nie dlatego, że sprowadził specjalistów (metoda w XX wieku rosyjska stosowana od czasów niepamiętnych w każdym kraju), ale dlatego że tak wysycił niższe poziomy gospodarcze, że samo wyszło. Chiny w tym kontekście są edukacyjną, populacyjną i wytwórczą autarkią sprowadzającą jedynie do tego pieca zasoby. A wysyłają w świat (do Afryki) beton, którego nam zbywa. To jest lepsze niż paciorki.

Co robimy z tymi ludźmi, którzy nie mają zajęcia w wytwarzaniu dóbr dla siebie?

Tworzymy im gówno prace. A to urzędactwo rozpleniamy, a to biurwę prywatną do przekładania papieru. Po dwóch pokoleniach skutkiem tego mamy kastę urzędniczą, która się do żadnej roboty już nie nadaje. Gdyby ogrodzić metropolie to nic by to nie zmieniło w przepływach materialnych, wysypałyby się tylko clearingi, ale z tym przedsiębiorcy sobie radzą. Oczywiście z miast hordy ruszyłyby na kartofliska licząc, że frytki znajdą.

Jeśli przyjrzeć się tym zjawiskom od strony makro decydentów, to nie dziwi, że doszli do wniosku że palenie dinozaurami daje parę w gwizdek i zlecili filozofom uzasadnienie dlaczego dinozaurów nie palić. Eko brednie na tem temat można rozbić merytorycznie, bo cała produkcja stali i fabryki nie sięga emisjom z produkcji cementu nawet brudu za paznokciem (nie te wolumeny). Tyle że tu nie chodzi o merytoryczne rozbijanie ekobzdury – to tylko przykrywka dla prostego faktu, że większość aktywności populacji niczemu nie służy (nie przyrastają dobra, których potrzebują), a palą dinozaurami, których wydobycie wymaga rzeczywistych nakładów materialnych (choćby stali i roboty). Na to wszystko nakłada się data traffic (transport tego wszystkiego do metropolii, od dwóch dekad ponad połowy populacji planety żyje w miastach, nie tak jak ja z widokiem na pastwisko), który wciąga jeszcze więcej dinozaura. I żaden clearing z dosypywaniem dodruku niczego nie rozwiązuje, ponieważ w żadnej perspektywie ta ludność niczego użytecznego już nie dowiezie.

Stąd lockdowny (niebawem kolejny) pod głupimi pozorami kangurzego zapalenia torby czy regulacje z dupy. Tu zupełnie nie chodzi o system finansowy, który jest kwiatkiem do kożucha. Chodzi o zwykłą podaż dóbr.

//kontynuacja w 2/2