Mainstream

Płynność która suszy portfel

//Tekst  stworzony na potrzeby książki IT21, jako że już sprzedana to puszczamy bo innych tekstów i tak na razie nie mamy;

Tekst o tym jak substytuowaliśmy giełdy i traderów, gdy banki centralne zaczęły fałszować dostarczanie płynności. Giełd bardzo potrzebujemy, ale te obecne stały się bezużyteczne w dostarczaniu tego czego nam trzeba. Od razu zaznaczam, że to jest tekst trudny i takie zagadnienia zdarza mi się tłumaczyć na bieżąco kiedy przedsiębiorstwo w nie popada, z flamastrem i dużym arkuszem rozrysowując pewne sekwencje zdarzeń.

Można przeskoczyć bełkotliwe wprowadzenie wprost do praktyki (do takiej strzałki) ====>>

Znajdujemy się obecnie w sytuacji gdzie na dużych, oficjalnych giełdach głównym skupującym są banki centralne i zależne od nich (kredytowo) podmioty. Nie po to jednak giełdy zostały skonstruowane i nie po to stragany z papierami były tam wystawiane. Oczywiście z punktu widzenia “graczy”, dla których ten fragment gospodarki (wyceny) jest całym światem ich dochodu to sytuacja taka sama jak każda inna. Nie po to jednak przedsiębiorstwa dokonują ekspozycji aby “sobie pograć” tylko w jakimś innym celu i jeśli giełdy tego celu nie realizują to ekspozycje są redukowane a obecność na rynku finansowym zwijana. W tym obecność w kredycie, leasingu, transferach bankowych. Jest po temu kilka przyczyn wynikających głównie z bezużyteczności wymienionych instytucji, które oferowane są przez podmioty tak duże i w wyniku tego inkluzywne (społecznie) iż rozciągnięto nad nimi kontrolę polityczną zamiast normalnej – biznesowej. Ponieważ ten tekst będzie zrozumiały raczej dla przedsiębiorców, a dla pozostałych całkiem możliwe, że nie bez powodu nie bardzo, to zacznijmy od prostej kwestii – czy po to zakładamy przedsiębiorstwo aby ktoś nad nim rozciągał kontrolę polityczną? Jakbym chciał założyć delegaturę urzędu skarbowego to bym kupił franczyzę i powiesił szyld? Gdyż to biznes decyduje o polityce, a nie odwrotnie. Jest to bardzo ważne, bo podatki na armię żeby mi otwierała rynki zapłacę chętnie o ile armia to robi, a jak nie to pójdę obcym mundurowym w pas się kłaniać za to samo (co też czynię), natomiast od chorych i ubogich są świątynie i nimi zajmujemy się w dni święte rozdając jałmużnę.

Przejdźmy więc do rzeczy – czym jest bogactwo. Kapitalizm finansowy jako nadbudówka nad poprzednimi rozwiązaniami podał nam wspólny mianownik w postaci sumy wycen majątku pod naszą kontrolą. Wycen w jakiejś walucie oczywiście. Dość szybko okazało się, że durniokracje jak i siłokracje w te klocki przegrywają z przedsiębiorcami nawet jeśli palą rynek podbierając 80% transferów. Co w toku oczywistej dla wszystkich czytelników historii doprowadziło nas do sytuacji, w której polityczne przywództwo tych gamoni postanowiło ogłosić się zwycięzcą poprzez decyzję administracyjną, iż bank centralny ma nieskończoną ilość punktów w tę grę. Właśnie przetestowaliśmy opór XAU – USD na 1400usd (piszę to akurat po nocnym poszukiwaniu kwiatu paproci). Fundament materialny drogi – wycena papierowa tania, a przecież to jest w całkiem poważnej walucie jak USD – w innych złoto ma historyczne szczyty, są one warte mniej od śmiecia. Z tego wniosek dość oczywisty, że ten wspólny mianownik (przyjmijmy dla uproszczenia że wyceniany w USD) to tylko taka konwencja, ale miara bogactwa wynika z wygody stosowania danego mianownika, a znajduje się przecież w liczniku. Przedsiębiorstwo wszak jest bardzo złożoną funkcją, gdzie nie tylko pod każdym licznikiem magazynowym jest mianownik stanowiący o rzeczy w danej pozycji, ale do każdego daje się jeszcze dopisać wycenę zbycia na rynku oraz koszt wytworzenia i substytucji (choćby sprowadzenia). Z tego powodu przedsiębiorstwa w praktyce dzielą się na takie, które operują tylko na dwóch wybranych stronach tego zagadnienia zliczając część funkcji (na przykład handel operuje na magazynie do wycen rynkowych, a produkcja na cenie zbycia do kosztu produkcji, transport na stanie magazynowym do substytucji dostawą, usługa na koszcie produkcji do stanu magazynowego itd.), więc firmy zliczające po więcej niż dwie strony zazwyczaj są dość skomplikowane i nie do ogarnięcia dla większości śmiertelników, a grające na wszystkich instrumentach to policzalne w skali planety przypadki (poniżej stu tysięcy takich przedsiębiorstw jest na planecie). Garstka firm ma własne banki (które sobie wytwarzają na własne potrzeby), sieci transportowe, a nawet własne giełdy i państwa. To te firmy są rozpoznawane na całym świecie i to one dominują w kapitalizacjach giełd – bo to one są mianownikami dla całych łańcuchów dostaw. Prowadzenie przedsiębiorstwa jest właśnie operowaniem na takiej części funkcji jaką się ogarnie tak, aby M(t2) > M(t1). Jednak w pamięci należy zachować, że bogactwem jest stan poszczególnych składowych funkcji i ich wzajemne zależności w kolejnym kroku przetwarzania, a nie wspólny mianownik. Ten wspołny mianownik służy wyłącznie pomiarowi M(t) aby wiedzieć czy względem danego rządcy jesteśmy lepsi czy gorsi w tę zabawę “kto umrze najbogatszy”.

A umrze oczywiście najbogatszym ten, kto zbierze najwięcej potrzebnym innych wiarygodnie wykonalnych zobowiązań do realizacji dostaw/zobowiązań. Na potrzeby porównań wyceniamy je w jakichś punktach (dla uproszczenia USD), ale od tego właśnie siedzą na giełdach hopsztyliony ludzi by poprawiać ten wspólny mianownik na każdej parze względem każdego czasu realizacji starając się na wprowadzanych poprawkach i nieścisłościach zarobić. Bo funkcją giełdy jest właśnie ciągłe dopasowywanie tych ostatnich miejsc po przecinku w proporcji wymiany każdej rzeczy względem każdej innej. Inaczej zamaskowany barter byłby bardzo skomplikowany, a tak jest bardzo prosty – dzięki kupcom (dziś traderom). Na rynku zaś występują wyłącznie dwa zdarzenia:

Produktywność można zwiększyć przyrostem podaży (choćby odkryciem dostępnego złoża, ale też poprawiając korelację pracy), a można ją zmniejszyć (złoża mogą się wyczerpać). Tak samo dotyczy to walut wycen jak i każdego dobra, usługi czy czego byśmy nie wymyślili. Sam zaś rynek (w tym giełdy) są miejscem gdzie przedsiębiorstwa ujawniają część prawdy o stanie biznesu (część – ponieważ nikt nie ujawnia, iż ma złoża ropy na ponad 40 lat, gdyż od razu zaznałby wrogiego przejęcia). I to jest objaw czasów w jakich przyszło nam giełdy używać – firmy nie chcą ujawniać stanu zapasów. Z wielu powodów. Przejdźmy więc do kwestii jak przedsiębiorcy korzystają z giełdy, po co i czego od niej oczekują. Będą to oczekiwania odmienne od tych jakie mają giełdowi gracze i te interesy są rozbieżne, ale jedynie skalą. Dlatego taki gracz o skali nieograniczonej (bank centralny) jest bardzo poważnym problemem, bo destabilizuje rynek korzystając z narzędzi do jego stabilizowania nie dysponując drugą stroną równania.

Przedsiębiorcy dostarczają na rynek niestabilność – nie wiedzą co dostarczyć, gdzie, z kim handlować, za ile kupić wsad, za ile proli, jak bardzo skomplikować produkcję, czym dostarczać. Ale wiedzieć nie muszą – ważne aby było tanio, ale żeby też było zrobione. Przedsiębiorcy jednak za cenę niestabilności dostarczają podaży dóbr materialnych, usług oraz zwalniają nadwyżki i akumulują stany magazynowe (materialnie). Dość często są to tak zwane “błędne alokacje” i towary trafiają na przemiał czy do wtórnego obiegu razem z przedsiębiorcami którzy się nie sprawdzili. Właśnie tę niestabilność dostarczają na giełdę bo tam jest ona potrzebna. I w zamian dostają za nią stabilność, której szukają. Giełdy mają zadania stabilizujące, rozmywające ryzyka przez ich przeniesienie na chętnych, którym nie dzieje się krzywda.

Giełdy (mechanizmy kontrolne technicznej storny giełdy, audyty) zaś dostarczają oceny wiarygodności danych. Jeśli dochodzi do sytuacji w której opłaca się te dane fałszować, to znaczy że rynek jest przegrzany i jest na nim za dużo środka rozliczeniowego względem celów jego stosowania & dochodzi do kornerowania. To może być właściwość gospodarki w momencie akumulacji (potrzebnej do zmiany poziomu technologii w całej branży, zmiany standardów – choćby w energetyce) i przeciwdziałanie temu dodrukiem (aby nikt nie był wykluczony, aby wszyscy brali udział w rynku) powoduje przetrwanie zombich i niewdrożenie siłą kapitałową zmian technologicznych. A skoro nie da się siłą kapitału, to można jeszcze w huku dział namówić jakichś dzikusów do porzucenia szabli oraz ścięcia kitek i uzbrojenia się w karabiny maszynowe. Opornym kitki ścina się razem z głową. Celem istnienia sprawnie funkcjonującej giełdy jest więc wyłącznie to, abyśmy się nie pozabijali i psucie giełdy jest najpewniejszym krokiem gwarantującym, że przedsiębiorstwa preferujące rozwiązanie alternatywne (pozagiełdowe) zdominują rynek. Zdominują, zagarną i rozstrzygną spory w obliczu Boga i historii, a nie organów dozorowych giełdy.

Gracze zaś (traderzy) tworzą pomiędzy ocenionymi przez giełdę (aparat kontrolny) powiązania wtórne będące wehikułami giełdowymi (choćby w formule modnego obecnie UCITS – ETF, ale też FX) jako zadania delegowane przez przedsiębiorców z gospodarki realnej przedsiębiorcom od gospodarki papierowej. Zadanie jest delegowane, ponieważ jest wtórnym dla potrzeb gospodarczych i jako takie jest mało dochodowym, ale dość prestiżowym gdyż z przyczyn technologicznych pozwala komasować olbrzymie wolumeny wymuszając tym konkurencję łebskich ludzi o przywilej otrzymywania takich delegacji. Gracze nie mają zdolności operowania drugą stroną równania (dobrem materialnym czy usługą) i nie ma większego zmartwienia jak pozostanie z niezbytym papierem na dostawę w garści kiedy zapada wykonalność i trzeba płacić osiowe (dla niezorientowanych: “dodatkowa opłata za postój nierozładowanego w określonym czasie wagonu”). Czasem można sobie potrzymać tankowiec na morzu – kto bogatemu zabroni, ale właśnie po to siedzą tam łebscy ludzie żeby statki pływały, a nie stały, żeby ich nie brakło, ale też nie było za dużo i żeby głupich było łatwo poznać po tym że biedni. Jak w gospodarce centralnej powstawiano na te stanowiska durni z politycznego nadania to w sklepach były puste półki, za to naprodukowano czołgów – tylko zapomniano rozpocząć wojnę.

(to ta strzałka)====>>

A teraz strona praktyczna, robimy to tak.

Przedsiębiorstwa duże są duże, ponieważ są bardzo kolektywne (bardziej niż małe, dlatego w tekście odniosłem się do UCITS aby skierować uwagę na zagadnienia będące celami statutowymi przedsiębiorstw wraz z metodą – kolektywne inwestowanie w coś zbywalnego). Pomijając korpoplankton, władzę w przedsiębiorstwie się kupuje, a więc i sprzedaje. Jeśli chodzi o najistotniejsze stanowiska to po prostu pakiet akcji decyduje o zajęciu danej pozycji (zazwyczaj delegowanie na stanowisko przez dysponenta pakietu), a w przypadku stanowisk niższego szczebla stan posiadania stanowi o zaangażowaniu (stawiasz więc grasz, to nie jest tak jak w bajkach dla lemingów że się w korpo “awansuje” – wszedłeś z kapitałem to nim pracujesz). Wyjście z pozycji jest wyjściem z firmy (ktoś kupuje więc będzie decydował i Cię wywali), a robienie tego na górce wymaga proporcjonalnego spadochronu bo kładka do konkurencji może być obwarowana lojalkami. Suma takiego wkładu kapitałowego podzielona pomiędzy reprezentowane pakiety dominujące stanowi zarówno o władzy skonsolidowanej wykonawczej (ceo) jak i rozproszonym trójkącie kontrolnym (supervisory committee) razem tworząc organ finansowej części przedsięwzięcia (bo taka konstrukcja dużej spółki jest de facto funduszem dla akcjonariuszy zmarginalizowanych) – dyrektoriat (board of directors, rada dyrektorów) co jest filtrem dla pewnych pieniackich przypadłości walnego. O władzy i kolejności mianowania decydują udziały, ale o kolejności dopłacania aby utrzymać status quo gdyby w wyniku światłych decyzji brakło też. To należy zaznaczyć – w przedsiębiorstwie od wpływów zależy, ile musisz dołożyć aby zachować pozycję, bo niektórym się wydaje że to same frukta z tego płyną. Dlatego tak dużym problemem jest bank centralny jako udziałowiec (choćby i pośredni) ponieważ dysponuje przygniatającą płynnością (może utrzymać dowolną pozycję i nie da się go wykupić na zasadch formalnych walutą, choćby jego reprezentant podejmował decyzje głupie, a nawet żadne) a do tego banku centralnego nie da się jak normalnego akcjonariusza wykonującego uprawnienia pozwać za decyzje, bo ma immunitet sprawując władzę zarówno administracyjną jak i wykonawczą. A dla pewnych rodzajów przedsiębiorstw (banków) jest jeszcze organem kontrolnym i arbitrem rozstrzygania sporów (nadzór komisaryczny nad finansami w danej jurysdykcji). W sytuacji więc kiedy gramy w “kto jest najbogatszy” wpuszczenie na rynek instytucji z nielimitowanym stanem waluty sprawia, że przestajemy używać tej waluty, a co za tym idzie również akcji. Zapewniam jednak, że da się prowadzić przedsiębiorstwa w takim otoczeniu, ale zmienia to zupełnie kontekst negocjacyjny z takim aparatem, zakres jego odpowiedzialności, a także penetrowalność struktury audytem. Są to struktury z gruntu feudalne. Nie w taki sposób jak udzielne księstwa i folwarki w korpo naśladujące w granicach dziur kontrolnych jakieś tam feudalne rytuały. Przedsiębiorstwa gdzie udziały w środkach produkcji, transportu, handlu, kapitale i prolach są bezpośrednią własnością feudalną są nieprzystające dla obecnych aparatów nadzoru i kontroli, bo podległość tam nie jest rytualna, ona jest faktyczna i ma charakter przedmiotowy ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tak na przykład to, że wasal mojego wasala nie jest moim wasalem oznacza, że może i firma jest zarejestrowana w jurysdykcji, ale nie oznacza że ktokolwiek wewnątrz przejmuje się prawami tej jurysdykcji, gdyż nie jest jej bezpośrednim poddanym, jest poddanym swojego szefa i od wykonywania poleceń jego fortuna zależy.
To jest właśnie konsekwencja wpuszczenia banku centralnego na giełdę – prole nie mają żadnych praw, ponieważ nie są już obywatelami, są w takim systemie poddanymi poddanych. Poza tym wszystko działa normalnie, tyle że swój aport trzymasz w garści, jest Twój i ponosisz konsekwencje błędnych alokacji, więc zazwyczaj nie ma żadnych inwestycji.

A że pytanie ZIT było “jak giełda się zmieniła” to od razu wyjaśniam – kiedyś kupując akcje mogłem mieć coś do powiedzenia w przedsiębiorstwie i zająć tam właściwe stanowisko. Gdybym podejmował decyzje głupie to akcje by taniały i by mnie ktoś wykupił i wykopał, a gdybym podjemował przeciętne to bym się utrzymywał na powierzchni, natomiast podejmując dobre powoli rozszerzałbym wpływy gdybym dokupował akcji własnego przedsiębiorstwa (albo brał je z należnych dla stanowiska opcji). Racjonalnie więc zaproponowałem takie rozwiązanie – że kupię akcje przedsiębiorstwa dla którego dłubałem B&R, ale nie były one na sprzedaż dla mnie, ponieważ kupujący (międzynarodowy koncern) miał zasilanie bezpośrednio z dodruku i zwyczajnie by mnie przelicytował, bo siedzi w nim z różnych stron kilka banków centralnych dzielnie wspierając marnotrawstwo. Wykupili firmę i wsadzili do lodówki, aby postęp technologiczny jeszcze sobie poczekał i rynku nie psuł. Czyli bank centralny zwiększył zmienność (ale wyłącznie w jednym kierunku – na północ) narzędziem do stabilizacji (przetrzymywania w lodówce akcji na zadanym poziomie) redukując tym samym podaż nie tylko przyszłą (technologii na rynek) ale i już wykonaną (bo gotowe linie produkcyjne poszły do lodówki, a część pracującego wyposażenia rozprzedano). Zapewne znacie podobne historie z demoludów – Szwedzi pod zdjęciami własnych miast w gazetach dopisują że to nie są zdjęcia z demoludów, to sami sobie zrobili tak dobrze. Nie mogę więc mieć wpływu kapitałem poprzez akcje i giełdę na przedsiębiorstwo – to punkt pierwszy. Drugi – kiedy ostatnio widzieliście aby akcje płaciły kupon dywidendą, a nie ze sprzedaży w wyniku kapitalizacji rzucając podejrzenie, że to gorący kartofel szukający większego jelenia, a nie stabilna firma dostarczająca potrzebnych dóbr i usług mająca w wyniku stabilnego akcjonariatu stałe i przytomne keirownictwo niezagrożone polityką rynku, na którym sobie dobrze radzą?

Oczywiście rozumiem, że traderzy sobie mogą na tym to i owo zarobić, ale to przedsiębiorcy dostarczają na ten rynek zmienności i jak zaczynają się zwijać z rynku to pozostają hazardziści i bank centralny – wszystkim będzie oczywiście rosło, tylko że złoto mamy już na 1400 USD więc i w sklepie nie za dużo będzie można kupić z tego co kupić by się chciało, za to będą produkty, których kupić nie chcemy – po sufit wypełnią magazyny.

Z drugiej storny są drobni ciułacze. Plankton zapewniający kapitalizację giełd. Chętnie bym się do tego planktonu zaliczył nie będąc zainteresowanym akcjami uprawniającymi do walnego, a jedynie ekspozycją przedsiębiorstwa na kapitał z rynku aby realizować światłe plany podboju tegoż. Bo przecież dysponuję jakimiś nadwyżkami papieru generowanymi z przedsiębiorstw w które mam wbite pazury. Przyjmijmy, że każdemu zostaje coś z zarobków, czyli że wydaje mniej niż zarabia (ha! – dzisiaj to brzmi jak dowcip). Ale trzymanie papieru w pęczkach może i jest do pewnego stopnia przydatne, ale po pierwsze inflacja, a po drugie od czasu do czasu wymieniają papierki na nowsze (jak dla mnie za często), utrudniają ich wymienianie, a nawet są upierdliwi przy wpłatach i wypłatach gotówki pragnąc zachować kontrolę polityczną nad transakcjami (i upaść jak ZSRR). Pójdźmy ścieżką rozumowania po ryzykach – obligacje, przy ujemnych lub nieadekwatnych do inflacji stopach procentowych to żarty. Fundusze tezauryzacyjne – mają opłaty wejścia i wyjścia, więc mimo wzrostów wychodzi się z nich ze stratą – więc z nich też wyszedłem (więc poleciłem spuścić po brzytwie wszystkie fundusze dzieciaków we wszystkich krajach w 2016/17 i nakupić brzdęku pod gruszę; jest po 1400/oz więc czas rozdysponować szpadle). Oczywiście można aktywnie grać na giełdzie, ale żeby uzyskać zwroty proporcjonalne do moich dochodów musiałbym skutecznie zarządzać portfelem na poziomie 7musd, albo jako tako dublem tegoż – przypadkiem nie mam takiej płynności, czyli jako przedsiębiorca mam wyśrubowane, wyspecjalizowane zwroty z małego kapitału ujętego w środkach produkcji na ryzyku ostrym jak brzytwa. A to dlatego, że nie mogę kupić akcji płacących dywidendy, ani nawet długoterminowo łagodnie prowzrostowych. Po prostu firmy płacące dywidendę nie są rzucane na rynek akcji, a kiedyś go dominowały – są dziś zbyt rzadkie i funkcjonują wyłącznie w obrocie towarzyskim (pomińmy Gazprom i podobne wynalazki). Przedsiębiorstw dostarczających niskiej i średniej zmienności nie ma na giełdach – są one nazbyt ryzykowne w otoczeniu najpierw dużych banków, potem banków zbyt dużych a obecnie centralnych. Mało tego – takie przedsiębiorstwa są na rynku poddane wymuszeniom rozbójniczym i przejęciom. Są aż tak cenne, że grupy przestępcze o nie wojują (i zapewniają im ochronę). W Polsce czytelnicy bardziej skojarzą to z sitwami urzędasów, ale to jest taki grzeczny wstęp do tego jak wygląda rynek, gdzie nie można wejść na lokalną giełdę bo organ kontrolny giełdy podniósłby raban, że takie wzrosty to manipulacja – tak wysoką wycenę ma dywidenda, renta z kapitału.
Skoro więc nie można tego sobie kupić to trzeba wystrugać. Pozostaje więc tworzenie przedsiębiorstw i operowanie nimi. W konsekwencji trzeba pełnić dla nich funkcje notarialne, rozliczeniowe, negocjacyjne, być platformą rozgaworów i przygotowywać dla nich plany i strategie. I jest to jedyna alternatywa upychania nadwyżek poza metalami, tak aby w ogóle to pracowało z jakimiś senswonymi poziomami zwrotów, których w konsekwencji nie trzeba wyceniać w walucie. Nie trzeba, gdyż ten model malutkiego feudalizmu, takiego na miarę Janusza biznesu to po prostu folwark dostarczający uczestnikom w ramach zapłaty wielu dóbr i usług w ramach rozrachunku. Dóbr, które zdobywa po cenach niższych niż rynkowe i pod spotem zbywa uczestnikom. A nawet dóbr których na rynku nie ma, bądź ich zdobycie bywa kłopotliwe czy też wymaga wiedzy i kontaktów. Papier jest więc marginalizowany, obrót staje się coraz bardziej niejawny, a model rozrachunku cofa się o stulecia. Jeśli takie przedsiębiorstwo miałoby wejść na giełdę to nie wyobrażam sobie możliwości przeprowadzenia jakiegokolwiek audytu ani rewizji wycen składników majątku. W ustroju feudalnym to po prostu niemożliwe i dlatego nie ma tam miejsca dla kupców, a giełdy są marginalizowane nie mogąc dostarczyć tego czego nam trzeba – płynności wymienialnej na dobra i usługi jakich chcemy, jakich potrzebujemy.

Korporacje też to dotknęło, tylko boleśniej bo nie mogą sobie pozwolić na folwarki, gdyż nie porafią ich organizować. Oczywiście mogą sobie taki zaścianek inkorporować, ale z przyczyn obiektywnych muszą dostarczyć szarostrefowej przestrzeni, gdzie nikt za bardzo nie będzie czepiał się o rozliczenia, faktury, terminy płatności – muszą więc mieć inny, pozaformalny kontakt i musi mieć on charakter służbowy bez jakichkolwiek formalnych środków nacisku. Jeśli korpo tego nie portafi zorganizować, to w wyniku ideologii odd (on demand delivery) w otoczeniu odroczonych faktur i wynikających z tego pustek magazynowych oraz lichości personelu (nieefektywna gospodarka nie wytwarza ludzi) coś co “się kupuje” przesuwa wykres w prawo serią opóźnień. Każde inne rozwiązanie z pominięciem badania rynku, kontroli cen, zapytań ofertowych a nawet przetargów, a następnie zorganizowania finansowania i podjęcia decyzji jest tak długotrwałe, że cała sprawa staje się nieaktualna już w 25% jej biegu. Pokrycie tego MiŚiem – folwarkiem wymaga przepływów, wymaga kotroli kontrolerów (trzymania za mordę audytów, urzędów i innych pasożytów), a co za tym idzie sprawia, że cały porządek formalny zamiatany jest powoli w kąt biurowca na ostatnie piętro, gdzie siedzi gryzipiór i spisuje bajki na potrzeby sprawozdawcze. Kolejną konsekwencją jest to, że przy takiej sprawozdawczości nie ma sensu dokonywać ekspozycji na giełdę (po co poddawać się audytom) gdyż i tak nie ma tam kapitału (jest płynność, a nie ma kapitału – tego jeszcze nie grali), który można alternatywnie pozyskać od dostawców, klientów i podwykonawców manipulując terminami płatności i utrzymać się pomiędzy 97% a 99% płynności średnioterminowo dopóki muzyka gra. Nie pozwala to na gwałtowną ekspansję czy wymianę parku maszynowego jeśli nie jest się częścią dużego koncernu, ale sprowadźmy brak funkcji kontrolnej giełd do najistotniejszego pytania, jakie stawiane jest we wszystkich ustorjach kolektywnych.

Skoro nie da się oficjalnie zarobić, to co można nieoficjalnie ukraść?

Odpowiedź na to pytanie kryła się w tekście IT21 na temat księgowania w CDProjekt. Ano można sobie w takiej księgowości wyprodukować w ramach przedsiębiorstwa i otwarcie wynieść jako odpady całe przedsiębiorstwa, których przecież nie ma. Właśnie dlatego, że dopuszczono w rachunkowości uwzględnianie sumy nakładów na nieukończone produkty jako kapitału na księgach będącego godziwym zabezpieczeniem. No to właściwie po co komu firma z produktami i sprzedażą? Po co jakieś dywidendy? Przecież wystarczy że akcje rosną i ze wspólnego mianownika wynika, że rośnie bogactwo. Dopiero kiedy zaczynamy proces odwracać i idziemy na zakupy czar pryska. W folwarku całej tej zbędnej operacji nie ma, więc giełdy są im niepotrzebne – same sobie wszystko wycenią i uzupełnią z rynku, o ile na rynku będzie tańsze & lepsze.