Mainstream

BaronQuest9 Podsumowanie

BQ9

Czas na podsumowania dotyczące folwarku i bohaterów tej zmyślonej historii. Spora część elementów w niej występujących to kopiuj, dopasuj, wklej różnych doświadczeń jakie miałem na przestrzeni kariery. Fabryki to urządzenia, kiedy konstruuje się urządzenie warto dowiedzieć się jak ma działać oraz jak inni zrobili, że u nich działa. Zupełnie inaczej skonstruowany jest Mały MiŚ, ponieważ tam kolerator jest zawsze blisko i można bawić się w mikrozarządzanie rodem z czytadeł dla SelfMadeManów. 3-5 osobowa firma wcale nie oznacza małych obrotów, ale nie każda jest skalowalna. Przedsięwzięcie Pana Barona rozrosło się z “wyhodujemy i sprzedamy” przez “wyhodujemy, coś tam z tego zrobimy bo klient chce i sprzedamy” do “mam wytwarzanie surowca i kupuję od innych wytwórców, mam sporą fabrykę produktów i mam sprzedaż”. Są trzy, współpracujące mechanizmy. Wyłącznie z powodu skalowania przez jedną osobę sposób zarządzania pozostał MałoMiśiowy. Co za tym idzie metody organizacyjne też takie pozostały. W firmie rodzinnej ciężko jest głowie rodu delegować zadania dzieciom, mimo że taki miał plan, ponieważ żeby nie wiem co to przedsiębiorca z 30 letnim doświadczeniem zawsze będzie wiedział jak zrobić to lepiej. Przy czym skala nie pozwala mu już na zrobienie wszystkiego samodzielnie i dlatego ZAWSZE występują bolączki przy strukturyzacji M–>Ś.

Średnia firma, szczególnie kiedy nie chodzi o średniość kapitału, a liczbę rękodajnych (można mieć średni obrót na małej, to tylko kwestia gdzie się wepnie w obrót gospodarczy oraz poziom złożoności technicznej) wymaga sposobu myślenia odpowiedniego dla takich instytucjonalizujących się organizacji. Jakość kadry jest istotna. Nie jest to oczywiście etap instytucji korpory, gdzie trzeba dokleić drugą piramidę sterowania i dozoru, bo przy tym tempie operacji wszystko wykoleja się jeszcze skuteczniej niż u Pana Barona, ani etap kolejny, kiedy piramida dozoru porzuca własną bazę produkcyjną i zajmuje się operowaniem poddostawcami – MiŚiami (Pan Baron przechodził wcześniej to z poziomu MiŚia kiedy taka piramida z Niego skóry darła).

I tu wychodzą pewne zalety systemów edukacji Północy – przymus wysyłania smarkaterii na praktyki do różnych przedsiębiorstw. Większość nic z tego nie wyniesie, ale dzieci przedsiębiorców idą podpatrzeć jak wygląda tam flow, obrót dokumentacją, podział stanowisk, overlap kompetencji, dozór QC. Potomstwo Pana Barona żyje w świecie social mediów i zarażone tym paskudnym wirusem skupia się na przeżyciach – wycieczkach do różnych miejsc. Ale nie kombinuje jak tu wbić się w miejsca-urządzenia, które zajmują się procesami produkcyjnymi aby sobie popatrzeć na to, co im jest potrzebne. Równocześnie Pan Baron książek ma sporo (specjalistycznych dotyczących swojej hodowli, o której wie więcej niż wypada) oraz sprzedaży (która ciągle jest utrapieniem w takim patologicznym środowisku), oraz o rozgrywkach politycznych (które z piramidami prowadzi). Ale nie widziałem aby dzieciom wciskał książki o organizacji procesów produkcyjnych, zarządzaniu produkcją etc. Utknęli na etapie akordu, nie przeszli nawet do tayloryzmu, o kolejnych etapach organizacji pracy nawet nie wiedzą (poza buzzwordami), mimo że korpora ich zmusza do JIT i DOD. A to te wiadomości są im potrzebne. Nie widziałem tam jakiejkolwiek pozycji o zarządzaniu jakością i żadne z dzieci nie skierowało się do szkoły związanej z inżynierią produkcji (to taka fake inżynieria dla humanistów o tym jak prowadzić przedsiębiorstwo, w którym niekoniecznie musisz ogarniać technologię, ale musisz ogarniać jak to zorganizować aby był ktoś do ogarniania). Tu sprawę ratuje to, że Pani Dyrektor z eksperiencji technologiem jest (czyli wnika szczegóły), a Pani Baronowa jeszcze dokłada swoje trzy grosze jako QC bo wie co klient przełknie i kiedy, a kiedy trzeba się spiąć i pańskim okiem konia utuczyć.

To bardzo ciekawe zjawisko, kiedy hominid żyje z narzędzia i nie wyraża zainteresowania jak inni tym narzędziem operują, jak się je konstruuje, jak powinno działać wg różnych praktyk (ponieważ nie wszystkie są przystające do stanu zastanego). Szczególnie że to narzędzie za życia Pana Barona ewoluuje i wypadałoby się zorientować jak przeprowadzać takie tranzycje, gdzie występują (na osi czasu względem osi podaży) punkty przełomu wykluczające skalą poprzedni model zarządzania.

Niby płytka “logika” lewnictwa jakie popełnił Pan Baron w młodości mogłaby szkodzi (lewnictwo jest bardzo płytkie, sprowadza się do rachunku zdań i magicznej funkcji tworzenia rzeczywistości słowem przy cudzym wydatku energetycznym, działa więc tylko tak długo jak długo w okolicy są chętni egzoenergetyczni, a tych Januszexy skutecznie z okolicy wyeksploatowały; są oczywiście za tym głębsze logiki, ale skromna ilość lewników po takim filtrze ma zacięcie inżynierskie aby wywieść dlaczego wzbraniamy ludzi przed kradzieżą, większości wystarcza, że jest to zabronione, a przypadki kiedy tego nie wypada piętnować wyszczególnione w katalogu; dlaczego i jak stworzono taki katalog to dla hominidów o myśleniu magicznym, którym nie wykłada się logiki ponad rachunek zdań, bo nie ma komu nikt nie pyta; od tego są mądrzejsi szamani) ale jednocześnie Pan Baron ogarnął bardzo specjalistyczny dział inżynierii produkcji warana dogłębnie i wszechstronnie. Elastycznie radząc sobie w systemie zależności. I stosuje pewne analogiczne sposoby rozumowania w prowadzeniu polityki wobec zamieszkujących Baronię hominidów swojego rodu. Tak samo przekłada tę analogię na organizację rękodzielnictwa niewolnych. Być może waran wykazuje pewne cechy wspólne z hominidem, a infrastruktura techniczna & system organizacji przemysłu nie? Niby organizmy żywe są bardziej skomplikowane od maszyn, a może to dlatego, że maszyny nie mówią co je uwiera tylko znoszą trudy, aż do zaniku funkcjonalności.

W każdym razie rozwiązanie znalazł – Pani Dyrektor, kolejne pokolenie ma jakiś pomysł, który z musu doprowadzi do dosycenia kadry niskiego szczebla mocą korelującą z racji prowadzenia działalności gęściej niż sezonowo.

Jednocześnie stan narzędziowni Pana Barona w domu jak i zagrodzie wskazuje, że w tę stronę pomysłów nie było, względnie nie udawały się tak długo aż koncepcja została porzucona jako beznadziejny przypadek nierozwiązywalnego problemu. Po wyrugowaniu z okolicy kogokolwiek zdolnego akumulować środki techniczne ich deficyt musiał tak doskwierać, że ginęło wszystko co przypominało narzędzie. Ale i porozrzucane po Bagnie środki do poruszania się po moczarach wskazują, że stan posiadania infrastruktury nie trapi Pana Barona. Coś tam niby wiem o eksploatacji kadłubów i na zimę bym jednak składował w suchym i przewiewnym.

Ale wyrwany z bańki technicznej i wizycie na zapadłej prowincji, po rzuceniu okiem “jakie to kokosy” mam pełną świadomość, że większość rozwiązań cywilizacji technicznej zwyczajnie przekracza możliwości rozrachunkowe żywnościówki na takim wstępnym etapie łańcucha podaży. Koszty epickie, marże pod psem, gdyby nie ulgi i dotacje byłoby dużo gorzej. Gdyby tak ulgowo opodatkowany (już nie mówię o dotacjach) był przemysł to produkcja rolna w ogóle nie znalazłaby miejsca na kontynencie. Wszystko byłoby importowane z jeszcze odleglejszych prowincji. Wszyscy albo dłubaliby coś technicznego albo zostali wyrugowani z obszarów zamieszkałych tworząc getta. Gdzieś to nawet chyba widziałem bo zaprzęgnięcie całej populacji z takimi zdolnościami jakie są jest wyjątkowo nieproduktywne.

Folwark z całą pewnością jest w stanie Baroństwo wykarmić, ale gdy Baroństwo zacznie przybierać na liczbie, a dzieci im większe tym nieproporcjonalnie więcej kosztują to zmiany organizacyjne wymagające wyciśnięcia wody z kamienia będą trapić potomstwo Pana Barona aż do samego końca Pana Barona. Pomysł jakoby to już, jakoby można się było położyć i pachnieć, że istnieje jakiś inny koniec gry niż zasuwanie aż do śmierci jest równoważny mokrym snom o dochodach pasywnych w innych rejonach gospodarki. Nadchodzące lata mogą boleśnie zweryfikować wyobrażenia potomstwa ile zasobów pożera utrzymanie się na powierzchni, ile rozwój, i czy zostaje z tego na wyobrażenia. Bo czym innym był świat z bajki na rosnącej firmie szanownego rodziciela, a czym innym są dorosłe potrzeby w przedsiębiorstwie, które jest już wystarczająco duże, aby jego prowadzenie odbijało się na stanie emocjonalnym zaangażowanych. Niebawem może być trudno znaleźć kogokolwiek na kogo można huknąć przy wydawaniu poleceń & jednocześnie ta osoba będzie polecenia zdolna wykonać. Zaklęć może nie być na kogo rzucać.

Warto byłoby też przemyśleć QOL w relacjach pomiędzy jakkolwiek dorosłym już potomstwem i nie walić z gumofilca. To wszak ich zmartwienie i można na starość przejść w tryb doradcy i reality check, zamiast wprowadzać stresory, które obecnie są głównie dezorganizujące i tak napiętą jak plandeka na Żuku zdolność decyzyjną Pani Dyrektor oraz pozostałego Baroństwa obsługowego. Warto przemyśleć proporcje, bo kosztować musi, niby Pan Baron uważa, że zewnętrzna księgowość nie jest potrzebna i zrzuca to na głowę Pani Baronowej, ale w tym samym czasie giną mu narzędzia za tyle, co ta księgowość kosztuje. Więc może pewne sprawy warto delegować, żeby działały jakkolwiek, a zająć się tymi, które nie działają wcale? Rozpraszanie uwagi na coś co tak czy tak jakoś tam zadziała i skupienie się na tym, co szwankuje? To może tam potrzebne są wydatki mocy korelującej?

Bardzo podobała mi się obserwacja hominidów w ich naturalnym habitacie. Zupełnie różnym od środowiska, które uważam za naturalne (gdzie dzieci już przywykły, że autobus navya nie ma kierowcy, a o biletach nie słyszały i autobus z kierowcą powoli staje się ciekawostką w rodzaju lokomotywy). W czasie wyprawy zrealizowałem limit interakcji społecznych na pięć lat do przodu. Coś jak wyprawa na safari i wizyta w wigwamie wodza tubylców. Taki rodzaj wycieczek, który akurat mi pasuje – zobaczyć i wziąć udział w działaniu huty, stoczni, produkcji trybek do wuj wie czego, a w tym wypadku akurat kiełbasy. Zacząłem się głębiej zastanawiać nad ciężkim losem czytelników prowadzących laboratoria albo uzdrowicielstwo w górzystym kraju, którzy tam to dopiero mają babiniec. To muszą być ciekawe dynamiki. Utrapienia nieznane w przemyśle, bo samice występują w formie plakatów, względnie trzeba udać się na wyprawę do księgowości.

Nie dziwi mnie, że ludzie jak tylko mogą uciekają z prowincji, i dlaczego Janusze są coraz bardziej Januszami. Tam nie ma ciągłości wykresu jak to można zmienić i przetrwać. Samo się zmieni jak już im dociągną drogi, prawdziwy prąd i telekomunikację. A że znam regiony sąsiadujące to w obecnym tempie nie spodziewam aby to nastąpiło w oczekiwanej długości życia Pana Barona ani zstępnych.