Mainstream

Znów to popełniam

Znowu popełniam MiŚia. Czyli wracamy do zabawy z pierwszego zse. Tak jak zapowiadałem po etapie korpory będzie znowu etap MiŚiowania od początku. Wszystko zgodnie z przewidywaniami. Przewidywania wyglądały tak, że z MiŚia wchodzę w R&D, z R&D na produkcję/korporę z MiŚiem, z korpory na MiŚia produkcyjnego. Jest to MiŚ na miarę naszych możliwości i to nie jest nasze ostatnie słowo! Obsługująca mnie mapeciarnia z moich relacji wywnioskowała, która płyta będzie leciała i jaka jest kolejność utworów. Bo typowe problemy w rozkręcaniu nowego MiŚia ćwiczyli ze mną tyle razy, że doskonale wiedzą jak będą wyglądały kolejne etapy i jak będę dostawał piany znowu na te same rzeczy. Cykl gospodarski^^

Nie żebym nie wiedział w co się pakuję. Za każdym razem idzie jednak szybciej. Może krótki podsumowanie. Na kalendarzu mamy 2022, czyli w ciągu dekady zdążyłem zorganizować pięć MiŚiów materialnych w trzech krajach (bo takich niematerialnych, gdzie jest tylko kwitek na gestapo, że jakaś forma funkcjonuje pod smartaxation to nie zliczę, będzie kilka tuzinów), dwie produkcyjne i dwie badawczo-niedorozwojowe. Oczywiście na początku domykałem działalność finansową oraz watożerstwo bo się wtedy zapowiadały zmiany klimatu “komuniści & złodzieje” choć jeszcze Kaczki na horyzoncie nie latały, były to dobre lata późnego Tuska i dobrodzieja naszego Rostowskiego, a czcigodny mecenas Jan K. jeszcze stąpał po tym padole (formalnie zaprzestał tej czynności) czym przysparzał mi napędu do watożernego kieratu. No ale to było domykanie poprzedniego etapu, więc na oddzielną stertę. Część jeszcze się formalnie domyka, ale tym zajmują się kancelarie bohaterskich lewników nie za darmo przecież.

Od jakiegoś czasu (będzie ze dwa lata) czułem pismo nosem i mapety pilnie obserwujące moje nastroje wyczuły, że będą zmiany takie jak zawsze. Mapety mają nosa, bo ich los od mojego wyczucia rynku zależy. Oczywiście dużo wcześniej ujawniałem w pisaninie, że park maszynowy gromadzę, bo już niebawem za lat kilka dojdzie do takiej sytuacji. Gdy koń korporacyjny ustał byłem popakowany w kontenery, sprzęt był zamocowany na paletach, a ja już miałem wybrany kierunek na mapie. Jak zawsze dziwny, jak zawsze nie do przewidzenia wcześniej. Dogadałem się z forumowym kumotrem, zaokrętowano ciężarówki ze sprzętem (spakować fabrykę w 4 dni samodzielnie – trzeba być przygotowanym^^) i pojawiłem się gdzie indziej. Gdzie indziej wyglądało tak jak zawsze, trawa była tak samo niezielona jak zawsze, a napotkane trudności lecą ze zdartej płyty. Dlatego są proste do rozwiązania, bo już wielokrotnie rozwiązane.

Przybyłem, zobaczyłem, załamałem ręce i przystąpiłem do rozpoznania w jakiej kolejności rozpakować graty aby rozpocząć produkcję. Po dwóch dniach wstępnych porządków zaczęły schodzić pierwsze graty z maszyn. Obóz relokacyjny okazał się tradycyjnie nieprzygotowany jak u każdego przedsiębiorcy wannabe produksją. Regałów na palety nie było, socjal lichy, artystyczny nieład jak w warsztacie samochodowym (i nawet takie same meble, ale już mam praktykę, jak wytłumaczyć staremu samochodziarzowi, że regały paletowe lepsiejsze są od warsztatowych, a składowanie na paletach ma niewątpliwe zalety porządkowe gdyż pozwalają na selektywne segregowanie bajzlu; no to tutaj też sobie poradzę). Zakasałem rękawy i zacząłem ustawiać maszyny do produkcji, schodziły detale i w tym czasie pilnie obserwowałem co tu się odjaniepawla. Sytuacja okazała się standardowa. Młody, bohaterski szef odważnie delegował zadania pracownikom, ale pracownicy bez osobistego udziału młodego, bohatereskiego korelatora ogarniają z 20% sprawnością. Oczywiście znaleźli sobie ekonopatologiczne wypełniacze czasu nie dość im zorganizowanego, i to bynajmniej nie pracą – kawa, fajki, smartfony. Żeby rozejrzeć się wkoło i postawić sobie pytania “co tu jeszcze zrobić, żeby drukowało piniondze?” lub “co zrobić, żeby było i zrobione i się nie narobić?” brakło przepustowości na magistralach. Nieszczególnie się szarpiąc ogarnąłem całą produkcję sam, i nie bardzo sobie wyobrażam co tam miałoby robić pięciu ludzi. No chyba że bawić się smartfonami, a to wtedy tak – taki etat, że od siódmej do piętnastej szuramy po ekranie to w tweeterze dawali?

Park maszynowy okazał się skromny i zdezelowany, standardem jest używanie wobec maszyn młotka, młotków brakuje, a drewno cięte jest kątówką kiedy dwa kroki dalej stoi piła taśmowa. Nie znalazłem jednej spawarki, którą chciałoby mi się włączyć aby nią pracować. W każdej coś było urwane, rozkręcone, rozregulowane. A nie jest to sprzęt stary, po prostu traktowany z buta i porzucany jak grabki o piętnastej. Żeby cokolwiek posprzątać i zakręcić gaz w butli to już “spawaczowi” przepełnia bufor. Koncepcja odkładania narzędzi na miejsce nie przyjmuje się. Pomysł aby na hali pozamiatać nie ujawnia się samodzielnie w cyklu zegarowym. Po miesiącu przestałem ganiać z miotłą i szukam praktykanta, bo resocjalizacja dostępnej fauny jest zadaniem bezcelowym.

I tu dobra rada dla przedsiębiorców odnośnie zatrudzania. Łapiemy ludzi, którzy nas odciążają z robotą delegując im zadania. Dlatego małpy łapane z pośredniaka czy inne gołodupce mają negatywny wkład netto do firmy, gdyż trzeba nad nimi stać i za nich myśleć. No nie za darmo przecież dozorca trudzie się z batem. Jakoś po miesiącu zdradziłem małpom, że jak same nie ogarną sobie roboty tak żeby szła, to dostaną dozorcę w białym kasku i będą musieli się podzielić z nim wypłatą, a on za nich będzie korelował i ich do żwawego wysiłku poganiał, bo od tego micha jego zależeć będzie. No i się chyba doigrali, kumotrzy podesłali numerek i pod numerkiem był akurat taki. Szukałem innego, ale taki chyba też się przyda. Najwidoczniej Bóg tak chciał małpy dzikie pokarać.

A ta rada z zatrudnianiem jest taka – szukacie typa, który ma materialne dowody, że umie. Umie poznajemy po tym, że ma narzędzia własne, nie popsuł i chytrzy (usługi robi, a etat ma w poważaniu). Czyli taki co za robotę bierze. Taki co prawda kosztuje, ale korpora dlatego bierze takich właśnie freelancerów, ponieważ kosztują mniej niż zatrudnianie dozorcy do małp plus koszt małp, plus koszt chorobowego, które małpy biorą pod byle pretekstem “nie chce mi się” i koszty opóźnionej, niezrobionej i zdezorganizowanej roboty. Dlatego właśnie korpora mi proponuje inne stawki, bo z racji posiadania MiŚia i ładnych narzędzi pada zarzut, że jak się mnie zostawi ze zleconą robotą, to ona będzie zrobiona, bo przecież inaczej bym na narzędzia nie zarobił. Ponieważ majstry muszą na te narzędzia zarabiać to kosztują. Ale jak nie macie dla nich roboty to płakać nie będą. Dlatego szukamy ludzi wśród firm usługowym “maszinu mam, wihajstry robię” i to często są ogłoszenia śmieszne, typu tokajkę mam czy piłę mam. A to już jest jakiś dowód materialny. Nie dalej jak wczoraj wpadłem do firmy i poczułem powiew lat dziewięćdziesiątych. Na 100m2, w garażu pod domkiem jednorodzinnym było sprytnie poupychane pół hali stanowisk jakie korporze zajmują po 200m2 każde. I wycinarka laserowa, i plazmowa, i spawarki fronius, i wszystko jak w latach dziewięćdziesiątych w podziemiu domku jednorodzinnego. A na dokładkę jeszcze dali radę tam wjechać hysterem tak sobie sprytnie wjazd zrobili, że karetka na styk się mieści.

//Hyster to firma robiąca małe, sprytne widlaki; Misza co sam prowadzi fabrykę, którą sam sobie zbudował (wielokrotnie wspominany, ten od suwnicy formalnie 2.5tony bo przeglądy gdzie hak ma pół tony) ma takiego i to rzeczywiście wszędzie się mieści, a wszystko w tym można naprawić samodzielnie.//

Wyszły kolejne żarty, tym razem biurokratyczne. Otóż w kraju tym dzikim wmawia się osobnikom po kursach, że są spawaczami. Otóż nie. W każdym kraju przemysłowym aby być spawaczem trzeba ukończyć szkołę (zawodową lub technikum) z kwitem na hlo45 w jakiejkolwiek metodzie. Jak się ma bilet tylko na blachy (czoło, okap, sufit) to ten zawód nazywa się “blacharz przemysłowy” (na szczęście jest to zawód męski, więc nie trzeba feminizować nazwy dla pań, bo byłoby niepolitycznie). No ale wmówili takiemu po kursie po czym zaglądam do maszyny i… już pomińmy że flejtucha na drucie nie ma, ale że rolki 1.0 na drut 1.2 założył to ambitnie, że gazu nie dokręcił i cieknie (mi się udało), że maszyny po robocie nie uprzątnął, że… aj lista za długa. Postarałem się, wytłumaczyłem, ale oporność na przyswajaniu informacji aż się zagrzał i zaczął emitować.

Zacząłem strugać produkcję i zaczęły wychodzić kwiatki. Że 2/3 personelu nie ogarniają iż piła ma mocowania i trzeba je odblokować żeby coś przesunąć, a nie brać większy młotek. Że hamulec do ukosowania też macali młotkiem i śruba jest uwalona, że konik też miał stosunek z ciężkim narzędziem. Później przekonywali mnie, że wiertarka magnetyczna jest tak samo produktywna na produkcji jak słupowa (która ma silnik większy od całej magnesówki) i za nic nie pomagały sugestie, że prędkość skrawania materiału ma jakiś związek z mocą silnika i wysileniem przekładni. Coś tam jednak zauważyli, że robota, która zabiera cały dzień przy użyciu moich maszyn schodzi w godzinę co zmartwiło ich niezmiernie, bo roboty nie będzie. Bez śladu refleksji, że jak zrobią więcej to może z tego wypaść wincyj siana.

No ale młody, dynamiczny szef to tak sobie to urządził. Gdybym widział to pierwszy raz byłbym zdziwiony, ale to jest któraś z rzędu firma, gdzie tak zrobiono i przestało działać. A że przestało to łatwo odkryć rzucając okiem na przestoje wynikłe ze stanów magazynowych, braku rozkazów i obrotu środków bieżących. To pewnie dlatego zawsze miałem do wyboru ludzi, bo potrafiłem wytworzyć nimi nadwyżki aby nie powstały problemy znane w ustrojach niedoboru. Przyczyną dla której młody, dynamiczny szef zawsze tak to urządza jest gapienie się w tabelkę wydatków, a nie przychodów. Pytanie jest ile taki pracownik, takim stanem środków zarobi, a koszty tniemy po fakcie zarobienia. Cięcie zanim wyrośnie jest bez przedmiotowe. A gdy już wyrośnie to przekierwouje się nieproduktywności na produktywności, a cięcia dokonuje pod zupełnie innymi zarzutami (korpora na przykład trochę tak robi, ale ma biurwę, która też uczy się z broszurek o cięciu kosztów, które dotyczą branży finansowej, którą prowadziłem, a nie przemysłu & rzemiosła). Trzeba ogarniać priorytety na tabelkach. Na MiŚiach kluczowy jest czas, aby nie było przestojów (tak, elektrownia to jest taki duży MiŚ, ma jeden produkt i wąski zakres wsadu, istotne jest aby się nie zatrzymywało). Overbooking zamówień też jest potrzebny, stawianie pytania “czy się wyrobimy” jest w małej firmie bezzasadne – zawsze można zawołać majstrów usługowych i się zmieścić w terminie mając zisk ze zorganizowania przedsięwzięcia tylko na tym, że nic się nie zatrzyma, bo te majstry usługowe z tym też mają największy problem “gospodarki ciągłych niedoborów”.

Pchnąłem więc MiŚia z kopa własnym stanem magazynowym, a jeszcze się nie zacząłem rozpakowywać. Nagle dużo rzeczy zaczęło działać taniej, szybciej i bez znęcania się nad prolami niewłaściwymi środkami do zadań. Powstał problem rozpakowania, no bo garaż co prawda jest normalną halą fabryczną i do sufitu jest dycha, ale nie jest to wypełnione żelazem o właściwej konsystencji. A ponieważ produkujemy z żelaza to rzucając okiem na ceny regałów pod palety postanowiłem że zrobię sam, bo takie o nominalnej nośności nie pasują do narzędzi jakie na paletach trzymam, mylnie branych za lite bloki stali. Powoli wznoszę cywilizację. Nie żebym pierwszy raz robił regały o takiej nośności do MiŚia, więc jestem przyzwyczajony i skończyło się jak zawsze zss – zróbsesam.

Pozostało jeszcze wyprostować dyrekcję, żeby odbywało się jakieś planowanie, i wihajstry od dostawców przyjeżdżały na przykład przed terminem kiedy mają być spawane, a nie na przykład miesiąc po kiedy tony stali już czekają, bo mnie na mojej podłodze czekają, a mają czekać na magazynie wyrobów gotowych poza moją podłogą. Wyprostować stany magazynowe i przenieść młody, dynamiczny zespół na odcinek sprzedaży (overbooking), projektowania i zakupów. Bo na razie moce korelacyjne przejadają naczialstwu małpy dzikie roboty swojej nieogarniające.

//Małpami dzikimi określiłem sobie proletaryat tubylczy po drugim zostawieniu ich na kilka dni samodzielnie. Doraźność wykonywanych zadań i generowany przy tym burdel wymaga epickiego wkładu działań celowych, bo tego nie da się wylosować (nie dwa razy na dwa). Otóż można zagracić pustą halę mając tam właściwie nic. Można poroznosić narzędzia po całej hali i nie odłożyć na miejsce oraz tak wszystko poustawiać, żeby na pewno nie dało się łatwo przesunąć. A na końcu rozłożyć ręce i stwierdzić że nie ma tu jak pracować. Dobrze że dyrektor młody i wyrozumiały to znalazł inne rozwiązanie, bo ja na stwierdzenie “niedasiem” odsyłam do domu, można wrócić kiedy dasiem, bo niedasiem to mi może ujawnić nawet koń, któremu każę wejść po drabinie. Przy czym koń sobie na złość tej drabiny sam nie ustawi.//

Ale bez przesady. Jest jeden pracownik jeszcze nie zepsuty, w normalnych krajach pracował, ale niestety mi go nie dadzą, robi na innym wydziale, no bo właśnie tam też ktoś kto robi robić musi. Bo pozostali są już przesiąknięci spychologią i motywowani L4. Będę musiał sobie znaleźć odpłatnego praktykanta na przyuczenie do zawodu. Najbardziej by mi pasowało młodego przytargać, bo temu nic już nie trzeba tłumaczyć, no ale daleko i do szkoły chodzi. Ta szkoła to straszny szkodnik w gospodarce. A dowiedziałem się jakie są lokalne wymogi odnośnie praktykantów ze szkół i w takiej socjalistycznej Szwecji nikt takich głupic wymagań nie ma. Na bogato jest, wcale mnie nie dziwi, że takie zwierzę nie występuje na hali.

Bo czegoś z tą edukacją nie ogarniam. Z eksperiencji wiem, że ośmiolatek potrafi jeździć pięciotonowym widlakiem i obsługiwać szlifierki, z tej samej eksperiencji że dziesięciolatek potrafi obsługiwać krawędziarkę “na małpę”, dwunastolatek potrafi krawędziarkę uzbroić, zaprogramować i wykonać detal zgodnie z rysunkiem wklepując rezultat to erp i odwożąc widlakiem na właściwe miejsce w magazynie. Czternastolatek radzi sobie (tyle o ile jak na moje przyzwyczajenie) ze spawarkami. To jak to urwał jest, że do technikum chodzą piętnastolatkowie i mają jeden dzień praktyk w tygodniu, dorosły nie potrafi jeździć widlakiem, a po kursie wmawiają typowie, że jest spawaczem? Gdzie byli dorośli?!

Rzucam okiem na ruch uliczny, na stan dróg, na logikę stosowaną przez populację tubylczą do organizowania sobie życia i tak sobie myślę, że dorośli chyba gdzieś wyjechali. Chłonność tego rynku na moc korelującą jest bez dna, wcale się nie dziwię, że korpory tu urządzają żerowisko, tu wszystko trzeba tubylcom zorganizować. Europa Środkowa & Afryka:

“Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.”