Mainstream

Leprechuan Quest 1

Jednak podparta doświadczeniem intuicja, że tu nie ma co naprawiać, tu trzeba sss okazała się prawidłowa. Niepotrzebnie u siebie tłumię takie odruchy i zwracam się ku metrykom. Metrykę podał mi Pan Baron, była dość prosta: nie wkładaj swojego hajsu, bierz tygodniówki. No i w razie failu dziękujemy, dobranoc.

Fail był już przy drugim tygodniu. A i tak umówiłem się grzecznie na zwrot kosztów wyłącznie. Taka działalność charytatywna, pomoc Afryce. Ale ta historia była dużo ciekawsza.

Ponieważ, zgodnie z tradycją opowieści z mchu i paproci wszystkie osoby, wydarzenia i miejsca są zmyślone oraz z całą pewnością nie miały miejsca to niniejszym o tym solennie zapewniam i daję słowo Zucha z bałuckiego hufca, że ja to wszystko zmyśliłem. Zmyślę więc na początek postacie dramatu…

Niech będzie, że mamy łysego, brodatego typa w moim wieku (nie ja), różnica kilka miesięcy (starszy ode mnie kilka miesięcy). Nazwijmy go Krasnalem (łyse, brodate, robi w warsztacie, pochodzi z gór – krasnolud jako żywy, tylko wychudzony, pewnie Deugar choć jasnej karnacji). Godo po ludzku i anielsku. Od dziecka marzył aby składać zegarki. Że jest tak jak ja dinozaurem technicznym to w warsztacie umie wszystko, a przynajmniej wie czego nie umie na poziomie specjalistycznym (na przykład za poważne spawanie by się nie brał). Tubylcy uważają go za czarownika, ale w normalnym, uprzemysłowionym regionie byłby po prostu dobrym mistrzem na produkcji. Dla tubylców kalibrowanie manualnych maszyn zegarami to zestaw oderwanych od siebie czynności magicznych, a nie połączone kropki grafu logicznego if/else/for/while.

Tego Krasnala Leprechuan podprowadził z firmy szanownego rodziciela, wszyscy się tam do dzisiaj w głowę pukają po kiego Krasnal tam poszedł (stawka była nieco lepsza dla formalności, no ale w tym zawodzie to są różnice nawet nie na fistaszki). Krasnal ma doświadczenie branżowe bardzo szerokie, ale firma o której jest ta opowieść to w zasadzie meble robi do fabryk. Bo do całej reszty są przynajmniej uwagi, ale nie uprzedzajmy foktów^^

Mamy też właściciela, ceo, sprzedawcę, technicznego z pochodzenia (firma rodziciela gdzie zbierał szlify). Dość dobrze ogarniętego technicznie, ale ze względu na wiek (ćwierć wieku) to coś mu tam dzwoni, nie wie w którym kościele i trzeba podpowiadać na poziomie technikum. Śmieszne akcje z tego wychodzą. Nazwiemy go Leprechuan, bo ma po rodzicach garniec (obecnie z ujemną zawartością, ledwie na wypłaty starczyło) i niby coś tam zarobił w Hobbitonie bo to lud podróżniczy. Za to z hobbitonu niby sobie maszyn nakupił, ale coś widzę po dokumentacji, że to był wsad na leasingi, których część wykupił. Młody Leprechuan miał dobry pomysł na biznes (R&D) i póki robili to w kilku nerdów to się jakoś spinało (widzę po raportach rocznych, przepływach, w końcu mam pełen dostęp do wszystkich danych, a wnikliwie je przejrzałem na czym się przypadkiem znam i wiem na co patrzeć; właśnie dlatego nie pracuję w standardowych audytach, bo tam trzeba przyklepać i nie widzieć, więc lepiej jak rewizja z E&Y nie widzi bo się nie zna, niż udaje że nie widzi; myślicie że niekompetencja dziełem przypadku?^^).

Leprechuan wymyślił sobie, że ten biznes się skaluje (w zbyt wiele startupów R&D byłem zamieszany abym wiedział jakie są widełki przed sprzedaniem się korporze i wybudzeniu ze snu o innowacjach). Trochę się skaluje, ale nie tak jak to Leprechuan Młody zrobił. Co widać w księgach i na podłodze. A na pewno nie skaluje się w Jego wykonaniu.

Jest jeszcze Gnomica (bo księgowa), która pojawiła się na przełomie roku, kiedy poprzedni księgowy sobie poszedł. Po przejrzeniu ksiąg rozumiem dlaczego sobie poszedł. Kobita jest załamana stanem firmy choć zapewnia że widziała gorsze. Ale widzi też trend. I żadne zapewnienia Leprechuana nie działają, to są metryki, a nie sprzedawajskie bajanie.

Pozostałe postacie są drugoplanowe bądź historyczne.

Zmyślę więc przestrzeń dramatu z rysem historycznym. Wyrywkowo i bez kolejności. Bo początek historii, kiedy byłem na jej końcu jest pozbawiony znaczenia. Początek był dobry. Cała przygoda zajęła 190h, czyli jakieś 3 tygodnie bez weekendu ciągłej roboty. Czyli nieco krócej niż wyprawa do Pana Barona z Bagien. Jeszcze zdążył wpaść @nomad i wypchnęliśmy jeden projekt dla jabłuszko-operacje, bo plan, czas i rozsądek prowadziły do faila. Zaznaczmy że na opóźnionych o miesiąc mebelkach pod transport elektroniki po jabłkowym sadzie, więc wyłożyć się na czymś tak prostym jak kilka skleconych profili razem profili aluminiowych z szufladami i kółkami to jest osiągnięcie. Mam jakieś doświadczenia z produkcją mebli przemysłowych, jeszcze z dawnych czasów u świętej pamięci Bertila, którego palce na zamknięcie z piły wyciągałem (włoskiej, zautomatyzowanej, bardzo dobrej, 35 lat na niej Bertil robił no i na starość, kiedy się już gubił we własnych fabrykach wziął i sobie amputował). No i musiałem głębiej wniknąć jak na czymś tak prostym, mając tyle czasu wygenerować opóźnienia i jeszcze na tym stracić.

A te mebelki to była taka akcja ratunkowa “zróbmy coś prostego żeby poprawić cashflow”. Ponieważ dokumentację wydatków pod ten projekt udało mi się jako tako namierzyć już drugiego dnia to zacząłem wnikać jak przebiega proces decyzyjny chodząc od typa do typa i zadając głupie pytania. Kto kazał, po co kazał, co się z tym stału, komu kazał i kto robił.

Najpierw nisko wiszące owoce, więc ten projekt o znikomej złożoności był przykładem tego jak zawalane są projekty o większej, tylko tamte to już z przytupem i na pełnej petardzie.

Omówmy jednak czym się taki typ jak ja zajmuje w fabrykach. Pomijając że mogę samodzielnie wykonać prawie każdy aspekt produkcji w jakimś mniej lub bardziej specjalistycznym zakresie. Jedyny powód dla którego tego nie robię to to, że fachidioten jest do kupienia, a spięcie złożoności z wiedzą jak to się robi jest rzadkie. Jakość menedżmentu spada nie od dzisiaj (i tak, to jest wina boomerów – zamrozili stanowiska na lata, nie było międzypokoleniowego transferu doświadczenia na masową skalę, a później wzięli i sobie poumierali zabierając legacy knowledge do grobu).

Mnie po dyplomie ze szkoły w kraju na S wysłano właśnie do analizy przedsiębiorstw na użytek operacji. Niby wszystkie procedury są, a jakoś nie działa. To że przy okazji zajmowałem się obróbką, produkcją i takimi tam to jest dodatek. Chodzi o zdolność do analizy systemów, poszczególnych funkcji, argumentów ich przebiegu oraz danych zwracanych. Czyli coś co każdy kodoklepca albo umie, albo stack overflow. Układ termodynamiczny niczym nie różni się od programu, fabryka jest takim układem, rzucasz się z danymi w ciąg przetwarzania i patrzysz jak są torturowane. Lead time jedynie się różni. W kodoklepstwie kłócimy się o milisekundy na operację, a produkcji o dni. Więc trzeba umieć przewidywać zanim po serii operacji, któraś funkcja (na przykład klient) wyrzuci error choćby z głupiego delta(t) bo umawiali się na dostawę kwartał temu, a dostarczane są wyłącznie zapewnienia działu sprzedaży.

Im dłużej to robię tym bardziej doceniam korporacyjny podział zadań. Chyba się starzeję. A może widzę coraz więcej z wiekiem, i jednak koncepcja aby malować po niemiecku na olejno, a wyżej klejówką ma sens, bo inaczej to rzadko działa.

@nomad nasz umiłowany wpadł i kiedy piszę ten tekst to właśnie sobie wysyłamy telegrafem niusy, bo wczoraj na linii był sprzedawajca niewolników, który mi ten żart sprokurował, że się w trzy tygodnie wynik finansowy firmy nie poprawił, no i że się Leprechuanowi nie podoba. @nomad ma z tego ubaw, bo widział że Leprechuan jest odklejony, ale nie wiedział że tak bardzo. Też się w porę Leprechuan obciął, kiedy ja bilet zamówiłem już w środę, że tu nie ma co naprawiać, tu trzeba sss. Oczywiście zgodnie z umową do samego końca czyniłem wysiłki, przeszkoliłem młodzież do użycia widlaka, zdążyłem nawet pokazać po co są palety (zamówienie palet trwało trzy tygodnie i to dopiero po tym, jak sam sobie zadzwoniłem, bo po kiego niby jest biurwa w firmie? A tej biurwy to 1/6 załogi, no ale oni wiecznie zajęci, musiałem dojść czym;). Młody Leprechuan taki trochę nieogarnięty, jakoś przeoczył, że rozpocząłem w tym tygodniu wygaszanie i porządkowanie wdrożeń, pożegnałem się z dostawcami, których opłaciłem z własnej kieszeni (tak, Pan Baron mówił żeby tego nie robić, no ale mi tych ludzi tutaj tak żal było), zostawiłem uporządkowane biurko i o szesnastej wyszedłem. Wcześniej żegnając się (co oczywiste) z wybranymi przedstawicielami homo Sapiens, których powstrzymałem dwa tygodnie temu przed ewakuacją. Tak żeby nie byli zdziwieni moją nieobecnością po Zmartwychwstaniu Spasa Naszego. Leprechuan jednak zawiadomił sprzedawajcę niewolników, że mu się po Świętach nie podobam i będzie na sprzedawajcę niewinnego, że dlatego właśnie mnie nie ma. Młody dureń przy mnie przecież tak pogrywał z pracownikami i myślał, że ja z tego wniosków nie wyciągam? Nie mam nic przeciwko temu, żeby ceo-sprzdawca był sukinsynem, bo po to takich mamy, no ale doświadczonych, po wielu przeprawach, którzy sukinsyństwo stosują celowo, a nie wystrzelają się z całego wszystkich ostrzegając. Bo tu nawet dostawcy są ostrzeżeni, wiele rzeczy da się załatwić na miejscu, ale sytuacja jak u Pana Barona “nie odbieramy telefonu od Pana”, względnie “a gotówkę z góry masz?”. Pan Baron na swoje to ze ćwierć wieku ciężko zasuwał, żeby się dorobić pustki w okolicy, a Młody Leprechuan w dwa lata odciął się od rynku.

Warto wspomnieć jeszcze o tych homo Sapiens. Mamy więc nowego kreślarza, który nawet coś wie o obróbce, a to czego nie wie (a zbadałem wszystkich, również przeprowadzając lokalnie rekrutację) wynika z poziomu nauczania w okolicy nieuprzemysłowionej, tutaj po prostu nie ciśnięto nigdy tak precyzyjnej produkcji, żeby się rozdrabniać do takich szczegółów jak kolejność operacji w obróbce. Ma to swoją ciemną stronę, ponieważ gwintowniki lecą kiedy próbuje się gwintować na cnc przed operacją wiercenia, no ale czy kolejność ma aż tak wielkie znaczenie? No przecież w programie jest, więc kiedyś się otwór doda, a nagwintowany na zapas.

Odkąd jednak wprowadzono reglamentację narzędzi aby wyłapać skuchy to nie da się niczego wyprodukować, ponieważ nie można zużyć dowolnej ilości narzędzi. Wcześniejsze zużycie było epickie. A i tak dobrze zamiecione pod dywan.

Jest jeszcze dwóch, rozgarniętych uczniów. Jeden jankes po ojcu lokalny, ojcu zachciało się wracać do tej Afryki, ale młody w warsztacie nauczony wszystkiego. Dziedziczne. Bardzo się cieszył że mu wszystko pokazywałem, jak zrobić, żeby się nie narobić, żeby było ładnie, i jak poprawić po majstrze (bo takich tu majo majstrów tubylczych, że uczeń po nich poprawia). A drugi z pochodzenia Niedorzeczanin, będzie tylko do czwartku i też się cieszył, że się z nim poczołgałem po podłodze, jak mu głupią robotę połamanymi narzędziami z supermarketu kazali robić.

Trochę w kierunku brzegu. Wpadam do fabryki i co? Rewolty urządzam jak krawaciarz od leanu? Wszystkie te akronimy mam zaliczone, zaczynam do łażenia, patrzenia i zadawania głupich pytań. Takich zupełnie bez związku z wydarzeniami. Taki 5why tylko pytań jest więcej i wcale nie interesują mnie odpowiedzi, bo te znam, tylko narracja do nich. Odpowiedzi na pytania są oczywiste, ciekawostki zaczynają się przy ich uzasadnieniach. Warto słuchać od a i b, czyli ale i bo. Te literki szybko ujawniają gdzie szukać przyczyny już po kilku iteracjach. To nie jest tak, że lud wypełniający fabryki w całości jest przypadkowy i nikt nie wie jak to się robi profesjonalnie, trzeba tych ludzi znaleźć i dowiedzieć się co nie zagrało.

Oczywiście na mój przyjazd trawę pomalowano na zielono. Czyli pozamiatano podłogę, że ja niby głupi jestem i dam się nabrać. Przeszedłem się po podłodze, pokiwałem głową, skręciłem za maszynę… zajrzałem do maszyny… i już wiedzieli, że ja wiem. Co ciekawe kierownictwo nie wiedziało gdzie patrzeć więc nikt się nie spinał i wszystko się degenerowało krok po kroku. Przeszedłem się po działach, jedno miejsce było wyjątkowo uporządkowane, a tak – tu urzędował Krasnolud i ogarnął przestrzeń. Reszta była w chaosie, a plac ciężko było odróżnić od wysypiska.

Niby tam się spięli, pobrali dodatkowego luda z firmy kuzyna i posprzątali ten bajzel. Tak pozornie, po prostu pozrzucali wszystko na kupę i wywieźli za róg. Na początek wystarczy. A ja sobie w tym czasie tuptałem po podłodze próbując dojść, jakie projekty są realizowane, bo ponoć wszystkie opóźnione. Niby tam jakiś pozór ERP był, ale w samym systemie oczywiście niczego nie było ani o postępach, ani o etapach, żadnego kanbana nawet. Czyli chaos nie tylko był niezaplanowany, nikt nawet nie planował planować. Po kilku seriach pytań do różnych osób wyszło, że tym całym bałaganem zarządza dwóch pajetów. Jeden niby inżynier (po kilku dniach doszedłem, że rzeczywiście inżynier, coś na poziomie niemieckiego technika od klikania w cadzie) oraz zakupowiec, który pojęcia nie miał czym się zajmuje (wiedza techniczna niewystarczająca do lego technics, zdolność planowania poniżej poziomu duplo). Ale był tani. Pajeci jak to mają w zwyczaju na wszystko odpowiadali “tak biały panie”, i na wszystko mieli tysiące odpowiedzi wymijających. Na pajetów właściciel miał sposób – krzyczeć pytania aż uzyska odpowiedź “nie ma” (to załatw) oraz “nie wiem” (to się dowiedz). Objaśniłem że krzyczenie na samochód aby zaczął latać jest dość bezcelowym przedsięwzięciem, on nie do tego został skonstruowany.

Pajet inżynier zajmował się tymi projektami pod przymusem, nie pisał się na to, nie umiał, on tu miał być od designu. To że tego designu nie potrafił zaplanować to oczywiste, ponieważ pochodzi z kultury, gdzie w małej, tysiąc pińcet osobowej firmie podział zadań jest dość specjalistyczny. Więc ich adekwatnie do tego kształcą – jeden jest od odkręcania śrubek, drugi od dokręcania. A w średniej białego człowieka, 30 osobowej to nie przeleci. Nie żeby był głupi i nie ogarniał, ale po prostu nikt go nigdy tego nie uczył. Jak mu zacząłem zadawać pytania i tłumaczyć jak co zrobić, żeby się nie narobić to rozumiał. Po prostu nikt mu nigdy nie kazał nie robić rzeczy niepotrzebnych na danym etapie, który może być zupełnie zbędny z braku ciągu dalszego.

Jak już doszedłem które projekty są popełniane na podłodze, i którym się spieszy to postawiłem w wymagalność dokumentację. No bo skądś muszę wiedzieć co tam trzeba zrobić. I tu się zdziwiłem, nie ja jeden. Oni nie bardzo wiedzieli o co pytam, a ja byłem zdziwiony, że oni nie wiedzą jakoby taki bzdet jak dokumentacja był potrzebny. W przypadku tak prostej rzeczy jak mebelki do wożenia się elektroniką po jabłuszkowej montowni da się robić ze szkicu, no ale gdzie jest szkic? Bo w tym pożal się ERP go nie ma na pewno. Nie ma też spisu zamówionych materiałów i zapłaconych faktur, choć materiał widzę, bo produkt jest już na etapie, więc raczej go nikt za darmo tu nie wysłał.

A tak, od razu brakło śrub. Wziąłem pajeta za kołnierz do ściany ze śrubami i zapytałem, czy paliwo do samochodu kupuje dopiero jak ten przestanie jeździć. Ten na to że nie wie, bo nie ma samochodu, nie ma prawka i nigdy nie jeździł. No to wtopiłem z pytaniem. Nie pytałem się już czy myje się dopiero jak ubrudzi, bo trapił mój zmysł powonienia. Postawiłem kwestię kto śruby kupuje… wyszło że łun, bo jest zakupowcem. No to mu kazałem kupić, a łun że przyjdą za tydzień. I produkcja ma do tego czasu stać? Wolne dajemy, dzwonimy do klienta że śrubek brakło w hrabstwie? Czy może jednak śrubki w hrabstwie są? I trzeba wsiąść w samochód… a tak, łun nie umi. No to wołaj kogoś kto wie jak wygląda śrubka, wie jak działa samochód, widzę że ostatni firmowy stoi, bo nawet ceowski poszedł pod młotek w wyniku epickich wyników (co znalazłem w fakturach, był leasing, ale były cięcia) i ślij po śruby. Pajet bezradnie rozłożył ręce.

Poszedłem na podłogę, wybrałem kilku tubylców i zapytałem czy któryś z dorosłych uczniów spełnia następujące warunki: wie co to jest śruba, wie gdzie się je kupuje, umie tam dotrzeć samochodem i przywieźć. Okazało się, że rozwiązanie istnieje i zanim ogarnął co i jak przeszedłem po fabie pytając czy komuś czegoś jeszcze nie brakuje. Dostał listę, księgowej wyjaśniłem, że jakbyśmy gdzieś nie mili rachunku albo byli pod kreską to młody ma mieć kartę i przywieźć śruby.

Przy okazji wyszło, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł oddzielnych kart z niewielkimi kwotami dla działów, aby się nie przejmować czy umyślny nie kupi szampana aby obmyć chabetę. Co za ludzie… to podpowiedziałem, że ludy cywilizowane tak robią.

Młody (akurat nazywał się Jaś, ale tam chyba co czwarty nazywał się Jaś, więc jeden był duży, drugi mały, trzeci to nawet nie wiem jaki, ale jak dla mnie głupi & leniwy) został więc zakupowcem lokalnym, z fuchy się ucieszył i ruszył w świat. Ja zaś wróciłem do tematu czego jeszcze niby do tych mebelków brakuje. Bo jak mają wyglądać to nikt nie wiedział, ale robią.

Przepytałem monterów, jeden z Mariupola, a drugi jeszcze gorzej. Obaj całkiem przytomni. Piąty raz je rozkręcali i skręcali (te mebelki) bo się ciągle okazywało, że tam w środku jeszcze coś, co właśnie wyprodukowali w takiej kolejności w jakiej się pajetom przypomniało. I że robota jest tak bez sensu, że nic tylko do weekendu i się napić. Poszedłem szukać tych wyprodukowanych do środka cudeniek. Otóż produkcja stanęła bo router się rozkraczył. Krasnal wyjaśnił, że router jest ciągle rozkraczony, poklejony na taśmę i dobre chęci, zajeżdżony. A ja przejrzałem kwity i okazało się że ta najtańsza z obrabiarek jest najbardziej produktywna, dochodowa i w ogóle. Wcale mnie to nie dziwi. No i dlatego zajeżdżona i niezdublowana – bo przecież logika. Skoro młotek najlepiej zarabia to po kiego drugi na zapas? A niech się złamie.

//tu przycinam tekst i wrzucę ciąg dalszy jako następny klocek;