Mainstream

Bezskuteczność skutecznego egzekwowania podatków.

Klickbajt pod czytankę – politycy są ostatnim zawodem pilnującym oczekiwanego od nich etosu pracy. Pomniki im stawiać!

Totalitaryzm w nakładaniu podatków w walucie okazuje się bezskuteczny z prostego faktu, że pobierający haracz nie bardzo chce konsumować dostarczane usługi. Bo czymże jest nałożenie ileś tam procentowego (przyjmijmy dla wygody 50%) podatku na usługę rikszarza? Oznacza to, że za każdego przewiezionego pasażera trzeba przewieźć jednego urzędasa. Albo urzędas może wydać komuś innemu talon na tę taksówkę i samemu odmówić sobie wożenia tyłka. Podatek od usług domowych? Podatek od horoskopu dla cziłały?

Tekst będzie o tym jakie potrzeby realizują podmioty lewa międzynarodowego i dlaczego system fiskalny jest przeciwskuteczny, ale oczekiwania jakie wobec niego stoją były zasadne i skutecznie realizowane (wszak państwa jakieś tam sobie istniały, a nawet powstawały).

[Streszczenie. Ile usług manicure konsumuje urząd? Ile usług psychoterapeutów? Jak więc odstawiać kontyngent takich usług do urzędu? Po co to w ogóle fiskalizować? Czy aparat potrzebuje usług transportowych? A jeśli tak to czy podatki można przeliczyć rzeczowo, że jeśli wynoszą 50% to 20h tygodniowo usługi są wykonywane na rzecz aparatu i jeśli w tym czasie nie wykorzysta to najwidoczniej nie potrzebował? Ponieważ taka jest sprawność podatków w środku rozliczeniowym – wykładniczy wzrost cen dóbr potrzebnych JIT w proporcji do pozostałych, nałożenie 500% podatków od horoskopu dla świnki morskiej raczej nie przyczynia się do budowy mostów?]

Niezależnie od tego czy zakreślimy cele istnienia abstraktu minimalistycznie (monopol na przemoc lewiatana) czy też lewacko (robienie wszystkim dobrze) to na samym końcu sprowadza się to do kwestii komu zabrać i komu to zagrabione dać. Kłopocik zaczyna się kiedy biorca wcale nie potrzebuje tego co zagrabił. Przypomnę strukturę logiczną przestępstwa – jest to takie działanie, którego korzyść dla biorcy jest niższa od straty dla ofiary. Czyli jest to termodynamicznie niesprawne i dlatego kradzież potępiamy. Gdyby z kradzieży korzyść była wyższa niż strata ofiary to byłoby to obowiązkowe i wszyscy byśmy się wzajem rabowali z racji pomnażania dobra w momencie popełnienia. Tak się jednak nie dzieje – dobra nie spawnują się w momencie popełnienia występku i dlatego czyny owe są ganione.

Jeśli zaś występnik w czasie dopuszczania się jeszcze sam sobie zaszkodzi to pozostaje nazwać to wyłącznie głupotą. Która nie jest ścigana tylko dlatego, że w przypadku działań nieracjonalnych pozostaje rozłożyć ręce i zlitować się nad zwierzęciem.

Od czasu do czasu z powodu narastających zmian otoczenia w wyniku prowadzenia przeróżnych działań mających na celu brania Ziemi w posiadanie (niektórzy snują już plany rozciągnięcia tego na nieboskłon, choć na razie rachunek energetyczny mówi stanowcze nie) dochodzi do Talebowych prób regulacji i klifowego załamania sytuacji indyków regulujących. Od czasu do czasu gilotyna urządza święto dziękczynienia i po przejściu klifu pozostali bawią się dalej. Chwilę to zajęło pomiędzy upadkiem Rzymu, a renesansem, ale lewa strona wykresu uczy, że da się.

Oczywistą oczywistością jest, że do podtrzymania abstraktu trzeba coś tam skonsumować, a odkąd wdrożono merkantylizm środkiem rozliczeniowym jest coś innego niż przedmiot konsumpcji. Jednocześnie zachował się atawizm epoki państwotwórczej o progresji podatkowej. Warto zwrócić nań uwagę z tego powodu, że jest to oczekiwanie powszechne w strukturach społecznych homo sapiens. Jest ono całkowicie oderwane od kultury czy cywilizacji. Najwidoczniej jest to przystosowanie ewolucyjne do tego stopnia iż jest związane z zachowaniami godowymi i oczekiwaną długością życia stron układu. Można podejrzewać iż ten mechanizm jest jakoś istotny dla populacji, a jego załamanie nastąpiło wraz z merkantylizmem.

Rzućmy okiem na to, czego populacji wyrażającej bądź nie jakieś aspiracje polityczne wobec innych populacji wyrażających potrzeba. Trzeba wypić, zakąsić, utrzymać jakąś infrastrukturę (dachy nad głową, środki produkcji – pola, lasy, ścieżki przepływu stad czy innego cng aby gołąbki same wpadały do gąbki) i wystawić na świecy gęsi jakieś aby ostrzegły gdyby ktoś niecnie na dobra owe czyhał. Przed wprowadzeniem merkantylizmu było to rozliczane wprost (co widać w systemach “podatkowych”). Nakłady na ów abstrakt były dzielone kontyngentem i zawierały ryzyka. Dostawcy kontyngentu “wojowanie” mieli takie ryzyko, że stracą kapelusz albo but, za to dostawcy żywności odstawiali po prostu część żywności i ich ryzyko było takie, że nie będzie im lepiej. Ale też jednym brak kapelusza albo buta mógł doskwierać, a drugim brak perspektyw. Jeśli zaś potrzebne były usługi transportowe to w ramach “podatku” właściciel wozu miał obowiązek kilka dni odsłużyć tym wozem usługi transportowe.

Z przyczyn najróżniejszych te obciążenia były zmienne – dostawcy przemocy mogli stanąć w obliczu nazbyt częstych odwiedzin niezapowiedzianych i uważać swój wysiłek za nazbyt krwawy, za to dostawcy żywności iż nazbyt dużo w ten czas rosnącą liczba zbrojnych konsumuje, a posiadacze wozów czy warsztatów, że za dużo trzeba robić. Jedynym sposobem zwiększenia podaży była ekspansja liczby ludności dysponująca danymi środkami produkcji.

To dość racjonalne aby fabryka uzbrojenia w ramach podatku odstawiała na magazyn środki rażenia, rolnicy żywność, a firmy transportowe usługi. Progresywność jest dość oczywista – osobniki zbrojne dysponują zdolnością polityczną, ponieważ to na nich ciąży ryzyko, że w razie W coś im urwie. W obliczu merkantylizmu doszło do zmian. I populacja chyba się do tych zmian nie przystosowała gdyż najwidoczniej jest to ślepa uliczka tokenizowania wkładu. Rzućmy okiem jak do tego doszło.

Ze względu na rozwój produktywności (organizacja sposobu wytwórczości, później wykładniczo na paliwach kopalnych w kontekście wymóżdżenia silnika) przy równoczesnym zastoju w środkach rażenia

[Zastój w środkach rażenia łatwo spostrzec, gdyż najazd barbarzyńców potrafił wyludnić obszar, a w czasie wojen od epoki merkantylizmu do dziś nigdy nikomu nie udało się nawet w sposób planowany wytrzebić ludności na obszarze – proporcja środków rażenia względem liczby koniecznej do zgładzenia wskazuje na zastój, a nawet spadek efektywności pracy środkami w dyspozycji.]

dominującym w relacjach stał się stan środków w dyspozycji do rozdania. Wpłynęło to na struktury polityczne (mimo prób mitygacji absolutyzmem, obecnie totalitaryzmem fiskalnym) ale nie zmieniało pewnego, dość oczywistego faktu. Otóż do realizacji zadań w populacji mamy wyspecjalizowane jednostki o zupełnie rozbieżnej formacji psychologicznej. O ile mrówki specjalizują się już na etapie hardwaru to homo sapiens robi to na etapie “softwaru”. Czyli produkcja homo sapacza do danych zadań zajmuje więcej czasu (obecnie ćwierć wieku) i rezultat jest niepewny. Dlatego pojawiają się pokrzykiwania o etos tego czy śmego (stawiane są oderwane od oczywistości oczekiwania aby politycy byli uczciwi, bankstera nie była chciwa, a przedsiębiorcy nie byli nazbyt zaradni; ostatnio nawet ujawniono polgąd iż zbrojny który pali, gwałci i rabuje to coś co szarga poczucie estetyki, że baby dziatków rodzić nie chcą, że pracownikom się tang ping uwidziało, niebawem kury przestaną jaja znosić, ptaki latać, a krowy nie dadzą czekolady).

Jak do tego doszło?

Jak doszło do pytań, dlaczego świat nie jest taki jaki chcemy czy jak doszło do tego, że działało od czasów niepamiętnych, a przestało? Dlaczego trzeba rozważać “aby każdy robił co do niego należy”? Bo do tego sprowadza się większość obecnych połajanek – banki tracą hajs w kryzysach, monopole na przemoc są niezdolne do zdominowania npla przemocą, pracownikom robić się nie chce, kobitom nie chce się tych pracowników robić; a tylko czekamy aż niebo zawali się nam na głowy gdy jakiś polityk powie prawdę i nastąpi armagedon). Na polityków możemy jednak liczyć – armagedonu nie będzie. Będą kłamać – ostatni zawód, który pilnuje etosu.

Nie żebym sam na to wpadł – kwestię podnoszono już w XVIII wieku. Wraz z przejściem z oharaczowania w naturze na czynszowe (płatność podatków w środku uniwersalnym środku rozliczeniowym, początkowo to nie był fiat, ale ma to znaczenie jedynie dla wykładnika postępactwa w tej kwestii) jako wysoce korzystnego z punktu widzenia ówczesnej władzuchny w pozyskiwaniu oczekiwanych zasobów do prowadzenia polityki (na przykład monopolu na przemoc) w kontekście elastyczności kluczową kwestią stała się zaradność w unikaniu ryzyk i zdobywaniu środka rozliczeniowego dla władzuchny. Środek ten był władzą w postaci skondensowanej – to zupełnie bez znaczenia kto w sklepie wędkarskim kupi leopardy jeśli ma czym zapłacić.

Wprowadzenie rozliczeń czynszowych (czyli podatków pobieranych w abstrakcie rozliczeniowym) przenosi ciężar korelacyjny na wykonawcę. To on musi jeszcze oprócz wymóżdżenia jak coś zrobić wymyślić komu to jest potrzebne i czy się to opłaca. Oczywiście mamy od tego specjalizowaną część populacji – kupców (obecnie przedsiębiorców). Ale nie zmienia to rozkładu ryzyk w przypadku zastosowania przemocy – to nie przedsiębiorcom urywa kapelusz albo but, oni pierwsi, jeszcze przed konfliktem ulatniają się z obszaru objętego ryzykami. Zjawisko to dostrzegano już w XVIII wieku jęcząc na ślachtę jakoby pobierała czynsze i nie wywiązywała się z tradycyjnego obowiązku zorganizowania poddanym korelacji (wszak zapłaciła podatki – to nie ich obowiązki) odnośnie redystrybucji na czasy urągające. Tymczasem ryzyka (wobec braku wzrostów na skuteczności oręża) ślachcie spadały. Do tego stopnia, że w kończyło się to rewolucjami, w czasie których ryzyka realizowano w postaci syntetycznej. Ślachta po to się tak mnożyła, aby swoją mieć reprodukcję wobec ryzyk, a kiedy te nie stawały na wysokości zadania jej rosnąca populacja zaczynała być problemem do rozwiązania.

Sprawę ratował silnik i paliwa kopalne, ale nie na każdym polu. Podatek rzeczowy, w postaci kontyngentu utrzymał się do dziś. Nazywany jest eufemistycznie obowiązkiem (aby nie nazywać tego podatkiem czy niewolnictwem) – raz szkolnym (indoktrynacja), raz obrony czegoś tam abstrakcyjnego co nijak nie da się do gara włożyć. Tylko rozkład ryzyk się zmienił – dziś za ten kapelusz czy but nie ma wyłączności na decyzje polityczne (ale tylko do momentu, aż krokodyl nie zaczyna roztrząsać spraw wewnętrznych orężnie, dlatego istnieją oficerowie polityczni czyli cywilna kontrola nad zbrojnymi). Merkantylizm zmienił nam rozkład proporcji do ryzyk, całą macierz tych powiązań. Realne decyzje polityczne przeniesiono więc na przedsiębiorców (jeśli się komuś wydaje, że o zbudowaniu chodnika decyduje jakiś tam organ, to sobie decyduje jedynie pod warunkiem, że ktoś się stawi do przetargu, a ostatnio jest z tym pewien ambaras). Obecnie to przedsiębiorcy decydują czy siły będą zbrojne, czy mundury będą na magazynie, czy małpa trafi w puszkę czy na eksport. Czyli ludzie o wysokiej zaradności w unikaniu ryzyk decydują o przenoszeniu ryzyk. Po co zbroić armię, kiedy można wyjechać? Przecież w najlepszym interesie tej grupy jest właśnie to, aby taki system czynszowy utrzymać. Papierków zawsze się dodrukuje (pod naciskiem tych, którym papierków braknie jako pierwszym), a obok trzeba utrzymać iluzję, że są jakieś obowiązki – no ale dla innych. Dla potrzebujących papierków.

Warto zauważyć, że w obecnym konflikcie obie strony rozwiązują absurdy tego typu – a to wysyła się na front alimenciarzy, a to kredyciarzy, a to tych co mają mało dzieci, ale nie wysyła się tych, którzy korzystali najbardziej. W Rzymie przynajmniej dla pozoru władzuchna odbywała stosunek z gnębienia barbarzyńców na jakimś tytularnym stanowisku dowódczym. Tymczasem znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy doskonale zdajemy sobie sprawę, że beneficjenci obecnego porządku są ostatnimi, których warto wystawić na ryzyka, bo oni się zaraz dogadają i zaczną cała tą awanturę pozorować albo gorsza dogadają się w jakiej Jałcie.

Z punktu widzenia pozostałych sytuacja jest groteskowa. To że podatki są wysokie to pikuś, to że są one czynszowe jest problemem. Ponieważ jeśli na daną usługę nie ma zapotrzebowania, to trzeba ją sprzedać taniej czyli w rezultacie dołożyć poniżej kosztów odtworzenia. Skutkiem czego pracownicy przestali się dotwarzać. Ale oznacza to też, że wpływy dla aparatu fiskalnego są mikre. A to oznacza podnoszenie podatków, a gdy to nie skutkuje to wdraża się opodatkowanie karne (mandaty za byle co – najczęściej dotykają pracowników firm transportowych, więc nie ma tam już zbyt wielu chętnych na takie ryzyka; ale nie żałuje się też innym branżom). Tylko jakoś nie zmienia to kwestii, że zwiększenie podaży horoskopów dla kota nijak nie przekłada się w rozsądnych proporcjach na drogi, mosty czy środki bojowe. No nie da się tego do gara włożyć.

Oczywiście kwestii pracy przymusowej nikt nie podnosi, bo to wiemy jak się skończy, ale utrzymywanie obciążenia korelacyjnego (weź sobie wymyśl co zrobić, wymyśl komu to sprzedać – choćby szukając sobie roboty, i jeszcze z tego wyżyj, a później spełniaj kolejne fantazje władzuchny co jeszcze musisz zrobić bo coś Ci utrudnią lub zabiorą) jest tak dotkliwe, że znaczna część uczestników robi opt-out (tang ping) i jeszcze jest za to ganiona, że sobie takiej złożoności nie rozwiąże. Patrzą zetki na rodziców i widzą jakie są skutki rozwiązywania tych łamigłówek, lepiej nawet nie zaczynać.

 

Zdarzają się jednak objawy pomyślunku. Na przykład w co niektórych krajach od czasu do czasu przebija się w przepisach koncepcja, żeby usługi domowe były nieopodatkowane, bo to bez sensu. Co prawda zaraz robione są na to eksploity (sieciówki usług pobierające de facto podatek), a do tego pozostają wymogi rozliczeń i rejestracji, więc i tak mało kto z tego korzysta, ponieważ prościej jest się rozliczyć z ręki do ręki. I sobie te pomysły upadają. W takich cyklach 5-8 letnich pojawiają się takie zmiany (akurat na Północy). Tymczasem gospodarka jest dość łatwa do podzielenia na tę, którą ludność uprawia na potrzeby własne (i jej opodatkowanie jest bezcelowe, gdyż nie ma ona wymiany z otoczeniem) i tę wymienną (środki przemysłowe za środki przemysłowe, w tym kopaliny, produkty techniczne). Co dość łatwo zaobserwować w koncepcji chłoporobotnika – niby jak ograbić go z roboty w gospodarstwie skoro niby nie jest rolnikiem bo w każdym czasie jest gdzieś robotnikiem? Dwa etaty mu z garba zdzierać? Przed merkantylizmem to właśnie w tym środowisku był opór przed zwiększaniem podaży, gdyż rzemieślnicy mieli gospodarstwa (mniejsze, zazwyczaj byli ćwierćchłopkami) i mogli sobie wyżyć nawet bez sprzedaży produktów rzemiosła, która by ich nie zadowoliła.

Tym razem jednak sytuacja jest odwrócona – poziom absurdu dosięgnął aparatu politycznego. Niezależnie ile by sobie nie zawołali haraczy, ile by waluty nie dodrukowali, to zwyczajnie podaż siadła, gdyż akurat to czego by właśnie pragnęli nie wytwarza się w dowolnych ilościach, a podejmowanie IOU nawet w kontekście państw przestaje działać, gdyż możliwość wyrwania zapłaty w usługach jakie ludność czyni dla własnej wczasy jest iluzoryczna. Wymiana tego czego podaż jest na to czego podaży nie ma jest bezskuteczne. I nawet głębokość globalizmu przestała ten problem rozwiązywać odkąd doszło do bałkanizacji gospodarki (decouplingu).

Od strony handlowej obecny konflikt to epicki kabaret – strony ganiają po świecie i szukają kto jeszcze w magazynie coś do strzelania, czy by to sprzedał, i ile tego produkuje. Szczytem blamażu jest to, że gdyby na froncie działania nie były prowadzone w kilometrowych wycinkach, a powiedzmy po połowie szerokości frontu (bo tam się już okopowo zrobiło) to podaż środków bojowych z całej planety nie wystarczyłaby na obsługę działań stron. Awantura skończy się w momencie, kiedy jednej ze stron braknie środków bojowych, druga będzie miała jeszcze ostatnie naboje w lufie (więc nie będzie mogła rozwiązać problemu strzelaniem, ale będzie mogła postraszyć, że kogoś jednak odwali) i dopiero wtedy dojdzie do kulminacji. Otóż na pytanie gdzie są dobra do zagrabienia odpowiedź (którejkolwiek ze stron, bo obie są w tej samej sytuacji) zabrzmi “wymieniliśmy na środki bojowe, które już zużyliśmy”. Wyciu nie będzie końca.

Niby mógłby nas niebawem czekać jakiś ostry zwrot w prawo, ale tak po prawdzie to chyba Ci którym by się chciało chcieć są jakimś marginesem. Jakiś kolejny wspólny wysiłek “odbudujmy abstrakt, przywróćmy normalność” może się nie udać z powodu wyeksploatowania zasobów (w tym wieku populacji, której niby miało by się chcieć). Dekoracje pewnie się pojawią, ale tyle tego będzie co do rogatek stolicy. Zapewne czekają nas też jakieś konsekwencje reorganizacji wpływu do ryzyk – być może dojdzie do jakiś uciążliwości w stosunku do aparatów abstraktów & banksterki (choć to obecnie nierozróżnialne obrotowymi drzwiami, dlatego dałem &), może nawet komuś spalą mansję, a kogoś innego obwieszą. Niby można oczekiwać że się to wszystko rozejdzie po kościach i jakoś sobie w spokoju i nędzy dożyjemy. Ale obawiam się, że ktoś zwróci uwagę na liczby. A ludzie operujący liczbami potrafią być dość niebezpieczni jeśli wpadną na pomysł przywracania ostatniej działającej wersji systemu.

Otóż jeśli na trybunę wlezie jakiś wąsaty-pokrzykujący i będzie miał zaplecze w postaci okularników umiejących liczyć to reset może wyglądać oddolnie tak, że od podstawy piramidy demograficznej narysowana zostanie piramida tak jak powinna wyglądać, prostą krechą od linijki niczym linia kolei do Petersburga nakreślona właścim łapskiem. A jak kto się w piramidzie nie zmieścił to ma problem. Bo czyż ciężko wyobrazić sobie einsatzgruppen przywracających normalność samców, drepczących ze spisem powszechnym od typa do typa i zadającym pytanie o wiek, o dzieci (jakie w tym wieku dla nakreślonej piramidy wypada mieć) i w przypadku starszym o wnuki? Jak wnuków brak – poza piramidę, jak dzieci brak – tak samo. Jak dzieci za mało, a wiek jeszcze dobry – proszę tu przy komisji dokonać wysiłków pod rygorem czapy, za rok kontrola. Jak brak drugiej strony do dokonania czynu – w jasyr, zaraz znajdziemy brankę, która też nie wykonała obowiązku. W razie oporu – za piramidę. No i po takim spisie powszechnym niepasująca do estetyki (a+b)/a=a/b zostanie spisana ze stanu. Niby nieracjonalne, no ale skoro inne rozwiązania zawiodły. Być może do restartu jest potrzebna tylko ta część społeczeństwa, która sobie mimo absurdu do tego momentu poradziła? W Korei u Kima realizowano inny spis, wg innych kryteriów i jakoś się dało. Niby są tam przyczyny zewnętrzne, no ale wewnętrzne też są dobre gdy zewnętrzne wygasną na podstawie braku w magazynach. Bo przecież najistotniejsze będzie kto się po obecnym armagedonie, jaki trwa od dwustu lat (i jedynie wypłaszczenie krzywej podaż paliw / podaż liczebności nie spełniła warunków do kopania puszki) pozbiera. Tak przynajmniej będą argumentować wąsaci krzykacze. Tu jednak wracamy do bezskuteczności środków rażenia wobec liczności populacji – skoro nawet szczypawkami się nie udało, skoro nawet W nie rozwiązuje problemu, to znaczy, że jakikolwiek aparat władzy, jaki potrafimy sobie wyobrazić traci rację bytu przy wystarczająco dużej populacji. Chińczycy musieli to zauważyć dawno temu, bo jakoś nie pałają rządzą ekspansji macierzy, a większe problemy mają wewnętrznie niż gdziekolwiek indziej. Być może nie utrzymujemy ciągłości abstraktów na tyle długo aby się przekonać, że kopanie się z termodynamiką jest bezskuteczne i jakiekolwiek próby zmiany w środowisku zastanym skończą się na operetkowych gestach, a po kilku dniach i tak o sprawie wszyscy zapomną?

Choć mam podejrzenia, że czeka nas zupełnie inny kabaret. Otóż wraz z rozwojem papugi, jacyś kapłani techu zaproponują, że kandydatem do sprawowania właści będzie przemiła ai, która powie wszystkim jak żyć i nawet będzie miała jak to wdrożyć kontrolując aparat administracyjny, rozstrzygania sporów i redystrybucji środków. Kapłani oczywiście będą absolutnie konieczni (taka jest wszak tradycja), ale czy w obliczu absurdów jakie nas trapią takie rozwiązanie jest jakoś szczególnie nieracjonalne? Wszak wyobraźcie sobie władzuchnę, z której najwyższą instancją może sobie pogadać kiedy tylko zechcecie, ona ma dla Was dowolną ilość czasu i uwagi, a Wasze problemy życia codziennego rozwiąże sama ze sobą decyzjami administracyjnymi? Cóż wtedy poczniemy z obecnymi biurwami?

Może być jeszcze śmieszniej, bo przecież centralnie sterowaną gospodarkę już w EU mamy. Rolnikom ktoś tam decyduje ile mają produkować czego, może dojść do tego, że pod taki zarząd trafią wszyscy i całkiem możliwe, że alokacja środków będzie o tyle sensowniejsza, że przynajmniej ubędzie zbędnej roboty, co nie znaczy, że będziemy się nudzili – jak to przy każdym wychodzeniu z bagna można oczekiwać, że co rano na bigbrotherfonie pojawi nam się rozkaz stawienia się do prac społecznych na kilka godzin. Komunizm jest wyobrażalny kiedy kończą się zasoby w magazynie. A na boku wytworzymy sobie całą resztę głupa paląc, że nic nie potrafimy i mało jesteśmy użyteczni. Albo paląc na tyle aby mieć dostęp do środków produkcji, których owoce pracy można przenieść z domeny publicznej do prywatnej. To chyba nawet już gdzieś było, ja to chyba nawet pamiętam. Postaram się niski social score. Chyba że taka władza też okaże się łapówkarzem i tranzakcyjnie podejdzie do “każdemu wg potrzeb” twierdząc, że jak czegoś nie umiesz to i Tobie mało potrzeba. Ale przynajmniej etos polityka zostanie zachowany – ai konfabulować umie z całą pewnością 🙂