Mainstream

Przebrałem się za konia

Choć lemingi sugerowały mi, że jednak za jelenia.

Tekst jest kontynuacją aktualnej przygody przedsiębiorcy. Przygoda tradycyjnie zaczyna się w karczmie, w piwnicy, gdzie spotykają się podejrzane typy. Uczestnicy ostatniego zlotu wiedzą która karczma i jaki reakcyjny element tam siedział. Od słowa do słowa zostaje zasiane we mnie ziarno zainteresowania kolejną eskapadą na koniec świata. Jak wspomniałem we wcześniejszych tekstach “korpora chyliła się ku upadkowi”, a ja miałem nazbierane parku maszynowego na własną fabrykę. Od wielu lat bólem d było znalezienie sprzedawcy, ponieważ stosunki społeczne nie są rozwinięciem dostępnym dla mojej rasy. A kolejni sprzedawcy z Północy, a to odchodzili do krainy wiecznych połowów, a to do poczekalni pod czujne oko pielęgniarek, a to trafiali w gąszcz wojen korytarzowych i eksplodowały im koszty. Wybrałem się więc do kumotra, który wyczerpuje charakterystykę “młody, dynamiczny sprzedawca”, a do tego techniczny. Żyjąc w kraju gerontów najwidoczniej zapomniał wół co to znaczy “młody” i co jest zawarte w pojęciu “dynamiczny”.

Przybyłem, zobaczyłem niezły burdel skomentowany nawet przez wspominanego tu często przedsiębiorcę-już-emeryta, że znowu mam pole do popisu, kolejna fabryka do wyprostowania. Gdybym taki bajzel zobaczył po raz pierwszy to pewnie bym szukał okna, ale jakoś przywykłem – to standardowa konfiguracja, po prostu nazbierało się różnych, patologicznych wyobrażeń o rozwiązaniach. Miesiąc sobie to poobserwowałem, kolejny miesiąc trwały udry z koncepcją “że trzeba pracować” i patologia sama sobie poszła wszczynając biurokratyczny pożar, który sam z siebie wygasł i jeszcze są z niego pożytki, bo pewne sprawy organizacyjne ruszyły z miejsca (nie swędziało to nikt nie drapał). Z grudnia na styczeń przestawiłem organizację podłogi z poziomu w pion, uporządkowałem obrót materiałem i produktem tak że teraz jest gdzie się ścigać widlakami, przeprowadziłem rozmowy z administracją o planie naprawczym i kierunkiem wyjścia z d.

Gdyż stan zastany był właśnie w d. Młody przedsiębiorca mający kilka lat doświadczenia na zawsze-rosnącym-rynku, po wykonaniu kilku projektów company&father postanowił skalować przedsiębiorstwo bazując na swoich wyobrażeniach i sieci kontaktów. Jak to sprzedawca miał sieć kontaktów po linii werbalnej i taki sam bias selekcyjny. W rezultacie zbudował przedsiębiorstwo gdzie były deklaracje, nie było rezultatów. Ma jednak kumotr intuicję i zaczął przekształcać interes już w wakacje nawiązując kontakty z Harnasiem (tak scharakteryzuję przywódcę grupy montażowej ze względu na organizację zarządzania & lokację bazy wypadowej) oraz ze mną. Odkąd rozpocząłem produkcję patologia mi z hali czmychnęła skarżąc się “że każę pracować” i trafili w plener gdzie już był Harnaś, który też kazał. Zwyrodnialec!

Nie żeby tam nikt nie chciał pracować, ale kompetencje były słabe, motywacje płytkie, a problemy występujące w przedsiębiorstwie nie były dla nich możliwe do rozwiązania. Ponieważ problemy tej firmy są związane wprost z kumotrem naszym umiłowanym, korelatorem firmy. Rzucił się na głęboką wodę i zszedł poważnie pod wodę. Po miesiącu przyglądania się nabrałem podejrzeń że coś jest bez sensu i koń chyba jest martwy, w kolejnym miałem pewność i nawet zgłosili się do mnie dostawcy i klienci zwracając uwagę na problemy zewnętrzne generowane przez kumotra. Później Harnaś wziął się za podkuwanie konia i szybko doszliśmy po rezultatach gdzie równanie się wysypało. Koń był od dawna martwy, a kumotr połapał się w tej kwestii po pół roku dokładania do paśnika, a właśnie mijał rok. Czyli kiedy z nim dyskutowałem w karczmie żył jeszcze w przekonaniu, że koń ciągnie wóz. Dość szybko rozgryzłem, że wóz ciągnął kumotr, w przedsiębiorstwie brakło mocy korelującej. Kumotr żył przekonaniem, że skoro prolo-patole deklarują, że robią to takie są fakty. Natomiast to, że robią bez sensu, wcale i źle sprowadzało się do spychologii w obie strony. Sytuacja jak z przedszkola – nie jest ważne kto czego nie zrobił, ważne jest aby dowieźć do klienta to na co się wysokie strony umówiły.

Ponieważ koń był martwy, a ja właśnie przywiozłem wóz pozostało ten wóz pociągnąć i przebrałem się za konia. Lemingi moje umiłowane sugerowały, że robię za jelenia, ale po przyjrzeniu się stanom magazynowym przedsiębiorstwa, wyposażenia, zleceń uznałem że to jednak miało działać, po prostu nie zarybiło gdy rynek przeszedł przez plateau i zaczął schodzić z górki, a kumotr nagle znalazł się w sytuacji, w której nie ma kredytowania do dostawców. Ponieważ jestem koniem starym, doświadczonym i niejeden wóz już przeciągnąłem pozostało wywieźć młodego rycerza tam gdzie powinien być gdy smok czyha, a nie tam gdzie się rycerzowi wydaje.

Najważniejszą kwestią było to, aby pacjent-koń po reinkarnacji żył. Tymczasem wszystko wokół chyliło się ku upadkowi. Zaczął od posprzątania “pokoju”, wydłubałem i postawiłem pierwszy regał na palety, wrzuciłem na niego graty i wtedy kumotr organoleptycznie skonstatował, że to działa, że rzeczywiście jest więcej miejsca. Nie robił tego więc nie miał wyobrażenia. Dlatego właśnie dzieci kadry są rozsyłane po świecie, po fabrykach, żeby zobaczyły co można i komu działa. Plan finansowy kumotra “skończymy zlecenia i będziemy mieli hajs” się oczywiście nie ziścił, ale to że sprzedawcy żyją w świecie fantazji i obracają sosem, którego jeszcze nie zarobili nie jest niczym nowym. Powoli wybadałem, że kumotr ściemnia, kręci i ciągle szuka wymówek, a przecież punkt pierwszy “dowieźć robotę” obowiązuje dla każdego podpunktu i jeśli jakiś jest niezgodny to patrz punkt pierwszy. Harnaś był mocno zdezorientowany i pytał mnie czy to się uda, wylałem kubeł zimnej wody, że co tam jeszcze jest sknocone przez prolo-patoli to dopiero wyjdzie i zabawa przed nami, ale że już wyprowadzałem firmy z głębszej d to jest to możliwe, tylko musimy wyprostować “młodego dynamicznego” biorąc pod uwagę stan psychiczny przedsiębiorcy przy takim zanurzeniu. Pojechałem na Północ zobaczyć choinkę, struć się północnym żarciem, pojeździć po pustych drogach gdzie nie występuje pojęcia “korek” (trzy samochody przed przejściem okupowanym przez pieszego to na Północy korek^^) oraz po drogach szutrowych równiejszych niż afrykańskie asfaltówki. Wróciłem i oczywiście kumotr nie dowiózł materiału potrzebnego mi na dalszą organizację teatru działań. Za to od miesięcy mieliśmy nawiezione zbędnego bez zamówienia elementów do ich ukończenia. Strasznego bajzlu mi tym narobił więc równolegle musiałem rozwiązać problem zamiatania tego po dywan organizując wyposażenie magazynowe ze złomu, który się walał.

Stan psychiczny młodego przedsiębiorcy, który dostaje w potylicę pierwszym kryzysem jest zazwyczaj słaby. Nawet jeśli deklaruje, że jest inaczej to są to puste deklaracje. Z przyczyn metabolicznych nie można trzymać homo sapka na wysokich dawkach kortyzolu i oczekiwać, że nie spadnie mu zdolność korelacji oraz poziom koncentracji. Wszak liczba problemów rośnie, a nie maleje w miarę ich rozwiązywania. Urządziliśmy spotkanie z administracją, księżniczka dała rycerzowi chusteczkę ślubując, że będzie go posyłać na smoka i pilnować czy wraca z łupem. Bo przecież tak hobbystycznie to się lubego na smoka nie posyła. Popatrzyłem się na liczby. Wartość podjętych zobowiązań była spora, płynność rzeczywista pod psem, płynność oczekiwana dobra. To zawsze jest rozjazd pomiędzy tym co ma być dowiezione i za co klienci zapłacą z rzeczywistością co dowieziemy i czy klienci też nie mają w takim otoczeniu własnych problemów. Podejrzewałem taki rozwój sytuacji już wcześniej i uknułem z innym kumotrem plan wsparcia płynności, no bo jakoś trzeba te eskapady po skarby finansować. Lenna naszego rycerza jakie otrzymał od korporacyjnego księcia pokrywały wydatki na firmowy kasztel oraz regulowanie zobowiązań jakie podjęlibyśmy u kumotra finansowego, który jak Żyd z obrazka siedzi, monety waży i ogląda.

Zacząłem kumotra molestować i wreszcie dowiózł dość materii (bo z deklaracji ciężko coś materialnego skonstruować) więc powstał kolejny regał. Wybrałem się do Żyda naszego umiłowanego po płynność, bo przecież po to mamy skarbce aby pod ten securit zaciągać papieru, tak na ładne oczy to nie działa. Rycerz oczywiście od razu kasę splądrował na przymusy biurokratyczne (kompletnie od czapy – rozliczył niedowiezione i brakło mu na dowiezione; najwidoczniej nie połączył kropek, że musi wieźć) więc trzeba było wziąć zarządzanie skarbcem za mordę. Harnaś ocenił że idzie to w dobrym kierunku, miejsca w teatrze działań przybywało, przyjechał przedsiębiorca-emeryt natychmiast wybadany przez Harnasia czy ogarnę ten bajzel i uspokojony, że nie pierwszy taki. Za stary jestem żeby się duperelami stresować i rozpocząłem implementację krzyżowej struktury kompetencyjnej jak w korporacji, bo najwidoczniej nie bez powodu mają tam taki model wychowawczy – na młodych działa, a starzy MiŚiarze nie potrzebują więc zapominają stosować. Wsparci najemnym przedsiębiorcą-emerytem ogarnęliśmy bajzel do poziomu dającego się przełknąć sortując wysypisko jakie było w teatrze urządzone przez prolo-patole. I rozpostarliśmy sieć kontaktów, którą zaczęliśmy oplatać naszego rycerza, bo sam sobie szkodził dokazując.

Taka uwaga, że sprzedawcy kłamią. No taką mają robotę, że muszą naściemniać. Jednym z zadań jakie postawiłem przed administracją jest zorganizowanie przy użyciu soft power jakiejś terapii naszemu sprzedawcy, żeby kłamał na rozkaz, zadaniowo, celowo – wszak taką ma pracę. A nie jak teraz kompulsywnie, bo to akcja jak z alkochochlikiem – kolejna ściema czy to do nas (już jesteśmy zaszczepieni, więc nie działa) czy do klienta generuje kolejne kłopoty do rozwiązania. Zleciłem to do soft power, ponieważ gdybym się wziął za prostowanie tego moimi narzędziami to materia się nie ugnie, a pęknie i się do niczego nie nada. Z mojej strony jednak muszę dowieźć ustrukturyzowane środowisko pracy dla młodego-dynamicznego, ponieważ działa jak w korporacyjnej piaskownicy, a nie ma poduchy finansowej takiej jak korporacja i sam sobie szkodzi na sprawność w pozyskiwaniu łupów.

To dosyć interesujące zagadnienie jak wprowadzić sensowną strukturę pracy przedsiębiorcy, który jednocześnie odbywa stosunki na korporacyjnym dworze i tam akurat można się ślizgać, więc żyje na jedną nóżkę w środowisku absolutnie patologicznym. Motywatorem jest to, że marżowość jego pracy w MiŚiu przekracza dochody z korporacyjnego lenna wielokrotnie, tylko przez rok przepalał to na zabawę w firmę robią to tak jak mu się wydawało (nakupował zbędnych środków eksploatacyjnych, bo tak mu prolo-patole doradziły, odział ich w kosztowne liberie, materiału omyłkowo zamówionego wala się tyle, że księżniczce by futro nie z norek, a z soboli dowiózł). No to punkt zaczepienia mamy. Kolejną kwestią jest to, że jest od przynajmniej pół roku (a podejrzewam, że nieco dłużej bo czas leci) jest psychicznie wypłaszczony co widać po zdolności do koncentracji. W takim stanie nie mogę go użyć do zadań jakimi normalnie się zajmował bo nie ogarnia (pamięć złotej rybki, ogólna dezorganizacja) czyli muszę mu jak najwięcej zadań wydelegować na czas ogarniania burdla, żeby nie potopił ratowników. Model korporacyjny przewiduje, że sprzedawca w momencie podpisania kontraktu ma dzwonek (sprawę przejmuje kto inny). Jest to istotne, ponieważ w obecnym stanie rycerz przeciąga, gubi decyzje, nie kontroluje stanu zamówień i jakości dostaw. Więc w momencie podpisania kontakt z klientem przejmuje inny dział i ściga biuro konstrukcyjne (w osobie naszego rycerza, tym razem już nie jako sprzedawcy a kreśl-pana) wymuszając z niego dupogodziny nad projektem. Ponieważ inne funkcje (sprzedawcy i dyrektora) przeszkadzają w realizacji dupogodzin w stanie koncentracji wystarczającej to najwidoczniej trzeba będzie przytargać rycerza do biura na siódmą (już niech się wyśpi, najwidoczniej biuruje się do siódmej, na podłodze jest inna godzina startowa), łączność schować do szafy, interneta zakluczyć i trzymać na łańcuchu, aż drukarka wypluje właściwe rysunki. Ta metoda zadziałała wobec innego inżyniera kiedy był w tym samym wieku (ale bez nazwisk bo od razu go znalazłem na linkedinie) i szef mu zainstalował zegarek na komputerze, jak się logował do dłubania projektu to mu korpora odcinała łączność i rejestrowała czas, później stawiał się z rezultatem w moim i R biurze gdzie konsultował uwagi procesów wykonawczych. Czasem braliśmy te rysunki do Miszy w firmie za ścianą żeby mieć bekę do kawy, a Miszy zdarzało się fatygować do naszych inżynierów podrzeć z nich łacha i ustawić pod ścianą. Ponieważ Misza jest epickim ekspertem w dziedzinie jaką tam R&D to młodzież stosowała się stukając kopytkami. Dość anegdot bo mam tylko kilka godzin na wydłubanie tekstu, a gpt nie umie mnie jeszcze podrobić i na razie nie wyręczy. W każdym razie “rozwiązanie istnieje”^^

Wdrażam więc strukturę, gdzie osobowo przeplatają się stanowiska tak, żeby każdy etap postępów & jakości kontrolował ktoś inny. Nawet jeśli w drabince to te same osoby, to przynajmniej dwie są wyżartymi MiŚiami i tego trzeciego spółdzielcę jakoś tam dyscyplinujemy.

Ale niby po kiego to wszystko?

Otóż z punktu widzenia klientów potrzebny jest przedsiębiorca, który dowozi. Dowozi jeśli ma sprawne przedsiębiorstwo. Przedsiębiorstwo jest sprawne jeśli jego działy są sprawne, a ponieważ skonstruowaliśmy je z innych przedsiębiorstw to są sprawne z definicji, więc z takiego układu odniesienia młody-dynamiczny musi dociągnąć do wymaganego poziomu. Ponieważ przeprowadził dowód wprost, że go przerosło (patrzymy na wynik w cyferkach i zdecydowanie) to układamy mu proces tak, żeby mógł ogarnąć jakieś ze swoich stanowisk w pełni co oznacza, że na początek zabieramy mu kompetencje do czasu ogarnięcia jakiejś na tyle, żeby nam się nie wykrzaczała i wtedy wrzucimy mu na garba więcej. Bo koń ma ciągnąć wóz. Z punktu widzenia spółdzielców dział sprzedaży, który nie dowozi jest niepotrzebny, a biuro konstrukcyjne które nie wypluwa projektów tak samo. Rzeźbimy więc na nasze własne potrzeby takiego rycerza, żeby nam dowoził. Rygor w którym rycerze się chyba nie zorientował jest taki, że jak nie będzie dowoził swoich obowiązków zawodowych (jako szef firmy) to nie da rady funkcjonować w rodzinie i jest w idealnym wieku, żeby nie zrealizować również tych zadań. To domino zawsze wygląda tak samo – najpierw wali się życie zawodowe samca, przynosi problemy do domu, tracąc zdolność zaopatrywania kobiet & dzieci w rezultaty polowań staje się nieprzydatny w podstawowej komórce społecznej i dochodzi do stoplossa u samicy wystawiającej problem za drzwi. Czyli funkcją konieczną samca jest pozyskiwanie rezultatów zawodowych w celu zrealizowania pozostałych funkcji społecznych. I trzeba go w tym poratować, a resztą zajmie się już otaczający rycerza soft power. Bez zrealizowania funkcji zawodowych na nic taki w społeczeństwie.

Od momentu kiedy nasz rycerz podjął wobec klientów zobowiązania nie bardzo ma możliwość rzucenia grabek, ponieważ suma istotnie przekracza jego stan majątkowy, więc nie ma opcji gładkiego wyjściu i spłacenia zobowiązań. Jest więc w przymusie kuli śnieżnej realizowania zobowiązań, a rezultatem ich realizowania jest stan zasobów znacznie wykraczający poza to co ma z korporacyjnego lenna, więc jest w przymusie, który docelowo jest dla niego niezwykle korzystny. I dla wszystkich dookoła też. To bardzo ciekawa sytuacja, że przedsiębiorca zawierając umowy sam sobie wystawia nakaz pracy. I bardzo to korzystne, ponieważ od tego zależy los wielu osób wkoło, więc skoro tak to działa to najwidoczniej tak działać musi. Choć może wydawać się stresujące, ale najwidoczniej inne metody nie skutkowały i mamy wyzyskiwalizm.

Podsumowując.

Naszego dyrektora karmimy po to, żeby ogarniał sprawy formalne działania w środowisku biurokratycznym. To na Jego głowie jest zorganizowanie wszystkich papierków i opędzanie się od biurwy. Naszego sprzedawcę karmimy po to, żeby zawierał nowe, korzystne umowy. Naszego konstruktora karmimy po to, żeby wypluwał nam specyfikację na co tam się sprzedawca dorozumiał z klientem. Później karmimy dział zamówień, żeby to co narysowane pojawiło się na podłodze do dalszej obróbki. A ponieważ dział zamówień kuleje i generuje bałagan to tę kompetencje częściowo zabieramy z garba. Tak samo kontakt z klientem po podpisaniu umowy zabieramy z garba, żeby alkochochlik nie dolewał ściemy, bo klienci też mają własne plany i bazują na tym co im naopowiada, więc o rzeczywistości będzie informował kto inny. Organizację produkcji zabieram z garba, ponieważ to co zastałem było stanem umysłu. Organizację potażu zabrał Harnaś bo było tak samo. Co za tym idzie zakup urządzeń na produkcję i wypożyczanie ciężkiego sprzętu na montaże też zabieramy, bo dostawcy się skarżyli na głębię bezcelowości, a administracja na rachunki. Na zatrudnianie ma bana bo przeprowadził dowód wprost. Od pilnowania kasy są poszczególne działy, a od informowania o stanie firmy administracja.

I powoli, jak już ogarnie swoje stanowiska przymusowe (do których go potrzebujemy w przymusie), kiedy firma wynurzy się z głębin zaczniemy powoli wdrażać rycerza w inne aspekty działalności i sprawdzać co i na ile może ogarnąć w czasie poza stanowiskami przymusowymi. A jak będzie to szło to w ramach relaksu zorganizuję od czasu do czasu stanowisko pracy i pozwolę coś pociąć, coś poszlifować i pospawać. Pod warunkiem że robota przymusowa została zrobiona.

Wytwarzanie przedsiębiorców nie jest wcale takie proste, gdyż materiał do tego konieczny musi być twardy, oporny i odporny na obróbkę. Wszak rynek się z nikim nie certoli.