Mainstream

Leprechuan Quest 5

//to kontynuacja tekstu o Leprechuanie, odcinek piąty;

Z ogólnego zarysu jaki przedstawiłem widać, że całe przedsiębiorstwo z sensownego zostało wykolejone przez Leprechuana jednym, głupim pomysłem – skalowaniem. Chore parcie na rozwój. Wyniesienie się z małego lokalu do większego i konieczność wypełnienia treścią. Już wtedy były objawy, że działający w połowie lokalu kuzyn ma jakiś inny poziom porządku. Ale Leprechuan zawziął się że przegada wszystkich. Na gadania młody może kawałek zajechać, tyle że ma to krótkie nogi. Firma założona w 20, po niecałych trzech latach w rozsypce. Po kwitach widzę, że pod wodę zeszli zaraz pod dwóch latach. Czyli standard – 80% firm leży po dwóch latach. Ale Leprechuan ma koneksje, szanownych rodzicieli, dużo zaparcia i chwilę mu zajęło przebicie dna. Dalej to już zwykła degeneracja, zjazd psychologiczny w kłamstwa, oszustwa. Nie wnikam nawet czy to co jest w księgowości jest legalne. Na ile się orientuję to nie i powinni ogłosić no trading przynajmniej 7-8 miesięcy temu, iść na ugody z wierzycielami i kulturalnie upaść wcześniej wyprowadzając zdolność restartu. Zamiast tego poszli w długi (w tym osobiste) i skończy się to boleśnie. Obecne deficyty są nie do odrobienia, z rynkowego punktu widzenia dużo lepiej jest dać dotacje kolejnemu i spróbować od nowa.

Oczywiście handlarz niewolników informował mnie, że jest źle, ale potrzebowałem się wyrwać z Północnego marazmu, przygoda na bloga by się przydała (wszak o czymś pisać trzeba, takie Obleśne Nowinki), a moja dyrektorska korpobiurwa, która oceniła to jako “włączyli mi wszystkie czerwone lampki” kupiła mi bilet z informacją, że będą mnie ewakuować bo to brzmi niepoważnie, więc z uśmiechem na koniec świata mnie posyła. Zwykła mówić – jak Misia d swędzi to wysyłamy na wycieczkę do Władywostoku i zaraz mu przejdzie. Na koniec mi zwróciła uwagę, że jakbym nie pojechał tylko wziął ofertę na miejscu (bo nagle się wysypały hurtem) to bym jęczał, że nie pojechałem i nie zobaczyłem.

Jedynym kłopotem całej firmy jest to, że Młody Leprechuan wie lepiej i nie słucha starszych, którzy dokładnie ten sam szlak już przeszli i wiedzą w które części labiryntu nie skręcać. Oraz jak się po nim poruszać. Gdybym miał takiego typa jako sprzedawcę, ograniczonego do tej funkcji oraz pewnych kwestii technicznych (takich prostszych, bez Dexterowania i decydowania o kwestiach produkcyjnych, a niech sobie będzie ceo i nosi koronę) to mógłbym rozbujać firmę. Musi mu rynek pociąć po skrzydełkach (mi pomogło) na otrzeźwienie. Tyle że po tym się spatologizuje i będą z tego kaskadowe nieszczęścia. Nie uważam aby CEO dopuszczający się deliktów w obrocie był jakoś szczególnie dziwny, no ale to musi mieć cel. Czyli słynne “po co?”. Tak jak ostatnio do mnie dzwonił M z Wawy i pytał czy podłożyć się za 700kcebulionów przy podatku na 50. Kiedy już wcześniej wtopił 100 i jest podpadnięty w urzędzie. No to pytam “po co?”. Podatki płacimy po to, aby mieć przelot pod radarem. 3 sestercje dla Rzymu wystarczą.

Na miejscu poznałem kilku fajnych typów (Krasnala, Jankesa i Niedorzeczanina). Młody Niedorzeczanin zadawał pytania typowe z pierwszych tekstów ZSE1. Czyli czego się uczyć, jaki sprzęt kupić. Jak go zesłali do głupiej roboty (gwintowanie nierdzewnych blach od dołu, na leżąco) to najpierw podłożyłem mu kartonu, żeby na glebie w przeciągu nie leżał, a jak spotkałem wq na schodach później to poszedłem zobaczyć co go boli. A tu mu majster dał tępe, złamane wiertło do dłubania w nosie i wysłał na 304. Dobrałem wiertełka, położyłem się pod maszynę, pokazałem jak. Wyszło. Powiedziałem, że jemu to tak prosto nie wyjdzie i kilka wierteł skrzywdzi zanim będzie kontrolował nadgarstkami na tyle by w porę zareagować na przebicie, na skręcenie i pozostałe dziwności, które dla mnie są już wyłącznie motoryką. Poleżałem sobie pod maszyną, powierciłem, młody porobił, trochę mu wierteł brakło, no ale to taka głupia robota. Czytelnicy rozumieją – po to zatrudniamy szefa produkcji, żeby się tarzał po podłodze z młodzieżą pokazując co i jak, bo majstry niewydolne.

Młodzi mieli nieco pytań jak to jest na kontynencie, dlaczego niemieckie firmy tak tu się panoszą. Objaśniłem, że taka murzyńska organizacja nie jest żadną konkurencją kiedy jeszcze 15 lat temu obsługiwałem maszyny programowane kartami perforowanymi, bo utrzymano je przez wiele dekad w stanie użytkowym. Jeśli zajeżdżają maszyny w dwa lata to nie są żadną konkurencją, zysk wynika z tego czego się nie popsuło, a nie z tego, że się dorgo sprzedało. To te maszyny są cenne. Wystarczy nie psuć. Wystarczy nie wnerwiać serwisu pyskowaniem, roszczeniami i życzeniowością. Każda oszczędność na operatorach wybija dodatkowe zero na serwisie. Każdej kurze można tak urżnąć złote jaja.

Jankes się cieszył, że mu pokazywałem i tłumaczyłem co i jak. Wepchnąłem do tłumaczenia Indianinowi w biurze jakimi klockami się bawimy i w jakiej kolejności zamawiać (sam ustawiałem młodemu biurko, bo jak Indianie wrzucili to się bajzel zrobił). Majster (ten sam od Niedorzeczanina) wsadził go na spawanie zbiornika z kwasówki wewnątrz (kryza w głębi, trudne dojście dla młodego), no i wyszło jak zawsze, później mu to wyciął i kazał spawać jeszcze raz (teraz było jeszcze gorzej, a później szlifować. Popatrzyłem co tam się odjaniepawla kiedy kilkukrotnie potknąłem się o ten zbiorniczek u Krasnala, zabrałem Jankesa do tiga, pokazałem jak poprowadzić palnik, jaka powinna wyjść spoina, przeleciałem kilka centymetrów i dalej kontynuował. Pokazałem jak robić żeby nie przegrzać (wolał pchać zamiast ciągnąć, no ale jeszcze nie tyle lat przy palniku, żeby mu nie robiło różnicy w którą jedzie), jak sobie ułatwić podparciem, jak ułożyć łokieć żeby się jak najmniej gibało i zrobił. Po przeszlifowaniu wyglądało cacy. Wrzuciłem mu to na tokarkę (Leprechuan miał wizje aż doszedł, że tak się nie da, a później że minimalne obroty są jakie są i coś mu się uwidziało, bo ten inwerter niżej nie zejdzie). Kazałem zamówić normalnych materiałów ściernych, a kiedy Jankesa wrzucili na polerowanie chińskich rurek byle jak obrobionych (i dali mu 20cl pasty ściernej do dremela) to zamówiłem kilka litrów różnych past o różnej gradacji i gałgany (bo też na produkcji nie było). Pal diabli, że robili to z wkrętarek. I tak są na baterie, a łożyska w nich latają. To się robi innymi narzędziami, ale tam piły, klucze i insze narzędzia oni z domów poprzynosili, bo w firmie już nie było. @nomad nadziwić się nie mógł, bo przecież kierunek przepływu jest z firmy do domu, a nie odwrotnie.

Po tym jak jeden bidok na głodnego robił, bo sumienny, bo nie wziął michy z domu, bo nie chciał przerwać żeby projekt się wyrobił (nowy Kreślarz) to go posłałem do biura po kanapki, bo już zorganizowałem cattering. Zorganizowałem, ponieważ dzień wcześniej wyłapałem, że powszechną wymówką zabawy telefonem w czasie pracy jest zamawianie żarcia. Cattering jest tam śmiesznie tani, bo obok jest korpora, która ma co prawda zamkniętą stołówkę wewnątrz, ale prowadzący ze względu na liche obroty szukał w okolicy innych chętnych. W ogóle usługi są na miejscu tanie, jak to w Afryce. Tyle że niedostępne, taksówki jeżdżą kiedy chcą, więc nie wtedy kiedy potrzebuję. Autobusy jeżdżą późnym rankiem, nie kiedy biały człowiek przywykł rozpoczynać szychtę. Rozkład to takie ogólne wytyczne, a nie coś czego ktokolwiek się trzyma. Sklepy otwierają przed południem, bo tam nie ma tradycji przemysłowej żeby sobie rano bułki do roboty kupić. Ograniczenia prędkości działają losowo – jedni jeżdżą tak, a drudzy siak. Gdzie biały człowiek nie zaordynował kopiuj-wklej tam bylejakość. Drogi dziurawe, błoto, krzywe chodniki. Jakość mieszkań – pod psem, wieje, zimno, w środku miasta zamiast zbiorczej kanalizacji zbiorniki szamba na wierzchu prze każdą klatką. Dzicz kłuje w oczy. Nie widziałem tam żadnego punktu zaczepienia aby zostać. Jakość szkół taka, że strach dzieci posyłać. Programy dostosowane do średniego 95.

Indianie mający ogarnąć projekty nie ogarniają klocków lego – nie wiedzą, że base plate musi być w zestawie najpierw i dopiero na nim montujemy klocki. Oczywiście tę część zamawiają na końcu, czyli jakiś kwartał po dostawie i wtedy można zaczął dopasowywać do niej części. Tydzień po dostawie łapią się, że skoro godzinę temu trzeba było dostarczyć graty do klienta to może czas zaczął je produkować. Kabaret taki, że nie komentowałem, śmiałem się z nich jakbym widział przedszkolaki uprawiające cargo cult “tu jest fabryka”.

Osoby uważane przez Leprechuana za dobre w swoim rzemiośle mają kwalifikacje pozwalające dopiero na uczenie czegoś poważniejszego w zawodzie, coś co jest standardowym programem gimnazjów technicznych w krajach uprzemysłowionych. Rozumiem, że na tle okolicy to może tak wyglądać, ale jest jakiś powód dla którego sprowadzają części z inncyh krajów zamiast zrobić sobie na miejscu mając wszystkie maszyny. Dokładnie takie same jak biały człowiek, który im te części wysyła.

Tylko kim tam łączyć kropki? Tam Aryjczycy czyści bez mydła przywożą produkcję, grodzą drutem i wypierają tubylca. Bez takiego samego podejścia jak Pan Niemiec nie da się z Panem Niemcem konkurować.

Oczywiście cały czas grałem na cheatach. Na łączach miałem kilku łysych, doświadczonych ceo firm takich i większych, z branży i ogólnie, trochę korpobiurwy na wyższych stołkach, sporo czytelników z doświadczeniem szczegółowym no i sam też mam na czym kapelusz nosić. Już na drugi dzień widziałem, że na miejscu jest czeski firm, seria nieporozumień. Przez pierwszy tydzień byłem gotowy przyjąć, że Leprechuan młody to się dopuścił się serii błędów, których inni, również ja dopuściło się w młodości. Ze wstępnych rozmów i widzimisiów wiedziałem, że komuś się tam uwidziało, że to niby wina pracowników jakoby to nie chciało zarabiać. Po obejrzeniu maszyn oceniłem potencjał wytwarzania papieru pozytywnie, więc coś tu musiało być mocno nie tak, że firma była na minusie. Po odkopaniu minusa (niby przykrywanego kołderką, ale co niby może ukryć początkujący w biznesie Leprechuan przed typami, które mają więcej doświadczenia w te klocki niż On w chodzeniu?). Korpora od razu wyrzuciła czerwone lampki, korporacyjni inżynierowie od razu rozpoznali sytuację jako “zgasić to!”. Doświadczeni przedsiębiorcy czy korpomenedżment ma nieco wyższe tolerancje dla ryzyk, więc sprawdziłem jeszcze to i owo w umowach, kosztach, obrocie. Seria błędów lewarowania wychodziła z każdego kąta, a później próby naprawienia sytuacji ładując się coraz głębiej w czarną dziurę. Mam w tym eksperiencję.

Taki kryzys w firmie to można zaordynować sobie doraźnie, powstał on zeszłego lata, gdzieś na przełomie sierpnia i września. Wcześniej to były wyłącznie błędy młodości, które dało się wyprostować odpisami. Nawet lepiej by wyglądało wtedy przejście downsizingu i pozytywnie wpłynęło na ocenę rozsądku dyrektora cyrku. Trzeba mieć dużo zaparcia i gadanego żeby się tak głęboko zakopać mimo wszystkich sygnałów ostrzegawczych z labiryntu “idziesz w złą stronę, patrz na cyferki”. Widziałem już wielu przedsiębiorców odklejających się od rzeczywistości w taki sposób, aż do poziomu degeneracji zdrowego rozsądku. A Leprechuan nie został w toku formacji zaopatrzony w jakiekolwiek bezpieczniki, które by mu sugerowały ostrożność względem własnych pomysłów. Rozumiem te bezpieczniki celowo tłumić, no ale żeby nie mieć?

Będzie z tego piękna katastrofa.

W pierwszym tygodniu również przejrzałem proces rekrutacyjny, bo Leprechuan jęczał że ludzi nie może znaleźć. To że na liście płac było dużo subskrypcji i firm doradczych wzbudziło u mnie poczucie, że MiŚiowi M uwidziało się jakoby prowadził korporę. @nomad w krótkiej rozmowie ocenił, że Leprechuan niczego innego nie widział (czym potwierdził moje obawy). A brednie w ocenach CV przez firmę doradczą były standardowe (jak mi zwróciło uwagę kilku łysych ceo, zdecydowanie starszych ode mnie to obecnie powszechna przypadłość). Przegryzłem się przez ten stos makulatury, pokazałem Leprechuanowi na co patrzeć, bo ten już kompletnie zdurniał od sprzedaży i łykał bloki wodolejstwa jak pelikan zamiast wyłapywać krótkie, treściwe bloki akronimów. Oczywiście inaczej pisze się CV pod rekrutację, a inaczej w technice, nikt przytomny wodolejstwa nie czyta, to pusty blok tekstu, wzrok zahaczamy jedynie na akronimach kluczowych i wstecznie śledzimy skąd się to wzięło w tekście. Samo funkcjonowanie firm rekrutacyjnych, gdzie piłowniki pazurów pojęcia nie mają czym się zajmują kompletnie wypaczyło proces pozyskiwania ludzi z kwalifikacjami technicznymi. Oni chyba już nawet nie biorą udziału w zabawie. Jeśli już to z przypadku.

Wyłowiłem z tego stosu Leprechuanowi kilka perełek, posortowałem na nerdów, operatorów i inżynierów. Z kilkuset biletów wyszło tego kilka sztuk. Reszta to śmietnik. Inżynierów było raptem jeden. Poważnych. Trochę z nim poprzepychaliśmy projekt, jakoś tak wyszło że musiałem zająć się koncepcją maszyn, szkicami i specyfikacjami, bo Indianie nie ogarniali. Wyprostowałem Leprechuana w sprawie jednej, niedziałającej maszyny jego pomysłu, że cudów niestworzonych tam nawymyślał, a to ogarnięta technologia, pokazałem mu katalogi części “ooo! tego szukałem!” (czyli dzwoniło, nie wiedział w którym kościele i nie miał kogo zapytać), rozrysowałem jak to się robi. Porwał szkic i ucieszony pobiegł do klienta. Ile kasy w ten prosty projekt z wymyślaniem koła na nowo poszło z przerażeniem odkryłem w kwitach. Na bogato się Dexteruje.

Niby Leprechuan miał wizję, że trzeba podjąć jakieś działania, tak jakby ponad rok błędów można było odkręcić magicznym zaklęciem. Jest taka różdżka, która ma takie zaklęcie, nazywa się miotła i stosują ją wierzyciele. Ale kierowanie jakichkolwiek poleceń, aby zgłaszali się do rewizji z projektami, programami, dokumentacją było tam jak rzucanie grochem o ścianę. Oni robili tak zawsze i nie chcą zmieniać – nic na siłę, wszystko miotłą. Ale miotły też Leprechuan nie umiał użyć, bo już miał te cashflowowe projekty i szedł w coraz większe straty.

Coś mi tam niby jęczał za uchem, że trzeba to czy tamto, zdyscyplinować pracowników i podobne brednie, które słyszę na każdej produkcji. No weź zdyscyplinuj rybę, żeby skakała po gałęziach jak wiewiórka, możesz się naspinać ile wlezie i nijakiego skutku z tego nie będzie. Ryby nie łażą po gałęziach, a bez orzeszków żadne wiewiórki się nie pojawią.

Przedyskutowałem sprawę z kilkoma CEO wsparcia. Zapytałem czy ta choroba jest powszechna i dlatego potrzebny jest kryzys z miotłą, który od dwóch lat wymiata. A oni że właśnie tak jest i tego się inaczej nie leczy – jak młody wie lepiej to pozostaje mu pogratulować sukcesu i życzyć szczęścia. Poinformowałem więc białych ludzi, których rekrutowałem, że są ryzyka, a po kilku pytaniach, że przemyślałbym czy warto. Kontrahentów, którzy na mnie wisieli, że będą kontaktować się z kim innym, bo ja się zabieram, uporządkowałem biurko, firmowy lokal, zabrałem się na wycieczkę i życzyłem wszystkim dużo szczęścia.

Przedsiębiorstw z takim problemem jest mnóstwo. Wyrosły na rynkowej górce i żniwa trwają. Skrzydełka są obcinane, siła robocza uwalniana do pożytecznych zadań, a jedynie wierzyciele & dostawcy zostaną z ręką w. Przenosimy do folderu: niemójproblem.

//i na tym skończę bajkę o drugim końcu tęczy, choć zostało kilka oderwanych od siebie smaczków tu i tam;