Mainstream

Dinozaury w chmurze 2/2

Kontynuacja tekstu 1/2

#Rzymianie też tak mieli

SPQR i imperialna kontynuacja są dobrym przykładem bo powszechnie znanym. Nawet trochę stronniczych “źródeł” się zachowało że niby konia można zrobić senatorem (obecnie to nawet prezydentem). Podobną historię mamy z każdego innego kraju, dość gwałtowne przemiany w Japonii, ale nie są to przypadki powszechnie rozgryzane.

Rzymianie też natykali się na takie klify gospodarcze. Mieli problem przynajmniej jednej metropolii, a w miarę rozwoju kolejnych, konkurencyjnych ośrodków. Takim wrzodem na zadzie był Egipt jako centrum surowca napędowego (zboża). Obecnie takim problemem są kraje dowożące ropę i węgiel. Ostatnio nawet z uranem się zrobiły ciekawostki, bo istotnym dostawcą do USA pozostaje Fedracja Gazowa i nikt nie pyta którędy lecą rozliczenia, za jakby nie patrzeć mocno przetworzony materiał. Bo tego w rudzie to tak za dużo nie ma.

Problem zawsze wygląda tak, że coraz mniejsza grupa posiada formalne zwierzchnictwo na dobrami (posiadacze) i w pewnym momencie wszyscy od nich wynajmują (nie będziecie mieli niczego i będziecie zasuwać). A żadna robota nie jest potrzebna (więc nie będziecie zasuwać) i nijakim sposobem nie można się wzbogacić. Rzym miał przez jakiś czas wentyl wojenny, ale później się zmienił z republiki w imperium i weszły emerytury bo już nie było zamożnych barbarzyńców do podbicia. Niewolnicy-imigranci też mieli swoje miejsce tej dysproporcji.

Aby wycisnąć ostatki dóbr właściciele ograniczają podaż (wykupują nieruchy i ich nie wynajmują dając zaporowe ceny “nieopłacasiemtaniej”) po czym problem z widłami i pochodniami trafia na forum publiczne. Grecy w takim wypadku cisnęli do końca, aż dochodziło do anulowania długów i konfiskaty majątków aby rozdać ludności restartując cykl co prowadziło do problemów z clearingiem. Rzymianie reagowali wcześniej i wdrażali konfiskaty pod rozdawnictwo w interesie politycznym. Pozwalało to zachować kontrolę. Greckie rozwiązanie miało taką wadę, że się sypał clearing, rzymskie zawierało zwyczajowe wycięcie w pień konfiskowanego rodu, więc wszyscy kombinowali jak całą koncepcję obalić co skutkowało doprowadzaniem do rozruchów (wywracania stolika) i przewrotów politycznych z takim samym skutkiem końcowym (wycinanie w pień tylko już na bazie gry w rozruchy, a nie decyzjami politycznymi).

Obecnie znaleźliśmy się w identycznej sytuacji, ale ze względu na kilka wynalazków rozliczeniowych oraz paliwie z dinozaurów udało się cykl przeciągnąć dłużej. Z rozmachem na pół planety. Rozwiązanie z widłami i pochodniami już jest – peryferia prowadzą “wojny”. Że te wojny są tak małe to wyjaśniłem na początku – nie mamy tyle uzbrojenia. Od biedy w skutek wojny i przesiedleń można zabijać kilka milinów ludzi rocznie, ale ludzi mamy miliardy i doświadczenia wojen już odbytych wskazują, że na taką likwidację populacji sił braknie. Ciekawe czasy, aby zabicie kilku milionów ludzi pochodnymi działań wojennych uznać za ilości aptekarskie, statystycznie nieistotne. Ale takie mamy liczby.

Rozwiązanie z oddłużeniem jest na stole, tylko to się musi zacząć od centrum zanim dotrą tam lokalski z widłami (w UK już się zaczęło, powód też jest z d jak ekobrednie, po prostu ludzie są wq i roznoszą co popadnie na butach). W obu przypadkach brakuje zwartych oddziałów importowanych aby pałami wyprostować gruchy. Bo taka jest metoda imperialna, aby przyjechali jacyś brodaci z toporami i wyjaśnili ludności, że władca jest z boskiego namaszczenia, a nie woli tłumu.

Z tym oddłużeniem jest taki problem clearingowy, że aby zapewnić rekuperacje kolejnych literek zbywalności (wcześniej wyjaśnione) to dodrukowywano cyferek w tempie zbliżonym do hoardingu. Przy 25 letnich cyklach gospodarczych nikomu to nie przeszkadzało (kopalnia ma mniej więcej taki cykl), w rolnictwie cykle dwuletnie są jakimś tam utrapieniem, ale w rolnictwie pracuje obecnie nikła liczba ludności i nie targa ono zbytnio rynkiem. Przy takiej liczbie ludności żywność musieliśmy ogarnąć bo to warunek konieczny aby problem w ogóle stworzyć. Ale kiedy zaczęliśmy w pozostałych obszarach schodzić do krótszych cykli (obecnie notowania są ciągłe) to składane tempo dodruku na odpisy (wszak wszystko zabezpieczone papierami aaaaa – lot z ostatniego piętra z okrzykiem) zaczęło być przytłaczające. Rozrzucanie monet w czasie przejazdu dygnitarza niby coś pomaga, ale monety były rozrzucane na obligacje korporacyjne, a zwroty spadły po literkach na nieznaną przyszłość (gospodarka zombie niskich stóp procentowych). Bo dygnitarz chce te monety z powrotem w ramach kolejnych danin.

Rozrzucanie polegało na tym, że zabierano daninami pod obiecankę “emerytur”. Wydaje się że to lepsze niż rozrzucanie, ale to tylko dlatego, że rozrzucanie (helicopter money) jest kolejnym etapem. Masowe oddłużenie ma ten mankament, że najwyższą wagę w podporze clearingu mają papiery pod długi, które w lewie zostały zapisane jako nieprzedawnialne (kredyty studenckie). To że lewo można zmienić pstryknięciem to jedno, a to że na tym wiszą zobowiązania przyszłe pod emerytury, renty i inne socjale to konieczność odebrania przywilejów zapewniających spokój społeczny. To odwieczny problem imperiów “jak tu zwolnić urzędników, którzy nie mają już nic do roboty”. I przy tym samemu nie stracić głowy.

Jednocześnie trzeba będzie jakoś spuścić ciśnienie z betonu (zanim się załamie i urwie głowę), a do tego system clearingowy jest potrzebny. Mamy oczywiście system zapasowy, ale to jest ostateczność na wypadek W (wojscy mają zapasowy system bankowy i administracyjny do rozwinięcia na obszarach nieuporządkowanych kiedy muszą pobierać zasoby od ludności i nimi administrować, no ale to nijak nie pasuje do obecnej gospodarki tylko do księżycowego krajobrazu po wielkiej bitwie lądowej). Początki nagonki już widać. Najpierw szczekają na fliperów, na patodeweloperkę istnieje baza trybunów. Bo jakaś podbudowa pod decyzje musi być emocjonalna. Jednak docelowo chodzi o konfiskaty i dystrybucję tego na rynek. Na razie złudzenia politruków są takie, że fundusze inwestycyjne na nieruchach, które zgromadziły (hoarding) dużo lokali zostaną dociśnięte do tego stopnia, że w ramach normalnego clearingu oddadzą to bezdurno. Niby prawda, ale od roku te fundusze się sypią i przejmują to banki po 80centów od dolara, a że sypie to bilanse banków (odpisy) to przejmowane są przez kolejne po 50centów za dolara (udziały oczywiście, ale z portfelem “aktywów”) i ostatecznie przecena jest do 1/3 wartości zadłużenia. Tak czy tak są to straty, ale dodruk to ratował. To kupuje nieco czasu, ale do odpisu jest wiele dodrukowanych zer, a nie jednocyfrowe ułamki. Więc gdzieś tam na końcu jest bail out za aktywa, i urzędasy przejmują mieszkania do rozdania aby zapewnić spokój społeczny.

Jednocześnie takie zawirowania na rynku wywołują rzymski problem – nikt i tak nie ma zajęcia (clearing szedł na dodruku, a nie na produktywności i popycie przy podaży na zamianę) więc nie zapłaci urzędasom za te domki. A kiedy kapitan jest w posiadaniu zasobu to łatwo przekierować widły i pochodnie w tamtą stronę. Będzie więc zmuszony to rozdać (ostatnim razem taka akcja w Polsce była przy likwidacji książeczek mieszkaniowych, kiedy pokolenie dorosłe za Spawacza z Telerankiem się uwłaszczyło. Przykładem takiego uwłaszczenia w większej skali w naszym gronie może być Baron z Bagien i z całą pewnością opowie, że darowanym koniem wcale nie tak łatwo i tak tanio było się zająć. Z perspektywy może to i tak wygląda, ale była to orka do upadłego. To stąd jest kultura zapier… W przypadku mieszkań będzie to generowanie slumsów, bo ta podaż betonu była nieco tofu. Tofu beton sobie możecie wygogolić, ale w Europie chodzi o koszty utrzymania i renowacji tych budynków, bo to nie są pojedyncze domki (w większości, te i tak rozkradną dygnitarze) tylko całe budynki wymagające infrastruktury. Utrzymywanej kolektywnie. Przez starców?

To że restart cyklu odbywa się konfiskatami i “rozdawnictwem” zmieniającym relacje ma/nie ma jest wyłącznie chwilowe. Nie zmienia to przyczyny – warunków podażowych idących krok w krok za liczbą ludności. Jedynym skutkiem takiego rozwiązania będzie spadek podaży betonu i cegieł do poziomów “dla ludności” przy brakach “na infrastrukturę”. Te wszystkie drogi i mosty zaczną niszczeć. Jeśli były wykonane dość dobrze to wytrzymają akurat tyle aby dotrwać do etapu, kiedy wyłonią się nowe organizmy gospodarcze do ich ogarnięcia lub postawienia nowych (w okresie pokoju zajmuje to od dekady do dwóch więc nie boli), ale wyrażam obawę co do jakości większości tych wytworów będących w ciągłym remoncie od czasu uruchomienia. Tym razem może się nie udać 🙂

W takim scenariuszu zawsze pozostaje kłopot z wywłaszczanymi. To są instytucje międzynarodowe, które przychodzą z roszczeniami do podmiotów. A to stawia palącą kwestię jak zjeść ciastko i je zachować. Zapewne ciastka nie da się zachować, co oznacza, że żadna władzuchna nie będzie miała w interesie konfiskat i rozdawnictwa, ponieważ nie ma gwarancji utrzymania władzy, gdyż gdyby to zrobiła (zachowała ciągłość) to musiałaby uregulować zobowiązania nie mając podaży, a to się kończy zastosowaniem aparatu przemocy w konfrontacji z widłami i pochodniami. Idealistów, którzy to przeprowadzą i wyprowadzą sztandar nie znajdziemy (idealiści krótko żyją jako trybuni). Pozostaje znaleźć głupców, którzy to zrobią nie spodziewając się co ich czeka. Z głupcami nigdy nie wiadomo co im jeszcze do łba strzeli.

Alternatywą jest utrzymanie ciągłości przy ataku na źródło generujące zobowiązania (czyli wdrożenie idei Klaussa S, ale wobec najzamożniejszych). To oznacza uwalenie wszelkich podmiotów nie będących osobami fizycznymi (zdarzało się), a następnie konfiskaty “niczyjego” oraz osobom fizycznym, które przyznały się “to moje” pod hasłem “niczego nie będziecie mieli i ani miauknijcie”. To oczywiście wywala clearing (to łune go majo) i wymaga postawienia alternatywnego systemu rozliczeniowego najpóźniej do rana od tej decyzji. Kilka państw jest na to przygotowanych (Francja, UK, Reich i SE bo mają tradycje, Rosja i Chiny bo muszą, Iran ma w poważaniu, a w Wenezueli przestało to być zmartwieniem).

Tak czy tak w każdym scenariuszu kończy się to skasowaniem wartości zgromadzonych na zeszytach cyferek cokolwiek by tam nei było zapisane (oflagowane na plus czy na minus), bądź takie przewartościowanie tych cyferek (inflacją), że nie będzie miało znaczenia czy zeszyt istniał (spłata kredytów z PRL – dom za miesięczną pensję).

Tylko co dalej?

Większości produktów jakie konsumujemy nie jesteśmy w stanie wytworzyć. Znaczy fabryki mikroklocków nie postawimy na tym co mamy. Przedmioty jakimi dysponujemy mają czas użytkowania “do wygaśnięcia gwarancji” wbity na poziomie projektowania. Naprawialność nie istnieje. Nawet samochodów nie będziemy w stanie naprawiać.

Oczywiście tak sobie można kalkulować “jakoś to będzie” gdyby nie było ludów łasych na “czajniki”. A są. I strzelamy w nich samochodami sportowymi.

#zabrnięto w gospodarki bez wzrostu

Korzyści krańcowej nikomu tu nie trzeba tłumaczyć. Dlatego z jednej strony opowiadanie bajek o MMT (już wdrożonej dekadę temu i nie działa zgodnie z intencją) oraz zrównoważeniu, braku wzrostu, odwzroście i podobnych łamańcach. Rzymianie też to przechodzili, pierwszy objaw braku wzrostu skończył się implozją struktur i najazdem pod niezdolność udzielenia wsparcia pomiędzy prowincjami.

Dla obecnego systemu rozliczeniowego od kilkunastu lat nie ma już żadnego sposobu powiększania przyrostu zapisanych na plaży muszelek przez ekspansję podaży podstaw cywilizacji. Globalizacja i przenoszenie produkcji do krain jej nie mającej wyczerpano od czasów Sapawacza z Telerankiem w jakieś dwie dekady, później zrobiono rekuperację importem pracowników. Na tym samograj się wyczerpał zapychając entropią zarówno krainy w tym czasie rozwinięte (Chiny są wyśmienitym przykładem w wielkiej skali, Indie nie gorszym) jak i same źródło (imigranci w kolejnych pokoleniach istnieją).

Ale populacja dalej ma literkowe tiery wskazujące na ile są w stanie posysać z pozostałych dobra. Te literki opisują ich zdolność do politycznego wpływu. Konstatacja tego prostego faktu doprowadziła do konieczności stworzenia produktów kierowanych wyłącznie do A oraz rynek wtórny dla B. Ponieważ te dwie grupy potrafią eksploatować benefity z ostatniej instancji – decyzji politycznej. Są to “produkty inwestycyjne” oparte o kolejne pochodne wytwórczości. Pierwszą jest przejście z wycena/majątek na zyski/majątek, a kolejną obroty/majątek i wtórne dla tego są wyniki tych proporcji jako mianownik dla przepływu w akcje będące pozorem zobowiązań długoterminowych (dla naiwnych), czyli wpłaty/proporcja.

Niczym to się zupełnie nie różni od pierwszego etapu przemysłu przy elektryfikacji, tyle że wtedy robiły to podmioty prywatne, a obecnie polityczne. Cały mechanizm ma na tyle powiększać pulę środków obrotowych aby zrównoważyć deflację na podaży (wzrost produktywności powoduje relatywne potanienie dóbr per capita) i dowieźć ciągłość wymiany. Na tym obiera się koncepcja pekaba, tyle że początkowo produkt w nazwie oznaczał materialne przedmioty wytworzone. Choćby ten beton, stal i cegiełki (i całą resztę). Ponieważ limes podaży środka wymiany powiązano z tym faktem to powstał samograj:

-rośnie podaż dóbr;

-trzeba to rozliczyć względem innych dóbr = dosypujemy cyferek;

-trzeba rozliczyć dosypanie cyferek = ściągamy cyferki podatkami;

-trzeba ograniczyć dosypywanie prywatne (pierwszy etap pieniądza prywatnego) = podnosimy stopy procentowe;

Ukrytą wadą samograja było to, że koncentracja cyferek następowała u producentów surowców. Najpierw byli to producenci stali, paliw, później maszyn do rekurencji tegoż. W wyniku czego nakładano na to podatki. Ale z faktu, że firmy te generowały takie wyniki na cyferkach to posiłkowały się cyferkami z rynku, takim dobrowolnym podatkiem na akcje. To też opodatkowano, ale o ile produkcję można zlokalizować i w razie czego skonfiskować, o tyle obrót udziałami można łatwo wyprowadzić na dowolną wysepkę i przenieść biurko gdy tylko decyzją polityczną chcą się do tego dobrać. Po czym zaczęto przenosić również samą produkcję, bo wtedy jeszcze trudniej to opodatkować.

Podatki w takim układzie miałyby sens, gdyby po ich pobraniu ułożyć papierki w stosik i urządzić doroczne skakanie przez ognisko. Wszyscy uznali by to za bezsens co też zrobili. Więc decyzją polityczną (wtedy tier ABC) zaczęto robić “inwestycje” z tych podatków, co oznaczało zakup większej ilości betonu bo był. Szczytem absurdu było w ostatnich dekadach stawianie lotnisk gdzie popadnie, a za demoluda wesołe plany budowy szkół i podobne brewerie.

Samo rzucanie betonem jest tanie. Problem wykończenia (ostatniego kilometra) w demoludach spadał na ludność “otrzymującą mieszkania” więc rozkradali tynk i farbę skąd się dało. A w przypadku gospodarek konkurencyjnych rozkradano pracę tier CDE przy spadającym EROEI.

O ile podatki decyzją polityczną dało się roztrwonić na wzrosty podaży tych podstawowych środków rozwoju cywilizacji, choć w rozłażących się proporcjach (głownie beton, asfalt i kruszywa od biedy da się uzasadnić bo asfaltu wcześniej nie było) gdzie brakło okien – czyli rozwijano to gdzie opór był najmniejszy (najłatwiejsze zwiększanie wolumenu) przy sztucznym zapotrzebowaniu (decyzją polityczną). O tyle zgromadzone nadwyżki prywatne wymagały innego ujścia i tutaj znalazły się spółki technologiczne. One co prawda zawsze istniały w jakiejś formie (cywilizacja się rozwija, to ten san typ ludzi robi pierwsze silniki parowe, pierwsze samochody, samoloty, to dopiero później dosiadają się do tego zintegrowane systemy handlowe – bracia Wright nie dostali dotacji na startup). Tyle że proporcja odsysania z obrotu normalnej gospodarki na rozwój nie przekraczała nigdy części nadwyżki netto. Gdybyście przyjrzeli się tej proporcji na początku XX wieku to przy wzroście zdolności podaży o 5% na R&D szło maksymalnie 1,5% bo 2,5% władowane w dystrybucję udziałów zapewniało podtrzymanie tempa wzrostu rozliczeń, a 1% ewentualnie szedł na dywidendy i dzięki temu można było tak szybko skalować. W branżach stabilnych gdzie osiągnięto granice wzrostu (stała podaż/popyt) na rozpustę puszczano 0,2%. Konkretnie jest to proporcja w jakiej uczelnie wytwarzające inżynierów do przemysłu przeznaczały środki na pozostałe kierunki (dziś zwane humanistycznymi). Czyli na stu kształconych inżynierów można było utrzymać ze dwóch powiedzmy historyków czy innych filozofów. Więc jakość tych historyków musiała być wysoka, musieli mieć wyniki i ostro konkurować, trafiali się więc najlepsi. Dlatego powaga zawodów humanistycznych (lewników, fizozofów, antropologów) była wyjątkowo wysoka, ponieważ Ci ludzie musieli przejść przez bardzo brutalne sito. A jakiekolwiek deficyty uzupełniano hobbystami bogatymi z domu, których na to hobby było stać.

Wrzucenie w edukację podatków spauperyzowało intelektualistów- zwyczajnie zrobiono im krzywdę, a obecnie mamy ostatni akt tej tragedii w postaci ludzi z dyplomami, którymi mogą się podetrzeć. Tymczasem Fedracja Gazowa wypluwa rokrocznie więcej inżynierów niż cały Zapad (liczniejszy ośmiokrotnie) wliczając import mózgów, ale socjologów nie bardzo. Pod presją użyteczności oczywiście. Chiny i tak nakrywają wszystkich czapkami pod tym względem. Co do jakości tychże to zależy od branży, bo to są jednak nieco różne gospodarki, a ryby nie włażą na drzewa. Są to gospodarki rozwiązujące różne problemy.

Wróćmy jednak do firm technologicznych. Ich zysk/wycena jest bliski zeru gdyby ten sam parametr przyrównać do materiałówki jako jeden (jakieś 3-7% marży). Ponieważ te firmy nie generują zysku materialnego tylko wzrost wycen. Jeśli jednak porównamy wyceny nominalnie to firmy technologiczne stanowią 94% całej gospodarki biorąc pod uwagę zdanie giełdy. Ponieważ przy pompowaniu bańki jest to rynek A (udziałowcy), i obiecuje wzrosty to narzuca dotacje od tier B (aspirująca – kupta akcje to będziecie jak A) i C (“inwestycje emerytalne”) oraz pozostałych (przymus polityczny w postaci skupu obligów korporacyjnych po cenach regulowanych).

Kiedy jednak A wychodzą z tego interesu (powoli, wszak mają masę) sprzedając owoce zakazane po nadgryzieniu to ktoś musi kupować. B oczywiście może napisać o dotację i z napompowanego wyniku kupić akcje Jabłoka. Ale tam aż tyle głupich nie ma, więc pozostają pozostali, za których “myśli” biurwa inwestycyjna, która zgodnie z regulacjami kieruje się wynikami audytu, że to papiery aaaaaaa…

Czy ta proporcja wycen 17 do 1 gospodarki technologicznej do materiałowej ma jakikolwiek związek z rzeczywistymi potrzebami to łatwo rozeznać czy jej użycie wytwarza dobra. To do czego stosujemy systemy informatyczne (pomijamy obrazki kotków) to ogarnianie dystrybucji dóbr po łańcuchach, w zasadzie po sieciach łańcuchów. Czyli rekuperacja spadającego EROEI. Tyle że śledzenie dóbr, arbitraż etc nie zwiększa podaży dóbr tylko zmniejsza arbitrażem straty na ich dystrybucji. A te są w wyniku rozwoju technologii marginalne. Rozkurz generowany jest w customizacji i z przyczyn obiektywnych nie ogarnia się tego w ten sposób, bo wypadałoby najpierw wyjść z customizacji aby nie było problemu. Mamy więc 17 do 1 wyceny systemu zajmującego się masowo marginalnymi stratami jedynki. Oraz zarządzaniu dystrybucją gówno pracy dla pozostałych.

Co kosztuje dużo prądu. I tu pojawiają się barbarzyńcy łasi na czajniki. Którym możemy wysłać beton, ale sami muszą go sobie rozwieźć.

#objaśnienia proporcji przyrostu dóbr i przyrostu oczekiwań;

Każde urządzenie jakiego pragną homo sapacze jest wytwarzane z metali oraz pozostałych (drewno, plastiki, szkło). Ponieważ przyrost podaży tych materiałów jest tylko odrobinę większy niż przyrost populacji to wiadomo, że jest tam poważny opór ostatniego kilometra (wysoki poziom rafinacji, dużo procesów przetwórczych wymagających ludzika). Pozostaje więc wybór albo okno, albo pralka. Ponieważ pralkę łatwiej przenieść to kredytowanie okien jest mniej ryzykowne. Czyli zobowiązania długoterminowe tier B i C na okna są dopuszczalne, a dla tier B ewentualnie czajnik czy pojazd w kredycie są dopuszczalne pod rygorem.

D i E też by chcieli, ale po wykupieniu przez A (funduszami inwestycyjnymi) i pompowaniu wycen są z rynku wykluczeni. A kredyt spycha coraz więcej B i C do grup pozostałych. Czyli rynek na zagospodarowanie dodruku zdycha. Ale tu cała na biało wjeżdża decyzja polityczna, która ze śmigłowca rozsypuje dotacje. Na przykład na otwarcie biznesu. Ale pod rygorem podatków. Ponieważ robimy to już kilka dekad to jest coraz trudniej znaleźć kogokolwiek łasego na dotację na start jeśli nie da się z niej nic urwać. Tylko czekać aż dotacja na otwarcie firmy będzie wyższa niż w Kacapii bonus za podpisanie kontraktu na maszynkę do mięsa. W obu wypadkach wysokość tej kwoty wynika z powszechnie rozumianej konsekwencji, że jak się zapiszesz do sił zbrojnych to Cię zmieli napadany, a jak się zapiszesz na przedsiębiorcę na Zapadzie to zmieli Cię rynek z urzędactwem. W najlepszym wypadku wyjdziesz z obu wariantów okaleczony (w przypadku Kacapii w sposób oczywisty, w przypadku przedsiębiorcy na Zapadzie rejestrem dłużników i komornikiem na plecach). Oczywiście w obu rozwiązaniach funkcjonują specjaliści od uników, ale na nich się nie zrobi sukcesu przy tak ustawionym boisku. Tylko czekać aż przedsiębiorcom będą dawać medale. Państwowe 🙂

Mamy więc przyrost na betonie i kruszywie, który masowo konsumować można jedynie kolektywnie, ale do funkcjonowania aparatu politycznego, który musi wyssać na wymianę czajniki i okna potrzebny jest aparat technologiczny (automatyzacja biurokracji), a do utrzymania poparcia potrzeba gówno pracy w urzędach do czego potrzeba jeszcze więcej okien na czajniki. Nijak nie będziemy się rozliczać betonowymi klockami. Uzyskaliśmy więc proporcję udziału w wycenach, które nijak nie odpowiadają oczekiwaniom względem zakupu okien i czajników. Stworzyliśmy gospodarkę, której nie potrzebujemy? Czy po prostu nie stworzyliśmy gospodarki, którą potrzebujemy?

Żeby nie wiem co, to farma kart graficznych wpływa na podaż okien i samochodów marginalnie (usprawniając pewne procesy technologiczne, których wpływ na całość procesu jest aptekarska, ale powoduje wyplucie na “rynek” kilku kolejnych ludzików, którym trzeba dać coś do roboty bo widły i pochodnie).

Jednocześnie utrzymujemy system finansowy, który przykleił się do odklejonego obrotu do tego stopnia, że reguluje “wzrosty” w pętli “dotacje przez skup obligacji korporacyjnych” = wzrosty środka rozliczeniowego do zakupu niewyprodukowanych przez te firmy dóbr. Dlatego przestał spełniać oczekiwania. Których i tak w żaden sposób nie da się zrealizować dla wszystkich.

#łekonomia i oczekiwania;

Do utrzymania infrastruktury obecnie wytworzonej potrzeba więcej ludzi niż istnieje. Głównie dlatego, że utrzymanie “miasta” sprowadza się do wyburzania i przebudowy klocków z betonu przy stracie okien (przetworzonych materiałów pozostałych) oraz stali. Ilość dinozaurów przy tym przepalanych nieco zmniejsza zapotrzebowanie na ludziki, ale problemu ostatniego kilometra nie rozwiązuje. Dlatego od dłuższego czasu padają kwestie “na co tyle ludzików?” i “czy da się zrobić inaczej?”. Co oczywiście wszystkie szury odbierają jako pomysły na depopulację. Gdyby to było takie proste (pozabijanie ludzi przy niewielkich stratach w infrastrukturze) to by to wprowadzono. Tyle że ludzie uparcie uciekają z ostatniego kilometra (wydobycia drewna, dinozaurów, minerałów) do rejonów deindustrializowanych, ponieważ tam jest infrastruktura. To że w ilości niewystarczającej do utrzymania takiej populacji bez generowania problemów logistycznych rozwiązywanych paleniem dinozaurów to nikomu nie przeszkadza. Oprócz dostawców dinozaurów (energii), którzy coraz częściej pytają czy może im ktoś dowiezie infrastrukturę do wytwarzania energii na zasilanie farm kart graficznych i całego szpeja jaki ludność obwiesiła na miastach oczekując wincyj.

Jednocześnie w jedno pokolenie po przybyciu migranci ogarniają, że ktoś cały owoc pracy zabrał i nie ma potrzeby wytwarzania mu kolejnego i nijak nie można poprawić swojego losu w ramach ustalonego porządku. Nawet tubylcy nie mogą go poprawić, bo wiszą na nich zobowiązania, za to brak jest już jakichkolwiek możliwości ich zaspokojenia.

Można sobie robić śmichy, że w tej sytuacji tost z avocado zamiast mieszkania jest odpowiedzią, ale ten żarcik dotyczy wyłącznie klas uprzywilejowanych (jakkolwiek one się za uprzywilejowane nie uważają – a to duży problem dla każdego systemu, jeśli nawet urzędas czuje się gnębiony przez samego siebie). Pozostali rozkręcili szaber. W ciągu ostatnich dwóch lat przestępczość pospolita (skradziono furtkę i oddano na złom) eksplodowała. Takich wskaźników od trzech dekad nie widziano. Gdzieniegdzie nie widziano takich nigdy. Jednocześnie tradycyjny program “zachęt” pod inwestycje publiczne nie bardzo jest w stanie wystartować, bo po eksplozji inflacji przygotowanie jakiegokolwiek planu z wycenami rozbija się o zmianę realiów pomiędzy datą przyjęcia budżetu, a ogłoszeniem przetargów. Niby do przetargów stają duże korpory, ale sprawa zamiera kiedy szukają podwykonawców. Niby się przygotowują do inwestycji, ale bez przekonania (w terenie przygotowanie takiej infrastruktury w wyznaczonym budżecie rozbija się o stawki poniżej głodowych do samego dysponowania maszynami). Jednocześnie nieużywany sprzęt jest wysyłany tym, którzy mają czym płacić, najlepiej pod stołem bo podatki są horrendalne, więc jedzie na wschód, gdzie nikomu palma jeszcze nie odbiła i gotówka jest w obrocie.

Słabo wyceniany na giełdzie aparat wytwórczy jest jako bezwartościowy rozkradany. Tak się kończył socjalizm za życia wielu z czytelników. Tak się kończy też obecny. Jednocześnie depopulacji nie przeprowadzono z bardzo głupiego powodu… otóż pierwszy lockdown ujawnił, że cokolwiek zużycie dinozaurów spadło to podaż drewna zniknęła jak ręką odjął. A podaż cementu pod beton nie. Stanęły huty i przemysł chemiczny, ale podaż kruszyw nie. Na składach zalegają olbrzymie ilości węgla, betonu, kruszyw i cementu, ale ciężki sprzęt, który nie miał zajęcia (buldożery, dźwigi, ciężarówki) gdzieś się zawieruszyły. Niby mają statki eko pływać na amoniak, ale fabryki amoniaku stanęły. Ludność obniżyła poziom oczekiwań, ale aktywność obniżyła do zera i najbardziej odczuli to właściciele planety – brakło istotnych dóbr materialnych do wykorzystania wytwarzanych surowców. I to akurat tych dóbr, których podaż idzie równą krechą za wzrostem populacji w wieku produkcyjnym, a tu jeszcze niska dzietność wywaliła drzwi z kopa.

Czyli depopulacja owszem – zmniejszy zużycie dinozaurów odrobinę, owszem ograniczy popyta na dobra istotnie. Przeprowadzano manewry i się przekonano. Ale podaż kilku podstawowych produktów, kluczowych w gospodarce spadnie do zera. I pozostałych produktów nie da się użyć, a dowieźć z dalszych kilometrów nie ma jak, ponieważ transport też wysiadł, a porty się zatkały. Populacja jakoś zbiorowo zrobiła gubernatorowi planety żarcik wykazując lepsze rozeznanie i zdolność przewidywania sama się depopulując w sposób najgorszy z możliwych dla pozyskiwania dóbr potrzebnych do kopania puszki.

Niby miały być wzrosty z eksportu energetyków do EU po odcięciu Kacapii, ale firmy chemiczne się wyłączyły w EU, a w Chinach i USA jeszcze się nie włączyły. Od ręki wywróciło to kilka peryferyjnych zadupi agrarnych, którym brakło na nawozy (niby coś tam kręcili, że teraz będą robić bez nawozów i będzie eko, ale rozliczenia są za kwintal po cenie z giełdy zasilanej nawozami, więc nie starczyło na okna i czajniki, a władzuchnę przepędzono z tych krain, przy czym sytuacji z nawozami im to nie poprawiło).

Można oczywiście włączyć starego samograja, że zbrojeniami zrobimy helicopter money i już za dwa pokolenia każdy będzie inżynierem, a spadnie nam pogłowie historyków. No więc… to fajnie działało, kiedy nie mieliśmy co robić z podażą metali i dinozaurów, ale do dziś te bolączki rozwiązaliśmy. Gdyby próbować produkcji na obecnym poziomie technologicznym to pociski artyleryjskie są odpowiednikiem kosztu produkcji samochodu klasy premium. W rozumieniu nie tylko zasobów czy nakładu pracy, ale też systemu rozliczeniowego. To że ten samochód do pocisku jest wyceniany inaczej dla odbiorcy końcowego to wyłącznie kwestia opodatkowania bo z samochodu da się wycisnąć podatki od tier B i C, a nawet od biedy D, a użytkownik pocisku wyśmieje ministra finansów, że mu się kierunek działania grawitacji pomylił bo to on za te pociski płaci, więc sam sobie może podatek zapłacić – chętnie doliczymy i jeszcze przy tym wypijemy, zakąsimy.

Jeśli zas chodzi o uzbrojenie samolotu to mówimy o wysokiej klasy samochodach sportowych. To takie dobro konsumowane przez tier A. Nakład roboczogodzin na takie urządzenie jest niebotyczny, poziom rafinacji materiałów oraz integracji produktów z nich wytworzonych też należy do wysokich (nie najwyższych, na orbitę to nie lata). Proponuję to sobie wyobrazić jakoby samolot wielozadaniowy miał pod skrzydłami podwieszone osiem Veronów, startuje, zbliża się do granicy i osiem Veronów idzie w piździec. Każdy pochłania około 400 lat pracy prola. Znaczy jakieś siedemset tysięcy roboczogodzin w łańcuchu dostaw. Znaczy, że szychta 700 tysięcy ludzi w tym łańcuchu uzbraja samolot na jeden 1/8 lotu (wliczamy wszystko od wydobycia i utrzymaniu tych ludzi wraz z rodzinami, nie są jednorazowi?). Oczywiście nie wszystkie samoloty sieją takimi rakietami, większość wykonuje działania dozorowe i patrolowe, ale jeśli czytacie jakieś brednie o tym co to niby nata może to oczywiście nikt nie wspomina o tym, że tańsze uzbrojenie (bomby ze skrzydełkami) to dopiero po zaliczeniu dominacji w chmurach, którą robi się właśnie tym sposobem. I jeśli to nie pójdzie gładko to razem z utrzymaniem samolotu potrzebujemy przekierować jakieś 20 milionów ludzi w gospodarce na samolot aby on sobie hulał zgodnie z doktryną. Dlatego samolotów bojowych dwóch ostatnich generacji na planecie jest tak mało, bo i tak nie miałyby czego wozić, a od wożenia wsparcia po zaliczeniu dominacji są inne, o rząd wielkości tańsze w roboczogodzinach maszyny.

Niby przyjmujecie, że przecież po przełamaniu nie będzie już trzeba tak zasuwać, no ale nie wyobrażacie sobie chyba, że ktoś przestawi nagle produkcję, żeby zatrudnić specjalistów na kwartalny kontrakt przełamywania? Więc się te pociski kitra latami robiąc je w ilościach aptekarskich. Trzydzieści lat pokoju oznacza zapas na jakieś… dwadzieścia lotów bojowych dla całego sprawnego lotnictwa na kontynencie, co przy dobrych wiatrach wystarcza na spacyfikowanie całego potencjału lotniczego w tej klasie w całej Kacapii. Ale jeśli się nie uda… to i tak aptekarskie ilości będą miały zdolność do lotu na olbrzymiej przestrzeni.

To mamy do zwalczania lotnictwa rokity bazujące na lądzie i morzu. Które są mnożnikiem bardziej wymagające (takie orbitalne to o rząd wielkości, ale tym się nikt nie strzela) w nakładzie pracy. Rzućcie okiem na “zamówienia” jakie niby ma zrealizować USA dla Niedorzecza, przeliczcie na roboczogodziny i zastanówcie się, kto za to zawiezie jankeskim pracownikom okna i czajniki. Do zbrojeń braknie nam dokładnie tego samego – nie będzie czym zapłacić. Dlatego awantura na U odkryła, że jedyne co możemy to się postrzelać i lać beton. Po umocnieniu betonem liczyć na to że drudzy durnie przyjdą się strzelać albo leźć na ich beton. Jak jakiś teren nie jest uprzemysłowiony (agrarne kurskie) to i betonu nie ma sensu tam lać. W wyniku podaży nawet wojowanie sprowadziło się do podaży cementu i ludzików. Cementu nie brakło – ludzików owszem bo trzeba im oferować pralki i lodówki za udział w absurdzie.

Czytelnicy jakoś nie zauważają, aby po drogach szalały istotne ilości samochodów w ka

lasie tych pocisków? No to z pociskami mamy tak samo, tylko one są na jedną podróż – jak już uruchomią silnik to rozbicie pojazdu jest gwarantowane. Oczekiwania są zaś takie, że niby ma się to pojawić bo “płacimy podatki”. Otóż podatki zostały przeżarte na te luksusowe pojazdy. Na robienie wrażenia. Dekoracje to wszystko co pozostało po dekadach wyciskania podatków i dywidend z płac pracowników, którym ograniczono dostęp do czajników i okien jakie wytwarzali.

W sytuacji gdy nie ma sposobu na kontynuowanie obecnego ustroju, nie ma też sposobu aby z niego wyjść tak aby ktokolwiek był zadowolony (władzuchna popłynie na każdym rozwiązaniu czy to prostującym popyt czy rozliczenia, system rozliczeniowy popłynie z braku podaży, a podaż zależy wprost od liczby ludności) pozostaje kopać puszkę w oczekiwaniu na tęczowego łabędzia. Opowieść o tęczowym łabędziu to właśnie ten cały bełkot o innowacjach, o IOT (przy zakłócanym gps? nadzór nad ciężarówkami z towarami zbytnio opodatkowanymi już się posypał), o transformacji energetycznej, o tym że już zaraz będzie prąd z fuzji. Tymczasem realnie mamy beton i trochę kamieni. Jakieś aptekarskie ilości elektroniki, szczoteczkę do zębów i urządzenie dozorowe z mikrofonem & kamerą. Nie ma nawet do czego ludzi zmusić aby zwiększyć podaż gdyż dochodzimy do fizycznego problemu powierzchni do obwodu (na obwodzie wydobywamy drewno, a na powierzchni zajętej NIMBY względem elektrowni, huty czy fabryki – najlepiej mu to dowozić dinozaurem z końca świata bo tam nie mają nic innego do roboty tylko dogadzać jaśniepanu).

Ruszenie któregokolwiek z klocków (masowe unieważnianie długów, likwidacja systemu subsydiów dla korpor) spowoduje gwałtowną zmianę wycen, za tym odpisów, za tym stawianiem w wymagalność przepływów i przecenę wartość/zysk do poziomu rzeczywistego wzrostu w najlepszym wypadku. Co oznacza, że cały system kontraktów długoterminowych za energię wysypie się za dnia na dzień (gwaranci okażą się bezwartościowi), niezdolność do rozliczenia centrów danych (żrą dużo prądu), a co za tym idzie wyłączenia całego socjonawisu jaki rozplenił się w internecie (usług niby darmowych). Transport przy tym nie wysiądzie, ale nie będzie powodu, żeby zbyt wiele wozić. Od razu włączą się rozliczenia barterowe dla infrastruktury krytycznej (damy wam węgiel jak nam dacie generatory, zapałki za szczoteczki do zębów i podobne brewerie). Więc nikt tego tematu nie ruszy. Jednocześnie nawet Chińczycy nie potrafią poradzić sobie z zapędzaniem ludu do roboty (bo nie mają dla niego produktywnej roboty) to co dopiero Zapad. A rozpad struktur gospodarczych następuje błyskawicznie (to że fabryki są przenoszone to są zapowiedzi, to co się dzieje to są likwidowane, a otwarcie gdzie indziej jest obiecanką na przyszłość, w rzeczywistości firmy są monetyzowane). W takiej sytuacji cashowanie biznesu może skończyć się nierozliczalnością ostatniej instancji, ponieważ nie mają one zdolności do zaoferowania zwrotów powyżej inflacji. Oczywiście można podnieść stopy powyżej dowolnej inflacji, ale spadek podaży mamy nawet przy ich obniżaniu, więc ta wajcha się urwała.

To bardzo ciekawe zjawisko systemowe – użylibyśmy cementu, ale nie mamy drewna. I ruch w dowolną stronę sprawi, że jeszcze mniej będziemy mogli czegokolwiek użyć. Podejrzewam że mądrzejsi już to ogarnęli, bo nie podnieśli wydobycia dinozaurów mimo pohukiwań ze strony ośrodków finansowych. Rzym też rozpadł się na poszczególne prowincje, które później zaczęły wytwarzać państwowość od nowa, tylko ludność gdzieś zniknęła. Bez wojny, bez zaraz, w kilkaset lat tak po prostu zrobiło się pusto. Jak to się odbędzie przy takiej liczbie jak obecnie?

Patrzę na dane i nie mam pomysłu. Po odszumieniu z hajpowanych “przyszłości” ujawnia mi się kompletna bezmyśl. Tak jak jest nie działa i nie da się tego przebudować zachowując czyjkolwiek interes.