Mainstream

Leprechuan Quest 2

//to kontynuacja tekstu o Leprechuanie, odcinek drugi;

Krasnal zakasał rękawy i w tym syfie rozmontował maszynę. Wskazaliśmy części do wymiany i pajet-zakupowiec miał je zamówić. Na drugi dzień już się ucieszył, że będą i co to jest to coś co jeszcze miał zamówić… zacząłem wnikać w proces zamawiania części do maszyn, dlaczego musi przy tym być Krasnal. Otóż pajet robił zdjęcia części i pytał producenta co to jest i gdzie to zamówić. No jakoś nie wiedział, co to jest nakrętka kulowa, trapezowa, pasek, łożysko liniowe. Dla niego były to przedmioty z innej planety. I pozamawiał. Przyszły i wypadło, że nie ma kto tego składać. Niby że ja mam kogoś wyznaczyć i nie Krasnala bo ma robotę. Popatrzyłem się po tych twarzach, już ich nieco poznałem i postanowiłem że ja to sobie sam złożę aby się nie wq. A jak miałem więcej śrubek to wołałem uczniów po kolei i wskazywałem robotę. Tak odkryłem Niedorzeczanina i Jankesa, że Jankes to umie maszyny składać, a w domu poskładał drukarki 3d i robi tam sobie coś. Ogarnięty człowiek.

Później zobaczyłem fakturę za te części i oniemiałem. Aż siadłem sprawdzić ile to kosztuje… na fakturze numer na straż pożarną w euro, na stronie z Niedorzecza 142cebuliony. A tak, to jest strona dla ludzi, którzy maszyny robio, więc pajet by się po rysunku nie odnalazł jaka średnica, jakie mocowanie… ale eksperymentalnie zapytałem Krasnala za ile to by było tu lokalnie. Podał cenę oczekiwaną (zamiast cebulionów ojry i gra – no daleko, zadupie, drogo może być, bo magazyn darmo nie jest, a to nie jest towar pierwszej potrzeby). Kazałem usiąść, podałem szklankę jakby go zaczęło dusić i pokazałem bilet, za ile pajet to kupił. Powtórzyłem eksperyment na właścicielu. Potem poszedłem do pajeta spytać dlaczego cały dzień to zamawiał, myślałem że szukał tanio, od tego jest zakupowcem. A on cały dzień ustalał z producentem jaki ma to numer katalogowy… Mi cała operacja zajęła mniej niż pięć minut, jemu cały dzień. Przecież to się nie dodaje. Typ nie ma pojęcia o śrubkach, a każą mu kupować części do obrabiarek. Spytałem retorycznie właściciela dlaczego. Czy nie mógł tego kazać zrobić na przykład asystentce księgowej? Albo koniu? Wyszłoby na to samo.

Mechaniczną część maszyny poskładałem, Krasnal jeszcze dokładał tam silniczek, z którego to poprzednika uleciał życiodajny dymek i akurat na weekend przyszedł doraźnie student mechatroniki zrobić coś jeszcze. Nie wiem jaka tam dokładnie była historia i kto co zrobił, ale rezultat był taki, że obudowy napędów zostały zdjęte, założone i aż jedna z dwóch przykręcona. Jak młody Jaś odpalił maszynę to obudowa zahaczyła o łańcuch osłaniający przewody i wbiła się w enkoder. Kabaret.

Niby tam Leprechuan zwalał na Krasnala, niby jest coś na rzeczy, bo Krasnal w moim wieku i zapomina gdzie co położył, ja też mam od tego młodzież żeby mi przypominać co gdzie odłożyłem, bo jak nie ma stałego miejsca to się już gubię. I zawsze czepiam się młodego, że na pewno mi przełożył okulary. Do łazienki na przykład jak poszedłem myć zęby, na pewno młody je tam odłożył^^

Ale już na drugi dzień wiedziałem, że oni tutaj grają w blame game. Spychologia na całego. Niby to trochę kulturowe, widziałem podobne zachowania w Szkocji. Ale nie chodzi o to co kto sss tylko co zrobić żeby było dobrze. Chwilę przy tym gmerałem i okazało się, że to zjawisko ma wysoką toksyczność. Jak całe środowisko pracy. I dużo dalej idące konsekwencje, niż przewidywane w krajach, gdzie się w to nie gra, a jak ktoś zaczyna to szybko jest to mitygowane systemowo, już na poziomie kształcenia.

To już piąta strona się kończy? No to epopeja wyjdzie jak Baron Quest bo jeszcze nie zacząłem. No ale tyle samo czasu to trwało.

Zacząłem więc śledzić procesy pod tym kątem zwracając szczególne baczenie na boony. Kiedy ktoś mi odpowiadał “bo on” albo inne tego typu spychologie, że ktoś powinien (ktoś inny, mój młody w wieku czterech lat zaczął mieć podejrzenia, że rozbiór logiczny “ktoś inny zrobił bałagan w pokoju” nie przechodzi nawet rachunku zdań) to od razu załączałem podręcznik gimnazjalny do techniki produkcji z kraju na S pacyfikując dziecinadę. Bo te wszystkie boony są w podręcznikach dla gimnazjum, z obrazkami, tam wszystkie aspekty psychologiczne pracy w środowisku przemysłowym są objaśniane komiksami z lata sześćdziesiątych. Ludy cywilizowane już przez to przeszły. Boonów zidentyfikowano, wystawiono przez szereg i ostatecznie rozwiązano zmniejszając ich populację do liczby śladowej, kryjącej się gdzieś na przewracaniu kotletów w fastfoodzie. Okazało się, że firma w całości składa się z boonów. Że pajety tak mają, bo pochodzą ze społeczeństwa kastowego, odpowiadają “tak biały panie” na każde pytanie (nawet o godzinę) i występują w zastraszających ilościach (czyli więcej niż u nas na wiesce i nawet wincyj niż w miasteczku) co sprawia że śladowa liczba boonów może gwałtownie się rozmnożyć po oderwania od pługa do manufaktury to jeszcze rozumiem. Ale zacząłem badać tubylców. Otóż tubylcy wiedzą, że z tym boonem to chyba jest jakoś nie tak, a część nawet o sumienności i odpowiedzialności pamięta, tylko toksyczne środowisku eliminuje im te przypadłości. Albo ich eliminuje. Czyli przynajmniej zdają sobie sprawę z istnienia problemu.

Jankes w żadne boony nie wierzył, chociaż coś tam plótł formułki jakby go właśnie nawracali na wiarę przodków, ale bez przekonania i kiedy wyjaśniłem, że zwalanie na boony jest passe to bardzo mu się spodobało. Bo jest nauczony odpowiedzialności. Niedorzeczanin też odetchnął z ulgą kiedy przegoniłem boony. Jakoś nie mógł się nawrócić na ten animalizm. Tubylczy kreślarz też nie chciał w boony wierzyć, ale że umie się dostosować to coś tam o nich wspomniał i kiedy dowiedział się, że ta religia jest właśnie zwalczana z radością dołączył widły i pochodnię.

Krucjata przeciwko boonom rozpoczęła się już w czwartej godzinie urzędowania tylko jeszcze o tym nie wiedziałem. Po prostu przeoczyłem, że wjechałem aryjskim porządkiem w lud dziki. Akcja zaczęła się śmiesznie. Wydałem pajetowi polecenie, żeby zamówił palety. Spojrzał się na mnie jakbym mu kazał zamówić chronodeflektor. Spojrzałem mu w oczy i poczułem że stoję nad przepaścią, głębia była bezdenna. Typ siedzi w fabryce jako zakupowiec i nie wie co to jest paleta mimo serii podpowiedzi. Po jakimś czasie doszliśmy że ma kupić ball (piłkę)… do metalu^^ Znaczy europalety. Zapytałem dlaczego w hali nie ma regałów na palety. Po chwili ucieszony poszedł ze mną na plac i pokazał pozrzucane na w trawę – z zadowoleniem uznał, że są. Pytam dlaczego nie postawione – łun nie wie, łun nie winowat panie. Poszedłem rozpytać, dlaczego nie korzystają. No i od rozsądnego człowieka (acz bumelanta pierwszej klasy z własnym regałem pucharów w dziedzinie) dowiedziałem się, że owszem były, ale były zagrożeniem, bo tylko łun i właściciel umio w widlaki, więc nie miał kto tego obsługiwać i zagrożenia były. No i tak sobie myślę… są kraje gdzie z gimnazjum na kierunku technicznym bez biletu na to nie wypuszczają, ponieważ nie istnieje środowisko przemysłowe bez widlaków, palet, suwnic i regałów. Machnąłem ręką, że wprowadzi się, przeszkoli się, poległych zakopiemy. Jakże się myliłem.

Otóż mają tam takiego asystenta z drugiej strony świata od zakupów. Niby też robi wyceny. Bajek mi naopowiadali co to łune nie umio, ale po kilku stosunkach meilowych rozgryzłem, że to jest googlator głupszy od dżipita. Ciągle zasłaniając się brakiem czasu wysyłali mnie, żebym asystentowi zlecił. Tylko rezultatów tego zlecania nie było. Przez 14 dni nie doczekałem się regału na palety (miał być po czterech, tak rzecze pismo), a palety w końcu zamówiłem sam z okolicznej firmy, ponieważ pajet z tym asystentem znaleźli takie po cenie x10. Zacząłem się zastanawiać czy to bezmyślność czy też chcą mnie na minę w księgowości wsadzić. Czytelnicy rozumieją – jakieś doświadczenie w wojnach korytarzowych mam i tam się nie bierze jeńców. Po kilku dniach ogarnąłem, że tu nie ma weryfikacji, kontroli wydatków, niczego. Jak sobie ktoś coś zamówi to to tak leci do księgowości i sru – zapłacone. Pingwina – proszę bardzo… przeryłem księgowość, tam naprawdę fikołki są z gatunku entertaiment. Zresztą cała ta księgowość, jakby ją urząd w normalnym kraju zobaczył, jakby się dobrał do tyłka… tam nie ma nic nawet z braku najgorszej praktyki, to takie wysypisku pomieszanych logo, csv, zamówień, i czasem nawet faktur. Ani ładu ani składu. Kolejność po wczytaniu, dalej sobie szukaj. Bardzo przydatna jurysdykcja skoro urzędy są fikcją jeszcze większą niż księgowość. No ale średnie IQ 95 zobowiązuje, a urzędnicy to nigdzie nie jest kwiat narodu. Zacząłem się zastanawiać jak tępe muszą być lokalne pały.

W rezultacie nie wiem, czy to co poleciłem to było torpedowane czy ich po prostu przerosło. Analizując zakupy mam podejrzenia, że ich jednak przerosło, że to nie było żadne przeciwdziałanie jakbym się mógł spodziewać w cywilizowanej, zaimpregnowanej firmie, gdzie klika kręcąca taboretem uchwaliła nihil novi sub sole. Oni naprawdę nie mieli zorganizowanej procedury na cokolwiek. Zaraz zrobi się śmieszniej.

Otóż najpierw brakło toneru do drukarki. Kreślarz tubylczy chciał wydrukować komiks (rysunek techniczny) no i się wzięło i skończyło. Zauważmy, że w całej firmie (30 luda) jest jedna drukarka. Tak, jedna. No i toneru brakło. Ponieważ nie było go w okolicach drukarki promptnąłem pajeta, żeby przyniósł wincyj tonera, bo brakło. A ten mi że nie ma. Przetarłem oczy ze zdumienia. Jak to tak – prowadzicie firmę, gdzie drukujecie rysunki techniczne i Wam się toner kończy? Coś jak śrubki? Ten sam przypadek? No i co byś w takiej sytuacji zrobił? Przyjmijmy, że mnie tu nie ma, jak ta firma działała wcześniej? Skąd się bierze toner?

Ano toner proszę szanownych czytelników bierze się z paczki, którą zamawia asystent z jakiś Indochin czy innej Kangunezji. I zleca mu to sam szef cyrku (wychodzi na to że ja), bo to są tak istotne sprawy, że musi się tym zajmować osoba poważna. Najlepiej pod krawatem jego mać. Patrzyłem się na niego jakby jednak ten chronodefektor gdzieś wynalazł na jebaju. Poszedłem do księgowej żeby mnie uszczypnęła, a ta do mnie, że to na serio moja sprawa do rozwiązania. Poszedłem do właściciela, czy mi się to śni, czy po prostu ukrytą kamerą to kręcą i bilety sprzedają. Ten do mnie też, że to poważnie wchodzi w zakres moich obowiązków. Wyśmiałem ich i poszedłem. Promptnąłem wszystkie kanały o toner i wysłałem Dużego Jasia w miasto po toner do sklepu gdzie zazwyczaj dają nam toner. Od razu też żeby ze dwa kartony papieru przywiózł. Po kilku dniach jak zaczęły schodzić paczki mieliśmy toneru na kwartał.

Oni oczywiście jeszcze nie doszli do etapu, że można hacknąć drukajki i sobie samemu sypać. No przecież firma zajmuje się produkcją maszyn, konstrukcją i programowaniem plc więc skąd by się miał ktokolwiek na tym znać.

To była dopiero przygrywka. Następny przyszedł Głupi/Leniwy Jaś. Że kontener z wiórami pełny i co z tym zrobić. Stwierdziłem że pełny jest odkąd tu jestem i najwidoczniej nikomu nie przeszkadzało. Skoro jest kontener to jest od niego firma i co jakiś czas wywozi, i wiem że sypiecie plastik razem z aluminium, nie tylko dlatego, że kontenerów Wam brakło, ale dlatego że się obrabiarek nie chce sprzątać bo przecież napęd stołu krzyżowego jeszcze wiórami obudowy nie wywalił. Więc jak do tej pory było to organizowane? W jaki magiczny sposób kontenery się podmieniały na puste, kiedy mnie tu nie było?

Okazało się, że robiła to Marysia Bezlewna (oni tu mają naprawdę fikuśne nazwiska). No to pytam gdzie Marysia teraz jest? Ano Marysia była na moim stanowisku, ale uciekła. Podpowiedziałem że rozpoczęła tradycję i ja też zaraz wyskoczę z okna, szkody tylko, że z parteru będzie to bezskuteczne i się co najwyżej podrapię o żywopłot. No więc co ta Marysia robiła? A ten mi że chyba gdzieś dzwoniła. O to już postęp, a konkretnie to gdzie? Ano chyba do firmy, i Wszechmistrz Bumelant wie do jakiej. No to jak już jest ktoś kto wie to do niego idź i zgłoś mu problem z wiórami, może coś zaradzi, bo ja w tej chwili na wióry mam wywalone, w biurze nie przeszkadzają, a po placu walają się odkąd przyjechałem i jest to obecnie na końcu listy zmartwień jakimi się trapię, bo jak nie wypchniemy projektów do końca miesiąca to patrząc na konto i sumę wypłat nijak się te liczby nie zepną.

No i jakoś sobie ogarnęli te wióry. Czary, samo działa. Kto by pomyślał… spychologia działa, a normalność nie. Żeby chociaż wywiesili na ścianie, że w przypadku jak komuś urwie nogę to dzwonić pod ten numer i podać taką trasę dojazdu karetki, a jak ręką to inną trasę, a jak wióry to dzwonić tu i tam. Za trudne. Afryka. Lud dziki. Bo ja niby mam sam sobie rozgryźć z kim oni podpisali umowy, na co i gdzie niby mam dzwonić. Tak jakby to były zmartwienia tego stołka, że toner, że papier, że wióry, jeszcze poskręcaj router, pokaż uczniom jak spawać i jeździć widlakiem. Zafrapowało mnie to nieco i po sprawdzeniu w systemie Marysi poszedłem zasięgnąć języka o co chodzi.

Przeszedłem się po podłodze rozpytując co u Marysi, co robiła, no i wyszło czemu toner i papier. Poprzedni kierownik produkcji nie miał pojęcia o produkcji, a śrubki od nakrętki nie rozróżniał. Więc zajmował się pisaniem i laminowaniem ostrzeżeń behapu, rozwieszaniem ich w miejscach zbędnych, zamawianiem papieru, toneru i kubłów na śmieci. O tym żeby pracownikom załatwić żarcie i palety nie wiedział. No jakoś nie wpadł. Afryka dzika.

Pozostało zbadać dlaczego Marysia dała nogę zostawiając jedynie na tablicy rysunek kwiatka z podpisem mesosorry. Ponieważ sprawę tę badałem nieco później (chronologii tu nie ma, bo wydarzenia były przeplatane, a trzeba poskładać w jakąś logiczną całość) to już wydedukowałem odpowiedź i zeznania jedynie to potwierdziły.

Bo to nie jest tak, że Leprechuan Młody głupi jest czy coś w ten deseń. Bardzo inteligentny człowiek, techniczny wystarczająco jak na swój wiek, to że nie ma doświadczenia to oczywiste, bo nie jest z rodziny technicznej, która wysyła dzieci po fabrykach na świecie, aby się obeznało młode jak to ludzie na świecie robią. Jest z technologicznego zadupia, które ze dwie dekady temu na dotacjach dostało kopa rozwojowego, ale dalej jest Afryką (połowa ludności krainy mieszka w stolicy, czy trzeba coś dodować? @medicus wyjaśni bo ma experiencję) to nie miał zbyt dużych szans odwiedzić huty, stalowni, odlewni, produkcji silników, okrętów, samolotów, i tak dalej. Bo tu tego niet. Więc też nie miał nikt w rodzinie kontaktów aby Młodego Leprechuana wysłać tęczą na drugi koniec gdzie budują roboty, fabryki są wylizane, a pracownicy co dzień drą banzaja do klanowej flagi.

Z tego co zdążył mi wyjaśnić to szanowny rodziciel uważa go za idiotę (ale wyłącznie z tych samych powodów, dla którego ja uważam swojego młodego za drunia – zawsze pytam czy przemyślał, czy to i tamto jest przygotowane, kiedy zamierzał się nad tym zastanowić etc;). Z tym że Młody Leprechuan zamiast wyciągnąć z tego wniosek, że stary może mieć rację i trzeba to przemyśleć stara się ścinać zakręty (kultura lokalna, brak organizacji, struktur, chaos, doraźność i tymczasowość; no nie bez powodu wyrywali się na niepodległość tyle wieków) oraz zajmować czymś, na czym się nie zna myśląc że przewagą intelektualną pobije rynek. No nie pobije – koła na nowo nie trzeba wymyślać, a sposobu robienia koła uczymy się jak rzemiosła, a nie z książek teoretyków “jakie powinno być idealne koło”, szczególnie jeśli ma się trójkąt, który się nie kręci.

W serii kroków Leprechuan doprowadził pomysł, który działał, do braku pomysłu, który nie działa. Od razu wyjaśnię jak przedsiębiorcy wpadają w taką spiralę w zakresie przedsiębiorstw gdzie jest dużo techniki, automatyzacji i waluty. Często o tym wspominałem w tekstach, ale tu mamy żywy przykład. Od razu nadmienię, że rozwiązanie istnieje i je przedstawię.

Dla kontrastu podam, że w praktycznie identycznym rodzaju przedsiębiorstwa, w regionie gdzie one kiełkują (tak bliżej Gnosjo) mamy dokładnie takich samych, kopiuj wklej Leprechuanów Młodych, i za nic bym jednego od drugiego nie odróżnił, z tym że, w zagłębiu wymyślarstwa mamy standardy jak ich skutecznie używać, gdzie mitygować i pokierować, żeby wyrośli na użytecznych członków cywilizacji technicznej. A ten w Afryce Dzikiej bez dozoru naodstawiał jak małpa z automagiczną brzytwą.

 

//tu przycinam tekst i wrzucę ciąg dalszy jako następny klocek;