Mainstream

Ruszyła maszyna – raport z gospodarczej zamieci.

Ruszyły tabory w nieznane. W kierunku przeze mnie nieoczekiwanym gdyż bez bliskiej linii brzegowej. Ale w wyniku bałkanizacji morza przestały łączyć to się trzeba było przenieść bliżej kopalń, hut i stalowni. Ciężarówki pełne maszyn i pojazdów roboczych pomknęły w dal po sprawnym załadunku. Wdrażana przeze mnie koncepcja (ujawniana wcześniej w formie obrazkowej) montażu wszystkiego na stalowych euro-paletach zaowocowała sprawną i tanią logistyką. Dwa tygodnie przenoszenia drobnicy na palety (jakoś nie miałem odwagi puścić regałów z gratami luzem), foliowania, wywalania złomu “przydasiem” i przygotowane do transportu akcesoria udało się wrzucić na ciężarówkę w godzinę. A później przyjechała kolejna ciężarówka.

Jak to zwykle na poligonie w Drawsku były straty przy załadunku (sponiewieraliśmy jednego widlaka maszyną prawie dwukrotnie od niego cięższą) i ranny ruszył oczekiwać po rozładunku lekarza. Brak amortyzacji w czasie ruchu na przednich kołach przy pękającym zawiesiu porządnie osadził mu zad w cemencie nadwyrężając “nieco” wspomaganie. Obyło się bez ofiar w ludziach. Posnułem się po pustej hali, ale po wysłaniu narzędzi nie mam nawet jak realizować lokalnych zawracań dupy (to się kiedyś nazywało “zlecenia”). Ale to właśnie z powodu zawracania czterech liter doszło do tego eksodusu i nie jestem pewien czy nie byłem spóźniony, bo odpływ z rynku był zauważalny od roku. Najpierw (w zeszłym roku przed wakacjami) ostrzegawczo padła firma znajomego Fina, która ma w zwyczaju padać z okazji każdego kryzysu aby porobić odpisy, ale tym razem naprawdę przerwała produkcję. A nie byle jaką bo to bardzo duże spawanie (na przykład silosy aluminiowe) i obsługa fabryk. Spora firma, wielu dostawców (też jestem zamieszany od innej strony) od razu zauważyło. Kiedy Finowie nie chcą spawać to jest to dziwaczne wydarzenie. Człowiek był piękny i młody (teraz tylko piękny) kiedy im tę fabrykę z okazji bankructwa 2008 przenosił ze strefy przemysłowej po lewej do tej po prawej.

Poczłapałem do drugiej fińskiej spawalni na mojej ulicy, a tam też jacht wyciągnęli z garażu bo w takim systemie rozliczeniowym postanowili zażywać tang ping. W okolicy poznikały kolejne przedsiębiorstwa (zarówno przemysł jak i warsztaty) jednak stawki najmu mimo odpływu ciągle się trzymają, gdyż od ROI najmu oceniana jest wartość nierucha i lepiej nie wynająć niż obniżyć wartość, porównać do kredytu i rozliczyć z bankiem manko. Rozdzwonili się za to klienci z R&D – no taka zgryzota ich dopadła, że Czajniki nie wysyłają towaru, od Kacapów też przestał przychodzić i po pół roku drenowaniu zapasów oraz ratowaniu się drukarkami 3d trzeba coś z tym zrobić. Postawili mi kwestię czy ja mam jeszcze tokarki – tokarki sprzedałem bo nie zamawiali gratów, na co niby miałbym to trzymać? Zmartwili się i zapytali czy bym im w jakiej innej fabryce tego nie zrobił – poleciłem jedną, ale ją znają i mają uczulenie na jej biurwę, bo R&D od kriogeniki & gazowego szpeja potrzebuje gratów na wczoraj, a przez tę biurwę przychodzi najlepiej w kwartał. Postawiłem głupią kwestię ile tego trzeba… no i okazało się, że nie ma co sobie głowy zawracać. Bez zamówień przemysłowych trzymanie zamówień pod R&D wymaga stawek, więc zapytałem o tę kwestię i… klienci dalej żyją w świecie chińskich cen. No to się wyleczą jak będą musieli sobie sami ogarnąć toczenie, wiercenie, gwintowanie, dostawić na to halę i jeszcze znaleźć majstrów. W Polin jest luksus – przeciętny pracownik w przemyśle ma 55 lat, tokarz zazwyczaj 65, a w SE zwyczajowo można dodać dekadę bądź dwie, więc szukać ich będą na ostatnim piętrze domu starców i cmentarzu. Objechałem jeszcze kilka takich zawracających gitarę przedsiębiorstw (bo tu zagłębie R&D oraz biur projektowych) i wszędzie mieli pretensje do rzeczywistości, że nikt im za frajer nie chce robić czegoś, co ich budżet w wykonaniu własnym przekracza. Tu i ówdzie chcieli mnie przygarnąć, ale gdy doszliśmy do kwestii za ile to wskazywałem na kalendarz, że za tyle to było w 2016. Na tym nie koniec.

Rozdzwoniła się produkcja. Trapią ją te same problemy co w Polin choć przy zróżnicowanej integracji. To najpierw wtręt o tej dezintegracji. Mamy przedsiębiorstwa gdzie jest biuro projektowe (maszyny, różne bo wszystko i tak się robi podobnie nawet jak to zupełnie różne graty, różnią się wyłącznie szczególiki w rozłożeniu akcentów czy się więcej upraszcza na dłubanie blach czy wytacza korpusy, czy frezuje płyty) gdzie był zwyczaj pozbywania się własnej produkcji i szukanie podwykonawców ścigających się do dna. Wyścig się udał – biura projektowe wbiły się w dno (później o tym jak wygląda dno). Były też takie, które sobie jakąś tam produkcję (zazwyczaj montaż tego co przytargają podwykonawcy) dłubało i teraz szukają ludzi. Oraz takie które zachowały całość. Tyle że dystrybucja rezultatu pomiędzy dział finansowy & zarząd, projektowy i produkcyjny była taka, że na produkcji po sfinansowaniu maszyn brakowało na wkładkę mięsną. I są teraz głupie dyskusje z rekrutacją, którą trzeba uświadamiać, że za utrzymanie w ruchu maszyn, które im produkowałem niegrzecznie jest oferować mniej niż na budowie za noszenie cegieł. No i sobie ta produkcja stanęła – najwidoczniej była niepotrzebna. Pracownicy wesoło skorzystali najpierw z Żyrafowego, a później poszli zająć się czymś innym. Projektowi jeszcze się kręcą – wdrażają plany naprawcze, co robić aby się nie narobić kiedy nie ma gdzie zamówić i kogo do pracy zagonić, natomiast działy finansowe ogarnęło przerażenie, bo koszty stałe, a sprzedać nie ma czego. Nawet przepychanki w zarządach stały się jakieś takie miałkie – nie ma chętnych aby restrukturyzować firmy na prostą, gdyż z ujemnie zapełnionego nie da się nawet naczynia odzyskać.

Wróćmy do tego dna, które z wielkim sukcesem osiągnięto. Zamknięte firmy to te, których kierownictwo uznało że koń jest wystarczająco martwy. Martwota konia polega na tym że jeśli marża skarbówki na cudzym przedsiębiorstwie przekracza 50% to podniesienie ceny klientowi zamiast rozwiązywać problem powiększa tylko zgryzoty. Doskwiera to kooperującym z korporą gdyż tam przewalają się kwoty, których nie można rozmyć gotówką jak w MiŚiu i przemycić rozrachunku pod stołem w postaci wymiany towarów i usług wzajemnych. Do tego opodatkowanie każdego etapu i uwalenie odliczeń oraz zwrotów, wprowadzenie kont podatkowych i zamordyzmu bankowego (banki kontrolują kto komu przelał i za co, więc do każdego przelewu trzeba mieć kwit z fakturą – nowe ciało kontrolne: bank)spowodowało, że na sam dół do rzeczywistych wykonawców nie ma co trafić. Skoro nie ma karmy to poszli sobie (większość do domu starców), a nowi nie przyszli. Żeby się słupki zgadzały to zatrudniono kogo popadnie, ale wraz z każdym odchodzącym majstrem coraz większa część tych lewych rąk do pracy wyłącznie snuje się po podłodze fabryki, gdyż nie potrafią uruchomić urządzeń o utrzymaniu ich w ruchu nie wspominając. Można się było ratować firmami serwisowymi, ale te jak już wskazałem też się zwinęły. Poratowanie stawkami też nie pomogło gdyż serwisanci “na dziko” przyjmują wyłącznie gotówkę z góry, a jak ma być przelewem to dziękuję, dobranoc – sam pan płać takie podatki. Znowu zatrudnienie ich żeby otrzymali oczekiwane stawki nie mieści się w widełkach korpory (to że techniczni dostawali pod stołem więcej niż zarząd fabryki kłuło w oczy przez lata, ale taraz ta proporcja byłaby astronomiczna i dział finansowy tego nie przepuści restrukturyzując po słupkach). W rezultacie braku kwalifikacji na produkcji klienci przestali zlecać produkcję, której oferent nie może dostarczyć w oczekiwanej jakości. Jeszcze gdyby to był rynkowy oferent, ale spółka matka wyrodna? Sytuacja jest więc kabaretowa.

Na okoliczność Żyrafy jeszcze się łudziłem, że kapitałowo zepchną ludzi do roboty i przetrzymają. Człowiek niby wiedział, a jednak się łudził. Jeszcze niby obsługiwałem interesy korpory, ale poleciłem zamieszanym się ewakuować. Zdziwił mnie @blacha gdy zapytany o chęci odpowiedział “nie” zamiast oczekiwanego “ssspier…”. Zastanowiłem się czy symetrycznie powtarzający kroki @nomad miał rację ewakuując się na Ukrainę. Kilka miesięcy później przejrzałem słupki w kalkulacyjnym, podrapałem się po głowie i przy stoliku u Pepiczków zastanowiłem się czy tkwić w generatorze entropii, który nie ma już zasilania w porządek do przepalenia (wszak kontrast spadł) czy też spakować graty. Kiedyś to było prostsze – graty mieściły się do busa. Obecnie samych stanowisk spawalniczych mam na sporą spawalnię.

Rynek jak koń – nie raczył zawiadomić że zdechł. Musiałem pogrzebać we flakach aby przekonać się o braku aktywności. Tym razem informacji “halę wynajmę” nie wywieszono zbyt wiele, landlordzi nie mają złudzeń że ktokolwiek to weźmie – szkoda hajsu na szyldy. Sami by nie wzięli bo większość to dziadki, które dorobiły się na produkcji i na starość weszli w nieruchy “bo się nazbierało”, które mieli zakredytowane pod produkcję. Gdzie mogą to dają łapówki aby gmina ich wywłaszczyła i zabrała brzemię (naturalnie w Skandynawii nie ma korpucji, tylko podział dochodów jest taki jak w Rosji, ale z tych samych przyczyn oczekujemy różnych rezultatów^^).

Dlaczego miałbym się przenosić z jednego zdechłego rynku na inny zdychający?

Przyczyna jest dość prosta jak produkcja. Produkcja na kontynencie ma niższy poziom złożoności, co za tym idzie niższy poziom kwalifikacji na podłodze. Ale te kwalifikacje z całą pewnością można podnieść (tu się udało) czyli cykl zwiększania złożoności powtórzyć. Co za tym idzie zwiększyć marże. Wolumenów nie trzeba bo są, i ssanie na rynku też jeszcze jest. Jak w każdej iteracji można też kilka rzeczy poukładać inaczej niż w poprzedniej. Nie żeby jakoś cudować, zwyczajnie nie montować elementów zbędnych jak biurwa czy dział finansowy (best part is no part). Jeszcze tego nie zamontowali i jest szansa że przy takim bałaganie obejdzie się jak w latach dziewięćdziesiątych, kiedy rynek znów będzie wychodził z “nie ma i nie będzie” do “można zamówić i może będzie”. Kontrastu zarobków na odpływ kwalifikowanej kadry już nie ma (na niewykwalifikowanych & zaradnych jeszcze jest).

Martwi mnie nieco, że ze środowiska gdzie wszystkie zaawansowane systemy obróbki miałem pod ręką trafię do przeszłości niewysyconej jeszcze maszynami z doklejonymi specjalistami, ale co się dało zeżreć na miejscu już zeżarłem, a ostatnie dziesięć procent zostawię pozostającym.