Mainstream

Kronikarstwo – Quagmire 2/2

//kontynuacja z 1/2

Ale będzie. Baron się na swoim interesie zna i zapewne jest dużo lepiej ode mnie zorientowany, że tam gdzie bytuje przestawi się wyłącznie na przetwórstwo i nie wyłącznie tego co robi. Na ile wybadałem problem z przetwórstwem jest biurokratyczny – na każdy przetwarzany surowiec trzeba oddzielnego zestawu biletów. W Reichu ten problem rozwiązują d(t) korzystając z jednej hali do określonych procesów przez dany czas (na przykład najpierw kota mordują i na magazyn, sprzątanie, kota skórują i na magazyn, sprzątanie, a później na tej samej hali kota ważą, pakują, sprzątanie, repeat). Ponoć na tych samych (implementowanych z tej samej brukselki) przepisach w Polin jakoś nie działa. No ale skoro nie działa z przyczyn biurokratycznych to nie znaczy, że nie działa, tylko że nie trzeba tego rejestrować. W każdym razie wsad do produkcji żywności tak czy siak będzie z U i w Polin będzie to samo co w Reichu – przetwórstwo wyłącznie. Przyczyny czysto ekonomiczne.

Przetwórstwo wymaga jednak innego zestawu hominidów na Bagnie (nie żeby tych wymieniać, tylko brakuje), w innych ramach czasowych oraz innej redystrybucji wyniku. Niemcy dali radę więc Barona czeka blejtram und akwarele. Tyle że wszyscy mieszkańcy Bagna są (z punktu widzenia technicznych) sprzedawcami, takimi od biurokracji i kontaktów społecznych. Baron z powodu wieku wie, że ten krok dalej nie jest taki prosty i tego nie robił. Jest to o tyle istotna kwestia, że społecznym wydaje się, że problemy organizacyjne i techniczne rozwiązuje się “tak samo” czyli “się komuś mówi”, ale tu wracamy do pętli “nie będzie niczego tłumaczył, bo niby komu?” jaka jest feedbackiem od technicznych.

Anegdot o zbiegłych włościanach (technicznych) jest więcej. Bo i inni przedsiębiorcy modelu lat 90tych się skarżyli. Kiedy do Reichu uciekł jeden spawacz to zaraz za nim pojechało trzech, później pojechał tokarz, za nim cncop i na koniec wywiało nawet inżynierów. Wolą pojechać na kilka tygodni do Reichu i o robocie w lokalnych Januszeksach słyszeć nie chcą. Nie chodzi wyłącznie o kwestię “za ile”, ale też o relacje w robocie czy dystrybucję na wyposażenie. Przy czym od kwestii “za ile” Janusze akurat zaczynają no i “nie ma komu robić”. Czyli Janusze są nieproduktywni jako sprzedawcy (konkurują jedynie tanim prolem, a ciężko konkurować czymś czego nie ma niezależnie od przymiotnika nieistniejącego bytu) albo zwyczajnie nie radzą sobie z alokacją wyniku (za dużo żrą).

Taką tragiczną jest przykład elektryka, który różne rzeczy opowiada, ale nie ogarnia dlaczego trójfazowy silnik nie chodzi z generatora bez solidnego uziemienia. Sprawa dość oczywista w środowisku przemysłowym (większości maszyn nie da się odpalić na “domowej” instalacji bo różnicowki mają chronić homo pod nieobecność sapiens), ale dla robiącego instalacje domowe & gospodarskie zjawisko niespotykane. O stanie instalacji swoje zdanie wyraził @Siejcz, a z mojej eksperiencji jest jeszcze zagadka którą skrzynka, na które gniazda jest rozprowadzona, bo to lepsza zgadywanka. Pozostaje się nauczyć na pamięć gdzie są które gniazda, bezpieczniki i przełączniki, bo dodawane metodą gospodarską kolejne rozwiązania są umieszczone tam, gdzie akurat była fantazja. Ponieważ tak jest wszędzie (w przemyśle też hale są z d bo zamawiał krawaciarz i instalację trzeba rozprowadzać wtórną, bo ta bazowa nie wiadomo komu się uroiła) to do uruchomienia produkcji mam własne centralki i wpinam się tam gdzie prąd jest, a później sam sobie rozprowadzam własnymi kabelkami. Dwie palety grubszych kabelków wzbudziły niejakie zainteresowanie, a mi pozostaje nadzieja, że nie wdadzą się myszy.

Gdyby jednak ktoś miał złudzenia, że trawa jest gdziekolwiek zielona to właśnie byłem u łapiduchów na Północy. Jak co roku dostałem wezwanie, że ze względu na starość przegląd jest do podstemplowania. Podreptałem do łapiducha z biletem, z którego łapiduch wywnioskował, że trzeba mi krwi upuścić. Zabrali się za to upuszczanie bezskutecznie kłując kilka razy po czym zadzwonili do szpitala, czy tam by mi nie upuścili bo tu najwidoczniej nie mają dość praktyki aby w węża trafić. Chcieli jeszcze ciśnienie na wężach sprawdzić, ale na 3 wzięte z półki aparaty obsługa nie potrafiła ogarnąć którą stronę kręcić zaworem aby napompować. Poradzili sobie ze zmierzeniem i zważeniem, po czym podreptałem do szpitala. Tam pani (już powiadomiona, że w węża trafić ciężko) mnie skłuła bezskutecznie i wezwała starszą aby “ktoś coś z tym zrobił”. Pani starsza pomacała, poklepała i krwi na badania upuściła. Czytelnicy zapewne rozumieją poziom kwalifikacji – to jest bardzo skomplikowane aby hominidowi krwi upuścić, a już obsługa pompki z jednym zaworem doktoratu może wymagać (przy obecnych standardach zdobywania kwalifikacji). Certyfikatów i edu każda z tych osób ma ze trzy ryzy, tylko jakoś robota nie wychodzi.

Jak mnie jutro mają podpinać do kabelków i sprawdzać czy pompa pociągnie to się zastanawiam czy nie mogliby podać danych losowych i czy cokolwiek by to zmieniało. Fikcja nie do zamaskowania. Pozostaje sobie wyobrazić jak źle musi być z kimkolwiek kwalifikowanym na prowincji skoro od aeroszpeja po znachorstwo występuje nierozwiązywalny problem. Jeśli zaś ktoś się zastanawia gdzie są wszyscy specjaliści to uprzejmie zawiadamiam, że na cmentarzu (niektórzy jeszcze przed cmentarzem, ale już niewiele kojarzą), a garstka ocalałych kryje się po szopach i nie chce się przyznać, że coś potrafi bo będą musieli robić to za frajer i w nagrodę dostaną więcej do zrobienia.

Z prolami w Baronii też jest wesoło. Niby tam jakieś miały się stawić, ale jakoś ich nie zobaczyłem (niby mieli malować konstrukcje). Jeden, który czasem się stawia rozum co prawda ma, ale akurat z techniki jest słaby, więc na wiele się w produkcji nie przyda (a co narozrabia to wiem z bolesnych doświadczeń) i będzie przeprawa. Jest w najgorszym możliwym wieku do przyuczenia bo biologia akurat tak działa, że w pewnym wieku odważnie się wciska pedał do oporu, a tu niestety trzeba myśleć & uważać. Proces edukacyjny prowadzi się więc zanim ten wiek nadejdzie albo kiedy już przejdzie (czyli około 28yo).

Najcięższą przeprawę miałem jednak z Zamordystą. Młody jest wychowany w środowisku przemysłowym Północy, poukładanym w kratkę i pod sznurek. Rwanie końmi uważa za łaskę wobec zbrodni nieodłożenia narzędzi na miejsce. Młody szybko ocenił, że organizacja na miejscu jest od czapy, bez przewidywania na przyszłość i przepalająca zasoby. Miał rację, ale zanim tam zacząłem robić porządki to był tam niezgorszy burdel (standardowy w krawaciarskich firmach). A na odkopanie tego wszystkiego Baron jest zbyt oszczędny, bo zwyczajowo robili to włościanie, którzy w krnąbrności swojej z folwarku zbiegli. Głównym tematem debat z Młodym było objaśnienia jak myśli przedsiębiorca z lat 90tych, z gospodarki takiej jak była wtedy i na czym wyrósł, więc nic innego nie doświadczył – u niego działało. Liczba tych, którym nie zadziałało okazała się na tyle liczna, że w gospodarce brakło pracownika, a płacić nie ma komu. Skamieliny lat 90tych uparły się, że praca pozostałych jest bezwartościowa i wyłącznie im się należy udział w korycie.

Zacznijmy od tego, że budynki po żywnościówce/medzie etc gdzie są wydzielone obiegi I/O, brudne/czyste młody zna, bo takie trafiają później do przemysłu. Pierwsze pytanie młodego dotyczyło (co naturalne), dlaczego prześwit ciągu komunikacyjnego jest poniżej sześciu metrów. Oczywista oczywistość dla Zamordysty, że taki prześwit musi być aby ciąg komunikacyjny (wewnątrz fabryki) działał sprawnie na wypadek mijania się pojazdów z ładunkiem oraz porzucenia przez nieroztropków jakiś gratów po bokach, względnie ukrywania się tam nieroztropków w czasie ruchu pojazdów. Zwróciłem Młodemu uwagę, że fabryka jest rozbudowana identycznie jak u B (starszy przedsiębiorca, na którego Młody jeździł tym samym widlakiem i pierwszy raz w ręku trzymał spawajkę sięgając bródką ponad stół). Czyli hala mikrofirmy, dobudowana hala małej firmy, dobudowana hala średniej firmy i dobudowana wielka hala na bogato (wuj wie po co, bo niepodzielona ale przydasiem – jest na czym dalej pracować). Do Młodego dotarło, że tak to może wyglądać patrząc po układzie dachów.

Nikt wcześniej nawet nie myślał o tym, że będą jakieś pojazdy z ładunkiem. Szczytem transportu był chłop z paleciakiem targanym siłą własnego grzbietu. Użycie paleciaków na guzika doprowadziło do kontuzji, a widlak to dla roztropków przerażająca maszyna łagodząca stosunek jedynie użytecznością na ból garba.

Młody sklął na czym świat stoi skoro ktoś organizujący fabrykę nie zna tak podstawowych zagadnień z zarządzania Pana Hody, no ale cóż począć. Objaśniłem Młodemu, że w ostatnim sezonie było mniej prola niż normalnie, a przerób był tak jakby było przynajmniej 20 ludzi więcej, Pani Dyrektor nie bardzo wiedziała jak to się udało, Baron miał pewne podejrzenia. Faktycznie chodzi o to, że obciążenie targaniem paleciaków z cargo wciągało ilość roboty dostarczanej przez jednego prola przez dwa lata… w ciągu miesiąca. Czyli tyle pary szło w gwizdek. Do czego doszedłem na drugi dzień Baron Quest zeszłego sezonu kiedy zobaczyłem wysypujących się ze stodoły proli z paleciakami, a których rozgoniłem widlakiem. To że koszt tej roboty pozwala na zakup nowego widlaka co sezon wynika wyłącznie ze stanu początkowego – to było aż tak niesprawnie zorganizowane. Widlak nie tylko odciążył garba, ale odciążył korelację “gdzie może być stanowisko” – w praktyce może być gdziekolwiek gdyż targanie paleciakiem przestało być problemem do rozwiązania. Można sobie całe stanowisko z maszyną walnąć gdziekolwiek gdzie jest zasilanie i dowieźć tam surowiec. Oczywiste w przemyśle kiedy się to robi i zupełnie nieznane, dla kogoś kto tego nie robił.

Takich niesprawności Młody wykrył wincyj. Na wejściu postawił bardzo głupie pytanie, dlaczego kontenery zamiast stać w miejscu rozładunku stoją dwa stadiony dalej. To akurat wynikało z bajzlu jaki był kiedy je przywieziono i pod śmietnikiem ciężko było ustalić, że jest jakiś beton. Gdy wypadło przywracanie stanu maszyn rolniczych Młody rzucił grubszym słowem na temat braku wiaty/garażu żeby dało się to wtargać do jakiś ludzkich warunków. Wskazałem placyk z bajzlem, gdzie pewnie taka wiata wcześniej czy później i tak się pojawi bo trzymanie maszyn pod chmurką drenuje tezauryzację środków trwałych z dotacji dokładnie tak jak żarło poprzedniemu PGRowi za czasów słusznie minionkowych.

Młody przyjrzał się pracy budowlańców i zapytał czy nie wypada im pomóc. Co prawda mogliśmy, nawet pokazaliśmy jak, ale lud dziki tradycyjnie pozostał na stanowisku, że mają płacone za godzinę i jeśli by pocięli pręty zbrojeniowe w jeden dzień zamiast w dwa tygodnie to będą stratny. Kapitalizm Finansowy w pełnej krasie i maksymalnej produktywności – wytwarza zbędne roboczogodziny, a później zdziwienie że nie ma prola, bo w Reichu za te dwa tygodnie płacą w jeden dzień… no właśnie tak to robią, a nie dlatego, że mają magiczną drukajkę.

Wróćmy do kwestii “robienie polega na mówieniu” – Młody posłuchał i wrzucił shadow bana na takie. Ktoś tam sobie zakomunikował, że jakieś dwie parasolki są popsute. Skoro popsute to na warsztat. Ale nie wiadomo które, a jest ich dużo… no to proszę wezwać detektywa i sobie szukać (okazać dowód materialny popsutości, a nie opowiadać że ktoś gdzieś), a następnie popsiute przytargać na warsztat. Oczywiście sprawą zajętą się last minute używając “desek i sznurka”. Bo po co zająć się czymś z wyprzedzeniem. Podobna akcja była z drzefnem, z gatunku “gdybyśmy mieli mięso to zrobilibyśmy konserwy, ale nie mamy blachy”. Padł rozkaz aby dowieźć dzefno. Ale nie ma środka transportu, więc dysponent środka transportu dostał info, żeby przywieźć. To że zapomniał nas tym transportem zabrać to pikuś – posiedzieliśmy głodni w skwarze trzy godziny i Baron zawiózł. Odpytałem z dżefna, okazano mi pełny bagażnik. Dwa dni później panika – gdzie jest dżefno. Dowieźliśmy wincyj, a jak się okazało poprzednie dżefno zamiast do pieca poszło na ognisko. No taka tam logika przydzielania zasobu.

Baron przytargał stertę złomu, że przydasiem. No może i przydasiem, ale Młody przytomnie ocenił, że przygotowanie tego do ponownego użytku to roboczogodziny z maszynami, co wyniesie drożej niż przytarganie nowego ze składu, dlatego nazywamy to złomem. Wyjaśniłem Młodemu, że owszem, ale baron jest przyzwyczajony, że robota jest za darmo, materiał eksploatacyjny rośnie na drzewach, a czas jest z gumy. Do rozładunku stawił się zbiór pusty prola i jakoś tak to sobie zostało tam gdzie stało na Słoneczku. Gdyby wjechało pod wiatę to pewnie by się ktoś o to potknął, ale nie ma jeszcze wiaty. A na Słoneczko nikt bez powodu się nie wystawia, więc się nie potknął.

Młody w pewnym momencie zaczął jęczeć. Że gorąco – no fakt, jak przywieziony z Północy to mu gorąco, a upały jeszcze się nie zaczęły. Że bezsensowna robota – no fakt, ale Baron rokuje, że lejąc beton i dokładając później żeloza w kilka sezonów da się z tego zrobić coś, co będzie wciągać coraz mniej roboczogodzin. Że miał se pojeździć spychem i kopajką – no jakoś brakło czasu, bo tubylcy zaczęli targać jedną drobnostkę za drugą, niektóre robiąc po trzy razy bo się sypało, a narzędzia musiałem ukręcić z tego co się pod rękę nawinęło, bo myszy. W hali jakoś jeszcze dało radę robić, bo na zewnątrz gorąc. W pewnym momencie skonstatował, że w zasadzie tylko je, śpi i zapier… i żadnych ludzi (nawet zaczął łazić po okolicy sprawdzając czy okolica naprawdę jest tak wyludniona i okazało się że owszem – nie ma ludzi w jego wieku). Zakładał, że w kraju gdzie gęstość zaludnienia jest wielokrotnie wyższa niż w habitacie bazowym pozna jakiś ludzi. No ale wszyscy go w poważaniu mieli. Jedynie dwóch dziadów bredzących to samo (ja i Baron).

Bez końca odpowiadałem na pytania “jak do tego doszło” oraz “dlaczego”. Pierwszy raz zobaczył gospodarkę na samym końcu łańcucha, trzymaną na zapadłej prowincji, gdzie prąd dociągnięto po roku siedemdziesiątym, w kraju peryferyjnym, skąd ucieka kto ma dwie nogi bo jedyna robota jest albo w urzędzie, albo w obozie pracy którego klientem jest korpora zbijająca marżowość do takiego poziomu, że Baronowi zbiegł ostatni Rusin Czerwony. Na sam koniec Młody dostał (zgodnie z tradycją) 1/3 wziątku i musiałem wyjaśnić, że wpadliśmy tu hobbystycznie poratować lud dziki (i na terapię pracą), takie kopanie studni w Afryce. Lud dziki ugościł nas najlepiej jak potrafi, dokarmił tak, że z pińć kilo przytyłem, młody posmakował prawdziwego nielegalnego, mleka. Młodemu zaś objaśniłem, że Baron kalkuluje w ten sposób iż zrobiliśmy mu trzy jednostki robocze do czegoś tam, wziął cenę z katalogu netto, porównał ile wydał na materiał brutto i taki akord wyszedł. Młody mnie zbeształ, że roboty miał dużo więcej i gorszej niż samą produkcję i żebym mu więcej d nie zawracał. Ale zaciekawiło go w jaki sposób typy z lat 90tych przeprowadzają kalkulację, oraz jak do tego doszło, że w ten sposób. Bo skutki widzi wokół i zjawisko wydało się nad wyraz frapujące.

Wyłożyłem Młodemu model stosunków społeczno-ekonomicznych jaki panuje na końcu łańcucha gospodarczego. Jedyny sposób oceny wyniku to dostarczony produkt. Czynności obsługowe folwarku są formą obowiązku wykonywanego za wikt i opierunek. To czy produkt różni się w tę czy we w tę, czy jest customizowany czy nie jest sprawą drugorzędną i niegodną roztrząsania. To że ilość i złożoność czynności obsługowych na sprzęcie rośnie spowodowało, że nie ma chętnych na taką robotę (bo gdzie indziej w ogóle zarobią aby zapłacić rachunki w gospodarce czynszowej) i Baron jest zmuszony kupować usługi. Po stanie maszyn (głównie rolniczych, bo o przetwórczych dopiero się przekona przy mechanizacji) widzimy, że nie ma na to budżetu. A budżetu nie ma, bo na Baronem stoją inne dzikusy, tyle że w krawatach i decydują co kupią, za ile, kiedy oraz wielką łaskę robią, bo takich zakończeń łańcucha w przymusie na dotacjach jest sporo. Baron ma więc do wyboru jeść albo nie jeść. Gdyby nie dotacje to nawet tych maszyn (na utrzymanie których potrzeba gospodarki czynszowej) by nie było. Na maszyny dał Kapitan, na ich utrzymanie nie dał, a klient z korpory też dać nie chce licząc, że się samo zrobi. Więc Baron musi poprowadzić cały proces produkcyjny i przetwórczy, a dopiero później dowie się czy w ogóle zarobił. Dlatego pozaprodukcyjna działalność Barona sprowadza się w większości do czapkowania o dotacje i jest w tym dobry. W to samo grał poprzedni dyrektor PGRu z nadania Partii Nieboszczki zanim sztandar wyprowadzono – grał w dotacje. Bo inaczej nie da się utrzymać gospodarki agrarnej na styku z czynszową (kapitalizm finansowy) i przemysłową.

Kolejnym rodzajem dotacji istniejącym wcześniej była darmowa robota (niskie koszty pracy), ale złoże prola wyczerpano. Krawaciarz z korpory uważa, że tak jest dalej i spycha koszty na Barona, Baron spycha na Kapitana, Kapitan spycha na przemysł, a przemysł dostarcza Baronowi coraz droższy “traktor” aby opłacić Kapitana. W całym łańcuchu nadwyżkę przejmuje korpora, a inni uczestnicy są rekuperacją. Gdyby model agrokorporacji (PGRów) był korzystny to by agrokorpory już Barona wykupiły, a jakoś tego nie robią, ponieważ mają model zarządzania, który przez Młodego jest oczekiwany (gospodarka czynszowa i płaca godzinowa), który akurat w PGR prowadziłby do braku produktywności. Wobec czego Baron pod przymusem zostaje w akordzie, a że taki filtr był stosowany przez dekady to nie istnieje w całej okolicy przedsiębiorca, który potrafi kalkulować modelem przemysłowym tak aby to spiąć, ponieważ okoliczna ludność tylko ten model zna i wie jak go eksploatować najczęściej nie biorąc w nim udziału. Byłem kiedy indziej z Baronem u lokalne producenta namiotów z blachy (moloch na skalę kraju i okolic) i tam jest dokładnie ten sam sposób myślenia u prowadzącego to dinozaura, mimo że kadra kierownicza wskazuje, że są w patologicznej sytuacji nie do rozwiązania tym sposobem. Więc jeśli fabryka się spali to na pewno będą to ruscy dywersanci, a nie ekonomiczna rzeczywistość.

Tłumaczenie Baronowi aby kalkulować inaczej włącza u Barona wszystkie czerwone lampki, ponieważ bytuje w środowisku gdzie jest to model jedyny, a lud zna wszelkie eksploity na stosowanie odmiennego. Baron próbował i objaśniał, że pracownik się u niego nauczył, a później krnąbrnie chciał więcej za to że umie. Ponieważ nie dostał do sam sobie wyegzekwował (nakradł) i poszedł w świat. Z punktu widzenia Barona naumienie go wszystkiego to był koszt, to że wynikła oszczędność bo nie trzeba było kupować z rynku jest dla Barona poza tabelką, ponieważ to jest wynik inwestycji Barona, a nie tego, że ktoś dołożył mocy swobodnej na naumienie. W rezultacie nie ma umiących bo po co?

 

Istnieje wielkopolski model wyjścia z takiej sytuacji i Baron ten model stosuje. Przechodzi na przetwórstwo wygaszając produkcję surowca – surowiec kupuje zwalając krawaciarskie widzimisię cenowe na dostawców. Ponieważ nikt na razie nie nakłada na Barona domiaru od niskiej podaży surowca z hektara (i pewnie tego nie wymyślą z przyczyn technicznych) to Bagno może mieć obszar (a Baron być obszarnikiem) podczas gdy koncentracja dochodu występuje w blaszanym namiocie. W Wielkopolsce gdy pierwszy raz przeprowadzano ten numer (przejście z uprawy na produkcję w szopie) konsekwencją było rozdrobnienie na ćwierćchłopków (zysk z dłubania szopie był wyższy niż z areału). Baronowi pozostało więc znalezienie zajęcia dla łork-szopy poza sezonem produkcyjnym, a do tego powoli dostosuje łork-szopę. System rozliczeń dostosuje się za tym powoli sam (bo i tak do utrzymania obecnej infrastruktury Baron musi brać usługi z rynku), a dostrzegalne oszczędności w utrzymaniu rosnącej infrastruktury nowym modelem powoli przekształcą całość systemu rozliczeń, bo maszyny nie pracują na akord tylko mają stały przerób na godzinę.

Jednocześnie Baron coraz częściej będzie natykał się na niewykonane prace DURu na okoliczność braku chętnych, braku narzędzi i braku organizacji co wymusi rozwiązania skuteczne oraz taki model infrastruktury, który nie degeneruje sprzętu pod chmurką. Jedynym kłopotem będzie brak w Baronii kogokolwiek, kto umie myśleć kategoriami tego typu przedsiębiorstwa. W okolicy skutecznie urządzono pustynię tego typu kompetencji.

Powolutku więc zorganizuje magazyn, powiesi kłódkę, uzupełni narzędzia. Powolutku wszystkie maszyny trafią na łatwo przestawialne stanowiska zbliżone do takich jakie stosuję. Powolutku pojawią się regały aby te stanowiska składować po sezonie. Powolutku pojawi się standaryzacja w instalacjach elektrycznych i wodnych. Metodą gospodarską wszystko powolutku dojdzie do stanu, w którym profil działalności dopasuje się do zmieniającego rynku.