Mainstream

BaronQuest6 Organizacja wyzysku

BQ6

Tym razem głównym bohaterem czepialstwa będzie krawaciorz w osobie Pana Barona. Cała zagadka sprowadza się do funkcji wprowadzania sensu dzielonego na prola. Zależy to oczywiście od liczby korelatorów oraz zdolności korelacji samych podwładnych. Przyjmując, że łebski Pan Baron dostarcza dychę, to prole z mnożnikiem 0.5 (czyli wiejskie półgłówki) w liczbie pięciu uzyskają akurat po sprawności 1.0 na wyjściu. I dlatego Małe MiŚie się spinają. Ale jak Pani Baronowa nałapie w siatkę więcej proli, i do tego z tańszym mnożnikiem (a wyjątkowo tępe dzidy tam widziałem) to żeby nie wiem co, na trzeźwo to co się tam odjaniepawla jest nie do przyjęcia. Wystarczy więc rozwijać podłogę szybciej niż dowozi się korelatory, zatrudniać coraz tańszych kretynów i skutki w Średnim MiŚiu są gwarantowane. Wszystko ginie, nic nie działa i nikt nie wie dlaczego. Dlatego Baroństwo musi ganiać jak z pieprzem i popychać wszystko z buta. A do tego jeszcze nie mają podziału kompetencji więc wszyscy wszystkim włażą z buciorami spalając się nawzajem.

GaroKrap jest zorganizowany właśnie przez krawaciorza. Który dość wrednymi zaklęciami próbuje sterować operacjami, którym sterowanie czasem jest tak zbędne, że taniej by mu wyszło jakby się nie wpier… Ale przyzwyczaił się że jak nie popchnie z buta to nie pojedzie, więc odruchowo urządza inwazje i wali z gumofilca. Rozumiem skąd ten nawyk, mnie Björn z tego leczył, żebym nie robił wszystkiego sam, ponieważ mój czas pracy jest drożej zastępowalny w aspektach specjalistycznych, a to że coś nie zostanie wykonane perfekcyjnie i wystarczająco szybko i tak wyjdzie taniej niż zaprzęganie mnie jako konia do roboty. Ponieważ Björn jest ode mnie mądrzejszy to oczywiście miał rację i się nauczyłem. Zresztą jest to w podręcznikach do organizacji produkcji, i wyszczególnione w LEAN, że trzeba jakoś spasować wykres oczekiwań z wykresem kosztów tak aby się w przebiegu przecinały niezależnie dokąd się dokąd akurat to leci [czyli wrzucamy aproksymację, interpolację i średnią f(expectations) & f(costs) rysując je krechami o grubości proporcjonalnej do abs(f(e)-f(c)); i patrzymy czy nam się krechy nie zrobią za grube i nie rozjadą]. Krawaciorze mają zaburzone postrzeganie tego wykresu, ponieważ bazują na tym co już wydali na wsad i porównują to do oczekiwań realizacji kontraktu pod ryzykiem straty/kar umownych wskutek czego potrafią zabrnąć w odroczoną stratę na prologodzinach, mediach, materiałach eksploatacyjnych i amortyzacji sprzętu.

Pan Baron wszystko sprytnie przemyślał wprowadzając potomstwo w działania przedsiębiorstwa. Panicza w gospodarkę magazynową i zaopatrzenie, Panią Dyrektor w administracje fabryką. Gdzieś przeoczył moment, kiedy powinien się wycofywać na coraz dłuższe okresy (future is now! old men!) patrząc jedynie na raporty aby zareagować z pytaniem (a nie gumofilcem) czy trzeba kogoś kopnąć w zad. Pan Baron więc przychodzi z pytaniami kontrolnymi i kopie w zad potomstwo bez powodu, kiedy wszystko akurat działa. Wali też gumofilcem kiedy nie działa całkiem słusznie. Tyle że z tego powodu pozostaje w stanie gotowości, jak to przedsiębiorca nabawił się natręctw i dezorganizuje tym to co już działa przy okazji ratując to co kulej (czasem to leży na pysk wywrócone), ale gdyby podliczyć sumę kosztów… to ze względu na wiek i ogarnięcie Pani Dyrektor warto byłoby rozważyć czy nie podpiąć łączności odwrotnie, aby to Pani Dyrektor wzywała geronta rodu gdy zadania są spiętrzone w Jej ocenie.

Dobrą robotę (DoRo jeśli ktoś pamięta PRL, to dla beki wrzucam:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Polski_System_DO-RO_(Dobra_Robota)

) odwala Pani Baronowa wspierając potomstwo w istotnych aspektach funkcjonowania fabryki, tam gdzie to jest akurat konieczne. Oraz pełni funkcje Baby Jagi w HR i QC, czyli chodzi i się przypier… do rezultatu (słusznie, bo od tego trzymamy QC i HR, jest to dobre tak długo jak nie obniża produktywności, a w tym obozie patowyzysku, w funkcji zaistniałych okoliczności, nałapanego w siatkę materiału niewolnego Pani Baronowa trafia idealnie z zakładaniem maski Baby Jagi, bo tak poza tym to jest całkiem normalną samicą, z zupełnie normalnymi, wg normalnego samca szalonymi zachowaniami; jak na dekady życia w stresie i harówce przedsiębiorcy to i tak bezpieczniki nie strzeliły Jej za mocno; a mogły). Z mojego doświadczenia odnośnie wyzyskiwania samic w przedsiębiorstwie (czynności obsługowe z gatunku – 3r3 narobił „entropii” i ktoś musi całe to g posprzątać) Pani Baronowa jest wyzyskiwana optymalnie do granicy katastrofalnej awarii w wyniku eksploatacji. Czyli optymalnie, bo w korporze ktoś mógłby ten margines przeoczyć i Pani Baronowa bezpieczniki strzeliłyby już dawno.

Pani Baronowa nabrała nawyków od Pana Barona (też bardzo socjalna, rzucanie zaklęć werbalnych tak jakby stanowiły o rzeczywistości, ale bez 5why) i łapie niewolnych w siatkę, organizuje im detencję na czas wyzysku, rozlicza ile komu się miedziaków należy, straszy HR batem, pilnuje QC produkcji, prowadzi papierologię z kontrahentami (te wszystkie bzdety fv wynikłe z patologii jaką jest przymusowe rugowanie rozliczeń w gotówce z normalnych lat 90tych, gdy biznes funkcjonował normalniej – po transakcji można pisać na Berdyczów; do tego jeszcze wrócimy, choć o tym wspomniałem w patologiach okolicy) no i na sam koniec prowadzi działania osłonowe w sytuacjach gdy Pan Baron wpada z natręctwem zasadzenia komuś gumofilca i się przypier… gdy wszystko jednak działa.

Krawaciarstwo (nie tylko Pana Barona, całe Baroństwo ma takie naleciałości od głowy rodu, jedynie Panicz wykazuje objawy, że coś jest nie tak, ponieważ prowadzi inny rodzaj biznesu siam, i coś tam mu zaczęło świtać, siam sobie zorganizował rozwiązania) objawia się w płytkiej analizie przyczynowości prowadzącej do wykonania powierzonych zadań. Jest to powszechny problem z kadrą zarządzającą w korporacjach i zazwyczaj zdejmuje im się to z głowy, przekierowując kwestie wykonawcze (dlatego istnieje oddzielny dziad zarządzający i wykonawczy, ponieważ oni muszą inaczej myśleć) na inny korelator, a zarządzającego jedynie pytając o ogólne wytyczne, co mu się uwidziało. W przypadku folwarku Baroństwa zwyczajnie nie ma na kogo zrzucić, więc kłopociki trapią Pana Barona, a że analiza płytka sprawdzała się w Małym MiŚiu to po rozwinięciu do Średniego te same działania, które skutkowały rozwiązaniami skutkują obecnie wytwarzaniem strat (i to sporych, tylko w ekstrapolacji liniowej tego Baroństwo nie umie szacować, a nie bardzo ma w sezonie czas zająć się analizą bo bieżączka i gaszenie wzbudzonych pożarów) i dezorganizacją procesów.

Krawaciarze mają zwyczaj tworzenia środowisk dynamicznych aż do skali, w której ich zarządzanie dynamiką okazuje się niekompetentne. Nie potrafią ustabilizować pewnych aspektów działalności ponieważ zawsze żyli w rozrastającym się (i to gwałtownie) środowisku. Pan Baron osiągnął sukces i tak sobie właśnie zrobił. Obecnie rzucenie zaklęcia „niech się stanie ciepła woda” nijak nie przyzywa demona od uruchomienia ciepłej wody, jakoś przestało działać. Podobnie jest w pozostałych aspektach zaopatrzenia w media czy zarządzania przestrzenią, więc Pan Baron lata jak z pieprzem i dopuszcza się druciarstwa qickfixami, które generują kolejne straty chwilę później. Przykładem jest zdewastowana w 2/3 sezonu infrastruktura zaopatrzenia w płyny dla lemurów, która (5why) w wyniku braku standaryzacji, a zatem wadliwych zakupów, skutkujących niewłaściwą eksploatacją, drutowanych qickfixami Pana Barona stawała się coraz bardziej bezużyteczna na kolejnych stanowiskach magazynowych w głębiej położonych gniazdach przetwarzania. Nikt tego nie ogarnął przed sezonem, a wątpię czy ktokolwiek zajmie się tym przed kolejnym i znowu będzie gaszenie pożarów. Z takimi samymi skutkami.

Taka metoda fajnie działała w okresie wzrostu, ale obecnie rozkurz zaczął doskwierać Panu Baronowi po kieszeni (z dyrekcją dyskusje prowadzimy przy użyciu faktur – tak dociera).

W tym punkcie istotny jest bias psychologiczny całego Baroństwa. Nie jestem tylko pewien co do Panicza, ale pozostałe hominidy odpytałem skrupulatnie (przez rok nie musiałem tyle razy paszczy otwierać, przez pierwsze dni bolało mnie gardło, aż do podejrzenia, że się przeziębiłem, ale nie – to aparat mowy przestawiał się na komunikację werbalną z hominidem; ze standardowej, cywilizowanej komunikacji z urządzeniami przy użyciu klawiatury i wyrzucanych na wyjściu błędów). Otóż hominidy one mają taki ciekawy bias, że rozmyślają głównie jakie sobie z ciężkiej harówki kupić wrażenia. Gdzieś tam pojechać, coś zobaczyć. Nie świta im myśl aby zasoby alokować w zdjęcie sobie z garba harówki, mimo że doskwierają im przez czas cały kwestie cywilizacyjne – choćby media jak woda do czajnika, ciepłe ciuchy on demand (odpalane z guzika), sprawnie działająca łączność (internet i telekom dociera tam gorzej niż prąd). Panią Dyrektor tknęło jedynie, że trzeba więcej betonu na Bagnach. Pan Baron coś wspomniał, że odśnieżanie kuleje, i coś można z DURem zrobić (w ogóle DUR mieć). Więc może i trafi się jakaś działająca wkrętarka za rok^^

Ale w ogólności to zamiast myśleć jak sobie poprawić QOL tam gdzie bytują to kombinują jak wybyć gdzie indziej, gdzie wszystko działa. Taki neurotypowy hominid bez presji cywilizacyjnych na Bagnach. Najwięcej dyskutują o samopoczuciu i związanych z tym fanaberiach, zamiast idąc po piramidzie potrzeb ogarnąć sobie twardą rzeczywistość przed taplaniem się w transcendencję. Pan Baron też tak ma. I co się dziwić technokratom, że kombinują jak taką populację wybić? Lata toto samolotami, paliwo marnuje i jeszcze sobie rości żeby im dowozić zminiaturyzowane komputerki z ekranikiem, zasilanie i łączność. Za szczaw i mirabelki? Szczypać takich! A przecież to samo paliwo można zatankować do samolotu, który zrzuci zachęcające do redukcji roszczeń ulotki wprost na kacapskie łby. Armaty zamiast wakacji!

Takie zachowania wynikły z presji środowiskowych, niskie mnożniki *1.12 doprowadziły do takiej nędzy w regionie, że wszystko co dało się ukraść im ukradziono i czego by nie zbudowali to zaraz skończy tak samo. Na takich mnożnikach nie da się utrzymać infrastruktury jaką sobie wyobrażają, przy dostępnej w Niedorzeczu Z kulturze technicznej. A takiej, która jest poważniejsza nikt za szczaw i mirabelki nie dowiezie, zresztą – i tak mnożnik nie pozwoli na jej utrzymanie. Są więc po negatywnej selekcji środowiskiem i rozumiem, że nie widzą zasobów do poprawy QOL na Bagnach.

Pan Baron krawaciorz zabrnął tak jak Jego odbiorcy – korpory. Cisnął presję taniości do poziomu, w którym brakło chętnych na dowożenie usług. Teraz wysycenie własnych potrzeb odbędzie się mnożnikiem za geografię. Przedsmak był przy usługach z dźwigiem *3. Jak dojdzie do posezonowego remontu sprzętu to w tej geografii jakiekolwiek niedruciarskie rozwiązanie (a część dotyczy mojego sprzętu więc mam do tego odpowiedni stosunek i trytka nie przejdzie) będzie *2 – *3 w stosunku do geografii przemysłowej, bo zwyczajnie trzeba tam dowieźć graty i specjalistę, który się problemikiem zajmie na odpowiednim poziomie jakościowym. Pan Baron krawaciarsko pokrzykiwał na majstrów cisnąć taniość, a teraz ciepłej wody nie ma. A przy okazji braki akumulatorów na mediach (woda od Kapitana) dezorganizowana jest praca istotnych dla folwarku maszyn. Można myć nogi albo ręce, na wszystko naraz wody nie starcza.

Z tymi specjalistami jest kolejny kłopot, bo mam własnych, którzy część tych rzeczy mogą zrobić, nawet w moich skrzynkach narzędziowych mają własne zestawy ciuchów roboczych bo jeżdżą za mną sznurkiem, ale gdzie ja ich niby zabiorę? Co im pokażę? Brak stanowisk roboczych, brak narzędzi, brak osprzętu, brak cywilizacji? Jeszcze mi grubym słowem rzucą, żebym się w łeb stuknął. Ponieważ w tym towarzystwie nic tak do pasji nie doprowadza jak urządzenie, które nie działa prawidłowo. Czas na tym padole spędzamy właśnie na budowie cywilizacji technicznej i utrzymywaniu jej w stanie poprawnego działania. A coś co nie działa jest zbrodnią przeciwko porządkowi świata. Żadne kotki z siedmiu czerwonych, malowanych przezroczystą farbą, prostopadłych linii nie przejdą!

Krawaciarz wie lepiej. Otóż na farmach można zaobserwować wieże wodne, czyli zbiornik na wysokości. Ciekawe dlaczego na farmach to zjawisko występuje? Zapewne jest niepotrzebne i Pan Baron lepiej zna się na zasilaniu, różnica między flow i pressure względem odbiorników nie jest istotna. Skoro jest pompa, to powinna zapewniać? To ciekawe po kiego farmy mają wieże wodne… bo się nie znają? Najwidoczniej akumulator zapewniający wysokość słupa wody robi coś, czego zasilająca go pompa nie robi? Może to nie jest kwestia przepływu? Może homo sapiens wymyślił inne abstrakty opisowe dla ilości i jakości zasilania? Po co się zastanawiać co robi pompa i w jakich warunkach?

Mogę tak sobie dworować, ponieważ spędziłem nazbyt dużo czasu w R&D maltretując przepływy, ciśnienia (również takie grubsze, do formowania blach i rozrywania zbiorników czy HEX na strzępy). I mam pełną świadomość, że na chłopski rozum ludzie nie ogarniają o co chodzi z transportem jakichkolwiek mediów. Zarówno jeśli chodzi o płyny, gazy czy inne różnice potencjałów, a kiedy jeszcze dochodzi z tego wydobycie sygnału to dopiero jest zabawa. Dlatego przyjmuję po obserwacji hominida, że nie rozumie, więc wystarczy że zobaczy jak działa u innych i zrobi tak samo. Nie ma powodu wnikać jaka magia za to odpowiada (bo przecież nie technologia). Zrób tak jak ma kto inny i problem magicznie zniknie.

Krawaciarze w korporze są tego właśnie uczeni – jak przychodzi Ci typ z rozwiązaniem problemu, to nie wnikaj co i jak. Twoim obciążeniem jest typ przychodzący, że mu nie działa, i w wyniku tego nie działania nie jest coś zrobione, w wyniku czego coś jest niedowiezione, w wyniku czego coś jest niewysłane, w wyniku czego jęczy jakościowiec, na końcu przychodzi księgowy i stołek pod dyrektorskim dupskiem płonie. Bo udziałowcy (tu akurat Pan Baron sam sobie udziałowcem, a czuje żar). Więc jeśli jakieś rozwiązanie spowoduje, że ten łańcuszek zdarzeń nie wystąpi i spokoju w biurze będzie zakłócał ględzeniem o niedziałaniu jeden typ mnie – sukces. Cokolwiek tam czarownik chce, budować wieżę, wzywać demona i ruszyć do rozwiązywania innych problemów stojących w kolejce.

Tyle że nasz krawaciorz przyjanuszował już tyle razy, że o problemach mu nikt nie głędzi (z gumofilca byli traktowani posłańcy). Dowiaduje się o nich dopiero w momencie kiedy jest niedowiezione i musi gasić pożary. Przyzwyczaił się, że latanie z wiadrem wody to standard. Otóż nie. Otóż jak już z kapitańskiej jałmużny wyfasował na ciężarówkę, to nie po to, żeby najmować zewnętrzną, bo w momencie odpalenia „coś” nie działa. Nie ma znaczenia co, dlaczego etc. Ważne że w chwili próby kombajn nie wyjechał na żniwa. To że cała koncepcja z ciężarówką jest o kant, bo firmy transportowe też dostały dotacje i dzięki temu mają tanie usługi jest oddzielnym zagadnieniem celowej alokacji. Skoro kupił to ma. Skoro nie działa on demand to jest to równoznaczne z „nie ma”. A koszt jest. I księgowy na to?

Mamy tam całe takie łańcuchy. Może od głowy. Wspomniałem już, że z ramienia korpory kupuje jakiś tam Fajsal. Może kupić albo nie kupić. Musi bo potrzebuje sprzedać. Ale też ma kubaturę magazynów, poziom sprzedaży i takie tam handlowe zgryzoty. Identyczna funkcja leci w każdym przemyśle, jedynie jest inaczej rozłożona w czasie. Na początku nie ma obłożenia pracą i surowca jest skolko godno, więc Fajsal kupuje tanio, a fabryka się rozkręca. Później rośnie liczba Fajsali, fabryka jest rozkręcona i zaczyna zgrzytać jej wydolność (innym fabrykom też, to samo robią). Więc Fajsale zamawiają drożej i więcej, bo wiedzą że się spiętrza i muszą rozkładać zamówienia na kolejne lead time. Później Fajsale mają zapełnione magazyny i są spokojni, a produkcję trzeba wygaszać (z powodu mnożnika trzeba wymieść surowiec, bo jak zostanie to boli). To akurat Pan Baron robi bardzo sprawnie i ma wyczucie Fajsali, dostawców i zmienności przebiegu (w końcu jest krawaciorzem, po to ich w przedsiębiorstwach trzymamy, od tego mają social skills i intuicję do grania z Fajsalem). Później Fajsal nie dzwoni (bo już jest ukontentowany) i Pan Baron też nie ma mu czego sprzedać. Obie strony więc się nie odzywają gdyż są równie niezadowolone co oznacza, że interesy zakończyły się sukcesem. Nie ma sensu produkować więcej (generując stratę) i Fajsal nie ma po co kupować więcej (generując stratę) bo ciemny lud kupi ile kupi i więcej nie zeżre.

Ale żeby to działało Pan Baron potrzebuje wykonania przetworzenia surowca w produkt on demand. Zabawa jest na czas/wolumen wskutek czego jedynym sprawdzającym się modelem jest akord. Co oznacza, że jego niewolnicy są w praktyce podwykonawcami, a on dostarcza narzędzia i nadzór oraz pogania do wzmożenia wysiłku. Na wejściu nie bardzo jest co robić, a na wyjściu nie bardzo z czego. Te dwa etapy zgrzytają, więc niewolnicy kombinują jak tu wbić zaraz po rozpoczęciu i czmychnąć przed odpaleniem operacja wygaszania. Z ich punktu widzenia jest to najbardziej efektywne względem czasu i wkurwu (przestoje).

Są jednak operacje nieobjęte akordem, których w wyniku tego akordu przybywa (bajzel na halach, wszak nikomu nie płacą za brak bajzlu to każdy rzuca grabki tam gdzie skończył). A liczba niewolników nieakordowych (na godzinówce) jest pod pozorem kosztów ograniczona, więc wszystkie operacje nieakordowe kradną sobie tych niewolników kiedy tylko mogą. W wyniku czego zostają nieobsłużone pewne działania, a później Pan Baron stęka że coś jest niezrobione. Nie jest zrobione, bo Pan Baron (jako odpowiedzialny za czynienie Bagna sobie poddanym) nie zrobił, nie delegował, nie przemyślał.

Mam na to stosy przykładów. Pan Baron zrobił na świeżym powietrzu skład skrzyń i palet. Jak to na gospodarstwie dostawiał tam każdy śmieć jaki wpadł pod widły, jedne graty zakrywały drugie, na koniec spadł deszcz, później śnieg i nagle, zimą Pan Baron wymyślił sobie żeby z tego „magazynu” coś wyjąć. To że było to przegniłe to już inna sprawa, najpierw trzeba było odkopać śnieg (kim? Bo dojechać tam sprzętem przez graciarnię się nie dało, a do tego jeszcze dostawili tam przyczepę, żeby sobie postała, tak jakby to był parking wyznaczony na przyczepy, bo przecież miejsca parkingowego nie da się wyznaczyć jako stałego „gdzie szukać przyczepy, jeśli jej tam nie ma to albo jest na stanowisku serwisowym albo w trasie”, a do tego magazynował tam coś z produkcji, żeby już się na pewno przejechać nie dało. No i akurat w czasie kiedy jest produkcja do roboty Pan Baron z ciężkim sercem wziął się zimą za wiosenne porządki. Ileż ADRu tam się znalazło. W tych wspaniałych warunkach trzeba było zaganiać niewolnika do uporządkowania. Tak jakby nie dało się zrobić tego porządnie w czasie, kiedy istnieje komfort termiczny, brak przeszkód pogodowych oraz mniejsza spina. Po czym, po tygodniu zaczęto bałagan przywracać do stanu poprzedniego magazynując tam co popadnie. Nieuleczalne.

Inny przykład – Pani Dyrektor chce coś pozyskać z magazynu rozładunkowego (tego z desek i gwoździ), ale Pan Baron jak przyjechał na rozładunek tak rzucił grabki (traktor z przyczepą) tam gdzie stał i zablokował dojazd. Bo traktor z przyczepą po wykonaniu zadania nie ma swojego wyznaczonego miejsca parkingowego, żeby → patrz pogrubione wyżej. I tak jest z każdym urządzeniem. Brak własnych miejsc w celu ułatwienia poszukiwań. Wszystko niby jest w miejscu zwanym „gdzieś”. Ciąg przyczynowy – jeśli rzeczy po użyciu nie są odstawione na miejsce i przywrócone do stanu używalności to nie dość że przeszkadzają, mogą zostać uszkodzone w wyniku przebywania na terenie innej operacji mogą na dodatek nie zostać użyte do celów, do jakich są przeznaczone, ponieważ nikt nie wie gdzie ich szukać, chyba że się o nie potknie. Ale najczęściej jak się potknie to poganiany barońskim batem zwyczajnie pieprznie je kawałek dalej tak żeby nie zawadzały. Nie ma więc nikogo kto by ten bajzel stale przywracał do porządku. Najwidoczniej krasnoludki za dużo jedzą, a kupowanie ciągle nowych, coraz tańszych gratów nie stanowi problemu. Czasem tak tanich, że bezużytecznych, jak węże, którymi po tygodniu woda nie chce lecieć, i nie ma sensu wyjaśniać jak do tego doszło, ważny jest jedynie skutek – nie działa.

W pewnym momencie bajzel był taki, że Pan Baron (słusznie obawiając się o niewolnych, ponieważ celowo wprowadzałem stresory ciężkim sprzętem porykując silnikiem aby się przyzwyczaili, że zagrożenie istnieje, należy zachować szczególną ostrożność i bez potrzeby nie kręcić się po obszarze manewrowania; co akurat niewolni szybko ogarniali, bo okazało się, że im to z garba zdejmuje istotne ilości wysiłku w warunkach niekomfortowych i pozostałych, a co bystrzejsi nawet dostosowali się do tego reżimu oczekując wincyj tego, bo im robota przez to szybciej szła, poprawiało ich dochód i produktywność przedsiębiorstwa) wymyślił krawaciarskie zaklęcie „nie jeździć widlakiem po hali”, po czym się ogarnął „jeśli są tam hominidy”. No to ja się z Panem Baronem sprzeczał nie będę. Odparkowałem sprzęt, a nagle narzekającym, żeby im coś przywieźć lub odwieźć wydawałem rekomendację porozumienia w tej sprawie z Panem Baronem, bo na razie ma tak świetne pomysły, że na własnym garbie to wszystko będziecie wozić, Pani Dyrektor spadnie produktywność i w konsekwencji ktoś zostanie przymuszony do rozwiązania problemu. Młodzież (pod presją akurat Panicz, Karbowy i Adorator) zaczęła samowolnie jeździć między hominidami, a ja w wyniku braku narzędzi do rozwiązania jakiegokolwiek innego problemu, których lista była długa poszedłem walnąć się na pryczy i odpocząć od absurdu.

Krawaciorz najwidoczniej przemyślał swoją hamulcową postawę i uznał, że jednak stresory są potrzebne, transport na garbie to nie jest interes, a fabryka jednak ma działać sprawnie, a nie komfortowo dla samopoczucia. Więc każdego kto od tej pory jęczał, że odczuwa zagrożenie z powodu maszyn odsyłałem na terapię, bo od tego co kto ma w głowie jest psycholog. Ludzie pracują przy wyrębie, w kopalniach (niedaleko akurat Baroństwo ma taką z epoki kiedy krzemień ryto, więc można zejść do tuneli gdzie zasuwały kilkuletnie dzieci i poprosić obsługę o zgaszenie światła aby sobie przemyśleć jak tę cywilizację zbudowano), przy połowie ryb na niespokojnych morzach, a tu mi będą jęczeć, że maszyna im z garba robotę zdejmuje. Luddyści!

Niby tam jeszcze Baronówna sprawdzała skuteczność zaklęć i coś wspomniała, że miała poczucie zagrożenia i takie tam, żeby (wolitywne fantazje), ale poleciłem aby sobie to przemyślała targając pół tony na paleciaku. W ramach rozgrzewki, bo ton mamy znacząco więcej i odległości niemałe.

Przy czym bezpieczeństwo zawsze jest utrapieniem krawaciorzy odpowiadających za hominidy, i jak się dobierze głupie hominidy to dupochronem jest organizacja przestrzeni, tak aby podział gdzie hominida trykać ciężkim sprzętem nie lza, a gdzie hominid nie powinien się znaleźć gdy ciężki sprzęt grasuje. I te kreski na podłodze (nigdy nie wiedziałem po kiego to jest, ponieważ w mojej bańce wszyscy doskonale wiedzą jakie są naturalne zachowania maszyn, bo każdy umie nimi operować, nawet siedmiolatek) są konieczne. Więc kreski chyba się pojawią. Techniczni nigdy do tych kwestii nie przykładają wagi, ponieważ jeśli ktoś nie ogarnia zagrożeń występujących na podłodze to dla własnego bezpieczeństwa jest eskortowany za bramę zakładu, gdzie zagrożenia są nie naszym zmartwieniem.

Podsumowując. Mamy tu opis MiŚia, w którym z przyczyn konkurencyjności zaczęło przyrastać środków technicznych z infrastrukturą, a wolumen & skala onych okazał się nie do ogarnięcia przy poprzednim sposobie organizacji wolitywnej. Nic się na folwarku nie organizuje samo. Organizują to samobieżne korelatory. A dyrekcja jest od tego aby dostarczyć narzędzi ułatwiających im i sobie wykonanie zadań. A jak już nie ma lepszego pomysłu to wystarczy nie przeszkadzać – leseferować^^