Mainstream

Drogo już było, teraz nie ma wcale.

W moich wypaczonych urojeniach gospodarka to urządzenie termodynamiczne. Zdaję sobie sprawę, że w powszechnym wyobrażeniu to jest taki zestaw działań wolitywnych opartych o działanie magiczne słowem, no ale ja to widzę inaczej. Wejście, funkcja, argumenty, wyjście.

Dopiero po zmianie wartości argumentów do funkcji wyszło które były ważące na wyjściu. Wcześniej były wyłącznie podejrzenia, analizy i inne hipotezy, ale eksperyment wiele ujawnił. Jak się okazuje cała gospodarka kontynentu była oparta o Tanię. Tanie paliwo z rury i tanich niewolników jak jedna z etymologii nazwy Słowian wskazuje. Zanim odcięto rurki do Reichu to na fali wydarzenia kulturalnego padł transport, a za tym możliwość wymiany papierka na stan półki w sklepie. Półki w sklepach były oczywiście w stanie wyśmienitym gdyż nie obciążano ich prezentowaniem na nich produktów, które na fali prankdemii nie dotarły. W skutek czego dolny decyl zarabiających w budowlance (“nosiciele cegieł”) wyjechał. Dokąd wyjechał nie ma znaczenia, w każdym razie cegły przestały się nosić. I budowlanka (a za tym idzie infrastruktura zaczęła kuleć). Posypały się za tym ceny wynajmu (spadły), a część przedsiębiorstw nie mogąc budować z nieprzyniesionych cegieł (dachówek, gwoździ, drewna etc) zamknęła się z dnia na dzień. Był to niemały wstrząs na peryferyjnych rynkach kontynentu gdyż na taniej robocie opierało się sporo przedsiębiorstw, które są bardzo skutecznym non-profit (pracę oczywiście wykonują, ale tak wycenianą, że się nie da z nich zapłacić jakichkolwiek danin). Polecieli na tym landlordzi (na co komu hala, skoro firma nie zarabia?), zaraz potem poleciał transport, bo na co przywozić te cegły, skoro ostatniego metra nie są w stanie pokonać? Rozwiązanie miało wadę “za ile?” i budowy stanęły. Aż młody się dziwił, ile czasu można stawiać namiot z blachy.

Równocześnie zanotowano wzrosty. Głównie przestępczości bo jakoś pozostali nosiciele cegieł nie chcieli przekwalifikować się na doktorów chemii – oporne bydlaki, taka fucha, a oni złośliwie nie chcą podnieść kwalifikacji, przecież każdy może^^

To był tylko delikatny wstęp, gdyż następna fala była ideolo – pozostali pracownicy wyjechali gdyż gdzieś za niemożami i niedorzekami rozpaliła się przygaszona awantura o miedzę. Ten odpływ (zaledwie półtora miliona chłopa) był na kontynencie wstrząsem. Chłopa zamieniono jak popadnie na baby z dziećmi oraz chłopa niezmotywowanego ideolo oraz młodych wykształciuchów ewakuowanych z obszaru awantury. Nijak jednak firmy od noszenia dachówki nie potrafiły zagospodarować kodoklepców. Techy niby potrafiły, ale właśnie zaczęły cięcia i stawki w kodoklepstwie się spolaryzowały. A że nie tylko z jednej strony miedzy kodoklepcy zaczęli wiać przed maszynką do mięsa to nagle zrobiło się ich dużo. Na tyle dużo, że fora kodoklepskie bogato ozdobiono cyrylicą, na początku wyłącznie w nickach, ale sprawa była rozwojowa.

Pojeździłem po klientach, pogadałem z krawaciarzami, nawypadało im trupów z szafy tyle, że brakło miejsca w pokoju. O niektórych wiedziałem, ale nie doceniłem rozmachu z jakim zapełniano szafę. Ale żeby na tanik kredycie zrobić trupa, leasing na trupa, wydrenować kwalifikacje do stanu mumii, zapakować się nie wykonalnymi tą nekrohordą umowami i na wszystko jeszcze wypisać kwity dłużne to już jest majstersztyk. Z jednego trupa zrobili cmentarz, zrobili go po kryjomu w szafie, a że w szafie ciemno to nikt nie liczył ile tam tego weszło.

To że kadra zarządzająca przedsiębiorstw jest albo stara (i od czapy; Janusze lat 90tych, dopasowanie do innych zasobów, które wyeksploatowali) albo z łapanki (korpory), to że cała gospodarka kontynentu ciągnie na jakiś 12mln fizoli i zabranie 10% poskładało domek z kart, to że kredyt był tani i to się powoli zmienia… to wszystko wiemy. Ale że korpory kupowały sprzęt do projektów, wsadzały go w assety na anstępne projekty, sprzęt pakowały do kontenerów, płaciły za składowanie i nowy menedżer do nowego projektu uznawał, że musi kupić wszystko od nowa bo cokolwiek… i teraz płacą trzeci raz za to samo… i korpora obsługowa pyta ich czy to ma sens tak zapychać im parking kolejnymi kontenerami maszyn jednoprojektowego użytku… to bym nie przewidział. Czytelnicy rozumieją – tak jak na parkingach celnych stoją samochody hektarami, tak w korporach obsługowych stoją popakowane w kontenery narzędzia, maszyny, osprzęt w sytuacji, kiedy lokalny pośredniak, a nawet urząd gminy kombinuje jak to zachęcić kogokolwiek do otwarcia czegokolwiek. Oczywiście dotację dostanie wyłącznie jeśli kupi nowe z watą. Dlatego coraz droższy kredyt jest wyśmienitym lekarstwem, sugerującym aby może rozpakować stary sprzęt i coś z nim zrobić. Może rzucić na rynek wtórny? Rosjanie wciągną dowolne ilości sprzętu bo mają czym płacić.

Inny ciekawy trup z szafy to ten, który rozwiązywałem w wielu firmach i rak się rozprzestrzenia – DURy leżą. Bo to nic nie wytwarza i tylko kosztuje z punktu widzenia księgowości. W wyniku tego brane są w leasing nowe maszyny (na przykład widlaki elektryczne, nie dalej jak wczoraj zwrócił mi na to uwagę regionalny menedżer czegoś tam od sprzętu), brakiem obsługi doprowadzane są do stanu nieużytecznego, tani kredyt pozwala wziąć nowe zamiast naprawiać stare. Stare jedzie do Estonii za czapkę gruszek. Estonia (jak powszechnie wiadomo) ma bazę przemysłową do naprawy ciężkiego sprzętu. A że jest mała to statek z transportem tego sprzętu może trafić do innego portu w okolicy. Port jak port – niedaleko, dowiozą sobie^^

Jestem szczerze zdziwiony, że takie kwestie zaczęły wracać z pozycji regionalnych krawaciarzy. To aż tam ból d dotarł? To już nie jest ból głowy kierownictwa danego zespołu hal? To w górę już dotarło? Księgowego zabolało? No to musiało zaboleć poważnie. Ale jak mi pokazali hektar zdezelowanego stocku z centrali, to rozumiem, że księgowego nawet najem placu pod to złomowisko musiał zaboleć.

Wybiło szambo ukrywanego długu edukacyjnego, technologicznego i ściemy tanich kredytów. Korpora niby jeszcze ma finansowanie tanio, ale nie pozwala to już na rolowanie jak wcześniej i zaczęto zadawać głupie pytania o rentowności, konkretnie o kreseczkę przed cyferkami, dlaczego ona tam jest i czy to oznacza… tak, to oznacza, że kierownictwo szuka sobie nowego zajęcia. Tylko że wszyscy mają taką kreseczkę. Więc jedyne zajęcie oferują im firmy wyskrobujące z dna ostatnich chętnych cokolwiek robić. Sieciówki od łapania niewolnych obsługują obecnie MiŚie i to te bardziej M, ponieważ są to ostatnie firmy mające jakikolwiek ROI bez kreseczki. Tyle że nie mają kreseczki, ponieważ nie bardzo chcą płacić, w wyniku czego nie mają kim robić i dlatego poszły do sieciówek, bo stare metody (kontakty wymarły ze starości, a nikt nie chce tych mordowni polecać) już nie działają. Usłyszałem nawet utyskiwania, że będą likwidować hurtem działy rekrutacji i HR, bo księgowy zwrócił uwagę, że nie są dochodowe, a dyrekcje kolejnych sitów wskazały, że nie dowożą ludu pracującego. Łowcy niby się bronili, że za tyle co oferują to niewolnik nie daje się złapać, i to nawet taki głupszy, który nigdzie nie ucieka.

Oczywiście winnych całego bałaganu wskazano – zamówienia na potrzeby kompleksu zbrojno-przemyślnego. Nagle zachciało im się znowu dzidy strugać, a przecież tak dobrze było – wyremontowano biura, wygaszono produkcję, tabliczki ładne do nazwisk porobiono, no a ci by teraz produkcję chcieli. To że płacono bonusy za utrzymanie ciągłości na wypadek to nie było na biura tylko na produkcję? I teraz ganiają w kółko szukając kogokolwiek kto wie jak to się robi. Za tyle ile oferują przychodzi jedynie koń wyjaśnić, że on też nie wie, ale mogą go nauczyć.

Sytuacja zrobiła się prześmieszna, kiedy zaczęli dzwonić klienci, żeby zamówić żelastwo. Otóż jestem ostatnią instancją gdzie zamawiają – ceny zaporowe, a do tego jestem epickim gburem. Dzwonią tylko kiedy im się pod d pali, albo termin albo nikt nie odbiera telefonów. No i byli wyjątkowo zdziwieni, że wszystko dawno zamknięte i jak nie mają na stole grubej koperty z papierem oraz serii zamówień na pięć lat do przodu to mi się nie chce otwierać interesu na nowo. No jakoś nie mają, ale jak tego nie zalizują to leżą. Więc leżą już tak czy tak, ponieważ obdzwonili wszystkich i wszyscy już zamknięci. Są w tej samej sytuacji co biurwa – głodzili, głodzili, no i teraz nie ma do kogo zadzwonić. Dość ciekawy jest ten rezultat dla “inwestorów”. Czyli kapitańskiej biurwy. Przeprowadzili przetargi, jakiś tam zapas na inflację niby mieli, ale teraz dostają zwrotki, że ceny nie idą już 10% w górę, nie 30% w górę, nie standardowe, dwukrotne przekroczenie budżetu… nie nie… tym razem otrzymują odpowiedź, że z powodu niezapewnienia przez kapitana bazy infrastrukturalnej w okolicy “inwestycja” zostanie zrealizowana nigdy, a łączna suma kosztów ma granicę w nieskończoności – bo trzeba odtworzyć bazę infrastrukturalną aby to w ogóle robić. Drogo już było, teraz nie ma wcale.

Kabaret w tym kontekście ma już brodę w “powiecie”. Pisałem dawniej, że po zlikwidowaniu firm z usługami dźwigowymi gmina wymyśliła sobie, że sama kupi dźwigi, okazało się, że brakuje do nich wkładki mięsnej, więc gmina zaczęła podejmować wysiłki aby wkładkę mięsną wytworzyć, no ale po dojściu do “za ile” jakoś nie wyszło. A później to już poszło z górki. Poskładały się przedsiębiorstwa utrzymujące infrastrukturę, bo jak niby rozładować sprzęt, skoro dźwig trzeba sprowadzać 180km? Nie da się spiąć cen ofertowych setki kilometrów od cywilizacji po cenach z cywilizacji technicznej. To jak operacje w Afryce. Afrykanizacja zajęła 20 lat przygotowań, a później poszło z górki. Wszystkich puzzli brakło w ciągu dwóch lat. Dla odniesienia warto sobie wyobrazić sytuację w której ktoś zamawia asfaltową drogę do instalacji, która ma tam powstać na terytorium gdzie ostatnia firma od blachy z dziurką właśnie kończy działalność z powodu emerytur, kolejna blisko jest 20km dalej i też wygasza działalność, a pozostałe już się zwinęły. Oczywiście jest jeszcze jedna, obsługująca zbrojeniówkę, no ale tam średnia wieku emerytury przekroczyła 15 lat temu i byle czym za czapkę gruszek się nie zajmują, ponieważ tam zamiast rozpiski urlopów jest rozpiska wizyt w szpitalu.

Zrobiła gmina przetarg na budynki bezużyteczności publicznej, otrzymała zero ofert i ze zdziwienia złapali za telefon do lokalnych przedsiębiorców dlaczego nie wzięli udziału w wyścigu do dna. Z jeszcze większym zdziwieniem odebrali informacje, że dno już było, a teraz to już nie ma przedsiębiorstw. Najbliższe to korposieciówki setki kilometrów dalej, te same sieciówki, które wcześniej wręczały wybrańcom gminu łapówki (oczywiście na Północy nie ma korupcji) i tam sobie mogą wybrańcy dzwonić o cywilizację uniżenie prosząc. Ale muszą mieć czym płacić, a przy wpływach podatkowych po zamknięciu wszystkiego nie bardzo jest jak poszaleć. Do tego stopnia, że w gminie rozpatrywana jest kwestia czy położyć drogę czy zostawić szkołę otwartą.

No i multikulti też się wysypało przy wprowadzeniu minimalnej kwoty zarobków do pozwolenia na wyzysk w okolicach kwot wyższych niż obecne stawki w większości licho płatnej roboty. Więc ta licho płatna robota nie będzie wykonana na pewno, bo koszt utrudnień biurokratycznych do przeskoczenia przy płaceniu na lewo jest dwa razy wyżej. Domek z kart kaskadowo się wali i jeszcze jest wybijana dziura, najwidoczniej decydenci sprawdzają jak głęboki krater w gospodarce można wybić. Zanim pod latarnią będzie dość miejsca dla nich samych^^

Jest jednak pewna rzecz, która mnie przeraża. Mianowicie taka, że dekadę czy dwie temu kiedy ktoś czegoś nie robił, czy robił zgodnie z biurwią instrukcją (więc celowo bezskutecznie) to było wiadomo o co chodzi, a jak nie wiadomo to i tak wiadomo. To było z mrugnięciem okiem, dawało się w kieszeń i problem znikał jak banknotem odjął. Wystarczyło uporządkować firmie dystrybucję tego co się da (często to co szło na przepalenie i do kosza, niekoniecznie walutę per se) w wyniku czego zaraz wszystko trybiło. Po nasmarowaniu. Obecnie zaś typy naprawdę nie udają, oni naprawdę nie wiedzą jak poprowadzić projekt, zarządzać firmą czy rozwiązywać występujące problemy. Tak jakby mieli podręcznik “jak by tu wszystko sss”. Dawniej kiedy robiono pozory tekturowości, fasady kompetencji i imposibilizm to chodziło o rozliczenia. Klient udawał że płaci, wykonawca celowo udawał że niedasiem. Jak się dało w pazur to zaraz wszystko było możliwe. A dziś nie. Pierwszy raz miałem stosunek z firmową biurwą, która nie stawia oporu, nie wie nawet że mogłaby, zwyczajnie nie potrafi wykonać swojej roboty pod równie światłym przywództwem. To pozostałości po firmach zombie, które zainfekowały gospodarkę firemkami powstałymi na rozsupłanym portfelu – w praktyce na dotacjach. Nie wiem jak działać w sytuacji kiedy niekompetencja nie jest pozycją negocjacyjną, a rzeczywistością.

Chyba tych utyskiwań na jeden raz wystarczy. Bo kiedyś to były czasy, a dziś zegarki są bez wskazówek.