Mainstream

Charakterystyki przedsiębiorstw mniejrynkowych

Zanim poruszę kwestię przejęć w przedsiębiorstwach pozwolę sobie wymienić szereg przedsiębiorstw, których w ramach obecnego głównego nurtu gospodarki (porządku korporacyjnego szczególnych spółek prawa handlowego) nie ma sensu włączać do tematu przejęć. Oczywiście postaram się te przedsięwzięcia scharakteryzować, choć są to raczej ciekawostki, a nie rozwiązania przystające do dzisiejszej konwencji gry w “kto umrze najbogatszy”.

Przedsiębiorstwa wymienione we wcześniejszych tekstach (Charakterystyki przedsiębiorstw vol. 1–4) produkują na “rynek” czyli zajmują się wytworzeniem nadwyżki dóbr & usług z nadwyżki gotowych służyć, a którzy nie znaleźli sobie sensowniejszej alternatywy w ramach innych aktywności. Jak i dlaczego do takiej sytuacji doszło – to inna historia (będzie w tekście “Reprywatyzacja wzbudzania bezbronności”, który ma już pewną objętość, a nawet był dyskutowany odnośnie kwestii kto nam zbudował wizję świata i oczekiwania socjoekonomiczne). Tę ich zdolność udaje się zgryfikować i nawet są chętni do grania z zasobami w wolumenie wystarczającym do handlu udziałami w tych spółkach nawet w kontekście giełdowych. Jest to dość szczególny rodzaj przedsiębiorstw, ponieważ mają one odpowiedzialność zbiorową ograniczoną do wysokości wkładów (udziałów, akcji, jak to tam się gdzie ujmuje) nawet mimo zapędów na jakieś egzekwowanie odpowiedzialności solidarnej, a indywidualną ograniczoną do zagadnień wzbronionych (jeśli czynność zarządu nie była występna to nie można szarpnąć więcej punktów w grze niż przedsiębiorstwo ma w bilansie mark-to-market / fire sale, a jak wiadomo robienie wała z udziałowców nie jest taką czynnością o czym przypomina nam Dilbert:
https://assets.amuniversal.com/9bb9c5e06d5101301d7a001dd8b71c47

W ramach dygresyj zaznaczę że trzymam otwarte dwa Dilberty (jeszcze tego:
http://assets.amuniversal.com/08a16e306d5401301d7c001dd8b71c47)
które to razem przypominają mi w co gram, z kim oraz jaka jest moja pozycja – kogo wyzyskuję i kto wyzyskuje mnie. Tak jakby mi się zwidziało, że nie pasuje mi rola podnóżka i znowu chciałbym zostać wycieraczką (dowcip z Gumisiów – Tołdi nie będzie już wycieraczką, awansował na podnóżka).

Te przedsiębiorstwa można handlować w kawałkach (mniejsze w ograniczonym zakresie, a większe w większym). Jest to jednak pewien szczególny rodzaj podmiotów. Po pierwsze podlegają one pod prawo handlowe dla spółek (jakkolwiek by się ono w jakim kraju nie nazywało), kupić może je każdy, zazwyczaj mają ograniczoną odpowiedzialność do wysokości udziałów (pewne szczególne nie mają ze względu na pewien szczególny rodzaj działalności publicznej, ale jest to fikcja pod publikę, gdyż w praktyce zawsze dochodzi do jakiejś ekskluzji z odpowiedzialności w wyniku uznania czynności skutkujących tą odpowiedzialnością za występek taki czy siaki choćby przeciw regulaminowi w firmie) i zarówno ich wejście, wyjście, redystrybucja wewnętrzna i dobór personelu poddane jest gryfikacji w ramach płacidła o wysokiej płynności będącego mianownikiem punktacji. Dobrego przedsiębiorcę (zarządcę mianowanego przez udziałowców) więc poznajemy w tych przedsiębiorstwach po tym ile zarabia z braku jakiegoś innego modelu, który by kiedykolwiek od tysiącleci zadziałał.

Są więc przedsiębiorstwa pozostałe, które tego co w powyższym akapicie wymieniłem nie robią.
Pierwotnie w charakterystyce przedsiębiorstw miała być ujęta spółdzielnia, ale akapit puchł rozwinięciami do rozmiarów samodzielnego tekstu. Zacznijmy więc od tej nieszczęsnej spółdzielni.

 

Spółdzielnia – the lunatics are running the asylum

Jest to taki rodzaj zmowy, który uznajemy za legalny bo jawny i nie za duży. W miarę równe strony pewnego łańcucha produkcji (zarówno w pionie jak i w poziomie) zmawiają się, że trzymać będą sztamę i ze sobą współpracować w zasadzie na wyłączność. Z tej racji funkcjonować to może wyłącznie tak długo jak strony są równe a interes się opłaca. Jeśli się nie opłaca to spółdzielnia się rozlezie, a jeśli staną się nierówne – przekształci w przedsiębiorstwo o innym, najprawdopodobniej bardziej rynkowym charakterze. W obecnym systemie prawno-finansowym spółdzielnie nie mają specjalnych zalet ekonomicznych (a nawet mają istotne wady w konfrontacji z urzędami czy konkurencją rynkową), ale mają społeczne & polityczne, a jeśli trendy w politykowaniu się utrzymają to będzie można na fasadzie spółdzielczej ukręcić jeszcze lepsze lody ze wspólnej kasy niż obecnie.

Podsumowanie przedsiębiorstwa jest raczej podsumowaniem przedsięwzięcia ograniczonego czasowo – spółdzielnia dla człowieka rynkowego funkcjonuje wyłącznie w pewnym equilibrium kiedy strony niezdolne rozpoznać między sobą istotnej hierarchii wspólnie i w porozumieniu, w fazie akumulacji kapitału (czyli kiedy koniunktura już leży i czeka aż ją kto podniesie) starają się realizować potrzeby półswoje, a nawet cudze. Przedsięwzięcie albo kończy się rezygnacją (zazwyczaj nie wychodzi, koszty okazały dotkliwe, zyski mierne, redystrybucja sumarycznie niezadowalająca, wkład pracy do wyniku redystrybucji indywidualnie niekorzystny względem oczekiwań) albo wyłonieniem hierarchii & podziału zadań co zmienia charakter przedsięwzięcia i może prowadzić do otwarcia przedsiębiorstwa z prawdziwego zdarzenia. To co funkcjonuje obecnie jako “spółdzielnie” to fikcja na potrzeby lewnictwa, są to normalne przedsiębiorstwa hierarchiczne, tylko brak w nich przypisania aportu do spółki z braku wymaganych po temu kryteriów.
Jakiekolwiek prowadzenie spółdzielni ponad wydarzenie ekonomiczne (event) jest objawem że coś jest w ramach działalności fikcją. Pilnujcie się aby do tego nie doszło, gdyż droga ta wiedzie do nędzy. Takie długoterminowe “spółdzielnie” wymagają jakiegoś zewnętrznego zasilania i pełnią funkcję społeczną, a nie ekonomiczną (tę mają wtedy ujemną – kosztują, są pasywami). Za przykład mogą posłużyć wspólne pralnie/suszarnie, wspólne warsztaty naprawcze, na przykład grup rolników utrzymujących wspólny warsztat dla siebie co było jeszcze niedawno popularne w Szwecji (obecnie już tylko w bardzo konserwatywnych rejonach gdzie uprawa nie jest zmonopolizowana przez specjalistyczną firmę) czy ostatnio wrzucony na forum przykład fińskich szkół (podobny charakter miały przez jakiś czas ZDZ w Niedorzeczu).

Sami państwo rozumieją, że przypisanie do tego assetu, jakaś tokenizacja tego w udziały & akcje jest w ramach obrotu handlowego od czapki. Można oczywiście przejąć majątek, a nawet pewną hierarchię struktur jeśli się już wytworzyły, ale ducha żaden kapitalista nie przyjmie, bo do takiej spółdzielni trzeba dokładać. W tym kontekście opisywanie formy usług jest pozbawione sensu, a End Game ująłem już na samym początku.

Źródła kapitału i powiązania w spółdzielni są jednak bardzo istotne. Każdy wnosi mniej więcej równorzędne (w użyteczności) ale zróżnicowane w zastosowaniach indywidualne środki produkcji, które nie stają się aportem do spółki i pozostają jego własnością (jeśli spółdzielnia posiada majątek z wkładów spółdzielców to już ma cechy spółki, w pewnym zakresie może mieć go z zysków, ale dotyczy to kwestii peryferyjnych i wspólnych takich jak biurokracja, budynki, obsługa I/O zakupy/sprzedaż, transport jeśli taki nie był częścią przedsięwzięcia). Kłopot pojawia się dopiero w momencie likwidacji, ponieważ ktoś musi wtedy podjąć decyzję co komu redystrybuować, a w ciele kolektywnym bez hierarchii ktosie akurat nie występują indywidualnie więc proces decyzyjny w dającej się cokolwiek z rzeczywistą spółdzielnią formie ustalić raczej nie wystąpi, co powoduje że rozbiera się takie konstrukcje w trybie nakazowym (mianowaniem syndyka choćby).

 

Wspólnota monastyczna

Wszystko czym zakony (akurat u nas KK, ale na wschodzie dość podobne od strony materialnej, a dużo popularniejsze prawosławne, zawierające więcej popularnego tam mistycyzmu, a w odległych krainach przeróżne inne struktury o lokalnym charakterze) dysponują w zasadzie wytwarzają ich mieszkańcy (niekoniecznie pełnoprawni zakonnicy, są tam również półbracia i osoby o różnym innym stopniu zaangażowania). Zakony KK od samego początku były przedsięwzięciami produkcyjnymi i na tym zasadzał się sukces kościoła (ówcześnie bez rozdziału wschodniego i zachodniego) właśnie, który wypierał starszą wersją chrześcijaństwa – arianizm (chrystianizowano ogniem i mieczem nieprawomyślnych chrześcijan, przypadki istnienia dominujących kultów pogańskich były w IX wieku raczej lokalnymi artefaktami zaś reszta pogaństwa funkcjonowała na prawach folkloru i tradycji, a nie siły społeczno-politycznej). Wydobycie metali, nowoczesne uprawy, handel węglem to były główne kwestie technologiczne jakie zajmowały ówczesnych zakonników i to się w zasadzie nie zmieniło – specjalistami od geologii i złóż są Jezuici. Należy jednak zauważyć że są to przedsięwzięcia produkcyjne, a nie finansowe. Finansowe zaczęły powstawać w KK peryferyjnie dopiero od VII wieku i o ile dominowały one porządek centralnej biurokracji (czyli kapitałowej czapy każdej korporacji jaka jest notowana na giełdach, bo w wyniku struktury tych firm nie gramy na giełdach bazą produkcyjną, wydobywczą czy przetwórczą, a czapami finansowymi będącymi rezultatem wyników sprzedaży makro), o tyle na poziomie krajowym już finanse zdominowane były przez kontyngenty produktów, a na samym dole produkty były (i są do dziś) istotniejsze od samych rozliczeń. A to dlatego że zakony mają zewnętrzne zasilanie – w zakonach nie wytwarza się małych zakonników, przychodzą tam gotowi, wyrośnięci, odkarmieni i z grubsza wyedukowani. Zakony konsumują ludność, jej pewną nadwyżkę o szczególnym potencjale egzodynamicznym kwalifikującym się do dalszej formacji.
Podaż na rynek w zasadzie nie jest zakonom do niczego potrzebna, a organizacyjnie właściwie robią to samo co szara strefa tylko że robią to na własnych prawach i w ramach konfrontacji z państwem państwitom pozostaje uznać to za legalne (według ich własnych urojeń o legalizmie), gdyż zawsze tak funkcjonowało, a praw nabytych silniejszemu nie sposób ograniczyć. Zaś w kwestii ilu prawników, polityków, autorytetów i sił medialnych może wystawić KK zanim żydokomunę zaczną zawijać do lochów przytomni generałowie (aby w lochach wyleczyć ich z genderyzmu i zaprzaństwa) natychmiast mityguje jakiekolwiek zarzuty formalne iż tylko ta instytucja ma takie uprawnienia (otóż wcześniej wszyscy mieli takie uprawnienia tylko ich nie obronili przed swawolą państwitów i w rezultacie państwo polskie okupuje państwa Kowalskich). KK swoimi siłami, na własnym obszarze wytwarza na swoje potrzeby w zasadzie wszystko z aparatem edukacyjnym włącznie (i pomińmy na razie kwestię maltańską bo się okaże że siły zbrojne również). W zasadzie nie wprowadza nadwyżek do obrotu pod własną marką (zdarzają się jakieś folklory typu piwa, nalewki, zioła, ale to są inicjatywy lokalne z długą tradycją) gdyż w przypadku potrzeby ssania środków kapitałowych spoza własnego ustroju może poprzez różnych przedsiębiorców zintegrowanych na różnym poziomie zależności z własnymi strukturami pozyskać środki w wyniku dostarczenia surowców, półproduktów, środków produkcji czy kapitału na warunkach wystarczająco preferencyjnych w stosunku do rynku aby na nim konkurować z takiej pozycji. Podobnie (nieodmiennie w istocie) zachowują się wszystkie korporacje – mogą sobie własnymi środkami transportu z końca świata, tankując własnym paliwem z własnego wydobycia przywieźć surowce do przetwarzania we własnych fabrykach i może tam nie być żadnej transakcji ze skutkami podatkowymi w nazbyt chciwych państwach. Takim strukturom abstrakt pieniądza potrzebny jest jako mnemotechniczna sztuczka do uprzytomnienia nieprzytomnych w łańcuchu. W taki sposób jeszcze w XV wieku funkcjonowały monarchie w większej części Europy.

Na samym dole mamy jednak tę wspólnotę monastyczną, a życie zakonne składa się z pracy. Mimo braku urynkowienia tej pracy, umów o pracę czy choćby śmieciówek chętnych nie brakuje, a przecież nie ogłaszają się z rekrutacją na billboardach czy w serwisach tyraj.se, ciekawe więc że chętni mimo takich przeszkód potrafią jednak tam trafić a całość ekspanduje na coraz to nowe terytoria. Zakon wytwarza dużo, oszczędnie, pracowicie, tanio, w oczekiwanej jakości – jakakolwiek nie byłaby oczekiwana, często bardzo pracochłonne przedmioty niezasadne z rynkowego punktu widzenia. Jednak mimo tych wszystkich podobieństw do każdego innego przedsiębiorstwa zakonu nie sposób kupić na pozakościelnym rynku (bo wewnętrznie istnieje obrót stanowiskami aby przydzielać właściwych ludzi do właściwych zasobów aby korpora się rozwijała materialnie & duchowo), a próby prania łbów korposzczurom aby nieco upodobnić szklane biurowce do minimalizmu monastycznego poza azjatyckimi zamordyzmami nie przyjęły się i jakoś nikt nie wytwarza tego typu przedsiębiorstw na handel nie z braku chętnych do nabycia takiego assetu wytwórczego przecież.

Zakon więc przedsiębiorstwem jest, jest w strukturach korporacji, a mimo to nie funkcjonuje w ramach prawa handlowego dla spółek, nie sposób od tej korpory odkupić udziałów i wstawić tam swoich menagerów, a przecież nikt nie zarzuci że KK w wyniku tej nierynkowości ubóstwem się objawia. Znaczy da się. Dzierżyński nawet próbował to wdrożyć (zajmował się głównie łańcuchami produkcji i dostaw, dręczenie krnąbrnych karłów reakcji było poboczną działalnością w toku spinania łańcuchów wynikłą) tylko że z nierynkowości wyszło mu ubóstwo właśnie i zatrute reakcyjną myślą koncepcje podpowiedziały mu, iż jednak urynkowione ma więcej produktywności niż takie z nietrafionym ideolo.

Podejrzewam że czytelnicy raczej do wspólnot monastycznych nie należą, do rządców tychże tym bardziej, zakładać takich już raczej nie będą bo formację przeszli w srogim kapitalizmie, a w tym wieku habitu już raczej się nie otrzyma. Więc i ten model przedsiębiorstwa wymieniam tu jako funkcjonującą ciekawostkę ze świata za murem stanowiącą pewien niedościgniony wzorzec tego jak budować przedsiębiorstwo martwej ręki.

 

Sekty & kultyści

Kult jest słowem używanym za oceanem na określenie tego co my nazywamy sektą. Stąd kultyści są z tłumaczeń ichniej literatury, a sekciarze nasi rodzimi jednak oba słowa dotyczą tego samego zjawiska pewnych mniejszości religijnych. Jak sekty tworzyć, prowadzić i nimi zarządzać wyjaśniałem w pierwszym zse (pdf jest do kupienia gdzieś tu z boku). Pomijając powszechnie uznawane za patologie kwestie tych zjawisk rozpoznajmy to od strony idealistycznego konceptu po kiego ludzie takie rzeczy robią z uwzględnieniem tego co im tam nie wychodzi. Sekta od strony organizacyjnej zazwyczaj kopiuje pewne aspekty zakonu w takim stopniu w jakim MiŚiowe przedsiębiorstwo stara się funkcjonować na rynku mając za odbiorcę wyjątkowo sukinsyńską korporację. Właściwie ten jeden aspekt patologiczny (głównego odbiorcy) generuje wszelkie późniejsze skutki powszechnie uważane za naganne. To ten główny klient jest przyczyną pewnego modelu doboru personelu w tym kadry jak i w rezultacie pracowników oraz rezultatów ich działalności, w tym działań wzajemnych i stosunków panujących w przedsiębiorstwie.
Zacznijmy więc od tego aspektu – celem chciwego odbiorcy jest zysk, odbiorcą w sekcie jest organizator/właściciel/korelator starający się nabyć tanio (od darmowych sekciarzy) i sprzedać jak się da na rynku (zazwyczaj też niedrogo byle dużo, choćby palet), a za to pokryć koszty stałe, koszty funkcjonowania aparatu rekrutacji, kontroli i przymusu. Termin wyzysku z przyczyn jakie wyjaśniłem w tekście o sektach zamyka w się w cyklu 2-5-7 lat zależnie od punktu wstrzelenia się w koniunkturę i możliwości kapitałowych, później przedsięwzięcie musi być restrukturyzowane z powodu wyeksploatowania zasobów sieci społecznej w danej lokacji. Niczym nie różni się MiŚ produkujący “żywność” dla sieci supermarketów czy inny dostawca elementów dla Vażnego Producenta Pojazdów, który chce kupić poniżej kosztów i ma środki aby MiŚia potrzymać pod wodą. Nikt przytomny na takie deal się nie zapisze, więc szukamy nieprzytomnych w tym patoli. Dlatego właśnie w takich niskomarżowych firmach znajdziecie pijaczków – kierunek degeneracji jest oczywisty.

Zarówno MiŚ jak i mała sekta ciągnie zasoby z rynku i musi rozliczać się płacidłem. Aby płacidło pozyskać musi coś na rynek rzucić po cenie mark-to-market, co w długim terminie funkcjonowania każdego wytwórcy/dostawcy usług oznacza deflacyjne dostarczanie po cenie niższej od średniej (kilka moich firm dokładnie ten scenariusz przerobiło w dłuższym terminie, dlatego bez żalu przedsięwzięcia zamykam nie spodziewając się żadnych wzrostów – dobrze jest tylko na początku). MiŚ realizuje te kwestie upraszczając czynności i rekrutując mniej wymagających pracowników (aż do znanego Wam z Januszexów pracowników patologicznych nieco, a nawet bardziej, często z samym szefem włącznie, które w naszej kulturze objawia się nadużywaniem etanolu co i tak jest wielkim szczęściem, w porównaniu do Azji Centralnej gdzie problemem jest opium, czy do USA gdzie już kompletnie odlecieli z anestetykami). Taki pracownik jest ekwiwalentem PLC z tym że automatyka jest droga i wymaga kwalifikacji, zaś przezbrojenie takich maszyn na inne operacje jest dużo bardziej złożone niż krzyknięcie na Mirka, żeby zamiast wbijać gwoździe za miotłę się złapał (bo i tak ledwo stoi na nogach).

To zagadnienie jest przyczyną skutku na jaki bredzą politykierzy, że jest za mało innowacyjności, automatyzacji czy robotyzacji – w populacji ludzi mających w ogóle aparat biologiczny na tyle rozbudowany aby był sens faszerować ich zagadnieniami związanymi z czymkolwiek ponad mechanizację jednego procesu na raz. Jeśli przeciętnie rozgarniętego Szweda (czyli zakres ilorazu, ale zawężony do specjalizacji fachidioten 94-107, ledwo przesunięcie o jeden punkt względem Niedorzeczan) ustawicie przy urządzeniu realizującym operację i transport na stanowisko, a funkcje te są rozdzielne to dla własnej wygody kognitywnej (myślenie boli) wyłączy transport zmechanizowany i będzie go realizował ręcznie, jeśli wrzucicie tam pół sigmy mniej i do tego z Niedorzecza (87-100) najpewniej stanowisko będzie obsługiwał z drugim równie bystrym również realizując transport manualnie i zrobią to wolniej od tego 94-107. Produktywność jest przyczyną, dla której takie stanowisko wsparte wynikiem 101+ z danego zagadnienia (czyli wynik nie ogólny, ale też zawężony do fachidioten – nie interesuje nas kwestia jakie ma wyniki w pozostałych zakresach) sprawia że realizowana jest operacja i transport maszynowo, a jedynie parametry, utrzymanie w ruchu i karmienie maszyny materiałem we właściwy sposób spoczywa na operatorze. Jeśli myślicie że da się tych słabszych nauczyć tych czynności jak musztry to bierzcie się do dzieła, bo na razie nie udaje się to nawet stosując bodźce wykreślone z przepisów prawa pracy wraz ze zniesieniem niewolnictwa. Różnice w produktywności lecą delikatnym mnożnikiem w okolicy *1,4, ale w wariancie σ-1 mamy dwóch ludzi (oni w czymś innym mogą być całkiem rozgarnięci nawet na σ+, ale interesuje nas dana operacja w produkcji i słabsze ogniowo ma większy wpływ) więc licząc ich zarobek jako 5+5 po zamianie ich na średnio rozgarniętego mamy 14 (z produktywności), i mając σ>0 lądujemy w okolicy 20. Dlatego pracownik tego typu będąc wyposażonym w urządzenia jest czterokrotnie produktywniejszy i możemy mu proporcjonalnie więcej zapłacić, a do tego koszty oświetlenia, ogrzewania i biurwy wokół są stałe więc mamy na nim większy zysk. Chińczycy mają nieco inny rozkład odchyleń i cały dzwon przesunięty gdzieś pomiędzy σ+0,5 +1 względem niemieckiego co daje im bardzo dużo ludzi na stanowiska wykonawcze o produktywności czterokrotnie wyższej od oczekiwanej u nas przy pozostawieniu pracownika w strefie komfortu kognitywnego. Pracujemy takimi ludźmi jakich mamy i płacimy im tym co sami wytworzą – bardzo mi przykro, ale żeby nie wiem kto był oberdecydentem to czegoś czego nie wytworzyli im nie da, ale obiecać może^^.

Sekta w kontraście do MiŚia nie rekrutuje ludzi pod kątem ich umiejętności (czyli produktywność jest w zasadzie pod psem i trzeba wymyślić coś prostego co każdy ogarnie – jakieś uprawy, powtarzalne rękodzieło (malowanie figurek do jajek z niespodzianką czy innych zabawek), przygotowanie żywności. Sekta rekrutuje ludzi pod kątem łatwości urobienia do świadczenia pracy za darmo, i to na dodatek tylko jednego modelu pracy jaki zbywają na mtm. Różnica pomiędzy sektą a życiem monastycznym jest tutaj oczywista – rekrutacja ma inny profil, inny materiał ludzki trafia do zakonów, aktywności z grubsza da się dopasować do ludzi ponieważ w takiej liczbie ośrodków realizowane są w zasadzie wszystkie aktywności, i do tego można je z czasem zmieniać, a do tego nawet gdyby trafili się nie dość lotni ludzie to w toku dziejów wypracowano wzorce i regulaminy wyposażając aparat nakazowo-rozdzielczy korporacji KK w listy potrzeb jakie trzeba ludziom zrealizować oraz sposoby tejże realizacji w przeróżnych, nawet dotkliwych ekonomicznie warunkach, własnymi siłami. W sekcie tego aparatu nie ma i tak samo brakło go w centralnie sterowanych gospodarkach – dopiero Chińczycy wpadli na to że trzeba ten model skopiować i zatroszczyć się o identyczne schludne stroje, żywność (nie od razu na to wpadli – bystrzachy^^) i “ciepłą wodę w kranie”. Sekty oprócz słabości w realizowaniu potrzeb, lichego przypisania ludzi do zadań (często ludzi bardzo egzodynamicznych i pracowitych) mają też kosztowne aparaty dozoru i wysokie ryzyka (finansowe) w przypadku rozpadu struktur. Dla przykładu taka sekciarska Erytrea realizuje maoistowskie MMT zmuszając ludzi do służby niby wojskowej ale sprowadzającej się do pracy, i ta służba trwa nawet po 40 lat, tak to wydajnie zorganizowali (ale średnia długość życia tyle tam nie wynosi^^). Rozmiar organizmu gospodarczego ma więc znaczenie i pozwala amortyzować wiele niedociągnięć, natomiast ma taką wadę, że kosztem produktywnych & zaradnych, więc tacy izolują się od dużych organizmów właśnie dzięki rynkowi (poprzez wyceny i ekskluzywny dostęp dyskryminowany kapitałem czyli zapisem dotychczasowych osiągnięć w tej gryfikacji – spółdzielnia w tym kontekście jest rozwiązaniem barterowym, pregryfikacyjnym i w bardzo dużych skalach jest stosowana z konieczności, gdy nie istnieje możliwość rynkowej wyceny zasobu). Istotnym jest więc w sekcie ile żre aparat, jak szybko pozyskujemy szerokość frontu pracy do rekrutacji względem zużycia zbajerowanych oraz jak szybko nam deflacyjnie leci wynik. Dlatego sekciarskie farmy (gdzie wytwarzane są warzywa i owoce jakie leżą w supermarketach) bardzo szybko przeradzają się w obozy pracy gdzie rzemieślniczo pod widelcem ludzi trzymają grupy występne, a model rekrutacji naiwnych opiera się na wierze, że szukają pracy i ktoś im za nią zapłaci.

Sekty odnoszące sukces z natury rzeczy (szef-rekruter) są trudno zbywalne, a takie wyrodzone w niewolnictwo oparte o kryminalistów nie mogą być zbywane publicznie (choć na ile orientuję się w funkcjonowaniu są one jak i niewolnicy przedmiotem transakcji). W pewnym stopniu podobny model działalności mają dostawcy z trzeciego świata (jeszcze do niedawna nasz umiłowany Jaruzel z bandą Kiszczaka tak tyrali w kraju-więzieniu prolem za 20usd/m, a obecnie można się przenieść na inny oddział, ale zakaz posiadania przedmiotów niebezpiecznych nie został wobec niewolników zniesiony i nie można sobie na miliexpo kupić śmigłowca bojowego, a nawet głupiej pompki do oganiania się od komorników kradnących traktory i nieprofesjonalnych sędziów jak to czynią Włosi).

End Game jak i inne cechy działania sekt wyjaśniłem w dawniejszym tekście gdzie odsyłam (mikrotransakcje nawet tutaj – niebawem wprowadzimy loot boxy i będzie można kupić po trzy, stare losowe teksty?).

 

Klan i Ród

Ród oczywiście jako MiŚ, a Klan jako ŚiD, przy czym rekrutacja do takich struktur ma charakter kapitałowy (klasy społeczne), dopasowania charakteru, jak i etniczną ekskluzywność wąskiego frontu pierwszego pokolenia (klan od biedy może znacznym wysiłkiem tę barierę skutecznie przełamać, ród nie ma wystarczającej masy i może się najwyżej przebazować w 2-3 pokolenia, a szybciej wyłącznie przy dużych stratach). Klan może się rozśrodkować na rody w przypadku złej koniunktury, natomiast to co różni te przedsiębiorstwa (w federacji ziem jakiej przewodziła monarchia Piastów obce słowo firma opisywało właśnie ród w rozumieniu gospodarczym i odnosiło się do obwołania znakiem, ma bardzo podobne znaczenie z dokładnie tych samych czasów w formalno-prawnym języku w innych krajach, często nawet w oryginalnym znaczeniu włoskim potwierdzenia umowy podpisem, dla przykładu po szwedzku osoba uprawniona do składania prawnie wiążących zobowiązań w imieniu przedsiębiorstwa “firmatecknare” można żartobliwie przełożyć jako podpiszpan, co dla fanów cybernetyki doskonale objaśnia rolę firmanta i myślę że wdrożenie tego przekładu może zmiękczyć nieco wizerunek słupa, a z całą pewnością jest godne uwzględnienia w naszym protomandaryńskim dialekcie pełnym drakkarów, należymisiów i innych tago- hipertekstowych ideogramów jak w chińskich bajkach dla administracji – i już wiemy kto może sygnować krótkiego rabosza który ma charakter międzypokoleniowy w ramach rodu, a kto nie) od spółek prawa handlowego (którymi rody i klany bardzo często operują przedmiotowo) to wymienione dyskryminacje przy zakupie udziałów (wkupieniu się w ród aportem lub zakup rodu do klanu) oraz inkluzywny model gospodarczy, w którym do zadań dyrektoriatu klanu lub głowy rodu należy pełne i w miarę produktywne zatrudnienie członków rodu. Ekstrapolacja tego na państwo narodowe jest dość karkołomna z braku choćby śladowych powiązań krewnych podglądaczy skoczków & smakoszy piwa (z grzeczności nie napisałem taniego wina). W obecnych ustrojach prawnych ród i klan są spółkami niejawnymi (nieujawnionymi w rejestrach (chyba że kryminalnych^^), zazwyczaj działając publicznie – wszak inaczej co komu po takiej marce) o tak szczególnym charakterze, że ich firma (marka, brand) w zasadzie nie jest zbywalny.

Zdarzają się przekształcenia takich firm rodowych/klanowych w brandy spółek prawa handlowego. Oczywiście takie olbrzymy jak Toyota są powszechnie znane, ale zazwyczaj przepisy wymuszają prowadzenie pewnych działalności o szczególnym charakterze publicznym pod własnym nazwiskiem (lewnicy, znachorzy, w niektórych krajach nawet architekci). Ale zbywalność o charakterze publicznym w zasadzie pojawia się dopiero w limitowanej odpowiedzialności rozgraniczonej dla porządku na małe (w Polin z o.o.) i duże (akcyjne), choć są kraje gdzie tego rozgraniczenia nie ma na poziomie nazwy, a dopiero w statucie występują widełki sum kapitałowych. Należy tu uwzględnić że korporacja (kolegium) oparta o udziały (w rejestrze tegoż wypisane imiennie) różni się od tej opartej o akcje (societas anonyma), iż własność akcji ujawniana jest wyłącznie w czasie kiedy podejmowane są decyzje na publicznie ogłaszanym zgromadzeniu kolesi (dokładnie to oznacza korporacja^^), a w przypadku udziałów publiczny rejestr ma charakter stały. Przeprowadzenie przekształcenia Rodu/Klanu w spółkę na udziałach w zasadzie jest gryfikacyjną formalizacją punktów socjalno-polityczno-kapitałowych (a czasem i militarnych w pewnych działalnościach z wcześniejszego, kwadratowego nawiasu), zaś przekształcenie w akcjonariat całkowicie zaciera charakter tejże. Statut takiej spółki z udziałami może istotnie ograniczać obrót nimi (decyzją osób, udziałów, większości, opiekuna/regenta, ciała nadzorczego – t.j. choćby rady etycznej) i istnieją takie rozwiązania stosowane w przypadku znacznych majątków kolektywnych (a trudnych do podzielenia i braku woli do tego dzielenia) które są jedną nóżką kapitałowe ze względu na możliwość zaciągania raboszy, a mimo to (aby ktoś im w ogóle pożyczył) pozostają marką rodu chociaż Ród jako żyrant nie występuje w obecnych systemach prawno-ekonomicznych, a chociaż z niebywałą lekkością od strony konceptu jesteśmy w stanie sobie takie ustalenia wyobrazić to objęłyby one osoby które formalnie nie mają zdolności do podjęcia tej decyzji – bo się jeszcze nie narodziły (nie przeszkadza to jednak aby istniały abstrakty “umowy społecznej” i nowo narodzeni dowiadywali się, że mają długi wobec potomków obcych osób, których to zamordowali sąsiedzi zza kilku rzek).

Poza inkluzywnością członków i wynikającą z tego jawnością czyniącymi ród i klan podmiotami publicznymi (nawet jeśli nie ma ich w tak mało istotnych rejestrach jak KRS czy Companies House – wszak NBP w KRS nie ma, ani w żadnym innym rejestrze nie występuje), klany i rody są podwalinami również w zakresie lingwistycznym organizacji kolegialnych o charakterze publicznym z niejawnością członków (spółki akcyjne tym właśnie są – nie jest jawne kto posiada akcje dopóki na zgromadzeniu nie wykona z nich praw). Spółki zasadniczo różnią się od rodów ekskluzywnością – dobieramy tam kumotrów których cenimy ze względu na stan posiadania, zaradność i tęgie kiepeły, a nie dlatego że z racji pokrewieństwa wuj to nasz czy stryj i w wyniku tradycji wypadałoby miłować takiego przynajmniej kiedy Wielki Łach (jak trudne są spolszczenia) z góry widzi bo przecież w piwnicy i w nocy nie widzi, co różni go zasadniczo od Boga Wszechmogącego. A kwestia tej inkluzywności wyjaśnia źródła kapitału i wytworzyła cały szereg udogodnień prawnych aby tę inkluzywność obejść gdy doczepić potrzebujemy jakiś korelator, aby władzę nad rodem oraz podmiotami przez ród kontrolowanymi przekazać w celu dalszego umacniania mocarstwa, co kieruje nas wprost do praktyk państwotwórczych, bo przecież boski Oktawian (a pół świata dalej stosunek prawny zastępczy ojciec-dziecko zastępcze to oyabun-kobun), bo przecież odbijające się jak pingpongowa piłka po nizinie środkowoeuropejskiej słowa lach, ślach i wszelkie ich wersje które oznaczały przyjęcie w poczet korporacji rodowych właśnie (struktura “państw” wczesnosłowiańskich była nader kupiecka i miały one krótkoterminowy charakter przedsięwzięć jednego człowieka, tak jak w historii Francji czy Rosji jest takim wyjątkiem państwo Napoleona czy mocarstwo jednego Gruzina), co w przypadku masowym objawiało się przyjmowaniem w poczet herbowych litewskich włodarzy i inkorporację całych aparatów administracyjnych, wykonawczych i siłowych. Przyjęcie w poczet plemienia, zaprzysiężenie braterstwa, a nawet mieszanie krwi w naczyniu (przejęcie w serbów – krewnych, pozostałością tego słowa jest pasierb) jest powszechną praktyką starszą niż zlodowacenie, bo przecież tak niewiele łączy człowieka z drugim człowiekiem. I dlatego należy docenić złoto które łączy nas w spółki, bo inaczej jedyne co zbliża ludzi to długość żelaza by krwi sobie nawzajem upuszczać.

End Game dla rodu to przekształcenie w szczep, plemię, a nawet mit (piastowski mit założycielski), a nawet wydanie swojego znaku firmowego (herbu, monu) na potrzeby szerszej organizacji i o ile spółki prawa handlowego już wymieniłem, to przecież istnieją inne organizacje takie jak Inagawa, które z pozornie innego ustroju socjoekonomicznego takie miejsce sobie przez stulecia zagospodarowały w stolicy.

 

Pomniki ulotne jak z pierza. Przedsiębiorstw hobbystyczne – realizacja celów pozarynkowych.

Większość ludzkiej działalności nie jest monetyzowana, jest realizacją postawionych przed sobą celów i ma charakter endoenergetyczny – trzeba je zasilać z zewnątrz aby funkcjonowały. Tym dla przykładu jest zakon – nie rodzą się w nim zakonnicy, tak jak armia nie rodzi żołnierzy, tak jak państwo pasożytuje na ludach i terytoriach, tak jak skaldzi i trybuni na słuchaczach, a niespełnieni malarze kłując globus chorągiewkami. Niektóre z tych przedsięwzięć już wymieniłem, takie jak komuna hipisów uznałem za godne pominięcia w kontekście sekt, a tutaj będzie dość szerokie spektrum gdyż różny jest zakres władzy hobbystów (“Sztuka spadania” dowcipnym przykładem) i niekoniecznie za takimi przedsięwzięciami kryje się jakieś drugie dno – ludzie zwyczajnie mają nerwice i tak dają im upust posągi sobie wzajem stawiając, obrazy malując, filharmonie wznosząc i muzyków tam eksploatując jakby pożytek z tego był jaki. Wznosimy gmachy kultu religijnego, walczymy z klimatem, piszemy wiersze. A przecież i ja do przemysłu trafiłem z prozaicznej potrzeby wytwórczości na potrzeby “rekonstrukcji historycznych” i porzucone hobby stało się jednym z moich zawodów, i nie dla zysku w to wchodziłem kariery w klepaniu klawiatury ówcześnie upatrując.

Wspólnym mianownikiem tych przedsiębiorstw jest realizacja jakiegoś celu, którego monetyzować ktoś nie chce, a nawet z zyskiem nie może. Zaliczymy tutaj malarzy, rzeźbiarzy, ale i państwitów (bo przecież państwa nie tylko dziś mają deficyty, ale i założyciele sami krwi nie szczędzili własnej aby się w to bawić i po to wszelkie ideologie były wytwarzane, aby się do założycieli chętni dopisywali). Budowane są dziś przecież żaglowce, pływają nimi ludzie, dopłacają do tego i cieszą się niezmiernie. Niezmierzone zapasy mają preppersi, a i czołgi Niemcom pochowane w piwnicach (https://joemonster.org/art/32804) i to wszystko bardzo drogo kosztuje. Największym zaś wrogiem hobby są ministerstwa finansów pragnące nam podatkami uprzykrzyć życie i zagarnąć środki jakie przeznaczamy na cele przez nas uznane przekierowując je na cele starszych i mądrzejszych. Ot choćby taki blog ma charakter hobbystyczny (choć już kilka pierwszych obrotu z tego urosło bo przecież nie za darmo tę reaktywację popchnęliśmy), co pozwala realizować takie to widzimisia aby nasi hobbyści też coś tam mieli i docelowo nie ustępowali zaodrzańskim, na wypadek gdyby tamtym do łba znowu jaki came out strzelił i chcieli małe co nieco zmonetyzować. Bo przecież End Game hobbystów spina się zawsze choćby i po wiekach – popularyzowani są Nasi pisarze, Naszych wierszy obce ludy są uczone, Nasze litery obcym do łba wbijane, Naszym wodzom pomniki stawiane, Nasi kapitaliści cudzych mogą pognać w skarpetkach co Nasi bankierzy wyegzekwują i oczywiście Nasz Bóg jest lepszy niż jaki inny, czego dobitnie dowodzi sukces na każdym polu hobbystycznym wynoszonym z piwnic do salonu bez żadnej już gryfikacji.

A potem miecze, zbite na poganach,
W miłym spokoju zawiesim na ścianach.