Mainstream

Kronikarska kontynuacja – fikcja zbrojna

//kontynuacja tekstu Kronikarskie obowiązki – zjazd 2024

Wszelkie zapowiedzi o przywracaniu produkcji zbrojeniowej okazały się fikcją. Nawet tam gdzie udało się pójść krok dalej tym, którzy zaczęli dreptać wcześniej. Tematem nie jest wyłącznie Niedorzecze, ponieważ jest to mała branża (licząc nóżki na podłodze) i od biedy wszyscy się znają, ostatecznie znają się z kimś kto się zna (kliknięcie dalej).

Czytelnicy zapewne pamiętają jakie to buńczuczne zapowiedzi były 30 księżyców temu o tym ile to teraz pójdzie na zbrojstwo. Rzeczywistość 40 lat braku nakładów na przemysł dała o sobie znać. Przedstawię najpierw co oznacza 40 lat braku nakładów i posysanie przemysłu, abyśmy mieli kontekst na tej samej stronie.

//kontekst start

Brak stresora przez dłuższy czas skutkował (całkiem racjonalnym) powstrzymaniem się od produkcji zbędnych gratów. Czyli nie zamawiano dla zbrojstwa czołgów, artylerii, rokit, śmigłowców, płatowców, latawców, pływadeł, butów, konserw i radarów. W konsekwencji nie były potrzebne specjalistyczne wydziały hut i stalowni robiące niehandlowe gatunki żelastwa (stopy aluTi, aluMg, inconele, a na osnowie żelaza nie mieszano molibdenu i podobnych). Tam gdzie mikroskopijne ilości tych stopów są potrzebne (cywilne lotnictwo, wyczynówka, protetyka) wystarczała garstka laboratoryjnych dostawców. W wyniku tego materiały jakie mieliśmy do dyspozycji były laboratoryjnej jakości (czyli nieskalowalne do produkcji). Z braku zamówień kopalnie i rafinerie metali przestały separować niehandlowe składniki (instalacje poszły na złom – taniej zrobić nowe niż przebudować stare).

Jedynym przypadkiem gdzie można było odbyć stosunek z takimi materiałami pozostała narzędziówka i tam skupiła się garstka emerytów (obecnie wymarłych) ucząca jeszcze mniejszą garstkę hobbystów (wymierających) jak się tym bawić. Branża stała się tak mała, że R&D, protetyka i narzędziówka obsługiwana jest w kameralnym gronie ludzi o coraz dłuższych brodach. Dekadę temu na zagłębiu przemysłowym, gdzie się w to bawimy kilkanaście przedsiębiorstw było obsługiwanych przez trzech techników i pół tuzina inżynierów. Inżynierów z materiałówki mieliśmy tylko po to, aby dzieciom objaśniać niuanse co i jak. Na instalacjach z lat 60tych plus kilka zabawek z korporacyjnego second handu (w zadzie to z jałmużny, bo na dotacjach).

Co oczywiste nikt do tych zawodów nie przychodził (wszyscy poszli do IT). A na stanowiskach wykonawczych z braku zamówień nie było nikogo (laboratoryjne ilości nie wymagają angażowania “fizoli”, więc się ich do tego nie kształci, bo do kształcenia trzeba produkcji masowej).

Brak ciśnienia ze strony przemysłu na zasilanie powodował, że energetyka na luzie mogła redukować zdolność podażową i jakościową. Doszło do zmian organizacyjnych i obecnie mamy tam embijajów w zarządach. Coś niedopuszczalnego wcześniej, ponieważ amplituda <czołg|kopalnia> oznaczała iż każdemu kto dopuścił się odchyleń w tej przestrzeni od razu na kark wskakiwał widelec, któremu “czołgi” miały się zgadzać. Komisji prowadzącej dochodzenie “dlaczego samoloty spadajo” nie było, ponieważ nie było embijajów prowadzących do patologii technologicznych w procesach.

To nie jest tak, że zniknęły fabryki środków obezwładniających – zniknął za nimi cały przemysł dostarczający i przetwarzający surowce oraz przemysł przetwarzający te surowce na urządzenia oraz przemysł integrujący te urządzenia w coś użytecznego dla widelca. Więc nie przekazywano kolejnym pokoleniom wiedzy jak się to robi. I jakie są systemy sterowania taką gospodarką (przypadkiem nie finansową, a surowcową, materiałową).

Przemysłu chemicznego nie będę rozpisywał – sytuacja jest kopiopasterska.

//kontekst end

Po czterech dekadach słusznych zaniechań przywracanie systemu nie sprowadza się do decyzji gadającej głowy. Znaczy nie tej głowy, nie w taki sposób. Kiedy piszę ten tekst @nomad właśnie jeździ po se niczym Tomasz macając ranę, o której piszę. Wszystko leży. Leży nawet tam, gdzie @nomad nie pojedzie bo nie wpuszczą, a od odwiedzin tych przedsiębiorstw zacząłem. Nie żeby w jednym kraju – tak za dużo to się ich po smucie na zbrojstwie nie ostało.

Do płonności deklaracji doszło w wyniku zastosowania do nich gospodarki finansowej przez cywilów. Działa (nie działa, będę objaśniał) to w taki sposób, że minfin zabezpiecza “środki w przyszłości” (czyli palcem na wodzie) dla działu zamówień “pagonowych” gdzie zamówieniami zajmują się krawaciarze (cywile). Krawaciarze mun (ministerstwo urojeń narodowych, tych od husarii) spotykają się z niedobitkami przemysłu i coś im tam paplają o umowach ramowych. Umowy ramowe to takie opowieści z mchu i paproci “ktoś dzwonił i mówi że chciałby kupić, ale się nie zna, nie ma za co i nie wie kiedy będzie miał, ani czy na pewno weźmie”. Oczywiście krawaciarze ze zbrojeniówki nawet rzucili temat do analizy, ale działy analiz odbiły się od ściany śmiechu wykonawców. Padło tam wyłącznie jedno pytanie – czy już jest kasa? I czy czeki są wypisane in blanco? Ponieważ jedyna odpowiedź na pytanie “za ile uruchomimy produkcję?” brzmi… “za tyle ile drukajka da”. I na razie za tyle uruchomiono, czyli za nic.

Oczywiście znajomi królika od razu się podłączyli z hajpem szukając co tu można podsowiecić na kontraktach. Nie żeby znajomi królika byli wadliwi, bo chodziło o hale magazynowe na sprzęt (okolice Posen) czy różne obsługowe drobnostki. Ktoś to robić musi, a to akurat jeszcze ogarniają. Jednocześnie wygaszano huty & stalownie. To niby z czego to wszystko ma być robione?

Taka sama sytuacja jest w produkcji amunicji – wygaszanie przemysłu chemicznego przy jednoczesnym opowiadaniu ile to fabryka ma zrobić biorąc surowiec z kątowni.

O ile w Niedorzeczu brak logiki nie jest nieoczekiwany i nikt nawet nie pytał krawaciarzy z mun czy oni rozumieją o co pytają i jak głęboki musi być łańcuch dostaw oraz nakłady. Bo oczywiście by nie rozumieli, za to zaczęliby pitolić o wolitywności. To w krainach gdzie wspomnienie iż człowiek rozumny jakoś to robił pozostało zabrano się do sprawy również od drugiej strony. Wpompowano bez zbędnych umów nieco drobnych w firmy (wszystkie już wyłącznie z nazwy) wydobywcze, rafinerie, huty i odlewnie aby się coś ruszyło i było co przegryźć przy rozmowach. W wyniku tego okazało się, że firmom tym pozostały jedynie biura, bo produkcja od dawna leży (jak ją wyremontowałem dwie dekady temu tak sie tam nic nie zmieniło, na pamięć po instalacji przelazłem) więc za tę kasę zrobili ładniejsze biura (z budynków produkcyjnych, aż się odnaleźć nie mogłem, kiedyś biuro zajmowało 200m2, a teraz 8tysm2, tylko puste) i zameldowali, że robić nie ma komu. Nawet nie wspomnieli, że “za tyle” nie ma kto robić, tylko że w ogóle ich proces rekrutacji nie skleił się z rzeczywistością do tego stopnia, że ostatni pracownicy sobie poszli (w większości na emerytury) bo strony mają rozbieżne oczekiwania.

Wycieczki odbyły się też do dotowanych firemek rozwojowych gdzie drobnym wsadem zwiększono dwudziestokrotnie zatrudnienie. Teraz proporcja jest 19 w biurze : 1 pracuje. I postawiono kwestię czy da się wyprodukować latadła. Fantazji projektowych zeszło co nie miara, tylko nie ma kto tych fantazji realizować. Scooby Doo z brygadą detektywów będzie musiał to rozwiązać.

Ciekawe rzeczy porobiły się w specyfikacjach. Bo o całym (rzekomym) hajteku w obronności (do atakowania^^) czytelnicy nie raz się naczytali. Otóż była to produkcja laboratoryjna czasu pokoju. Tak na poważnie to mamy mniej zaawansowanego uzbrojenia z reklamówek niż samolotów. Nie żeby go było mało, ale produkcja z kilku dekad starczyła na dwa tygodnie średniej intensywności w U. Ta produkcja nie jest skalowalna w tej specyfikacji (lab), a zejście ze specyfikacji oznacza, że cofamy się do gratów (w najlepszym przypadku) z początku lat 80tych. W przypadku nie najlepszym (już wdrożone) do lat 60tych. Oczywiście z udziwnieniami (skrzydełka na bombach, procosorek, kamerka). Jedyna część przemysłu, która daje radę to podglądactwo (urządzenia dozorowe, w tym aparaty latające), ale przeciwdziałanie okazuje się tanie & skuteczne.

W materiałowce jest podobnie, ale że tam grasuję to o sprawie wiedziałem już w marcu22 i tu pisałem. W skrócie – blachy pancerna zgodna ze specyfikacją producenta była wyłącznie w kraju producenta, który eksportowi powiedział stanowcze nie na okoliczność braku dostaw osnowy z U i ubogocania z RU. W krajach pozostałych “sami se zróbcie jakie potraficie”. O produkcji kinetycznej przeciw pojazdom (czyli twarde rdzenie na pojazdy bez gąsienic, ale formalnie z pancerzem) w jakichkolwiek ilościach można zapomnieć, chyba że ma braknąć materiału na narzędzia do produkcji czegokolwiek. Skala produkcji tych materiałów jest taka, jakiej potrzebuje narzędziówka w czasie pokoju, a materiały przyjeżdżały z RU. Ponieważ rafinacja tych materiałów na jakąkolwiek skalę wymaga standardów eko z Norylska.

Recepta jest prosta (i zastosowana w RU). Trzeba postawić elektrownie na paliwa kopalne. Zabezpieczyć im dostawy paliw (więc innych klientów wykopać, najlepiej jak sami nałożą sankcje). Odpalić górnictwo bez oglądania się na eko. Odpalić transport bez oglądania się na eko. Zagnać całą ludność z produkcji cywilnej na potrzeby zbrojeniowe (przekształcając fabryki gdzie się da). Przemysł chemiczny bez oglądania się na kolor wody & powietrza. I wtedy, może uda się przywrócić produkcję z lat 60tych, a po pięciu latach może nawet coś z tego będzie. Jak wskazałem po zamówieniach z 2018 (prezentacja na zjeździe w zeszłym roku) Kacapia ma właśnie rok szósty takiego manewru i przy pełnej militaryzacji produkcji oraz wyrzeczeniach ledwo to daje radę (poziom produkcji mają 6 krotnie niższy niż w latach 60tych przy dwukrotnie wyższej produktywności).

Jednocześnie optymistyczne uśpienie na Zapadzie pozwala na wycofanie przemysłu za Wielką Wodę (zarówno do Azji jak i USA) tworząc strefę buforową po Sekwanę. Na wypadek gdyby trzeba było się zgodzić z rzeczywistością to w strefie nie będzie istotnych środków trwałych do zasilenia nienażartej zbrojeniówki (brak hut, elektrowni, kopalń, rafinerii, przemysłu chemicznego, stalowni) pod nową kontrolą polityczną. Bo to nie jest tak, że zaraz wjadą Kacapy, tylko że trzeba będzie otworzyć granice dla handlu, a oni sprzedadzą gaz & ropę, ale clearing zrobimy w produktach z tego zasilania, więc lepiej żeby nie produkować sznurka, na którym będą mogli wieszać.

Stress test wykazał jednocześnie, że przerzucenie produkcji zbrojskiej na tereny odprzemysłowione nie jest taki prosty. W okolicach Stalowej Woli spawacze, technicy owszem mieszkają, ale jak żyrafa skrzyżowana ze szpakiem – pracują w Reichu, a o pracy w Januszexie jakim są zakłady lokalne słyszeć nie chcą (nie te warunki, nie te narzędzia, nie za tyle). Podobna (dużo gorsza) sytuacja jest w Wielkopolsce (wyższe koszty życia i do Reichu bliżej). Dlatego mimo jankeskiego prikazu, żeby się Koreańczycy ustawili w Niedorzeczu nic z tego nie wychodzi, ponieważ lokalnie nie ma kadr zgodnych ze specyfikacją (za tyle nie ma, a za tyle co proponują to Koreańczycy mogą wysyłać towar od siebie, nie ma z czego urwać pod deal). Nie ma też zasilania i bazy przemysłowej. Nie żeby nie było jej wcale, ale nie w skali proporcjonalnej do oczekiwań, nie ten rząd wielkości. Wyszło o tyle śmiesznie, że cała EU jest w stanie wyprodukować rocznie tyle sprzętu zbrojnego co “gospodarka wielkości Holandii”. Ale bez amunicji. I to pod warunkiem że się bardzo zepnie. Całe PKB i przewaga technologiczna okazały się parą w gwizdek. Parą tak samo zależną od dostaw komponentów z Chin jak w RU. W obu wypadkach polega to na poprawianiu komponentów do potrzeb i specyfikacji lokalnych. Wygląda to jak W Iran vs Iraq gdzie obie strony podpierał Sam Wuj. Teraz Wujem jest Puchatek.