Mainstream

Prole na autofoku

Z cyklu przygód przedsiębiorcy wreszcie mam czas napisać zaległy, grudniowy tekst. Przygody przyczyniające się do takich opóźnień ujmę niebawem, choć są z uwzględnionymi tutaj mocno związane.

Najbliższy cykl przygód będzie o tym, że przychodzi ktoś kto nie wie, iż tak nie działa i to robi aby się dowiedzieć, że rzeczywiście – nie działa. Będzie to więc historia typowa o tym co często czytacie w gównoburzach, kiedy przedsiębiorcy zarzucają sobie wzajemnie, iż kiedyś tam, kiedy zaczynali to narozrabiali. Publika doszukuje się wałów, złej woli i kunktatorstwa. Od podszewki wygląda to jednak inaczej.

Charakterystyka otoczenia.

Boomerstwo (niech trawa im lekką będzie) dokonało epickiego wyczynu – zbudowali całą, obecnie funkcjonującą gospodarkę. To oni zorganizowali kolejnym pokoleniom przedsiębiorstwa i łańcuchy tak, że problemem organizacji nie trzeba się było zajmować gdyż wszystko dzięki nim działało. Dwa kolejne pokolenia, które się pojawiły wypełniały stanowiska na szczeblach ustrukturyzowanej drabiny. Stanowisk samych przedsiębiorców nie trzeba było zajmować (przedsiębiorstwa były, funkcjonowały skutecznie, dostarczyły kolejnym pokoleniom bogactwo), a do tego boomerstwo się zabetonowało, broniło swoich pozycji (wszak z tego żyło) i nikt nie uczył się jak to wszystko zbudować. Gdyż do nauki zorganizowania rafinerii najprościej jest, jeśli tata da rafinerię do zbudowania bądź zarządzania. Tak jak daje paczkę klocków, instrukcję, a później można sobie samodzielnie wykombinować co lepszego z tych części łącząc je z zawartymi w kolejnych pudłach. Te dwa pokolenia przychodziły do już zorganizowanych przedsiębiorstw zajmując tam stanowiska administracyjne, ale nie organizacyjne. Owszem – trzeba było czasem zorganizować jakieś nowe przedsiębiorstwa w łańcuchach dostaw, ale sprowadzało się to do wydobycia już istniejących MiŚiów (każdym możliwym sposobem, o czym później) z nieprzebranej kopalni mniejszych przedsiębiorstw i wdrożenia tam “kopiuj-wklej” modelu efektywniej działającego biznesu. Doszło do tego, że stało się to modelem funkcjonowania rynku (o czym później).

Te dwa pokolenia przekazały swoje doświadczenia z kariery następcom. Pokolenia milenialsów i zeków mają więc oczekiwania takie jakie im przekazano na bazie doświadczeń. Te doświadczenia sprowadzają się do inkorporacji w już istniejącą, zorganizowaną strukturę przedsiębiorstwa, gdzie wszystko jest przemyślane, zorganizowane i gotowe do zassania pracownika z kwalifikacjami. Tylko boomerzy wywinęli niespodziewany numer – otóż wzięli i sobie umarli. Któż by się w zusie spodziewał, że po przekroczeniu siedemdziesiątki można umrzeć! Należy tego zabronić! Ustawowo!

A mądrale z polityki (w równie boomerskim wieku, z dokładnie tą samą strukturą następców, więc też trzymający się waaadzy do skutku i likwidujący wszelkich grożących stanowisku) pokrzykują, że jak ktoś sobie z prowadzeniem firmy nie radzi to nie powinien tego robić. No i nie robią^^

W innych krainach, gdzie średnia wieku wykazuje głębsze postępactwo do tej sytuacji doszło dekadę temu, ale teraz czas na demoludy. Otóż jedynym model znany osobom na tyle rozgarniętym, żeby coś zorganizować jest korporacyjny. Jest tam jakiś margines, który wie jak to się robi, bo z pokolenia na pokolenie oglądali przedsiębiorców przy pracy, ale na marginesie nie można oprzeć całości (chyba że ta całość się skurczy do odpowiedniej liczby, a pokolenie zeków jest akurat proporcjonalne do boomerów i wygląda na to, że będą musieli zorganizować sobie wszystko sami z milenialsami, bo znikąd ratunku, tego co mieli oczekiwać to nie ma, umarło).

Mamy więc kilka pokoleń, które umieją funkcjonować w środowisku zorganizowanym, bo takie było, a organizatorzy wymarli nie zostawiając dość licznej kadry, która by wiedziała jak to się robi, ponieważ nie było potrzeby organizowania czegokolwiek od podstaw. Prowadzenie przedsiębiorstw zamieniło się w cargo cult. Objawy tego kultu znamy z obu stron – pracownicy oczekują, że przyjdą na gotowe, biurwa podania na tacy długości buta, rozmiaru f… tymczasem stare przedsiębiorstwa, będące podstawą gospodarki, czyli MiŚie zamieniające raw materiał we wsad do montowni rozpadły się kiedy właściciel umarł, a majstry poszły do domu oczekiwania na krainę wiecznych połowów jesiotra. Widziałem zamykane z tych powodów przedsiębiorstwa całymi obszarami. Stos gruzów po nich pozostał, nawet odwiedzających kumotrów obwoziłem po takich widokach.

Obecnie sytuacja wygląda następująco.

Przychodzą zeki z oczekiwaniami cargo do młodego menadżera, który ma im do zaoferowania cult, ale cargo to nie bardzo. Wytworzyli więc mechanizmy obronne aby też za dużo nie dowozić – jak się bawimy w cult to proszę bardzo, pogadamy sobie przy sorgo. Albo przychodzą do młodego przedsiębiorcy i jest ta sama akcja, tyle że z poważniejszymi konsekwencjami dla stron. Zarówno młody menadżer jak i przedsiębiorca też jest wychowany w cargo cult i wydaje mu się, że powinien coś dowozić, ale dowozi cult. Wie że pracownicy coś też powinni dowieźć, ale nie wie co takiego, ponieważ nigdy tego nie widział. Obie strony są bardziej niezadowolone od przeciwnej i na takiej karuzeli wymieniani są menadżerowie, stawki spadają (mam przypomnieć proporcję zarobków w IT do mediany z lat dziewięćdziesiątych?! Jeśli się komuś wydaje, że kodoklepcom płacą dużo, to za moich czasów gobliny były straszniejsze, topory ostrzejsze, a łupy inną kostką rzucane), zeki mają pretensje do milenialsów, a starsi zabrnęli w cyniczny wyzysk, który i tak do niczego nie prowadzi (ale taki model akurat w ich czasach działał, więc perpetuacja do odcięcia, a odcięcie nastąpiło lata temu i nie dostają cargo choć akurat oni nie dowożą cult i dlatego się trzymają na nogach – to są ci wąsaci Janusze, u których nikt nie chce pracować, ale ktoś jednak pracuje).

Skoro wiesz lepiej jak ma firma działać to załóż własną i tak zrób.

Jeśli pokolenia zeków i milenialsów wiedzą lepiej jak zorganizować gospodarkę to niech sobie ją zorganizuje. Tyle, że akurat oni nie mają wyboru. Nie ma znaczenia czy wiedzą lepiej. Jak sobie nie zorganizują to nikt za nich tego nie zrobi. Pomijając jakiś tam margines przechowujący prastarą wiedzę nie jest to powszechnie przeniesiona między pokoleniami umiejętność, gdyż nie była potrzebna. A działać będą w otoczeniu własnym z taką cechą (którą podziwiam), że przy każdym issue nie rozwiązanym w terminie jest rzucenie grabek. Jeśli biurwie się wydaje, że milenialsa czy zeka da się nękać kontrolami to się bardzo zdziwi – otóż taki rozłoży ręce i wyśle na najbliższe drzewo. Karać? No dajecie – a co można zabrać tym, którzy nic nie mają i niczego się nie spodziewają mieć? Jeśli zamawiającemu się wydaje, że można ich nękać karami umownymi i siądami do wymuszenia wykonania przez dołożenie do interesu – no to też są coraz bardziej zdziwieni zamawiający, że przy jakiejkolwiek obsuwie, niezależnie od przyczyn grabki lecą na glebę i można sobie chcieć. Uprawianie cargo cultu przez kilka pokoleń doprowadziło do sytuacji, w której korelatory wymarły, a zasilania nie ma. I wzbudzanie jakimkolwiek aparatem nie spowoduje, że oczekiwania zostaną spełnione. Spodziewam się więc, że te dwa pokolenia doprowadzą do resetu oczekiwań. Ponieważ same wobec siebie ich nie mogą zrealizować, więc nie będą ich realizować wobec gerontów. Pozory owszem, ale koncepcja przymuszenia ich aparatem do dokładania mocy trafi w próżnię.

Nie sugeruję żeby wyobrażać sobie mielnialsów i zeków jako niezaradnych – to nie jest tak, że snowflake się popłacze bo ktoś ma oczekiwania. Sugeruję raczej wyobrażenie, że jeśli z jakiegokolwiek powodu (zawinionego przez nich czy nie) coś pójdzie nie tak, to oni nie dołożą do realizacji. Zwyczajnie powiedzą “ssij” i niech się zawali. Bo dołożyć nie mają już z czego. Pozostaje przyjąć rzeczywistość do wiadomości. Działa to w obie strony – nie dowieziono to nie ma, a przyczyna dla której nie dowieziono interesuje ich o tyle, że mogą sobie o tym pogadać. Oczekujcie więc rozpadu wszelkich struktur, do jakich się przyzwyczailiście, ponieważ ich organizatorzy już nie żyją. A ostatnich widzianych żywych zabierała opieka społeczna, ponieważ gubili się we własnym domu. Kiedy ma się naście lat to nie można oczekiwać innego zachowania. Naście lat do setki.

 

Po tym przykrótkim^^ wstępie, kiedy to scharakteryzowałem młodą bohaterską kadrę (czyli raczej oczekujcie ludzi powyżej średniego poziomu rozgarnięcia, ale niekoniecznie roztropności bo to z wiekiem przychodzi) przejdźmy do kwestii tytułowej. Czyli jak prole się sami fokują. I jak dochodzi do tego, że istniejące Januszexy fokują prola, bo inne nie mogą przetrwać z powodu prola właśnie, a nie dlatego, że taka jest selekcja wąsatych Januszy z targetem na fokowanie. Będę uwzględniał własne doświadczenia w tym zakresie.

Mamy więc naszego młodego kumotra, przed trzydziestką. Brak wyniesionych doświadczeń z domu o tym jak się robi MiŚie czyli sytuacja medianowa – większość ludzi nie prowadzi przedsiębiorstw, więc nie wynosi z domu doświadczenia jak się to robi. Kumotr kończy kierunek techniczny, dostaje tytuł z tytułem, rusza robić zlecenia projektowe, wpada zobaczyć co tam w warsztacie potrzebne, dopasowuje do swoich potrzeb i budżetu, kupuje zestaw budżetowy na start i bohaterską grupą pod wezwaniem kumotr & rodziciel realizują pierwsze produkcje. Działa, nawiązuje kontakty, a ma dobre środowisko gdzie stare MiŚie już czują pismo nosem, że liczebność dźwiedzi w lesie spada poniżej poziomu zlecalności i klepiąc po plecach pomagają zorganizować infrastrukturę & zamówienia. Kumotr w roli korelatora robi pierwsze realizacje już z nałapanymi pod trzepakiem funflami i podejmuje decyzję godną programisty, że to tak się skaluje. Wbija na pół gwizdka do korpory po jakieś stabilne źródło dochodu, a przedsiębiorstw organizuje w sposób jedyny mu znany – korporacyjny. Z przekonaniem, że jeśli wyznacza kierownika to ten z racji mianowania na stanowisko ogarnie. Zapewnia im wszelkie sprzęt, wygody (kiedy przeglądałem stan zapasów i zużycia na parku maszynowym dostrzegłem niezasadną rozrzutność i niecelowość drogich zakupów), ale nie zwraca uwagi na kwalifikacje. Za to żyje w świecie Januszowych stawek będąc przekonanym, że po wyjęciu korelatora przedsiębiorstwo dalej będzie funkcjonować gdyż każdy zrobi swoją robotę. Płaci za dojazdy, ubranka, co się popsuje (szefowi się zepsuło jak go nie było – musi kupić^^) to od razu nowe dostają. Zestawy narzędzi z korporacyjnego katalogu (jak to Harnaś wziął do twardej ręki to klął w żywy kamień i przywiózł własne), a tymczasem prole pozostawione same sobie z funflem jako kierownikiem, przy braku kwalifikacji zaczynają degenerować nie tylko się, ale kierownika też.

Taka dynamika grupowa jest oczekiwana, dlatego do kierowania proletaryatem rzuca się starych przedsiębiorców, którym już nie chce się chcieć, ale ciągle mają w głowie cel (zrealizować robotę) w funkcji (liczyć każdą monetę wrzuconą w sprzęt i prologodziny względem uzyskanego rezultatu). Celem jest uniknięcie pętli degenerującej, żeby prole nie wymyślały sobie jak przedsiębiorstwo ma funkcjonować (nigdy żadnego nie poprowadzili z dodatnim netto) tylko słuchały się kogoś, kto już przeprowadził dowód wprost. Tymczasem u kumotra wystąpiły patologie, których ten nie znał, nie podejrzewał (bo i skąd miał o tym wiedzieć), a przedsiębiorstwo prowadził tak jakby działało dalej z nim na podłodze przez czas cały. Tylko je hołmofisował z korpory zamiast czuwać. Zaczęło tam więc dochodzić do przestojów, gdyż nie miał kto rozpoznać i rozwiązać problemów, a nawet jak komuś coś świtało to nie było rozkazu zajęcia się problemem i środków na to. Lepiej przecież sobie posiedzieć 8h nic nie robiąc. I firma powoli przepalała zaliczki na utrzymanie opieki społecznej dla proli, kumotr bohatersko korzystał z zysku wydając sos, którego jeszcze nie zarobił (bez zrozumienia, że ma zobowiązania, a nie zyski w danym momencie), a że okres produkcyjny był dość rozciągnięty to po pół roku takiej zabawy nie zorientował się, że jest nie tylko zanurzony, ale że jest całkowicie pod dnem.

Spotkaliśmy się na spędzie zse właśnie miesiąc przed osiągnięciem dna i śmiałe miał plany. A mi się już ckniło w korporze i od jakiegoś czasu szukałem sprzedawajcy. Tym bardziej, że przewidywałem jako korpora niebawem się zorientuje iż podniesiono dno powyżej poziomu wody, i bycie grubą rybą na nic na lądzie – trzeba łazić tak jak to robią MiŚie. MiŚie co prawda zwykły łazić pod nie i co najwyżej im uszy wystają, więc nie wszystkie przy tej wyporności potrafią łazić po suchym rynku (odessanym z gotówki w funkcji stóp procentowych && ciężarów danin && zaleasingowania pod korek jak w korporze), ale ja akurat mam dość balastu do zrzucenia, żeby sobie połazić. Słowo do słowa, podrapałem się po głowie i postanowiłem zabrać się na kolejną wycieczkę na koniec świata. Nie pierwszą w życiu. Katastrofa oczekiwana. 50% takich wycieczek mi się udaje. Popatrzyłem na zgromadzone skarby i uznałem, że w zasadzie mogę. Najwyżej nieco schudnę.

Od kumotrów dostałem potwierdzenie, że nasz bohaterski przedsiębiorca jest w porządku. Co prawda zaganiany i niezorganizowany okazywał się w praktyce, ale to dopuszczalne – młody jest. Stan zastany opisałem w poprzednich przygodach, przetestowałem płynność kumotra (okazała się pod psem, ale najwidoczniej jeszcze nie wiedział, że leży). Obejrzałem stan zapasów – wygląda jakby się starał, tylko nie wiedział jak to się robi. Na lokalnym rynku okazało się że narozrabiał i w toku wyszło, że zaczął się degenerować. Wprowadziłem plan naprawczy, ale teraz widzę, że bez głębokiej restrukturyzacji samego kumotra się nie obejdzie. Przywróciłem fabrykę do stanu przypominającego fabrykę, w zasadzie sam ją stworzyłem w przestrzeni zastanej. Ale żadne miękkie rozwiązania nie poskutkowały. Najwidoczniej kumotr na bazie doświadczeń własnych uznał, że nie zarabia (głównie przez własne bałaganiarstwo, co w przypadku przedsiębiorcy jest niekompetencją, ale zawsze można młodego przesunąć z przedsiębiorstwa na firmę, a jeśli dalej będzie się wykrzaczał to do zamrażarki na jakiś czas, aż dorośnie i coś w głowie zatrybi).

Prole same sobie sfokowały miejsca pracy nie dowożąc rezultatu. Nie mogły go dowieźć, gdyż nie dysponowały kompetencjami aby to zrobić, a kumotr żył w świecie funkcji korporacyjnych po stawkach bez świadomości, że w MiŚiu nie ma ślizgania się po piętrach korelatorów mianowanych i błyskawicznie braknie środków na takie zabawy, a “likwidacja działu” oznacza, że zleceniodawcy puszczą go w skarpetkach. Niby wiedział jak się przed tym zabezpieczyć, ale wiedzieć, a zrobić to dwie różne kwestie. Liczył na zorganizowanie kuli śnieżnej, ale odsysał niezrealizowane zyski na wyobrażenie tego, jak powinno wyglądać życie (nie rzucę kamieniem, sam tak robiłem jak byłem od kumotra młodszy i popłynąłem po całości, akurat na fali kryzysu i braku zamówień, więc bez podpadania klientom, ale wyłącznie dlatego że ich wymiotło). Bo to akurat w interesie proli jest podeprzeć młodego szefa, kiedy temu nie staje korelacji. Znajdziecie to w regulaminach predsiębiorsw przymuszonych do działania w warunkach zastanych, gdzie tak dobierany jest podkomendny aby wspierał dowodzącego rozwiązując napotkane problemy samodzielnie i zawracał głowę dopiero, kiedy już naprawdę nie ma pomysłu. Jednocześnie decyzje dowodzącego są konsultowane z wykonawcami tych rozkazów. W korporacyjnym waterfall lub w przypadku MiŚiów gdzie jest Januszowe przydzielanie funkcji po stawkach oczywiście nic z nikim nie skonsultujecie gdyż z definicji praca zlecana jest komuś, kto nie ogarnia, bo miał być tani. W rezultacie generowany jest bałagan na tym deficycie i sprawność całego przedsiębiorstwa przeżera stawki jakie można zapłacić ludziom ogarniętym, aby nie generowali problemów, których rozwiązanie jest niekończącym dosypywaniem do interesu (jeśli znacie narzekania przedsiębiorców, że dokładają do interesu to właśnie tak się to odbywa).

W branży produkcyjnej (maszynowej) każda działalność ma zysk właśnie z tego, że jak najmniej marnotrawi czasu, materiału i zbędnej roboty (tej słynnej pary w gwizdek), a to wynika z jakości organizacji. Ponieważ stanowiska organizatorów były poblokowane to nikt się tego organizowania (ze spięciem wszystkich wektorów takich jak koszty, produktywność etc) nie uczył i jakość obecnych kadr nie przystaje do potrzeb. Stąd niskie zarobki, padające pod byle podmuchem firmy i podobne wyczyny.

Inną zupełnie sprawą jest jak młodzież sobie z tym radzi. Otóż nasz wygadany kumotr, bohater tej opowieści jako że sprzedawca to użył narzędzia “nakłamać”. Rozumiem, że sprzedawcy opowiadają bajki klientom, taką mają robotę, od tego są. Ale opowieści dezorganizujące przedsięwzięcia klientów bulwersują, a opowiadanie bajek stronie technicznej odbija się od ściany. Kupienie sobie dnia czy dwóch kłamaniem jest może skuteczne w korporze, gdzie można się ślizgać, ale przeciwskuteczne pomiędzy przedsiębiorcami, gdyż oni wszyscy się znają i mają metody neutralizacji takich aktorów rynku, którzy nie dowożą. Nasz kumotr nie ogarniając swojego rzemiosła (MiŚiowania) zapuścił rozrachunek firmy na duże głębokości. Ponieważ szybko się połapałem w sytuacji, a później rynek już sam do mnie donosił (i dzisiaj znam kilku lokalnych grubszych miŚiów naszych dobrodziei) postarałem się mitygować działania kumotra, tak aby przestał kłamać patologicznie. Rozumiem, że można tego używać jako narzędzia, ale opowiadanie mi bajek i nierealizowanie prowadzi do scysji. Tym bardziej, że rygor w jakim działa powoduje, że jeśli nie ustawi się do pionu (i nie ogarnie) to możemy go położyć od strzała. A napodpisywał tyle zobowiązań, poręczeń i weksli, że strach się bać. Z tym że pracujemy nad tym, aby nie trzeba go było rozstrzelać – jedynie ustawić pod ścianą, żeby się sam ogarnął. Nie mamy aż takiej podaży przedsiębiorców, żeby ten gatunek na wyginięciu wystrzelać.

Sytuacja okazuje się dość zabawna (wiem, że przedsiębiorcom, którym narozrabiał nie jest do śmiechu i mu w końcu ktoś gnaty poprzetrąca razem z finansami na dekadę), ale podpadł błędami młodości (nie rzucam kamieniem, sam kiedyś dostałem skrzydeł to pierwsze zyski poszły na poziom życia, zamiast na zabezpieczenie pozycji, a później to już miałem soli na ogon nasypane to wiedziałem od której strony chleb jest posmarowany). Do tego ciężko byłoby czepić się pani dyrektorowej, bo ta go broni i powtarza jego bajki, no ale to akurat zaleta, bo dobra ślubna kiedy z podbitym okiem za chłopem staje, że ten nie pije i nie bije. No nasz akurat tylko kłamie i do tego bezcelowo (choć jemu się pewnie co innego wydaje). Na terapię go wysłać czy jak? Zabawność polega na tym, że spotykają się przedsiębiorcy i dyskutują jak tu młodego (który narozrabiał jak pijany zając w kapuście) dźwignąć z upodlenia. Miałem identyczne dyskusje w uk czy se i tam był omawiany rozbiór stanu posiadani, kontraktów i zasobów do ostatniej śrubki po pięć centów od dolara. Wyjątkowo łagodne środowisko jest w zastanym u kumotra klimacie. W krainach gdzie kwotę ograniczenia odpowiedzialności traktuje się poważnie (mniej lub bardziej) to po przekroczeniu limitu dostaje się od księgowego “no trading”, a w przypadku gdzie powagi jest nieco mniej to ostrzeżenie na piśmie i obowiązkowy donos do urzędu, żeby wymóc dodatkowe zabezpieczenia, albo przydzielić komisarza. Co najczęściej sprowadza się do szybkiego spotkania z syndykiem.

 

Zobaczymy jak sobie kumotr poradzi. Na razie ustawiony jest pod ścianą i zobaczymy czy stanie w prawdzie, wyprostuje się i dźwignie piwo, którego nawarzył to mu nawet pomożemy je nieść. W naprędce zostal sklecony plan awaryjny, gdyby się jednak nie porzucił złych nawyków.

Głupia też sprawa z doborem proletaryatu. Bo zeki i mielanialsi będą już w tej sytuacji, że będą musieli się wspierać. To że nie wiedzą jak się organizuje gospodarkę i będzie z tego niezły bajzel (to co jest obecnie to delikatny zefirek w porównaniu z huraganem jaki urządzą gdy zaczną sprawdzać wszystkie opcje aby dojść do tej, która działa) to oczywiste. To że starsze pokolenia nie oczekują od proletaryatu wsparcia, bo go nigdy nie miały to też oczywiste i doszło do patologii na rynku, w której zeki nie chcą brać udziału. Więc wąsaci Janusze też mają dni w kalendarzu do końca policzone – model coraz tańszej siły roboczej uda się tak jak ujemne ceny ropy na Kacapach – pójdzie wszystko z dymem i prole nawet nie spytają o straty własne, bezsensowną gospodarkę po prostu zaorają, a co dalej to się okaże po orce. Niby robię tu jakąś pracę u podstaw i rozgarniętym ludziom tłumaczę, że więcej od nich wymagam, ponieważ są ponad średnią rozgarnięci i mogą się zwracać z problemami dopiero, kiedy nie znaleźli żadnej przyczyny, którą potrafiliby rozwiązać, albo znaleźli rozwiązanie, do którego potrzebują czegoś ode mnie (pomysłu, narzędzi, części). Takie typowe oczekiwanie – przyjdź z rozwiązaniem problemu, naprawdę mam co robić. Co innego gdy przyjdzie ktoś mniej rozgarnięty. Takiemu się poświęca czas, wyjaśnia albo przydziela kogoś, kto wyjaśni, a ma tańsze prologodziny.

Pozostają ci poniżej progu oczekiwań (obawiam się że ten próg jest na prawo od średniej, a to bardzo źle wróży dla wszystkich na lewo od progu – nie znajdą miejsca w gospodarce zeków & milenialsów). No tutaj jest właśnie to fokowanie, tyle że samodzielne przez proli. To oni wytwarzają parę w gwizdek pozorując pracę zamiast zgłosić się z brakiem kwalifikacji w celu ich nabycia. Choć często nie wiedzą, że nie wiedzą i nie bardzo kto ma im na to zwrócić uwagę, co w takiej sytuacji czynić. Proszę sobie wyobrazić sytuację cargo-cult. Przychodzi prol, dostaje umowę (bo przecież taka teraz moda), dostaje narzędzia, fatałaszki robocze, robotę do zrobienia i nie dowozi, bo nikt nie stoi nad nim z batem, więc z automatu zamiast czymś się przyczynić, żeby ogarnąć sobie środowisko pracy, ułatwić, mniej namęczyć, więcej zrobić to zapada w sen zimowy. I tak z dnia na dzień pogłębia stratę, pensję dostaje, aż przychodzi dzień dostawy, a tu… nie ma cargo = dziękujemy, dobranoc. Nawet jak ma się szefa-gamonia, który czegoś nie ogarnia, bo przeskalował w zbyt duże przedsiębiorstwo coś co mu samodzielnie wychodziło w małej skali to nie zakomunikują, gdyż obawiają się że będą niepotrzebni. A przecież i tak na końcu do niczego nie są potrzebni, skoro nie jest dowiezione i szef raczej z własnej firmy się nie zwolni, za to jak braknie w misce to pracowników na pewno. Ta sytuacja nie jest specyficzna dla jakiegoś rynku, widziałem to na produkcji w kilku krainach i to zawsze jest ten sam model.

-czemu nic nie robicie?

-a bo nie dowieźli, nie zorganizowali, bo nie wiemy;

-to może popchnijcie, żeby dowieźli, zajmijcie się czymś innym, dowiedzcie?

-aaa, eee, yyy?

Taka próba kontaktu z obcą cywilizacją. Parogwizdkowym cargo-cultem.

Tutaj wracamy do kwestii “o tym później”. Korpora zwyczajowo uzupełniała braki we własnej strukturze wykonawczej wykupując MiŚie. Bo te MiŚie dowoziły, były zorganizowane, szef zostawał menadżerem, przejęcia miały różny charakter. Zazwyczaj związane były z wkręcaniem MiŚia na takie układy, takie obroty i taki rynek, żeby sam nie dźwignął i musiał się przyłączyć. Czy to przez przejmowanie dostaw, odbioru, zawężanie produkcji (specjalizacja). Jeszcze niby się to zdarza, ale od jakiegoś czasu korpory wolą mieć samodzielnego dostawcę i przepłacić. To nowa sytuacja (no nie taka nowa, kiedyś tak rynek funkcjonował i skamieniałości tego są częste choćby we Włoszech), ponieważ przedsiębiorstwa w zasadzie nie da się sprzedać. Taka skarbonka się z tego robi, studnia bez dna. Przyczyną tego jest obecna doraźność przedsiębiorstw. Zeki czy milenialsi otwierają je do wykonania kilku operacji (czasem jednej) i idą w plajtę. Znowu wykupienie długo funkcjonującej firmy z majstrami też jest bezcelowe, bo majstry są w wieku, gdzie już im się z Bogiem jednać i kostuchy wyglądać, więc wykupione ani nie przyspieszy, efektywności nie zwiększy, perspektyw nie rozwinie. Raczej się zwinie. Dodatkowo parku maszynowego ci co potrzebują mają ile chcą, to wykwalifikowanych organizatorów takich specjalności brakuje, ponieważ… oni mają własne MiŚie i wcale nie chcą się rozwijać, osiągają pułap taki, że im wystarcza i z doświadczeń zebranych od starszyzny wiedzą, że ekspansja do niczego nie prowadzi, a z małego łatwiej się zwinąć w razie pierwszych oznak huraganu i strata mniejsza.

Ot takie niby dziwaczne czasy, ale przecież boomersi w takich warunkach zostali tym, kim dzisiaj będą zmuszone zostać zeki i milenialsi. A że potu i krwi się przy tym uleje… zawsze tak było, nie ma co przy tym majstrować bo może polać się więcej.