Mainstream

Leprechuan Quest 4

//to kontynuacja tekstu o Leprechuanie, odcinek czwarty;

Omówiony wcześniej cykl przymusów i standardowych rozwiązań (czyli ganianie w kółko za tymczasową robotą, szukanie zajęcia posiadanemu zasobowi ludzkiemu, zużywanie resursu maszyn) czasem wychodzi, firmy się stabilizują i powoli zdychają. W wielu krajach, znacie zapewne takie z Niedorzecza to powszechny etap kiedy z dokapitalizowanej dotacjami i kredytami na górce firmy robi się Januszex, a krawaciarskie fiu-bździu sprowadza się do tego aby znaleźć poganiacza niewolników, który będzie w stanie rozpędzić martwego konia. Zazwyczaj się to udaje i koń ożywa – pracownicy z jakimikolwiek kwalifikacjami uciekają jak najdalej z takiej firmy, zaczyna się pobieranie uczniów, zdziwienie że nie wychodzi, że kwalifikacje “inne”, a metka “umi” taka sama. Przepalanie roboczogodzin na coś wcześniej prostego, co staje się serią nieszczęść rozkręca się na dobre i im bardziej Puchatek tam zagląda tym mniej ma po co. Zarobki spadają bo rozkurz rośnie, a jedynym pomysłem jest mocniejszy bat na rozkładającego się konia.

Tyle że kiedy robią to w miarę jeszcze przytomni ludzie, wiedzący gdzie to zmierza i sprzedający wolumen to potrafi się pokiwać kilka lat tak aby właściciel wyprowadził/zużył maszyny do nowej spółki, posprzątał co da się wynieść i firma pada w okolicznościach siły wyższej. No nic nie dało się na to poradzić – standard biznesowy. Restart standardowy.

Ale tu mamy przypadek Leprechuana, który nie bardzo wie co robi i czego chce. Czyli nie ma planu, za to kręci. A kręcenie ma bardzo krótkie nogi. Jako plan ratunkowy wymyślił oczywiście te krótkie, doraźne roboty. W niczym to nie pomaga na cashflow, ponieważ najprostszy element plastikowy jaki robił pod własną produkcję (podpórki pod elektronikę dla jabłoko) zszedł bez jakiejkolwiek uwagi QC jeszcze nie za mojej kadencji. Próbowali rozdzielać te detale na pile, ale że pionowej taśmówce brakło taśmy to porwali się na uchylną. Uchylnej oczywiście rozwalili wcześniej nakrętkę trapezową (powszechna przypadłość kiedy małpy na produkcji i wszystko robi się na siłę/młotkiem; nie pierwszy raz tak uwalonego nuta widziałem), a do tego piła zasypana obierkami, szczotki czyszczące brzeszczot dawno urwane, chłodzenia brak. Wiadomo że to idzie wolno, ale nie szło wcale. W drugi dzień pobytu kazałem zamówić brzeszczoty no i już po dwóch tygodniach się pojawiły. A młody Jankes przywrócił piłę do stanu względnego użytkowania. Postawili ją na lichej palecie jednorazowej pod transport lodówek, więc upadając zmiażdżyła kosz na śmieci i całe szczęście, że młody Niedorzeczanin akurat sprzątał kawałek dalej. Więc te rzeczone detale, proste jak obranie kartofla sknocili na powierzchni, ponieważ małpy dzikie nie mają zwyczaju czyścić nie tylko maszyny, ale nawet narzędzia. W wyniku czego wiórami obrabiano powierzchnię. A że do części obróbki zabrano się ballnose i ten się akurat zużył (nie żeby wióry^^) to małpa dzika narzędzie wymieniła, ale go nie zmierzyła, i połowa produkcji bez QC była na wysypisko. Więc dorzucono więcej roboczogodzin, aby to ręcznie oskrobać do przyzwoitości.

Po to są maszyny zautomatyzowane, aby w wyniku oszczędności wydać więcej na ręczne robótki. Taki jest skutek wybitnego zarządzania. To że zawalili inne detale z drogich materiałów było już wyłącznie wisienką na torcie. Mamy więc konsekwencje wybitnego cięcia kosztów generującego większe koszty. Ale przede wszystkim generującego opóźnienia na prostych operacjach.

Młody Leprechuan zaś wymyślił sobie, że będzie zatrudniał ludzi “na próbę” i jakoś to przepchnie regulując tak poziom zatrudnienia. Wieść ta była znana już w okolicy, więc ściągał z dalszej. Model identyczny jak w Norkowie czy innych krainach z kapitałem, tylko bez kapitału. Tutaj bardziej z wykorzystaniem przymusu wizowego. Oczywiście nikt poważny, nawet wizowcy na to nie pójdą, wieść się rozniosła po forach z opiniami o wyzyskodawcach. Kiedy już miałem bilety do domu i tylko z sumienności uczestniczyłem w rozmowach rekrutacyjnych zauważyłem, że ogarnięci technicznie wizowcy po usłyszeniu takiej oferty wykazywali niezrozumienie, a po obejrzeniu produkcji mieli kilka uwag jakościowych. Jak ktoś ma takie po kwadransie to wiem jakie będzie miał po tygodniu. A ja mam jeszcze więcej.

Cała ta patologia w głowie Leprechuana wzięła się z doświadczenia roboty jedynie w firmie rodziciela, uważał, że porządek, zamówienia i kwalifikacje to wyposażenie gwarantowane, spadające z nieba. W umyśle Leprechuana firma miała korporacyjny podział na funkcje (tylko rozmiar garażu), i z tej systematyki maiły niby wynikać kompetencje. Zorganizował folwark. To jeszcze ma prawo tak działać w pewnych zakresach produkcji i to w zasadzie było do naprawienia.

Kiedy jednak zacząłem siłowo dokańczać i wypychać projekty zauważyłem w nich setki zmian przytłaczających designerów. Otóż Leprechuan wieczorami miał wyrzut neurotransmiterów, zmieniał proste rzeczy na bardziej skomplikowane, wydawał dyspozycje i prosta rzecz, która już była zaprojektowana do produkcji przeciągała się o tydzień. Razy stawka designera w funkcji opóźnionego projektu. W rezultacie wszystko było nawet nie na ostatnią chwilę, a po tydzień po niej, kupa przepalonych na nic dupogodzin, zmaltretowany widzimisiami właściciela personel, no i wq klienci. Więc nawet na prostej robocie o olbrzymiej marży można stracić. Do tego trzeba mieć talent. Odpytałem kilka razy Leprechuana z tego i nie bardzo połączył kropki, że traci i go na to nie stać. Wychodził z autorytarnego założenia, że tak się umówił z klientem. A po kilku dniach zauważyłem jak zmienia w locie na co się umówił wciskając klientowi ciemnotę oraz komplikując sobie życie próbując załatać błędy własnego planowania. Wychodził z założenia że samo się zrobi i do tego za frajer.

Przejrzałem kwity, zrobiłem analizy poprzednich projektów, odpytałem wszystkich zamieszanych w obecne jak wygląda proces. I nabrałem podejrzeń, że Leprechuan jest za młody, za bardzo dostał skrzydeł i się odkleił od rzeczywistości. Gdy przyjechał @nomad i odpytaliśmy z kilku jeszcze kwestii miałem pewność, a @nomad wprost uznał typa za odklejonego. Kilka dni później uznał, że bardziej niż mu się początkowo wydawało. Ale ja już wtedy miałem Leprechuana spisanego na straty i bilet do domu. A jako typ słynący z cierpliwości i łagodnego serca musiałem mieć poważną listę przyczyn, aby tak w trzy tygodnie skreślić przedsiębiorstwo z listy możliwych do odratowania.

Zacznijmy od kompetencji i przeciążenia pracą. W korporze Leprechuana jako sprzedawcę by od razu wzięto w karby, że sprzedałeś i nie dotykasz się dalej do projektu, idzie na tory rewizji i wykonania. Żadnych zmian bez zaakceptowanego requestu. Żadnych. Tutaj Leprechuan mieszał, ale to jego koszty i jego problem. Zwalanie tego na innych niczym nie skutkuje kiedy ma się 100% udziałów.

Niby te braki kompetencyjne są do uratowania gdyby Leprechuana wziąć w karby, ale czy ja jestem jego ojcem, żeby go wychowywać? Niby poprzestawiałbym na stanowiskach do poziomu jaki ci ludzie są w stanie udźwignąć, a później wymiana 4 małpy za jednego co umie, i by się jakoś budżet na pensje spinał, do tego zamiast straty godzin, materiału, narzędzi i braku rezultatu byłby brak strat i rezultat. W firmie przerost zatrudnienia był ponad dwukrotny do tego co było w projektach na wyjściu, być może 3-4 krotny. No ale ganianie w kółko i pozorowanie pracy osiągnęło tam poziom wyjątkowy. Bliski epickiego.

Leprechuan głupi nie jest, jak mu się podpowiadało które kropki połączyć to mu wychodziło i łapał się, że to łun sam doprowadził do skutków, za które ma połajanki od klientów. Ale jak z nosem w telefonie, ze zdolnością do utrzymania uwagi na poziomie złotej rybki gania po firmie i wtrąca się w każdy aspekt (mikrozarządzanie płucze firmy techniczne ze specjalistów – “jak wiesz lepiej to sam sobie zrób, dziękuję, dobranoc”) to ma później małpy dzikie do wykonywania prac wymagających jakiegokolwiek pomyślunku. Kilka takich działań (jak pomysł załadunku w nocy bez oświetlenia) udało mi się odkręcić. Pierwsze na jakie trafiłem (detale nie pasują, śrubek nie ma, a klient czeka od tygodnia) w trzeci dzień roboty skończyło się odbiciem Leprechuana ode mnie (skoro przywykłem wchodzić w spory z ludźmi dwa-trzy razy starczymi od Leprechuana, to czym on niby mi może?). Ale narastająca fala takich udziwnień spowodowała, że przestałem zawracać Wisłę kijem. Skoro patologia jest indukowana przez zainteresowanego wynikiem finansowym, to mam na to folder niemójproblem.

Poziom odklejenia ujawniał się stopniowo. Przejrzałem dokumenty finansowe i mówię jak jest. Wiem że w dokumentach finansowych można nakręcić, więc przejrzałem umowy i faktury, żeby mieć rozeznanie co tu jest fikcją, bo raporty roczne zawierały standardowe kwiatki z gatunku “wynik na poziomie dotacji” czy wpychanie w środki trwałe oprzyrządowania & narzędzi, które są zniszczone. Standardy w firmach technicznych. Wpychanie w asset “prac w trakcie” to standard księgowy pod kredyt obrotowy, nic nowego. Jednak na wszystko to Leprechuan odpowiadał, że to nie tak, że ja to źle widzę. No to sprowadziłem do prostego – show me the money. Bo tutaj się wykręcić nie sposób. Czyli jaki mamy stan budżetu na wprowadzanie zmian w firmie? Okazało się że ujemny, zmiany mają zrobić się same i jeszcze mają z nich być wyniki, najlepiej kwartał temu. Kompletny odklejeniec. Więc postawiłem kwestię czym/kim/jakim zasobem już posiadanym miałbym to robić? A Leprechuan, żebym sam sobie poszukał. A czy to jest moja firma i mój problem? Zacząłem oceniać problem. Wyszło mi, że środki trwałe mieszczą się w 0.6meur, teoretycznie w 0.8, ale dług technologiczny i kreatywna księgowość jest tam na 0.5. To że standardowo brakującej “drobnicy” na 0.25 w firmach nie ma to przywykłem, właśnie dlatego się z tą “drobnicą” wożę po świecie. Tutaj po rozwaleniu pił zaczęto kupować parkside z supermarketu, narzędzia ręczne były podobnej kondycji (imbusy jednorazowe bo się ukręcały). Noży i miarek nie było, a cały sprzęt pomiarowy w stanie, który nie kwalifikował nawet do kalibracji (suwmiarki mitutoyo widziałem używane do deburingu). Zacząłem wnikać w szczegółowy poziom zalewarowania, leasingów, kredytów, spłat, opóźnień, podpisanych kontraktów, podjętych zaliczek, wydatkowania. To że Leprechuan finansował obecne projekty z zaliczek na przyszłe to że tak powiem – standard młodości. Ale mu przestały wchodzić takie duże z zaliczkami bo najwidoczniej podpadł. A rynek zmienną jest na pstrym koniu jeżdżącą.

Te wszystkie nowe roboty, które nałapał na cashflow to były typowe wkręty korpor – stos detali prostych i jeden pułapka, której nikt normalny nie weźmie, bo zeżre cały wynik. Dlatego mam uczulenie na firmy, które chwalą się tym, że robią dla Volno czy innego molocha, bo te molochy cisną ceny między vendorami do poziomu nieopłacalności i wylatują z kolejnych produkcji na kopach. Trzeba być nieźle pod kreską aby się na to wbijać. Albo nie mieć pojęcia. Obecnie takimi projektami na kontynencie bujają się Niemcy po Alstomach i innych krawaciarzach biorących to na kombinat i wtapiających do odcięcia. Ostatnio widziałem, że przenoszą po trójkącie Reich-Niedorzecze-Północ już w trzeciej iteracji ten sam złom. No jakoś nie chce wyjść i nikt nie przegląda dokumentacji, że to ktoś rozrysował w cenie pociągu aerospace.

Z tego owszem da się wyjść – albo Januszem cisnąc, albo upuszczając piłki i przekładając wszystko do innej kieszeni. Tyle że Leprechuan skorzystał z wad obu rozwiązań i z żadnych zalet któregokolwiek. Wnikając w papiery zauważyłem, że w obrotach bieżących brakuje 1.1 spłat od klientów, przyjrzałem się dlaczego… a to te projekty gdzie nie ma czego pokazać, bo Indianie pozamawiali co drugą część i na przykład nie da się maszyny złożyć, jednocześnie utrzymując przeterminowane płatności u dostawców, więc będzie zgrzyt przy uzupełnianiu tychże. Posprawdzałem poprzednich dostawców, a nawet wziąłem udział w dyskusjach “brakuje nam kątowniczka, doślecie?” i odpowiedziach z gatunku “z wami nie gadamy, chyba że gotówka z góry”. Sprawdziłem nieco okolicznych dostawców i mają bardzo złą opinię o Leprechuanie nie tylko w kwestii płatności, ale widzimisiów. Tak jakby łaskę robił, że kupuje. Przy dyskusjach z dostawcami narzędzi do skrawania widziałem jak dostawca się zagotował (wszak kogo obchodzi w przemyśle ile kosztują narzędzia, skoro się ich używa? się używa to się płaci), a jednemu od takich poważniejszych wyjaśniłem, że takie dobre to tutaj nie bardzo jest komu dać do ręki. I że jeszcze nie dotarliśmy do tego etapu precyzji wbrew widzimisiom Leprechuana. Na razie prosty otwór i niełamanie gwintowników jest zagadką.

Zweryfikowałem stan maszyn organoleptycznie, luzy, rozwalone łożyska, stoły krzyżowe przepychające wióry do wywalenia obudowy, połamane przyrządy pomiarowe, zamiast śrub precyzyjnych “co tam akurat było pod ręką”, kluczy dynamometrycznych do poprawnego wstawienia precyzyjnych urządzeń brak/nieumiemystosować… wyszło mi, że te wyjące łożyska właśnie dochodzą swojego resursu, chłodziwo raz składa się z samej wody, raz z dobrych chęci, a leje się z wiórami po podłodze, bo wióry zapychają okolicę i pompy chłodziwa. Serwisy poobrażane (akurat znam te serwisy i wiem jaki tam jest stosunek do pyskujących klientów), więc maszyny się rozlatują, a blokujące ramię do wymiany narzędzi w najprostszej maszynie jęczy o litość. Dość prosta rzecz do zrobienia, ale tu jest dożynana. Czyli środki trwałe (produkcyjne) przy licytacji może pójdą za 0.15… a może i nie.

Przejrzałem historię faktur, kiedy się to zaczęło, kwiatki po ile oni kupują duperele przepłacając jednym zerem przestały mnie wzbudzać. Wyszło, że widełki braków w środkach bieżących są 0.3 bardzo optymistycznie z zamkniętymi oczami, 0.6 księgowo, ale bez rolowania już 1.5, a jeśli wyjdą claimy na to co niby stoi, a klient odbierze i zacznie się dyskusja o reklamacje z użyciem lewników (korpora, która akurat zajmuje się medem ma wystarczającą liczbę lewników aby małą firmę nakryć czapkami) to gdzieś na 2.1 zaczniemy rozmowę. A pokrycia jest od 0.15 do 0.6 optymistycznie, jeszcze koszty stałe, operacyjne na poziomie 1.1 i nijak mi się to nie dodaje. Gdyby ktoś robił scam w ten spsób to rozumiem. Ale scamerów znam i nie daliby komuś, z kim zapomnieli podpisać umowy (choćby najgłupszego NDA w drzwiach) dostępu do wszystkiego w systemie, jeszcze musiałem księgowej tłumaczyć, że read only bez pełnej prokury bo przecież mógłbym tam cudów narobić. Nawet jakby podpisali to by nie dali. Nie daliby bo mieliby to już pozamiatane w taki sposób, że przy dochodzeniu by trzeba to było ganiać pomocą prawną z jurysdykcji sortujących takie wezwania do okrągłego segregatora pod stołem. Czyli ten cały bajzel to była niefrasobliwość.

Zacząłem się zastanawiać… a w zastanawianiu usilnie pomagało mi naczialstwo. Najpierw dali listę projektów do wypchnięcia, to wypchnąłem więcej, ale do dwóch nijak nie mogłem zastać w firmie osób odpowiedzialnych za projekty, a jeśli już to zajętych kubkiem i opowiadaniem czego to jeszcze nie muszą zrobić. Jeden projekt był już bez zysku, bo okazało się, że Indianin zamiast zmierzyć to wymyślił wymiary i piec ma pojemność o 35% większą od oczekiwanej, więc konsumpcja ciepła przy tych samych grzałkach… rzuciłem okiem na wykres… nawet jeśli to rozprowadzą to suma kalorii nijak nie da tyle ile tam jest oczekiwany poziom. Oczywiście można wsadzić większe grzały, no ale to trzeba zamówić, przewidzieć… jak po wyprodukowaniu urządzenia dowiadujemy się, że to nie miało być takie to coś poszło bardzo nie tak. Drugi jeszcze do wyprowadzenia, ale wyglądał jak zabawka. Wysłany do Afryki robot rozlatywał się już przed pakowaniem, a jak zajrzałem do środka bo się nerdom mechanika wysypała to w środku były rozwiązania projektu szkolnego, ktoś kto to zaprojektował nie miał pojęcia o mechanice, a już nie przy takich obciążeniach zębatek ze ślimaka serią przekładni na napęd. Więc się ośki zaczęły rozłazić i trzeba było pospinać to tak żeby się rozleciało później. Będzie z tego claim, a projekt już jest stratny, mimo że granta na to widziałem.

Gdy zacząłem pytać o projekty, które mam na liście, ale nie ma do nich dokumentacji zaczęli mnie odsyłać do Indian, a Indianie nie mieli czasu, bo potykali się o sznurówki i genialne polecenia nocnego Dextera Leprechuana. Wrzuciłem to do katalogu niemójproblem. Następnie była nasiadówka z naczialstwem co to niby należy do moich obowiązków. Wyjaśniłem, że sprawy lewne są dla lewników i mnie interesuje funkcjonowanie, a papiery mogę co najwyżej przejrzeć i skomentować czy coś działa czy nie. Oraz czy ma sens w ujęciu praktycznym, bo jak ktoś bredzi mi o bezpieczeństwie w użyciu widlaka, a widlak od nowości nie dostał wody do akumulatorów, smaru na prowadnice i ładowanie mu nie działa od kurzu to o jakich checklistach my w ogóle rozmawiamy. Czytając listę miałem coraz większy polew, a że coraz częściej śmiałem się z odklejenia i widzimisiów to zaczęli mi wciskać, że to wszystko jest bardzo poważne. Postawiłem do pionu zwracając uwagę, że nie jest to poważne w żadnym aspekcie, listę kompetencji i oczekiwania ściągnęli albo z gogola albo im dżipit napisał, nijak nie klei się to z produkcją, nie jesteśmy w korporze tylko w małej firmie, księgowa jak ma pomysły to niech je sobie wdroży i mi d nie zawraca, bo na razie firma nie potrafi załatwić palet i regałów, a oczekiwania wstępne były, że ja będę jakiś tablice zamawiał i coś na nich rozpisywał. O leanie proszę mi nie bredzić, bo jesteśmy na poziomie afrykańskiego garażu/wysypiska śmieci. A behapu tu nie było i być może uda się zrobić, żeby pozory pojawiły się za kwartał, bo na razie dbam wyłącznie o to, żeby ktoś sobie głupio nie zrobił krzywdy, a nie wcale. W razie uwag to proszę kontynuować swoje wybitne dzieło i mi głowy nie zawracać.

Wróciłem do przeglądania papierów i poganiania tego co pognać się jeszcze dało. Uznałem że nasz czytelnik Pawełek, z którym wypchnąłem faba z dołka (tylko szef miał więcej lat niż Pan Baron więc wiedział co robi) słusznie kazał mi spadać na bambus kiedy poprosiłem go o pomoc, uznając że ta firma jest nie do odratowania i niech sobie w spokoju upadną. Tydzień później napisałem mu, że ma rację i nic tu po mnie – czas sss.

Handlarz niewolników, któremu dałem się tu złapać w siatkę twierdzi, że nie wiedział jaki tu jest burdel, no ale tego nie wiedzą do końca nawet pracownicy, bo nie zaglądają do danych finansowych i podpisanych umów. Nie wiem czy sam Leprechuan wie co tam jest nagryzmolone. Skonstatowałem, że nie ma kim tego robić i nie ma za co, do tego wszytko jest pod górkę, a organizatorzy cyrku nie mają pocięcia o podstawowych standardach bez których nawet Niemiec nie dostanie gastarbeitera z Niedorzecza. Czyli trzeba zorganizować podróż, pobyt, łączność i wygody. Inaczej nikt przytomny palcem nie kiwnie, a nieprzytomnych mamy pod dostatkiem. Tak jakby Leprechuan nie łączył kropek, że nie bez powodu w okolicy nie ma specjalistów. Bo to koniec świata i technologiczne odludzie.

Miałem więc w podsumowaniu, że dostałem zestaw klocków do byle jakiej koparki i mam zbudować rakietę. W planach budowy jest ujemna masa, a specjalistów nałapano w dżungli, akurat takie po drzewach skakało. Odklejone, wolitywne widzimisia. Te historie spiskowe jakoby ktoś planował zwiewać z tej planety mogą mieć racjonalne podstawy. Planeta małp.

//====dotąd Q4