Mainstream

Jak do tego doszło? Mam podejrzenia^^

Mnie to co prawda nie zaniepokoiło gdyż z różnych źródeł narzucały mi się podejrzenia iż coś jest nie tak, ale u mnie to nie pogarszało komfortu jazdy czy pracy silnika. Najwyżej raziło poczucie młodzieńczej estetyki jak świat powinien wyglądać, ale z wiekiem nabierałem akceptacji względem świata jaki fluktuacja w litościwości swojej mi zmalowała, a nie co zmalować powinna bo przecież i tak czepiałbym się niedoskonałości z fluktuacji wynikłej. Wszak Świat istnieć nie powinien co jest niezgodne ze złudzeniem nazywanym obserwacją.
Jednak młode pokolenie zaczęło stawiać pytania i z zakamarków pamięci wydobyłem podobne, choć nie tak natrętne własne. Wzbudzone zainteresowanie byłem zmuszony zaspokoić aby spenetrować dlaczego uzyskane rozwiązanie jest jedynym możliwym z faktu, że na próbce wszystkich dostępnych światów wszystkie wyniki są zgodne że tak wyszło. I nie mamy ani jednego odstępstwa^^

“Czym różni się psychiatryk od szkoły?
W psychiatryku opiekunowie są normalni.”

Padło wiekopomne pytanie młodego “dlaczego w szkole niczego nie uczą, a nauczyciele okazują się kretynami niezdolnymi do rozwiązania zadań jakie dają, mimo że są to zadania proste?”. Cóż miałem odpowiedzieć smarkowi, który uczy się głównie w domu z tego tylko powodu, że potrafię przedstawić mu zadanie, jakiego nie potrafi rozwiązać? Musiałem mu wyjaśnić jak do tego doszło, że mamy w szkole kretynów. Nauczyciele są z takiego samego rozkładu jak reszta populacji, a f(zarobki) daje wynik jaki widać. Znajdą się hobbyści i inne czuby, ale na tym abstrakt instytucji nie pociągnie. Tym bardziej, że abstrakt udaje formy korporacyjne, a przecież nie jest utworzony dla zysku w cyferkach drukowanych przez inny abstrakt. I takimi banałami starałem się zbyć młodego więc zaczął stawiać pytania pomocnicze “gdzie i kiedy może trafić do szkoły, w której uczą?”.
Ten problem możemy zbyć banałem, że na pierwszym roku studiów powiedzą mu, że wszystko czego się uczył to nieprawda, a na trzecim wreszcie zaczną ujawniać tajemnice świata tym, którzy do tego czasu dotrwają. Tyle że… to kiedyś tak funkcjonowało, a obecnie przestało. I tego nie dało się zbyć opowieścią o krowach łaciatych z przynajmniej jednej strony. Gdyż nawet bardzo poważni wykładowcy w najcięższej wadze, w ostatnich ostojach nerdyzmu wskazywali problem zarówno toku nauczania, selekcji uczniów jak i (o zgrozo!) obecnie wskazują degenerację samej kadry niegdyś poważnych uczelni w sposób instytucjonalny.
No i byłem zmuszony wyjaśnić jak i po co funkcjonuje system nauczania (jako całość, nie ograniczajmy się do samej części kapitańskiej bo ta jest najmniej istotna) aby dojść do kwestii, które to karty z domku wyjęto, że przestał wykonywać swoje zadanie (mimo że udaje, że stoi).

Jakie zadania przodkowie światli postawili przed edukacją na poziomie podstawowym:
-jak najwięcej osób przyuczyć do obsługi systemu komunikacji zwanego pismem;
-możliwie wiele osób nauczyć podstaw podstawy arytmetyki szumnie przezywanego arytmetyką;
-w miarę możliwości objaśnić gamoniom co nieco z geometrii;
-zapoznać po łebkach czym zajmują się nauki przyrodnicze;
-wskazać toy-modele co aparat arytmetyczny (nie nazywajmy tego matematyką) ma wspólnego z naukami przyrodniczymi;
-dla zainteresowanych wskazać że aparat nieco już matematyczny ma coś wspólnego z językiem, grami hazardowymi i lista jest otwarta;
-podjąć próżny wysiłek nauki języków nieznanych w towarzystwie ludzi ich nieznających;
-wspomnieć że istnieje coś takiego jak literatura und poezja;
-zahaczyć o takie zagadnienia pozornie estetyczne jak plastyka & muzyka;
-utrzymać sprawność fizyczną materiału;
-wprowadzić do propagandy (historia) oraz reżimu (propedeutyka);

Oczywiście bez reżimu i tak te zadania były realizowane. Szkółki niedzielne uczyły czytać i liczyć. Umiejących czytać wpuszczano do bibliotek. I tak wszyscy musieli iść do terminu, a to zależało od statusu socjoekonomicznego rodziny. W obu wypadkach (tym zaprzeszłym i obecnym) pojawia się kłopot z podażą kadr do nauki ptaków latania z takim zastrzeżeniem, że od starożytności wyrażano spostrzeżenie iż dziewięć z dziesięciu to jednak kury i celem jest wyłącznie oddzielenie gatunku, który jednak poleci sam z siebie. Wytwarzanie kadr do wytwarzania kadr jest dokładnie tym samym zagadnieniem jak fabryki wytwarzające fabryki. Problem von Neumana. Jak to urwał skonstruować? Na razie pozostawmy tę kwestię bo kiedyś samo działało, i dalej samo działa. Przez chwilę śniony był sen o powszechności i wiązał się z dostępem do nadwyżki energii z paliw kopalnych, właśnie się z niego budzimy i nie dlatego, że epoce kamienia brakło kamieni do łupania.

A jakie zadania postawiono przed edukacją na poziomie średnim?
Ano postawiono tam głównie zadanie selekcji. Przodkowie światli przytomnie zauważyli, że wszyscy nie polecą. A coś pożytecznego robić by mogli. Zanim przodkowie to zauważyli to i tak realizowali. Tym razem odwrócimy kota i zaczniemy od ujęcia historycznego – dzieci szły do terminu i poddawane były selekcji na te, które się nadają i pozostałe. Jakoś tak się działo, że ktokolwiek kto umiał liczyć się nie marnował (a niekoniecznie umiał czytać, ale to błyskawicznie naprawiano). Zagadnienie to wyrażono ściśle dopiero w XX wieku. Dopiero rewolucja przemysłowa (mechanizacja, jeszcze przed paliwami kopalnymi) wywołała istotne ssanie na ten zasób sieci neuronowych przekraczający podaż na tyle istotnie, że doprowadziło to do zmian w samej populacji. Na bazie tych błędów i wypaczeń przodkowie śmiali stworzyli więc aparat sortowania młodzieży do szkół o następujących celach deklarowanych:
-szkoły zawodowe imitujące termin w rzemiośle; najczęściej dead end;
-szkoły techniczne imitujące termin w nieco bardziej złożonych zagadnieniach rzemiosła; nie zawsze dead end, ale z założeniem, że to tak właśnie się skończy i nie będzie z tego straty;
-szkoły ogólne, które mają przygotować do dalszego kształcenia; przodkowie wyrażali nadzieję, jak się okazało płonną;

Na tym poziomie problem z podażą kadr okazał się o wiele większy z tego tylko powodu, że większość wymienionych szkół (a zdecydowana większość kiedy ten pomysł implementowano) wiązała się z praktyką, ta zaś z materialnymi środkami praktykowania rzemiosła, które to środki populacja wytwarza w pocie lejącym się po plecach i szanuje nie dając byle komu. Znaczy płacić trzeba. Problem tego obciążenia rozwiązywano na wiele sposobów i nigdy nie rozwiązano sensownie (znaczy tak, aby realizowane było zadanie przy możliwie ograniczonych stratach w materii) poza skalą mikro, gdzie mamy średniowieczne praktyki w przedsiębiorstwie rodzinnym, co okazało się metodą najskuteczniejszą jeśli chodzi o kształcenie specjalistów przy najmniejszych stratach, najlepszą pod względem selekcji (szybkiego wykluczania przy ograniczaniu strat), i kontrproduktywną jeśli chodzi o podaż specjalistów (te przedsiębiorstwa jeszcze ich zasysają z kapitańskiej podaży^^).
Szkoły ogólne potrzebowały zaś kadr z uczelni, aby selekcjonować przyszłych studentów i nie stanowiło to problemu tak długo jak był to margines całego nauczania. Uczelnie miały możliwość oddelegowania bystrych profesorów z zacięciem pedagogicznym, a w sytuacji zmian nawet wytworzyć college, rok zerowy i inne formy przejściowe głaskania kotka do poziomu wystarczającego. Nawet to dało się zepsuć.

No i na samym końcu mamy uczelnie. Przodkowie tego nie mieli (takie bzdety jak uniwersytety ze średniowiecza i oświecenia możemy w buty wsadzić, bo tam zajmowano się “naukami” i nic produktywnego z tego nie wynikało, to była akumulacja pierwotna do zorganizowania czegoś sensownego). Przodkowie mieli pełną świadomość, że akademie mają zastosowanie dopiero dla kogoś kto wykazał się w terminie. Czyli posyłano tam na dokształcanie praktyków. Do dziś funkcjonuje tak aparat przemocy, od biedy sztuka leczenia i oczywiście kształcenie w korporze.
Ale przejdźmy do celów stawiany przed uczelniami nowożytnymi. Po pierwsze miały dokonać selekcji materiału (i to ostrej, i dokonywały) tak żeby wydobyć ludzi, którzy nie wymagają kształcenia (no ktoś musi jakoś wymyślać nowe rzeczy, nie nauczy się od kogoś innego czegoś czego jeszcze nikt nie wymyślił), i tutaj mamy koncepcję doktoratu zmutowaną z wcześniejszego objawu uniwerków przednowoczesnych. Oraz wyprodukować kadrę na cele własne i poprzednio wymienione. Czyli powszechnie znana zapchajdziura w postaci kursu dydaktycznego na ostatnim roku. Wszystko pięknie, ale jak widzimy w pętli poprzedniego stopnia wtajemniczenia większość szkół jest praktycznych, więc na pewno nie da się tej kadry wykształcić na uczelni gdyż nie ma ona praktyki i jej w tym czasie nie nabędzie, gdyż czas jest nazbyt zbliżony do zera. Pięć lat dla większości zawodów dalej leży zbyt blisko zera. Uczelnie techniczne jako pierwsze zorganizowały dopisywanie specjalizacji w czasie życia zawodowego aby pozyskać emerytów do dydaktyki przed posłaniem ich do piachu. Jest to jedna z wielu przyczyn, dla których w technice panuje ścisły konserwatyzm, wymiana kadr trwa tam pół wieku. Jest to też przyczyna, dla której szkoły techniczne najdłużej utrzymały poziom nauczania rażący pojęcie równości w selekcji materiału. Stare zgredy za nic miały zmiany ideolo i zwyczajnie wymagały myślenia (w ogóle) jak i posługiwania się aparatem (logiką, matematyką, rysunkiem). Inaczej te wszystkie urządzenia nie chciały działać – niedobłe, fasiystoskie masiny! Za nic mają równość!

W czasie kiedy to wszystko funkcjonowało na sterydach “mamy tyle paliw kopalnych, że nie wiemy co z nimi robić” system edukacji funkcjonował na tyle dobrze, że udało się wykształcić ludzi, którzy wymyślili co zrobić z tym bogactwem. Nie dlatego kopaliny są teraz drogie, że ich mało ryjemy, tylko dlatego, że wymyślono co z nimi sensownego zrobić i zaczęto rugować te głupsze zastosowania. Na przykład wożenie małp latającą rurą, żeby prażyć im tyłki na innym kontynencie powoli przegrywa z dowożeniem łbów do miejsc gdzie trzeba dołożyć mocy korelującej i albo robi się to kwitem “essential” albo ceną. Albo jednym i drugim w odpowiednich proporcjach. Małpy jęczą, że tylko dla bogatych będzie, ale mogą mieć albo prażone zady, albo sieć telekomunikacyjną, która im pokazuje drogę skoro sami nie ogarniają. Obie rzeczy na raz nie polecą.

Kiedy funkcjonował w miarę dobrze (lepiej nie było) to łby zaczęły zwracać uwagę, że już na etapie podstawowym kształcenie jest prowadzone kontrproduktywnie z punktu widzenia użyteczności docelowej (to o doktoratach). I owszem istnieją alternatywy. W zasadzie cały aparat arytmetyczny jakim torturowane są dzieci przez około osiem lat podstawówki mieści się z dowodami na połowie strony A4, z objaśnieniami na trzech, a jak jeszcze dołożymy wnioskowanie to na pięciu. Geometria nieco więcej bo tam jest dużo kreślenia po całej kartce i nie ma co robić bałaganu, ale same wnioski od starożytności po dzień dzisiejszy mieszczą się na jednej stronie. Jest jeszcze trygonometria, która w znanej czytelnikom formie pojawia się w szkole z tego tylko powodu, że jest uproszczoną wersją arytmetyki, którą można przedstawić w formie komiksu. Naturalnie przeleciały mi przez ręce propozycje wykładania aparatu inaczej, naturalnie były to propozycje konstruktywne i same superlatywy, naturalnie zrozumiałe dla mnie. Naturalnie spróbowano i oczywiście nie działało. Ówcześnie (a próby te podjęto w latach siedemdziesiątych) były podejrzenia, że jakość kadry jest jakaś nie taka – akurat to nie był ten problem. Okazało się że dzieciarnia, którym można w taki sposób (odarty z bajek o liczeniu jabłek w koszyku) przedstawiać matematykę i wynikającą z niej arytmetykę zawiera się w zbiorze, którego liczba elementów przekłada się wprost na liczbę elementów w zbiorze uczelnianych profesorów ogarniających te zagadnienia. Padło straszliwe podejrzenie, że nauczanie ptaków latania nie ma związku z kadrą, a z materiałem wejściowym. O ile przy pośredniaku (college, rok zerowy) można było stawiać kadrze zarzut, że się leniła i dlatego trzeba pośredniak wdrażać aby te błędy i wypaczenia naprawić to w przypadku sześcio i siedmiolatków rzuconych w odmęty abstraktów zarzutu stawiać nie sposób.
Okazało się, że wypaczony sposób nauczania wynika z jego dopasowania do przeciętnej populacji. Inaczej też działa, ale na grupie mniejszej od błędu pomiarowego.
Później mało kto kłopotał się zagadnieniem, gdyż korporatyzacja uczelni wpadła we własne sidła. Otóż celem uczelni stało się zarabianie liczb. Gdyż nauczanie kosztuje. No bo sale, urządzenia, wykładowcy też byle czego żreć nie chcą… Pozory logiki w tym wnioskowaniu są. To mi proszę (urwał!) wyjaśnić, dlaczego w tę pułapkę wpadły głównie przedmioty popularne (humanistyczne w pierwszym rzędzie), gdzie wpędzono studentów w kredyty, a i tak cała “nauka” jest wyłącznie teoretyczna? Jak to się stało, że w przedmiotach ścisłych ten numer przeleciał mniej, aż do granicy “wcale” i da się wykreślić funkcję, gdzie straci ona ciągłość w NaN?
Jakaż to twierdza niezdobyta oparła się ekonomii i ideolo? I dlaczego dziedziny zawierające tę pozycję są tym bardziej nie do wzięcia im bardziej ją zawierają? Bo to przecież specjaliści z dziedzin, gdzie pozycja występuje dyskutują, że w ich dziedzinach coś popsuto, a specjaliści z samej dziedziny nie widzą problemu, gdyż po nich całe to zamieszanie jak woda po kaczce spłynęło. Poudawajmy, że nie znamy tej Wielkiej Tajemnicy aby pozostawić miejsce na dygresje zanim zostanie ona wyjawiona.

Zatrzymajmy się w tym epickim momencie historycznym, kiedy to garstka nerdów utytułowanych pochyliła się nad dydaktyką i uznała że coś jest źle, po czym w serii prób dowiedziała się dlaczego. Wnioski były proste – selekcja materiału biologicznego przydzielanego do właściwej dydaktyki, kształcenie wielotorowe i bez związku z wiekiem, a wyłącznie z rezultatami z wymaganego zakresu. Nawet udało się to po łebkach wdrożyć, w szkołach gdzie można wybierać przedmioty. Oczywiście skutek był odwrotny dla większości materiału biologicznego, wybierali to co najłatwiejsze tylko dlatego, że w wyniku gryfikacji doklejono do tego jakieś punkty, bo przecież wszystko trzeba oceniać. A ci co chcieli i tak mieli w poważaniu punkty bo uczyli się tego co dla nich ciekawe. Czyli ustrój bardzo dobry dla populacji poniżej błędu pomiarowego.
Cały kłopot jest właśnie w tym, że tej populacji bardzo potrzebujemy aby rozwiązywała nam problemy. Nawet wymyśliliśmy cały aparat selekcji aby ten skraj krzywej znaleźć i do nauki wdrożyć. Przecież cały aparat edukacyjny wytworzono wyłącznie po to, wyłącznie dla nich. Jest to zasób z punktu widzenia reszty populacji tak rzadki i cenny, że jego rafinacja w kosztownym procesie daje zysk netto.

No ale skoro proces rafinacji jest taki kosztowny, to co by tu można podsowiecić?^^
To jest pytanie jakie stawiają sobie złomiarze, niezależnie od tego czy kradną rury z wodociągu czy rozkradają gospodarkę w całości haraczami. Żadnych pytań o zdolność odtworzeniową biurwa nie ma, tylko jak ukraść. To że kradną gałąź na której siedzą nie mąci bezmyśli.
Jeśli komuś się to kojarzy z PGR to wyłącznie z pominięciem założeń. Po pierwsze – kradniemy z przepływu, ale nie po to by zatamować zasilający nas przepływ odwiertem. Jeśli tamujemy przepływ lub rozkradamy maszynę (przedsiębiorstwo) to wyłącznie dlatego, że ono i tak już nie działa tylko na wykresie jeszcze tego malarz nie ujął. Nie rozkręcamy działającej dla NAS maszyny tylko z tego uzasadnienia, że uzyskamy więcej przez zaniechanie tego czynu.
Pozostaje zagadnienie co takiego biurwa chce ukraść i jakim sposobem to robi. Biurwa składa się z neurotypowych, a ci mają takie skróty myślowe jak “bo masz piniondze” (bez wnioskowania jak do tego doszło), “bo umiesz” (bez wnioskowania jak do tego umienia doszło), “bo masz xxx” (bez refleksji jak do mania doprowadzić). Jest to prosta konstatacja faktu i dalsze rozumowanie prowadzimy z tego punktu. To nie jest strategia (wnioskowania) zła, ale akurat nieprzystająca do zagadnienia. Otóż neurotypowi sądzą po dekoracjach, że istotna jest hierarchia formalna (tytulatura) i od tego coś zależy. Nie mąci im bezmyśli z czego ta hierarchia wynika, oraz że zmienia się ona od pogrzebu do pogrzebu. Powszechnie panuje u nich pogląd, że otagowanie formalne jest dane. Tymczasem tytulatura bardzo często jest wmuszana w samych utytułowanych każdym możliwym sposobem (Banacha w doktorat trzeba było wkręcić bez jego wiedzy i zgody bo stawiał skuteczny opór). Hierarchia zaś zależy od postawionego problemu.
//Krótka dygresja o tym jak działa hierarchia dynamiczna w tym środowisku. Uczeń to jest takie zwierzę, któremu dajemy problem do rozgryzienia. Nie wskazujemy jak rozwiązać, ponieważ początkowo stawiamy mu problemy nad którymi dumały pokolenia, aż znaleziono to obecne. Patrzymy co zrobi. Nauczyciel jest po to aby wskazać uczniowi, że jeśli rozwiązanie które proponuje działa w tym wypadku to należy sprowadzić w innym, i akurat na bazie doświadczenia wiemy w jakim nie zadziała. Chyba że znalazł właśnie to, które jest generalizacją. Nie podajemy mu generalizacji od razu (w szkole ten błąd jest popełniany celowo) tylko pozwalamy odkryć sposoby. Celem tego jest pozyskanie typa, który jak najszybciej podaje sposoby i sposób odnalezienia ich granicy skuteczności tak długo, aż znajdzie generalizację. (Warto obejrzeć wykłady Arkaniego jak przy tablicy podaje zupełnie zestawy rozwiązań i wyklucza je całymi kategoriami, wskazując gdzie obecnie stosowana teoria może się wyłożyć i co konkretnie będą sprawdzać przy jakich energiach, oraz jakie rezultaty pomiarów są spodziewane dla konkretnych kategorii rozwiązań. Naturalnie generalizacji żadnej do tego jeszcze nie znamy, szukamy.). Celem jest nauczyć odkrywania błędnych dróg (i ujawniania ich kierunku na manowce), a nie podążania drogą już odkrytą.
Aż dochodzimy do przypadku gdzie uczeń wskazuje na rozwiązanie które jest błędne, ale nie wiemy dlaczego i odsyłamy do kogoś kto się na tym aspekcie zna (wytwarzamy więc doraźną hierarchię “ja jestem za głupi, ale jest taki typ – idź do niego”), albo rozwiązanie wydaje nam się dobre i chyba takiego nie znamy, więc odsyłamy do typa, co specjalizuje się zagadnieniu i powie czy takie jest znane, a jeśli nie to zbierze się więcej typów i będą to torturować, bo być może to jest lepsze niż dotychczasowe, i właśnie po to mamy te hierarchie. Koniec dygresji.//
Ponieważ biurwie w mizerii intelektualnej ciężko było taki aparat ruszyć to trzeba było w nim obniżyć poziom intelektualny do swojego i wygrać doświadczeniem. Sztuczka post factum wydaje się trywialna, ale jej wdrożenie było przebiegłe. I dlatego nie zadziałało na “Wielka Tajemnica”. Ponieważ kształcenie kosztuje to studenci muszą płacić. Spoko – zawsze kosztowało. Więc są klientami – kadra jest dla studentów (owszem, ale dla tych, którzy coś wniosą! nie dla wszystkich!). Musimy więc zmierzyć zadowolenie klienta…
Wprowadzono taki myk, że barany (studenci) miały oceniać pasterza (wykładowcę). Ale nie kiedy sami już zostaną psorami i we wspomnieniach zwrócą uwagę, że taki a taki to był łeb. Tylko kiedy są baranami (studentami) mają oceniać czy na wykładach skutecznie przygotował ich do egzaminów oraz prac domowych.
Tutaj zróbmy sobie przerwę na konsternację.
Przecież uczelnia nie jest po to, aby wytwarzać odtwórców, tylko aby były z tego odkrycia i doktoraty. Od wytwarzania rzemieślników są szkoły techniczne oraz pewne hierarchie z poziomą pętlą zwrotną wśród specjalistów (najczęściej odbywa się to pomiędzy stolikami na stołówce, bo niektórzy razem nie usiądą, więc trzeba od stolika do stolika przekazać problem, aż zechcą usiąść razem z tłumaczami nie rzucając w siebie dowcipami).
Czyli sprowadzono tym prostym faktem (badanie zadowolenia klienta) wykłady z poziomu poszukiwania odkrywców do wytwarzania odtwórców klepiących formułki. I to w zasadzie jest koniec opowieści. Reszta to były wyłącznie konsekwencje. Polecam rzucić okiem na wykłady sprzeda lat osiemdziesiątych – tam słowa nie było o zadaniach domowych i egzaminacyjnych. Zadania domowe to mieli sobie studenci sami rozgryźć. Na wykładach były zagadnienia i sposoby ich rozgryzania. Egzaminów poza kierunkami humanistycznymi (pamięciówka, zabaw w kto wie więcej) nie było, gdyż praca do obrony przez studenta sprowadzała się do analizy problemu przez niego, a ocena wyłącznie do sposobu rozwiązania danego problemu, który by coś wnosił. Jeśli praca dyplomowa nic nie wnosiła do branży to promotor ją cofał jeszcze na etapie formułowania zagadnień. Przecież w pracy nikt nie będzie ograniczał człowiekowi dostępu do danych, literatury, wzorów etc. Rób sobie co chcesz, ile chcesz byle był wniosek końcowy. Dlatego dyplom miał znaczenie.
Dziś nie ma żadnego, ponieważ wszystkie prace na tym poziomie są odtwórczą chałturą. A zaczyna to dotykać nawet doktoratów.

Przeprowadzono więc selekcję wykładowców pod kątem co się baranom podoba.Wykładowcy, którzy coś do pozyskania odkrywców (i odcedzenia reszty) wnosili zostali wymieceni. Wszak podstępnie dyskryminowali mniej zdolnych. A tych również potrzebujemy do odtwórczej pracy. Ale nie potrzebujemy do ich wytwarzania całej uczelni, wystarczą licencjaty. Na to też ktoś wreszcie wpadł. To wcale nie jest takie głupie, gdyż poprzednie pokolenia zostawiły całe stosy dokumentacji co i jak zrobić, tylko poziom techniczny nie był jeszcze wystarczający, więc odtwórczość nie jest jakimś zarzutem. Programy dla komputerów są starsze niż komputery – potrzeba istniała, trzeba było jeszcze to skonstruować, jak będzie działać było wcześniej oczywiste. Większość projektów R&D w jakich siedziałem sprowadzała się do sprawdzenia czy przy obecnym poziomie technologii wyjdzie coś zgodnie z przewidywaniami, jak bardzo nie wyjdzie i jakich klocków jeszcze brakuje (w materiałówce, w proporcjach gospodarczych dla zasilania, etc). Najczęściej wadzą klocki gospodarcze (projekt jest bezcelowy w warunkach zastanych, gdyby jednak doszło do warunków takich, że xx to wtedy wyjąć z koperty). Czasem trafi się, że coś działa tylko nie w parametrach przewidywanych (na przykład działa za dobrze mnożnikiem) i wtedy podczepiany jest do tego jakiś typ z biura, żeby sobie zrobił doktorat, bo zdarza się trafić na ciekawe zjawisko oszczędzające masę wynoszoną).
Oczywiście korpora techniczna przygarnęła wykładowców z otwartymi ramionami. W przedsiębiorstwach zawsze były prowadzone wykłady i teraz nie trzeba było pożyczać łba, był na stałe i rozwiązywał problemy przy stoliku z samymi na problemy się natykającymi. Czyli łby poszły do zastosowań. Sensowne zagospodarowanie.

Uczelniom pozostało jeszcze zadanie wytwarzania kadry dla niższych etapów kształcenia. Ale musiały zarabiać. Do tego potrzebna jest poola klientów. A klientami uczelni są głównie osoby z wykształceniem ogólnym. Więc wykształcenie ogólne trzeba było upowszechnić.
//I kolejna dygresja! Średnie szkoły techniczne mają ukryte kierunki ogólne dla osób, które jest sens wysłać do wyższych szkół technicznych, które są tyle o ile odtwórcze, ale z pewnego punktu widzenia zajmują się wdrażaniem “nowego” z punktu widzenia rezultatów, natomiast wcześniej już przemyślanego przez inne wydziały (głównie fizykę). Jest też aspekt wdrożeń związanych z “naukami” społecznymi (łekonomia, dynamika kulturowa) dotyczący branż technicznych. Takie jak umasownie/dopasowanie produkcji, organizacja pracy, poziomy kwalifikacji etc – bardzo szerokie i trudne spektrum. Oraz związany z powtarzalnością “mamy modelową fabrykę jak działa, poskalujmy to po różnych krajach i zobaczmy gdzie nie zadziała”. Zwracam uwagę, że nie wszędzie te kierunki są jawne, gdyż w krainach gdzie jest to traktowane poważnie (Finlandia to przykład drastyczny dla idolo o równości) muszą mieć bardzo poważną przesłankę, żeby puścić łba bez wmuszenia w niego rzemiosła & praktyki (łeb musi się trafić oporny na praktykę, a mocno korelujący, żeby trafił z przeznaczeniem “badawczy”). W wielu krajach jest to dodatkowy kurs ogólny jaki robiony jest dla chętnych iść dalej, a gdzieniegdzie jest to specjalistyczny kurs, do którego można podpiąć rzemieślnicze (Szwecja). Koniec dygresji.//

Upowszechniono wykształcenie ogólne, w naszej geografii większość czytelników chyba została dotknięta tym zjawiskiem kiedy to nagle pozwijano szkoły zawodowe & techniczne, a wszyscy mieli skończyć ogólniak, a później iść na studiach po czym czekała ich świetlana przyszłość. To chyba po anielsku amazon future?^^ Cóż to komu przeszkadza, żeby taksówkarz był po europeistyce?^^
Ale co to właściwie przeszkadza, że wykształcenie jest rozdawane jak popadnie? No cóż – wcale to nie przeszkadza, wszak całe wykształcenie teoretyczne jest dostępne w necie i żadna uczelnia nie jest do tego potrzebna. Ale i tam są bardzo poważne problemy, dokładnie te same co w szkole, z dokładnie tego samego powodu, który już opisałem, ale który za kilka akapitów uściślę po kropkach. To nie wykształcenie jest jednak rozdawane, a wyłącznie tytulatura. Cały kłopocik w tym, że “nauczycieli” do szkół pobiera się z podaży uczelnianej. A tam mamy stado baranów, które ocenia pasterzy pod kątem “czy uczy odrabiać zadania domowe i przygotowuje do egzaminów”. Z nich rekrutujemy “pasterzy”. W rezultacie zamiast pasterzy mamy pastuchów, a od kiedy ta banda durni wdrożyła testy udało się nawet pozyskać psy pasterskie. Psa ciężko odróżnić od studenta – jak do niego mówisz to się tak mądrze patrzy. Jakby rozumiał^^
Tak sobie porekrutowaliśmy pastuchów wywalając pasterzy, zrobiliśmy trzy pokolenia iteracji i obecnie brednie o zasadności takiego kształcenia wygłasza między innymi… Psor fizyki z Caltechu. Nawet podaje przykład – dziś nie przyjęliby tego noblisty co go mieli jako wykładowcy, bo to był zły wykładowca z kryterium o zadaniach domowych i egzaminacyjnych (powtarzał, że to są ćwiczenia z operowania aparatem matematycznym i to się robi w domu). Zresztą ten psor załapał się u tego noblisty i na zajęciach nie błyszczał (wprost twierdzi że nie ogarniał), no i z niego zrobili psora co uczy następnych. Dowcip z zadaniach z matematyki “pokolruj drwala” jest zasadny. Jakiś link może do tego dowcipu i wkleimy jakby się link posypał:

Pokoloruj drwala


Rok 1950: Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?
Rok 1980: Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?
Rok 2000: Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl liczbę 20.
Rok 2010 (tylko dla zainteresowanych): Drwal sprzedał drewno za 100 zł. W tym celu musiał wyciąć kilka starych drzew. Podzielcie się na grupy i odegrajcie krótkie przedstawienie, w którym postaracie się przedstawić, jak w tej sytuacji czuły się biedne zwierzątka leśne i rośliny. Przekonajcie widza, jak bardzo niekorzystne dla środowiska jest wycinanie starych drzew.
Rok 2013: Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.
Z racji wieku miałem do czynienia z młodą kadrą nauczycielską kiedy to przechodziła z etapu ostatnich lat “nauki” do grona pedagogicznego. I nabierałem podejrzeń, że albo coś tu jest systemowo nie tak albo po prostu jestem za starym zgredem na studentki. Kiedy nauczycielka niemieckiego und kultury polskiej (na potrzeby szkół w Reichu) postawiła mi pytanie co to jest to AL i AK w piosence co z winampa leci… zacząłem bać się studentek. No ale praca dyplomowa była z wpływu języka nazistowskiego na niemiecki, więc wcale mi niemieckich dzieci nie szkoda.

Jak w rezultacie tego wyglądają zajęcia w szkole?
Pozornie normalnie, ale przedstawiłem wyżej tok nauczania w dygresji. Uczeń ma odkryć rozwiązanie sam, a nauczyciel wyłącznie przyspiesza (na bazie znanych mu błędów i wypaczeń) odnajdywanie ich wadliwości. Przecież nauczyciel już umie, nic nikomu nie musi udowadniać, a już szczególnie nie uczniowi. Nawet lepiej jeśli wyjaśni, że ogarnięty uczeń trafi do kolejnego , bardziej ogarniętego w zagadnieniach nauczyciela, który potrzebuje już materiału odsianego. I do kolejnego, aż stanie przed problemem, którego jeszcze nikt nie rozwiązał, bo po to właśnie przeszukujemy zbiór ludzi młodych.
Obecnie nauczyciel podaje model rozwiązywania zadania, a egzamin sprowadza się do testu, gdzie należy zrobić dokładnie tak. Tylko w ten sposób uczeń nie nauczy się wyszukiwania rozwiązań. I cały kłopot jest w tym, że większość kursów z internetu jest dokładnie taka sama. Nawet te interaktywne nie wskazują (po wybranym wyniku) gdzie popełniłeś błąd w rozumowaniu. A przecież celem tej nauki nie jest odtwarzanie (od tego mamy inżynierów, z zupełnie innej przyczyny) tylko odkrywanie sposobów rozumowania.
Dzieci są więc w szkole oduczania rozumowania tylko z tego powodu, że wysłano tam psy pasterskie od testów (i co większych baranów), niezdolnych do oceny rozumowania. Bo kto rozumował prawidłowo ten już na studiach urwał się do biznesu, a w branżach gdzie potrzebna jest podkładka zrobił papierek, żeby był.
Tak, z rodzicielskiego obowiązku zainteresowałem się tematem. Kiedy młody zaczął stawiać pytania, a ogarnięta nauczycielka od ścisłych na odchodne zostawiła adnotację, żeby go przenieść ze dwie klasy wyżej. Najpierw na odczepnego podrzuciłem mu nieco linków z zadaniami, ale kiedy i tu zaczął stawiać pytania, a pytania brzmiały rozsądnie siadłem sobie do tych wszystkich khanów, bryliantuf i dupereli aby sobie kilka rzeczy uzmysłowić. Oczywiście odklikanie kursów ze wszystkich ścisłych (wraz z odświeżeniem kilku dupereli, o których zapomniałem, że to można wyjąć jako zagadnienie i że to może być issue) zajęło mi coś ze 60h wyrwanych z życiorysu. Tylko, że… jedynym powodem dla którego przedstawione zagadnienia z programowania, arytmetyki, geometrii, teorii liczb, nieprawdopodobieństwa, biologii, chemii, fizyki byłem w stanie rozwiązać nie były wyjaśnienia w kursach. A to że po zadaniach połapałem się skąd zerżnęli zadania i wnioskowanie!
Zacząłem więc wnikać w objaśnienia dla zadań z kategorii “puzzle do myślenia”, które w moich czasach pojawiały się na konkursach z przedmiotów. Trochę podrzucił mi wcześniej @impeer dla porównania. Otóż w objaśnieniach była tylko jedna ścieżka rozstrzygania, dopiero w komentarzach było to równane z ziemią i po komentarzach w innych źródłach widać było ciężką pracę moderatury aby ten bunt ugłaskać. Jeśli objaśnienia zadań sprowadzają się do “patrzcie jaki jestem mądry” to ten wątek był poruszany przez kadrę akademicką jeszcze zanim problem się pojawił (w latach sześćdziesiątych trafiłem na teksty źródłowe w wypowiedziach psorów) aby do czegoś takiego nie dopuścić, bo patologia z tego będzie. Dobrze wiedzieli co będzie. I jest.

Mamy objaśnienia, które niczego nie objaśniają. Mamy do nich wnioski brane z kapelusza (to że ja znam całe zagadnienie i jestem w stanie dziecku wyjaśnić skąd się to nagle wzięło, ale wynika z czegoś, czego jeszcze na pewno nie objaśniano, to nie znaczy że to jest metoda nauki; raczej bezcelowej tresury). Wcale mnie nie dziwi, że neurotypowy homo sapek ze szkoły ucieka w świat marzeń. Wcale mnie nie dziwi, że nerdy same sobie organizują zajęcia. I absolutnie nie jestem zdziwiony, że ze studiów uciekają studenci. Pozostawiając tam klepaczy formułek z zaklęciami, którzy to klepacze trafiają później do szkół, i przy ocenie zadania z gwiazdką sami nie wiedzą jak je rozwiązać, a w kluczu nie mają odpowiedzi, bo to akurat było na myślenie.

Powodem dla którego ten model nie zaczął wadzić od razu jest podział specjalizacji. Potrzebujemy rzemieślników na coraz wyższym poziomie. Inżynier jest rzemieślnikiem, a poznać to można po tym, że korzysta z wzorów dopasowanych eksperymentalnie do rzeczywistości zamiast z aparatu matematycznego uproszczonego przez fizyka. Z tego tylko powodu korzysta, że w wielu zagadnieniach nie ma ciągłości, żeby się kilka różniczek ładnie przecinało na akurat występującym materiale. Trzeba sobie coś dobrać z zakresu parametrów i z dotychczasowej wiedzy wiadomo przy jakich się nie popsuło. Dlatego inżynier bez fizyka nie siada do stolika z matematykiem, bo matematyk powie, że rozwiązanie istnieje, fizyk przetłumaczy to na ludzkie zostawiając część rzeczywistą wyrażenia i zaproponuje inżynierowi materiał o ujemnej masie. Ujemną temperaturę bezwzględną to jeszcze można wyinżynierować, ale ujemnej masy na magazyn jeszcze nie dowieźli co łatwo wywnioskować z konstrukcji widlaka, że do jej załadowania siłowniki musiałyby pracować w obu kierunkach, a na razie na dół to sobie opadają pod ciężarem.
Bardzo rzadko fizycy są niepokojeni przez inżynierów, że jakieś zjawisko podpada. Najczęściej radzą sobie bez wywoływania wilka z lasu bo problemy nie mają natury fenomenów, a sprowadzają się do kłopotów technicznych. Oczywiście dlatego, że przez ostatnie 150 lat wszystkie zagadki w tym występujące zostały przez fizyków wymyślone i wdrożone. Inżynierom chemii zdarza się zaś coraz częściej niepokoić matematyków z tego tylko powodu, że do symulacji używane są maszyny liczące, no a matematyk to taki samobieżny indeks algorytmów. Niestety to wzbudzanie rozbija się o fizyków gdyż w tym wypadków algorytmów nie ma z głupiej przyczyny – zjawisk nie udało się zbadać na tyle, aby zawęzić modele do jakiś sensownych zastosowań (ot choćby wielofazowe przejścia w cieczach dla przepływu).

To teraz ta Wielka Tajemnica. Choć wszyscy już wiedzą. Niezdobytą twierdzą dla ideolo okazał się wydział Matematyki. A po długich bojach ogarnęły się wydziały, które zawierają sporo zastosowań tego cukru w cukrze (choć walki trwały i teraz biorą się za porządki po bitwie, stołp utrzymano!). Twierdzy nie zdobyto z wielu powodów. Po pierwsze takiego, że wydział Matematyki nie jest żadną poważną instytucją tylko domem wariatów, który wydzielono z biurwiego przyzwyczajenia, że wydział musi mieć budynek, a któregoś z pacjentów mianowany szefem i przykazano nosić marynarkę, żeby się łatwiej zorientować kogo pytać o drogę wyjścia z labiryntu gdyby ktoś niepowołany tam zbłądził. Wydziału Matematyki wcale nie trzeba konstytuować, gdyż osobniki, którym się tę przypadłość przypisuje nie potrzebują do swojej działalności czegokolwiek co biurwa może dostarczyć. Ich głównym narzędziem pracy jest sieć neuronowa jaką ze sobą przynieśli i jaką z całą pewnością zabiorą w odpowiednim czasie. Opcjonalnie możliwe jest jeszcze zastosowanie kredy na chodniku, kredy na tablicy, lub kredy na zaparkowanym pojeździe możliwym do pomylenia z tablicą z przynajmniej jednej strony. Z bardziej zaawansowanych urządzeń komunikacyjnych jest jeszcze papier, ołówek i kosz na śmieci. Najciekawsze jest to, w jaki sposób Matematycy dokonują identyfikacji swój/… no właśnie obcych nie klasyfikują wcale. Ponieważ Matematyka nie jest nauką to nie można się jej nauczyć, a już w szczególności po biurwiennemu na pamięć. Identyfikacja polega na ocenie sposobu odkrywania oraz obszarów już odkrytych. Jest to proces o tyle bolesny dla biurwy, że nie da się czegokolwiek przyklepać otagowaniem. Nawet nie ma komunikatów zwrotnych o charakterze dyskryminującym /obcy. Jedyny komunikat jaki można tam uzyskać to zainteresowanie rozwiązaniem problemu, co kwalifikuje jako swój.
Jak na złość Matematycy wypełzają ze swoich nor, jeśli ktoś przedstawi im przy stoliku ciekawe zagadnienie. Ponieważ w każdej branży jakieś zagadnienie może okazać się ciekawe (i Matematycy władczą ręką wskażą kto już to rozwiązał, a teraz ma przekichane bo znaleziono zastosowanie i stracił czystość^^) to okazuje się, że zajmują się wszystkim. I przydają w każdej specjalności, a jeśli w ich hierarchii ktoś nie jest klasyfikowany jako swój, to wnioski dla pozostałych są oczywiste. Oczywiście Matematycy nie mieli problemu, więc nie ratowali świata przed tsunami jakie spadło na naukę (od nauki mają nobela – niech się do niego modlą^^). Dopływ nerdów rozpoznanych jako swój/ jest tam stabilny względem liczebności populacji. Nie dlatego że ktoś by chciał się tam dostać, tylko dlatego, że wystarczająco wielu ucieka. Oczywiście wydziały produkują niedoróbki od klepania formułek dla niższych szczebli edukacji, ale bez szczególnego zacięcia, ponieważ to nie nauka, żeby tego uczyć.
Za to pod Genewą nerdy dały ideolo odpór. I to nie temu o równości – to im akurat nie przeszkadzało. Poszło o to, że selekcja w ścisłych sprowadza się do stosowania aparatu. Po tym poznajemy czy ktoś rozumie czy nie rozumie. Nie czy uzyskał dobry wynik, tylko czy dobrze skonstruował metodę rozłożenia problemu i poskreślał oczywistości. Wynik nikogo nie interesuje, ponieważ na kolejnych etapach przedstawiane problemy są coraz bardziej odrealnione. Jak komuś nie pasuje to skręca do części doświadczalnej, jak nie pasuje wcześniej to do inżynierii (i może sobie tam być alchemikiem czy innym biogeologiem). Ale z powodu problemiku jaki biurwy ukonstytuowały przestali przychodzić ogarnięci. I nie pomogły roki zerowe czy inne zaklęcia. Ci co ogarniali poszli łukiem do Matematyki, no ale tu do nauki trzeba, a nie do Matematyki. Nerdy zaczęły więc dłubać przy zagadnieniu i wprowadzać restrykcje. Najpierw zagonili inżynierów od przetrzepania archiwów z jakiej pracy komu wyrastają tytuły. Zaczęli odstrzał po plagiatach. Niby fajnie, ale weź wymyśl coś odkrywczego z historii lub literatury^^ – wojna wymaga ofiar, które wydziały ścisłe są gotowe ponieść^^ Później wprowadzili restrykcje dla odkryć – nie ma sigma pięć = nie ma odkrycia. To się trochę spięcie zrobiło, bo cała astronomia z kosmologią na podstawie tego aktu trafiła do kosza. Ale się broniła, że tam lepszą sigmę jak dwa z groszami ciężko uzyskać bo środki pomiarowe… więc im ten pomiar odległości puszczono płazem, ale mają się poprawić. Inżynierowie ratują sprawę i poprawiają, ale z nowych pomiarów wynika wyłącznie więcej pytań. O kosmologię, która poległa kiedy nerdy pod Genewą przywróciły rygor zmiennych swobodnych do przewidywanych, a na koniec jeszcze w drugi policzek inni przysolili teorią konstruktorów.
Tempo w jakim zapełniane są kosze na śmieci bredniami wyprodukowanymi przez ostatnie 50 lat jest imponujące. A sieć komunikacji pozwala ominąć zgredzikowe subkultury psorów korytarzowych i przeniknąć od razu do właściwych. Wystarczy wzbudzić, że swój/. Tak, bo jak zaczęli porządki z tym sigma 5 to sami też się zreflektowali, że modele jakie mają są nieprawdopodobne i teraz trzeba będzie coś zrobić z takim dajmy na to modelem standardowym. W ciągu ostatnich kilku dekad było kilka rozwiązań, ale wszystkie okazały się gorsze. Niektóre bo leżały na przewidywaniach, niektóre bo się nie zgadzały z obserwacjami, a spora część (tych z wydziału Matematyki) bo były za trudne. Niestety ms zaczął kuleć na pierwsze dwie łapy wraz z rozwojem dokładności pomiarowej (na pierwszą to już wcześniej, ale krawaciarze potrafili spychać problem w otchłanie wyższych energii). Już wiadomo, że kolejne rozwiązanie będzie jednak z tych trudnych. A nie bardzo ma się kto tym zająć, bo od dłuższego czasu wykłady prowadzą podejrzani popełnianie Matematyki i coraz mniej można się tego nauczyć. Będziemy mieli z tego wychylenie w drugą stronę, ale nie bardzo sobie wyobrażam skutki społeczne rozpirzenia równości na etapie podstawówki i przemodelowania edukacji na skuteczną. Będą jęki o dyskryminację, że ktoś czegoś nie rozumie i to wina nauczyciela. A że ktoś rozumie to zasługa?
Gibbon na to:
“Nauczanie rzadko okazuje się prawdziwie skuteczne, z wyjątkiem tych szczęśliwych jednostek, dla których jest ono niemal zbędne.”

I tak oto wróciliśmy do starożytności. Napędzany paliwami kopanymi żart o kształceniu wszystkich do wszystkiego padł. Ludzie może i są równi w oczach Boga, ale tego równania nie udało się udowodnić przed nadejściem Sądu.
Dlatego nie musicie się kłopotać patologicznym wpływem szkoły na dzieci; dzieci same spytają jak wyjść za labiryntu. Wystarczy je do niego wrzucić. Nauczą się okłamywać ściany i z tą praktyką będzie się już borykał Kapitan, ze swoimi biurwimi ścianami.