Mainstream

BaronQuest7 Polityka

BQ7

Polityka i dynamiki wewnętrzne folwarku. Gdzie dwóch hominidów tam trzy opinie. Grupa trzymająca folwark ma własną, wewnętrzną dynamikę. Oczywiście Królem Bagna jest Pan Baron i on to wszystko tak poustawiał aby wszystkich tam trzymać za … każdym możliwym sposobem. Z przyczyn niezależnych Babiniec dominuje Jaskiniowców 3:2. Jest to proporcja wystarczająca, aby Pan Baron zastosował srogie metody zarządzania Babińcem gdyż tak czy tak choroba biurowa “samice same sobie robią pole rozgrywki” wystąpiła, a chłop musi jakoś z tym żyć. Sprawę nieco ratuje Panicz zajmujący się obsługą magazynowania i dostaw, ale Pan Baron na to narzeka, a sam jest winien (patrz BQ6) iż stan infrastruktury oraz zapobiegliwość jest równoważna niedostarczenia odpowiednich narzędzi do wykonania zadań. Nie dziwi mnie że Panicz serca do tej roboty nie ma, a to że w porównaniu z gerontem nie robi wystarczająco sprawnie to mnie nie dziwi. To tak zawsze, znam sprawę – jak ociec robi to wygląda na proste i idzie szybko, a jak młody próbuje to rzeczywistość okazuje się inna. Kwestia doświadczenia dłuższego niż potomstwo żyje.

Wróćmy jednak do dynamiki.

Samice żyją w opisanym wcześniej świecie i takie sobie ideolo uknuły, że świat jest od tego, aby ich ideolo o szczęściu i samopoczuciu było spełniane. Takie roszczenie wobec rzeczywistości jakie nie ujawnia się u górnika, hutnika czy drwala. Każdy prawdziwy samiec (prężymy brzuchy^^, reszta to pe… zniewieścialcy^^) rozumie, że może być gorzej i czasem coś na łeb zleci. Niczego więcej od rzeczywistości nie warto oczekiwać, bo same z tych oczekiwań zgryzoty. Samice wprost przeciwnie – wymyślą sobie różowe jednorożce i jednorożca daj mi luby. Stąd słynne spostrzeżenie “młoda i głupia byłam”. Łapiemy je gdy są młode, płodne i głupie, a po doświadczeniach nie są już takie głupie, a pozostałe cechy nie są przedmiotem tej dyskusji. Korpora też łapie zespoły “młode i dynamiczne” nie wspominając cechy o jaką chodzi.

W tych ciężkich warunkach Pan Baron musi jednak jakoś zaorać nimi pole i dowieźć mamuty. Gdyż Pan Baron jest przedsiębiorcą i przedsiębiorstwem (głową rodu). Po to wszak stworzył dookoła siebie stado aby tym skuteczniej polować i mieć je czym karmić. Czyli Pani Baronowa perspektywicznie wybrała łowcę-krawaciarza. Kobieca intuicja.

/* Doprecyzuję o co chodzi z tą konstrukcją świata z klocków lego. Każda figurka w klockach jest wyrazista, płaska. Złodziej biega z łomem w pasiaku, ma czarną czapkę, czasem zakryte oczy, żulski zarost i podobne cechy. Nie ma w zestawach lego złodzieja, który nosi białą koszulę, czerwony krawat i jest nienagannie ogolony, oczywiście musiałby mieć też teczkę, koniecznie czarną. Byłoby to trudne do identyfikacji dla dzieci. Świat przedstawiany dzieciom musi być jasny, nieść oczywisty przekaz. Jest to konieczne, ponieważ dzieci są absolutnymi wrogami chaosu (wbrew temu co generują wokół siebie aktywnością). Porządek jest dla nich ważny z powodu instynktu przetrwania. Dostawy żywności, opieki, schronienia przed deszczem, wiatrem i zimnem decydują o ich biologicznej egzystencji. Dlatego gry dla dzieci mają przejrzyste zasady w formie aksjomatów. To dzieci oburzą się gdy oszukujesz w grze. Dla nich to bardzo emocjonalne przeżycie gdy odkrywają, że świat wcale nie jest ciepłym & bezpiecznym. I wcale nie ma jasnej dla wilków granicy gdzie las, a gdzie hominidy bytują. Dzikom w 3city na przykład miasto wtargnęło do ogródka i starają się robić z hominidami porządki.

Dlatego oswajamy osobniki w procesie rozwoju z banalnymi faktami – świat to bagno, wszystko jest niedopowiedziane, nie ma zasad, zjadamy się nawzajem, wbijamy noże w plecy. Chroń nas Boże od przyjaciół.

Dlatego szokują mnie dorośli ludzie, którzy chyba na serio poszukują w świecie interakcji społecznych zasad i porządku. O ile Baronówna prawie dorosła w tej kwestii jest jeszcze do przyjęcia (zaniedbanie wychowawcze pod presją Babińca – jestem gotów to przyjąć, choć po książkach w domu Baroństwa widzę, że jest czym się leczyć z tej przypadłości; choć dużo wcześniej stosuję sroższe środki zaradcze), to w przypadku Pani Dyrektor proces formacji jest zakończony i uświadamianie sobie tych faktów wygląda na targające samopoczuciem. Za to przypadku Pani Baron nie rozumiem zupełnie, no przecież od dekad w to gra, sama robi za Babę Jagę wobec niewolnych. Sama ciężko harowała prowadząc ten cyrk na kółkach. I nagle roszczenia aby świat był jakiś tam inny niż jest? A widział kto lepszy?

*/

Wróćmy do Pana Barona, bo podziwiam ogarnianie ruchów odśrodkowych. W przypadku przewagi samców nad Babińcem takie brewerie nie występują. Samce nawet w przedszkolu stworzą hierarchię emergentnie niezależnie czy bawią się w Indian czy w folwark. Będzie dynamika wewnętrzna, ale odruchowo będą wiedzieli, że stany emocjonalne są na rozkaz, strzelamy do wspólnego celu (z grzeczności niech to będzie bramka, żeby tu się jakieś wyobrażenia nie pojawiły nazbyt krwiożercze) i pogryzamy się o to kto ma dłuższego gdy wódz zawiedzie, a porządek jakiś trzeba ustalić. Pan Baron ma jednak odwrotnie – Babiniec niby rozumie, że jest od funkcjonowania tyranii zależny (najbardziej to chyba rozumie Baronówna), że tyranię trzeba podeprzeć każdą myślą, słowem & czynem, i że bez Tyrana będzie gorzej. Nie wiem jednak czy przebija się myśl, że przy takiej marżowości i stresorach (Fajsale i niewolni) ktokolwiek nie objąłby rządów to będzie musiał podjąć takie same decyzje, być takim samym sukinsynem i w rezultacie psychika na tym stanowisku zagotuje się dokładnie tak samo, jak po dekadach obecnemu. Jedyna różnica, że zagotować może się szybciej, a tyrania upaść i nikogo nie nakarmić.

Nie wnikam w meandry rozumowania samic, bo od tego można zostać poetą i umrzeć na suchoty, ale na tyle mam rozeznania, że wszelkie tego typu pomysły kwituję “bo jakby babcia miała wąsy… znaczy jakby samica dekady temu poznała szejka to by teraz żyła jak księżniczka, a szejk by akurat nie miał nic lepszego do roboty niż bycie okrutnym tyranem wyzyskującym niewolnych dla gazu & ropy; od czego stałby się z całą pewnością przemiłym typem”.

Mam własne doświadczenia odnośnie hodowli w domu przedsiębiorcy, któremu z każdej strony dokręcają śrubę, typ jest awanturujący się, a do tego jak popije to dopiero są jazdy. Istne utrapienie. Ale na własnej d zapoznałem się ze skutkami kiedy samicy się wydaje to co zwykle im się wydaje i wprowadzają swoje widzimisia w życie. Jest to epicka katastrofa nawet jeśli samiec najmniejszego utrapienia do babskich widzimisiów nie dołoży. Zapewne dlatego drwalami, górnikami i łowcami zostają samce. Przyjmują za oczywistość, że tym razem udało się przeżyć, a może być gorzej.

Pan Baron więc takie ruchy odśrodkowe ogarnia przez dekady. Rozwijając przy tym przedsiębiorstwo. Czyli poszerzając sieć uwikłań. Co wprost oznacza pływanie w bagnie, bo to już nawet nie jest mętna woda. O ile w korpozabawie leży na stosiku kto komu ile jest dłużny i ile pójdzie pod odpis plus koszty wyjścia, to w firmie rodzinnej sprawa wygląda na o wiele bardziej skomplikowaną. Najwyżej można kogoś obsobaczyć, wymienić nie sposób, a karmić trzeba i tak. Chłop daje radę mimo braku możliwości zastosowania jakiegokolwiek stresora ponad terror psychologiczny (może nawet ekonomiczny, no ale lodówki swoim nie zamknie). Z tego co widzę to staje na głowie aby zaprząc Babiniec do produktywnej roboty. Z synami to jest jakoś prościej, w ostateczności można kilka kwestii rozstrzygnąć po męsku wymieniając kilka kuksańców aby zdecydować o tym, czy śrubę odkręca się w prawo czy w lewo.

Bo przecież ten babiniec zasuwa w pocie czoła, ilość bzdurnych papierzysk dla Kapitana jakie musi przemielić firma zajmująca się żywnościówką jest epicki. W przemyśle jak nam z butami wchodzą przy wyższych marżach to od razu idzie frontalne “bo wszystkich na trawę poślemy i coś tam nie będzie działać”, a tu przy niskich marżach biurwa jeszcze ma czelność tak trapić. No to się tymi wszystkimi bzdurnymi papierami zajmują dzieci i Pani Baronowa. Przy tak skromnych marżach outsourcing tego nie ma jakiegokolwiek sensu – w przemyśle byśmy się nawet nie zastanawiali tylko opłacili prywatną biurwę od mielenia papieru. A tu naprawdę nie ma z czego. No i Pan Baron musi jakoś przekonać do tej bezsensownej orki samice, które doskonale wiedzą, że cała ta buchalteria niczemu nie służy. No może poza skromnym wycinkiem prowadzonym przez Panią Baronową czyli naliczaniem klientów ile się należy oraz płaceniem dostawcom za surowiec, i niewolnym za akord. Oraz buchalterią obecnie prowadzoną przez Baronównę, czyli ile tam niewolni miedziaków powinni otrzymać bo niewoleni byli od do. Pani Dyrektor pisze też o jałmużny do Kapitana, ale poza tym, to cała kwitologia jest i tak fikcją malowania trawy na zielono pod kontrolę.

W tym kontekście zrobiła się jakaś afera z Panią Kanclerz (występującą w innym odcinku). Mniejsza o szczegóły, bo tam wszyscy coś mają za uszami (tyle, że Pana Barona za prowadzenie folwarku muszę obsobaczać aby sobie ułożyć co tam trzeba zrobić, żeby się na tyle nie narobić; a cała reszta jest zależna od dostarczonych środków i narzędzi, więc winnym jest tak czy tak Pan Baron, nawet jeśli Pani Dyrektor coś uważa, to uważa tak, bo ją Pan Baron wykształcił na stanowisko, którego wcześniej w takiej sakli nie miał niezależnie od tego co się Panu Baronu wydaje, bo wcześniej robił to siam). Sprawa jest o tyle ciekawa, że Pani Kanclerz ma szerokie kontakty w społecznościach lokalnych. Więc Jej uwikłanie w sieć polityczną Tyrana, a co za tym idzie silne interakcje z Babińcem i naturalne ruchy obronne tego hermetycznego zastępu ma wiele aspektów. Wszystkie biznesowe. To że Talleyrand sprzeniewierza – oczywiste, że knuje – no od tego jest, ale z jakiegoś powodu Tyran takiego trzyma. Że go reszta nie lubi, świństwa widzi, a taki z łask nie wypada – naturalne. Że w każdym akapicie powieści dopuszcza się czynów, przy których dawno inne głowy spadały – no przecież. I ta głowa nie spada. I bardzo to Babiniec bulwersuje. Ale najwidoczniej potencjał utrzymania sieci uwikłań jest Tyranowi potrzebny. Wilk musi być syty, owca cała, a granica lasu niepewna. W całej historii poszło o to, że Pani Kanclerz, wedle Babińca sprzeniewierzyła to i owo. Tu i ówdzie wyszło, że to czy tamto gremium dostało po promocyjnych cenach takie czy inne wyroby. A nawet że Pani Kanclerz dopuszczała się tożsamych świństw w kwestii pozostałych działalności baroństwa, w tym pobocznego interesu Pani Dyrektor (który Pan Baron poczytuje sobie za własny i nie zapisuje po stronie sukcesów, ale Pani Dyrektor dużo się na tej firmie ćwiczebnej nauczyła). O ile część to oczywista prywata to część zarzucanych czynów wygląda mi na normalny, korporacyjny fundusz na łapówki. Naturalnie defraudowany, ta prywata to skąd niby? – w mętnej wodzie trzeba coś nałapać. A nie można powiedzieć aby micha u Pana Barona była jakoś szczególnie syta wbrew wyobrażeniom Pani Baron i potomstwa. Mieszkają na tak zapadłej prowincji, że ich wyobrażenia mogą odbiegać od korporacyjncyh standardów. Ale wiem jak to w latach 90tych było kiedy nam się wydawało i wtedy poznaliśmy przedsiębiorców z Zapada. Mam więc pewne wyobrażenie, że te działania niekoniecznie odbywały się bez wiedzy (może przy niepełnej wiedzy, wszak woda mętna) Pana Barona. A część być może za przyzwoleniem tworzenia sieci uwikłań. Byłoby więc wyjątkowo niegrzecznym rozstrzelać nod w takim grafie, tylko dlatego, że Pani Baronowa poczuła się okradana z produkcji (rozumiem podejście zaharowane przedsiębiorcy w osobie Pani Baronowej, której ktoś coś podsowieci – rwanie końmi to za mało!). Mam niejakie podejrzenie, że ta sprawa ma więcej niż jedno dno, a sieć uwikłań ma więcej wymiarów. Teraz to już na pewno mnie nie lubi.

Zresztą Pani Baronowa ma powody mnie nie lubić, gdyż w bałaganie organizacyjnym (nie wiadomo co kto komu kazał, co zostało zrobione i kto odpowiada za podwładnych) pewnego wieczora nieopatrznie otworzyłem komunikator i ktoś coś ode mnie chciał, co miała zrobić Pani Kanclerz, więc przekonany że Pani Kanclerz próbuje zwalić na mnie robotę nie przecierając oczu spuściłem po brzytwie żeby sobie sama zrobiła. Wszak wszelkie narzędzia do popełnienia czynu zostawiłem w Jej gestii. Okazało się, że natręctwa szarpały jednak Panią Baronową nie wiedzącą, że sprawa jest już w toku, ma to kto zrobić i jest zaznajomiony z problemem. Udało mi się więc przez sen obsobaczyć Panią Baronową myśląc, że spuszczam po brzytwie głupie zaczepki Pani Kanclerz.

Uznałem wtedy, że rodzicielka najmłodszego fasując mi komputerek do dzwonienia słusznie włączyła tryb uśpienia w godzinach, kiedy nie kontaktuję, bo same z tego zgryzoty.

Mamy też postacie drugoplanowe. Karbowy, który stara się jak może i zdejmuje Pani Dyrektor z garba pewne zadania meldując, iż problemy zostały rozwiązane, a ta wzorem szanownego rodziciela nękającego ją w taki sam sposób dopytuje o szczegóły tylko po to, aby dowiedzieć się, że wszystko zostało właśnie tak, w skuteczny sposób rozwiązane. Ale jakoś się docierają i być może Pani Dyrektor powoli dojdzie do etapu, w którym nie musi się bez potrzeby przejmować, bo jest dział, jest kierownik i samo się robi. A w razie jakby nie działało z przyczyn niemeldowanych to jest na kim psy wieszać.

Oraz Adorator Baronówny. Ponieważ okazał się młodym, pojętnym człowiekiem to traktując go poważnie zacząłem wymagać myślenia. Zawsze, w każdym aspekcie i bez przerwy. Oraz wdrażać tryb pracy nastogodzinnej “odpoczywamy kiedy się da, zapier… kiedy każą”. W trybie pokazuję & objaśniam wdrożyłem mu model porządku na hali, tryb rozładunku i organizację transportu na produkcji. Wyprostowałem myślenie odnośnie tego kiedy się zwierzchników słucha, a kiedy przechodzi na off wykonując powierzone czynności meldując przepełnienie bufora i sięgnięcie do ramu po kolejne rozkazy gdy wszystko z cache będzie zrealizowane. Ponieważ bajzel decyzyjny przepełniał bufor błyskawicznie, każde polecenie rozbijało się o niewykonane wcześniej 5why. LEANu nie było tam nawet śladowo. Choć przyznam że Pan Baron doprowadził wyzysk do poziomu sztuki. Objaśniłem też, dlaczego malując trawę na zielono pod wizytację trzymamy się ustalonego pisemnie planu z dnia poprzedniego i ignorujemy wszelkie widzimisia administracji jakie powstały w ich rozgorączkowanych bieganiną dniach. Trochę się przy tym zaczął wysypywać i zdezorganizował wznoszenie barykad przeciwbiurwiennych, ale ostatecznie udało się szańce domknąć i pomioty Kapitana przeleciały bez krzesania iskier oraz rękoczynów.

Adorator na początku fizycznie wymiękał (identycznie jak młody walił się na kojo i od strzała gasło mu światło), a także pilnie znosił niedogodności oraz niegodziwości (robota naprawdę paskudna, deficyt personelu, deficyt korelacji, wymyślane z d zadania, których i tak nie dało się w warunkach zastanych zrealizować godnie, za co akurat od Pana Barona chyba zebrał Panicz, zupełnie bezzasadnie, bo gdyby głupiego polecenia kontroli znajomego dostawcy nie wydano, to by w tej kontroli nie doszło do oczywistego bałaganu; ale tak to jest jak przy niedoborze personelu w warunkach paskudnych wydaje się polecenia z ciepłego fotela). Po jakimś czasie ogarnął tryb pracy, ale ciężko znosił typowe w mojej branży pytanai o sens, kolejność i priorytety. Mój smarkaty jest w takim reżimie fabrycznym ćwiczony od małego i dla niego to standard, ale tu wynikły pewne ciekawostki. Otóż Baronówna (jak każde dziecko odczuwające niedosyt pracy w kopalni) grywa w minecrafta głownie interesując się craftingiem (nie znam gry, widziałem kilka razy z daleka, chyba nie jest targetem) to Adorator raczej strzelanki i wyścigi (sam hula na motorze, akurat miałem typa w podobnym wieku na podłodze, też motocyklistę, też rozgarniętego, ale wiek robi swoje). Tymczasem samodzielne stawianie sobie zdań o pewnej złożoności, oraz umiejętność czytania dokumentacji i implementacji tak żeby wyszło bardziej kojarzy mi się z Shenzen I/O czy KSP. Czyli gier singlowych, gdzie jak coś Ci nie wyszło to cała sprawa sprowadza się do “again!”:

https://www.youtube.com/watch?v=eE8wLep2cw8&t=412s

A lista winnych, których można się czepić jest widoczna w lustrze.

Czyli nawet rozrywki hominid agrarny i jego krąg społeczny ma różne od hominida przemysłowego. Dlatego zagadki “dlaczego na czas otwarcia zamrażarki należy ją wyłączyć” nie chciało mi się już wykładać, i uznałem, że po prostu tak należy robić – wyłączyć zamrażarkę, wjechać widlakiem, zabrać co jest do zabrania zaraz za drzwi, powtórzyć operację wymaganą liczbę razy, zamknąć zamrażarkę, uruchomić zamrażarkę, realizować dalsze etapy transportu do punktu docelowego. Dlaczego zaś się sypią brzeszczoty i tępe dzidy ciągle biegają do bezpieczników w uproszczeniu wyłożyłem, bo nawet Pani Baronowej doskwierał poziom rozrzutności. A pytałem przy pierwszej wizycie Pana Barona czy mają sprzęt do regeneracji brzeszczotów, bo im przecież zęby się na lemurach i waranach nie sypią. Pan Baron zapewniał, że istotnego zużycia nie ma. Rzeczywistość okazała się przeczyć temu wyobrażeniu.

Adorator bardzo też przeżył zarżnięcie sprzęgła hydrokinetycznego w cięższym sprzęcie, a że wszyscy akurat świętują to zadzwoniłem do swojego geronta złożyć życzenia i wspomniałem, że przesadziłem młodzież nietresowaną z elektryka na diesla, i geront od razu wiedział co mogło pójść nie tak. Od razu też wiedział, że w tej geografii szarpnie po kieszeni nie tyle duperel, który tam trzeba wymienić, za marne 60kg warana, ale odległość najbliższej, poważnej firmy która to robi (która mnie akurat zna) dla tej marki, i że usługa na miejscu jest ze dwa razy droższa od duperela, bo tam jest co dźwignąć i rozkręcić aby się do tego dobrać, ale wycieczka na zapadłą prowincję jeszcze całość podwoi. Ale to Pan Baron akurat ma ogarnięte, że wszystko co używane jest w przemyśle z wrodzonej oporności na niszczenie jak już się popsuje to kosztuje niczym mandat od biurwy. Rzeczywistość też wystawia mandaty.