Mainstream

A konia przebrano za wołu

Ciąg dalszy przygód przedsiębiorcy.

Sukces, na razie wątpliwy, na razie chwilowy, na razie metastabilny, ale wóz ruszył. Choć już pękały osie i urywało dyszel. Wróciłem na Północ, przejechałem się po bezkorkowych drogach, płaskich i niedziurawych, poleżałem w wannie z bąbelkami, zmiana ciśnienia z gór na morskie ćmi mnie we łbie. Zjadłem paskudne, północne substytuty paszy, aż mi się jeść odechciało, odwiedziłem przedsiębiorców posłuchać co tu kogo boli i jest wreszcie, po miesiącach czas usiąść do klepania guzików z literkami. Posłuchać grafomańskiej muzy i obsmarować świat, w którym orki nie są już takie straszne, topory nie dość ostre, a smoki… kto ostatnio widział smoka?!

Opowieść będzie zawierała wskazówki mięsne jak zarżnąć firmę, bo to że kumotra wyciągnąłem bootstrapem i na razie tylko tak, żeby mógł oddech złapać to raczej mu się trafiło. Sprawa była przegrana i jeszcze długo będzie bolała.

Jak to skomentował @blacha “nie wiedział jak to się robi, więc zrobił tak jak mu się wydawało” o naszym kumotrze – przedsiębiorcy. Kumotr zaczął podręcznikowo, projektował, ciął spawał, z ojcem sklecił, sprzedał – był zisk. Do tego momentu działa. To raczej powód dla którego większość firm, które widzicie że istnieją kończy na etapie garażu i poza garaż nie chcą wychodzić. Nie chcą, ponieważ oni wiedzą o firmach, których nie widzicie, gdyż wyszły z garażu i rynek śladu po nich nie zostawił. Wyjście z firmą produkcyjną z garażu na skalowanie nie jest proste, a nigdzie tego nie uczą – trzeba się nadreptać za tymi, którym się udało, a większość nie żyje, lub z przyczyn obiektywnych nawet jeśli to już nie długo. Kumotr oczywiście wziął się za skalowanie. Jak bardzo nie wiedział co robi to jeszcze ogarniam. Ale że ogarnąłem na tyle by ruszyło to i wzbudziłem panikę Harnasia, że zbójnicy takiego tempa nie wyrobią. A z drugiej strony obecni zbójnicy od Harnasia nie są na tyle kwalifikowani abym ich wyzyskiwał na podłodze w większej liczbie, a z trzeciej strony muszę doprowadzić do takiego porządku w produkcji, żeby można było wpuścić droższych zbójców, którzy nie będą tak pochłaniali atencji, a tacy byle gdzie nie przyjdą, a z kolejnej strony ten bałagan pochłania zasoby, które dopiero po ich zagregowaniu można przeznaczyć na zbójców droższych i podniesienie kwalifikacji obecnych. Strasznie dużo kwestii warunkowych i dlatego większość firm “tata inżynier & son” za nic nie da się wkręcić w opuszczanie garażu – na co komu utrapienia. Tutaj nie mamy jednak wyjścia, bo po pierwsze ten garaż jest nieco nadgabarytowy, bo do sufitu mam z osiem metrów (albo coś w okolicy, widlak jeździ na 4,5 więc powyżej 5 i tak mnie to mało ciekawi) miejsca tyle, że w piłkę można grać, a potencjał zamówień taki, że wydaje mi się iż miejsca zdecydowanie braknie. Braknie też mocy korelującej, kapitału etc. Wszystkiego braknie. Gospodarka deficytu kwalifikacji.

Nie było jednak różowo. Przeprowadziłem dowód wprost, gdzie zamówioną konstrukcję wykonaliśmy w niecałe trzy tygodnie mimo utrapień kapitałowych (nie ta kolejność materiału wjeżdżającego, brak elementów, elementy na raty, dostawy na raty) co zeżarło nam przynajmniej (łącznie) 4 dni robocze z tego na parę w gwizdek. To akurat jest do ogarnięcia wystarczającą nadwyżką płynności, ale zaraz pojawia się druga kwestia – typowa dla milenialskiego inżynierstwa. Otóż łune młode inżyniery za dużo miały stosunku z komputerem i ich projekty wyglądają jak bałagan młodego programisty – brak struktury, brak planu, dowolna zmienność ficzersów i nierozumienie zależności czasowych. Wiem że program da się podłubać i od razu zrobić patcha, ale na rzeczach materialnych proces nie jest liczony w milisekundach i trzy różne specyfikacje do jednego produktu wywalają error po dwóch tygodniach dopiero na montażu konstrukcji. A jeszcze przecież w procesie produkcji jest co ssspppi… a do tego przeciążanie korelatora produkcyjnego robotą powoduje, że mi się już cyferki i zamiary mieszają we łbie tak że dodawanie jest skomplikowane, a w skrajnych wypadkach nawet mierzenie – jedna sobie piszę, inne odczytuję, tak że sam z siebie mam polew. No ale jak się w miesiącu przerabia średnio 250tyrkogodzin przy cięższym żelazie to można o delikatnym przeciążeniu wspomnieć. Czyli zamiast jak koń musiałem to bootstrapować jak wół.

Muszę więc naszemu kumotru poukładać projektowanie tak, żeby się nie zajmował duperelami. Myśmy to naprawdę kiedyś na kartce potrafili zrobić bez komputera, ostatecznie przydawał się papier milimetrowy. Jak dostaję rysunki wykonawcze od bardzo starych inżynierów (takich jak Misza) to wyglądają niczym szkic na żółtym papierku, ale zawierają wszelkie informacje konieczne i nic ponadto. Kumotr zaś wypluwa mi dokumentację hurtowo, tyle że bez hierarchii wymiarowania i ze stosem niepotrzebnych oznaczeń w miejscach gdzie akurat szukam innych informacji zgodnie z hierarchią. Za tę hierarchię nas w szkole bili po łapach i rzucali grubszym słowem. Czyli ograniczenie liczby istotnych informacji jest konieczne (wiem że pozostałe też są konieczne, ale do projektu do podstemplowania, więc można je sobie zrobić po fakcie na bazie tego co wyszło, i tak nigdy, nikogo to nie zainteresuje, to zwykłe piszpaństwo, biurokracja parogwizdkowa, dupogodziny projektowe do archiwum).

Następnie muszę kumotrowi ograniczyć liczbę klocków jakich wolno używać na produkcji, oraz dodanie cech charakterystycznych aby nie budziło wątpliwości ich rozróżnianie (czyli cech nieistotnych w produkcji jak łuki zamiast łamań na pewnych krawędziach w celu odróżnienia na pierwszy rzut oka jednych detali od innych prawie identycznych, gdzie akurat kompiuter zadał rozstaw otworów przesunięty o pięć milimetrów, co ma uzasadnienie takie, że konstruktor nie miał pomysłu więc mu maszyna zrobiła “dobrze”). Harnaś też drze się o standaryzację. @blacha więc przyjął, że standaryzacja zostanie tam wprowadzona choćby kijem. @blacha robi mi za terapeutę na tej wyprawie, tak żebym miał komu opowiedzieć co tam się odjaniepawla i jest lepiej niż zorientowany. Kabaleki do akumulatora na 1600A są już na stanie, więc w razie czego zapnie się konstruktorowi akumulator na… i zmusi do współpracy z rzeczywistością.

Przyjmuję do wiadomości, że czasem się oczywiście nie da i proces naprawczy wymaga działań niestandardowych, no ale to wyłącznie w przypadku kiedy nie było lepszego pomysłu, a nie jako standard. Bo taką produkcję, gdzie identycznie wyglądają detale różniące się o pięć milimetrów przy tolerancjach tego samego kalibru to można sobie robić na aerospace, gdzie każdy duperel ma plombę ze świstkiem kto on jest, gdzie ma być i siedem pieczątek z trzech instytucji, że to dobre jest, prześwietlone i cmm zaświadcza. Na końcu i tak się te detale montuje w samolocie młotkiem (tyle że gumowym i przez deseczkę – na przykład płytę grodziową za pilotem), a później dowala nitownicą, no a tutaj jak przyspawam to palnik jedno zostaje, żadnych duraluminiowych nitów do rozwiercania nie będzie.

Śmiesznie już było, teraz straszno. Bajzel w firmie obrazem stanu umysłu przedsiębiorcy. To jak kumotr sobie wymyślił skalowanie przedsiębiorstwa było w poprzednich odcinkach, w skrócie – umyślił sobie korporę typu Januszex czyli proloodpad z pośredniaka. Bo wszystko działa w garażu jak osoba wykonawcza sama sobie narysuje i wykona, ale jak zatrudzeni nie mają kwalifikacji do czytania rysunku (a rysunek do czytania to trzeba jeszcze zrobić, bo autowymiarowanie robi najwyżej bałagan, niby bym do tego posadził studenta, ale kumotr młodszy to mi objaśnił, że są do tego moduły w programach, żeby robiły to samo – kolejna małpia robota zautomatyzowana, słusznie; teraz tylko musi te moduły kupić). Z kronikarskiego obowiązku nadmienię, że Svensosny potrafią jeszcze głupsze rysunki wypuszczać, gdzie wymiarują nie od krawędzi do krawędzi rozmiar “blaszki z dziurką”, ale zadają jej łuki na krawędziach i wymiarują od końca do końca łuku – resztę należy odgadnąć^^

Skutki gamoni nieumiejących zorganizować produkcji i szefa, który nie wiedział, że nie potrafią sprzątamy do dzisiaj. Za to paplać jedni i drudzy umieli pierwszorzędnie. To że sprzedawca cygani klientów jakoś ścierpię – taką ma robotę. Ale to że wykonawczy cygani sprzedawcę, a sprzedawca nie ogarnia że mu się pierdoły opowiada jest nie do przeskoczenia. Powstało więc przedsiębiorstwo z mchu i paproci, no i ten mech teraz zrywamy, a paprotki wycinamy. Konsekwencje finansowe się jednak za tym ciągną i może dobrze.

Firma stanęła na krawędzi upadku i dała zdecydowany krok naprzód. Brakło wszystkiego, karty poblokwane, dostawcy obrażeni, płynności brak. Dokończyliśmy na krechę robotę w trzy tygodnie, na montażu pasowała jak klocki lego więc montaż zamknięty błyskawicznie i od klienta zaszła kasa. Kumotr zaś, nieogarniający że samochód najpierw trzeba tankować, a potem wybierać się w drogę nie wpadł sam na to, że pierwsze co to musi z papierem w zębach lecieć na działy i łupem obdzielić. Najwidoczniej niedoświadczony – pierwsze co jak mam sos to lecę rozliczyć wykonawców, bo od tego zależy moje dalsze funkcjonowanie, jakiekolwiek problemy w tym punkcie bolą później bardziej niż dowolne inne, bo ustaje continuum. No a kumotr nie ogarnął, typowo jak menedżer z korpory uznając to za trywialne detale. Faktury za serwisy widlaków niepopłacone, paliwa do widlaków brak (nie wszystkie mam elektryczne, cięższy na kalorie musi jeździć), krecha na dwa miesiące, lokal od pół roku nieopłacony, a ten się innymi sprawami zajmuje. To mu korporacyjnie odciąłem – nie posmarowane, nie jedzie. Była konsternacja, było kombinowanie, no ale jak się nie opłaca ciężkiego sprzętu na produkcji to można sobie żelazo nosić na garbie i ciąć brzeszczotem. Przytomność wróciła po 48h, że jednak działy wykonawcze karmić trzeba kiedy już jest czym, a po to żeby było to my tu właśnie kumotra na stanowisku dyrektora trzymamy. Wódz ma na każdej wyprawie wykazywać, że łupy są bo przecież los jego od tego zależy. Bo co to za wodzowowanie bez Indian?

Na takie dictum kumotr wziął i się poskładał psychicznie. Okna do skakania nie ma, ale wykazał, że mu się chyba nie chce chcieć. A jak wodzowi się nie chce wodzować to legiony sobie zaraz inszego cysorza wyszukają, bo barbarzyńców zamożnych łupić trzeba, takie mamy rzemiosło. Kto tam wodzował będzie nie ma znaczenia – ważne żeby do łupów prowadził. Bo przecież naharowaliśmy się jak woły wyłącznie pod takim rygorem, że będzie łup. Skoro już jest to najpierw trzeba woły ozłocić. Coś czuję, że trzeba będzie tę restrukturyzację dopiąć do końca tworząc radę nadzorczą, bo kumotr szafuje łupem niezdobytym i dzieli skóry na dźwiedziu, a to oznacza, że trzeba mieć wgląd w rozrachunek, żeby czuł bat na plecach i akademię głupich kroków porzucił pod gradem pytań “a na wuj to?”. To zazwyczaj działa, że jak decydent ma się tłumaczyć z nietrafionych decyzji (na przykład zamawiania zbędnego materiału przy niezamawianiu potrzebnego do bieżączki) to mu się więcej warstw korelacji załącza i myśli dwa razy. Jak Żyd oglądający monetę z każdej strony. Bo tego rynek wymaga od prywaciorza – żeby celowo zarządzał zasobami, do trwonienia dobra mamy kombinaty obecnie korporacyjne i pięć instytucji od siedmiu pieczątek.

Skoro kumotr się poskładał to popatrzyłem w rachunki, porachowałem jakie odpisy muszę zrobić, stwierdziłem że w zasadzie mogę i stop loss. Pogadałem z klientami których do białości doprowadził (bo kumotr spalił lokalny rynek z paragrafu “pierwsze przedsiębiorstwo nie wyszło”), a którzy nie bardzo mają wybór dostawców i chętnie z nami pogwarzą o rozwiązaniu tych bolączek. No i dopiero wtedy mu zaciągnąłem SL. Ale jak zobaczył wyliczenie ile co w firmie kosztuje, oraz jak szybko musi zarabiać, żeby to miało ręce i nogi, to dotarło. Dotarło że robienie czterech zleceń przez rok (niezależnie od exkiusów jak do tego doszło) przy możliwości zrobienia jednego w miesiąc, przy koszcie infrastruktury etc nijak nie mogło mieć sensu. Dotarło, że skalowania nie robi się tnąc koszty na pracy tylko tnąc obciążenie korelatorów tak żeby mogły obsłużyć wolumen. No i chyba się pozbierał po tym katharsis. Nie cisnąłem go szczególnie, tak żeby pot po d się lał, ale nie krew (wszak wódz na wyposażeniu Indian rzecz konieczna) i jakoś zaczął trybić.

A tak – bo rynek ma metodę na przedsiębiorców. Dość prostą, faszeruje ich marchewką i wpycha w coraz większą liczbę zobowiązań przyszłych, do zrobienia, do wykonania, tak żeby z tej spirali nie dało się, ale i nie chciało się wyjść. Cała gospodarka funkcjonuje na tym, że są perspektywy, a przy skalowaniu zobowiązań jest tyle, że wyjść można wyłącznie z minusem. Jest więc rosnąca ilość marchewki (sprzedaż), ale i rosnąca (szybciej) ilość bata (sprzedałeś to dowoź!) bo skoro umiesz dowozić to teraz już musisz wozić^^

Mamy więc spółdzielnię udającą spółkę, będącą Januszexem próbującym dać się zapiąć na smyczy korporze, bo przecież kumotr jedną nogą w korporze. Poszliśmy też z Harnasiem posłuchać jakie propozycje mają inne wodze, które z naszym (podpadniętym lokalnie) gadać nie chcą. Nie chcą bo w ich doświadczeniu taka młodzież przychodzi i odchodzi nazbyt ściemniając na rynku, a to jednak jest techniczna część rynku i łgarstwo tu nie przechodzi gdyż rezultat jest materialny. Kumotr co prawda jęczał, że to się nie opłaca dopinać bo klienci są wkurzeni i pewnie nie zapłacą, ale uspokoiłem go, że powinien wyrazić radość iż pozwalają mu dokończyć, bo jakby taki bajzel odstawił w normalnym kraju to by mu kazali to wszystko zabrać, wypier… i jeszcze obdarli urzędowo do kości. Dalsze funkcjonowanie wodza jest więc banalne – ma targety sprzedaży ustalone na posiedzeniu w styczniu i musi je wykonywać, a na tę chwilę ma zaległości na blisko dwa miesiące. Rozumiem, że nie było sensu się pchać w sprzedaż skoro nie dowoził, ale teraz skoro dowozi to musi sprzedawać. A jak zacznie sprzedawać to musi skalować przedsiębiorstwo co oznacza mniejsze marże z większego wolumenu. Taka niekończąca się historia. Cwaniak myśli, że jak dowali duży kontrakt to będzie miał dzwonek, ale niestety nie – jak stachanowsko przekroczy normę to mu się targety podniesie, bo na ogarnięcie takiej produkcji będzie musiał rzucić więcej majstrów, więcej maszyn, więcej garaży i kula śnieżna będzie rosła. Sam chciał skalować, sam wyściubił nos z garażu – witamy na rynku, jedyny kierunek jest do przodu. Taka pułapka na przedsiębiorców^^

Właśnie dlatego zawsze staram się wykolejać MiŚia jak mi rośnie za duży. Bo z większym MiŚiem tylko więcej tańcowania, a do Ś to trzeba kilku zainteresowanych żeby bajzel ogarnąć. Techniczny autokrata tego nie zrobi, widziałem wielokrotnie takie zapędy i to nie jest dobry pomysł. Niszą technicznych jest coraz większa specjalistyczność produkcji (wcale nie zawężanie do specjalizacji, ale o tym za chwilę). Wraz ze skalą po szerokości (a nie złożoności) rośnie liczba potrzebnych korelatorów miękkich i gdyby techniczny miał taki cyrk prowadzić to będzie to już wyłącznie przekładanie papierów zamiast wyzyskiwanie kompetencji.

Przechodząc do kompetencji. Z Harnasiem usiedliśmy do stołu z przedsiębiorcami, co kto ma, co może, co by zrobił. Przedsiębiorcy już się zorientowali, że przywiozłem park maszynowy i kompetencje do rzeczy jakie potrzebują, ale już nie robią bo wyeksploatowali kompetencje z rynku i nie ma kto robić (dla firm garażowych za poważny sprzęt aby się w taki ładować, więc lokalne garażowe MiŚie nawet jeśli potrafią to ani im w głowie dowozić na własnym ryzyku taką produkcję). A że nie ma się gdzie kształcić bo nikt nie dowozi, to kompetencje w okolicy zanikły i trzeba importować. Sytuacja jak na Północy naście lat temu – ostatnie dinozaury co to wszystko zbudowały na wydobyciu pracy ze złoża proli ani myślą, że za kilka lat będą w wieku uprawniającym do pierwszych objawów starczych i gubienia się we własnej firmie, złoża proli z kwalifikacjami wyczerpane, marże na produkcji z niskimi kwalifikacjami oscylują poniżej opłacalności, cisnąć nie ma kogo, a kadr następców nie wytworzyli. Bo oni tam w ogóle zapomnieli wytwarzać kolejnych przedsiębiorców tak jakby chcieli żyć wiecznie. Dokładnie tam samo zarżnęli sobie rynek w ch, jap, se i uk. Tylko tam jeszcze mogli liczyć na importowanie prola, a w Europie środkowej & Afryce się to nie uda z bardzo ważnego powodu (nawet jeśli jest na to potencjał). Wszyscy ci przedsiębiorcy przeszli trening lat 90tych. Było ostro, zjadali się nawzajem i nigdy nie nauczyli się budować grup, ponieważ tort był zawsze za mały, za to pola wydobycia pracy nieograniczone. To kapitał był drogi i dominujący. I oni dalej tak żyją kopiąc pod sobą dołki nie umiejąc zagrać w grupie w otwarte karty podając je sobie wedle potrzeby pod stołem. Tymczasem ja mam doświadczenia z rynku, gdzie zmowa jest standardem do tego stopnia, że nie trzeba się zmawiać, jest to odruch grania w interesie grupy (gra przeciwko członkom grupy sprowadza się do wykazania kto ma dłuższego i wykupienia z obsadzeniem pokonanego na łańcuchu jako menedżera, ale nie żeby go zarżnąć i spalić korelator). W tę spiskującą ciżbę wjedzie niebawem anglosaska sitwa, która będzie robiła kontrakty na odbudowę resztek Ukrolandów i rozegrają ich jak dzieci. Dokładnie tak jak po odstrzeleniu Kaczki Niemcy zrabowali poliński budżet na podatkach & kredytach, a Svensony tak zagmatwały rynek energetyczny, że Polin płaciło im za to, że wysyłało im prąd.

No i okazało się, że lokalni przedsiębiorcy nie bardzo wiedzą jak konstruowane są firmy konstrukcyjne. No i że w nich potrzebni są konstruktorzy. Dinozaury są przyzwyczajone, że na rynku prol jest, ale akurat takiego prola nie mogą doprosić się nawet w korporze, tylko że dinozaury nie prowadzą takich przedsiębiorstw (ze złożonością techniczną) i nie wiedzą, że to właśnie kadra techniczna, a nie kapitał w tym kosztuje. Korpory już się obcięły, że park maszynowy można kupić, ale bez kadry technicznej jest to liability, a nie asset. No a kupić kadrę wcale nie jest prosto. Ta część dinozaurów, która jeszcze w tym działa podpiera się na ostatnich, pracujących w zawodzi dziadkach. I kumotra naszego umiłowanego też przestawiam na takie myślenie, że tym razem chleb jest posmarowany z innej strony. Bo już to przerobiłem w dwóch krajach i demoludy czeka dokładnie ta sama historia, z tych samych przyczyn. Tylko będzie szybciej i boleśniej bo żadnego znieczulenia importem kwalifikowanej kadry technicznej z rozbitych rejonów przemysłowych nie będzie. Nawet Koreańczycy już się połapali, że jak chcą w Polin robić remonty ciężkiej trakcji to muszą przywieźć Koreańczyków, bo na miejscu jest teoretyk, a praktycy mają własne przedsiębiorstwa i takie doraźne interesy mają w poważaniu (bo przecież jak już dźwiedziowi łapy opadną to nagle budżety na remonty MON obetnie, bo MONowie obetną inne Ministerstwa Pilnych Wydatków).

Harnaś docenił punkt widzenia, celowość pracy u podstaw oraz metodę. Bo metodę mamy sprawdzoną. Selekcja prola tak, żeby w miarę kompetencji zarobił na właśnie narzędzia, później maszyny, a później żeby można go było wstawić do własnego garażu gdzie będzie coś dłubał bez dozoru i miał swobodę czy dłubie dla nas bo się opłaca czy też sobie rzepkę skrobie. Bo po pierwsze odciąży nam moce korelacyjne, a po drugie jak wysycą okolicę to będą tani. Bo taniość w krajach nazbyt uprzemysłowionych oznacza, że techniczni co prawda nie zarabiają jakoś epicko dużo w proporcji do pozostałych (choć w proporcji do innych krain tak to wygląda bez uwzględnienia kosztów życia), ale infrastruktury jest więcej i lepszej jakości co oznacza proste drogi, sprawne instalacje, lepszy serwis, mniej awarii, nowszy sprzęt i w rezultacie ogólny wzrost dobrobytu. To jest właśnie to skapywanie dobrobytu z góry. Co najśmieszniejsze to marże w Europie Środkowej & Afryce pozwalają na to, ale są przepalane przez dinozaury na braku organizacji i tanim prolu, którego trzeba więcej bo ma ograniczone kompetencje i trzeba dołożyć mocy korelującej oraz poprawek. W rezultacie na to samo musi się napracować więcej ludzi przez więcej czasu trwoniąc więcej zasobów.

Jednak na tę chwilę kraje nazbyt uprzemysłowione wkręciły demoludy w industrie4.0 i opowiadają im bajki o robotyzacji sprzedając linie produkcyjne. Nikt się po głowie nie podrapał dlaczego sprzedają zamiast sami używać? Że coś tam nie zagrało? Że do obsługi tych linii potrzeba kadry technicznej która kosztuje jak koks do huty? Że przywalenie ramieniem robota w cokolwiek i rozkalibrowanie serwa wymaga homo sapiens, który byle czego nie je, że tego nie naprawia się młotkiem i przecinakiem “jakoś to będzie”? No i że tej kadry nikt nie ma w dostatecznych ilościach więc pozbywa się nadwyżkowych względem zdolności obsługi linii? I że im brakło tej kadry mając jej import z demoludów? I że jak zarobaczą pierwszy rachunek za serwis oraz koszty przestoju to z butów wyskoczą? A kształcenie tej kadry będzie kosztować właśnie tę linię, którą mają w kredycie? I ona pójdzie się paść, a dopiero przy czwartym podejściu będzie wystarczające wysycenie o ile wykształcą? I że ci co to ogarniają to za bezdurno robić nie będą?

Śmiesznie jest. Rynek o coraz większej złożoności przy degradacji kadry zarządzającej. Jaka piękna katastrofa.

Przygody mam nadzieję będą trwały, jak znajdę czas to coś skrobnę. Z kumotra mam nadzieję wyrzeźbić dyrektora na czasy jakie nadchodzą, a nie na takie co były. Więc będzie musiał nauczyć się oszczędzać moc korelacyjną, delegować zadania i operować przedsiębiorstwami porzucając zaprzeszłe koncepcje o poganianiu tanich proli batem.