Mainstream

Cena faszyzmu

//zaznaczam, że zacząłem to bazgrać na długo przed wydarzeniami luty2022ukr, więc odniesień do tego tutaj nie ma;

Przychodzi kelner z rachunkiem, ale pyta co kupi za to czym mu zapłacimy. Co takiego wyprodukowaliśmy. Historia, którą od kilkunastu lat odgrywa banksterka nie leci pierwszy raz. Za każdym razem kończyło się istotnym spadkiem populacji (o przynajmniej rząd wielkości) i to nie dlatego, że jakoś szczególnie ludzi zabijano, tylko że wyjeżdżali zdolni i chętni do rozmnażania. Wyjeżdżali z takiego tylko powodu, że chętnych do konsumpcji było istotnie więcej niż zdolnych i chętnych do podaży. I to nie jest historia wyłącznie komun hippisów. Tak upadał Rzym, Konstantynopol, Francja, Soviet z takich powszechnie znanych i dramatyczniejszych przypadków. Za każdym razem zmniejszano ilość towaru za płacidło – dawniej było to łatwiej prześledzić, bo w płacidle po prostu musiał być kruszec, ale ostatecznie chodzi wyłącznie o to co dostaniemy za płacidło, bo jak nie dostaniemy to sami też go nie potrzebujemy i co za tym idzie nie ma po co unosić grabek.

Ale jak do tego dochodzi, skoro zjawisko jest powtarzalne? No i co z tym mają wspólnego faszyści?

Zacznijmy od tego że faszyzm jest ustrojem gospodarczym, jego fenomenologia polityczna jest wyłącznie konsekwencją tego co się dzieje na suku. Faszyzm jest szczególnym przypadkiem oligarchii, w którym obszar utracił zdolność do autarkii gospodarczej w zakresie “rząd się wyżywi”, ale pozostał w fantazji iż ten punkt wyczerpuje zdolność rządzenia z definicji. W każdym razie wyklucza zdolność autonoma do spełniania warunków swojego istnienia. I o ile modelowe oligarchie starożytności opierały się na zdolności zorganizowania systemu decyzyjnego w ramach zawartego w nim systemu podaży (siły, dóbr, przekonań choćby batem) gdzie degeneracja arystokracji (sprawującej władzę tego rodzaju z niby to konieczności i poczucia obowiązku) w oligarchię (robiącą to samo z konieczności utrzymania władzy bez trapienia się jakimkolwiek poczuciem publicznym ograniczonym do osobistego/rodowego/klanowego/plemiennego) to faszyzm z oligarchii (lub arystokracji – płynność tej granicy nie zależy od obowiązku, faszyści mogą być pełni frazesów i nawet w nie wierzyć; może to być po prostu arystokracja) ujawnia się w przypadku gdy lokalna (będąca pod kontrolą autonoma) zdolność podaży nie wyczerpuje konsumpcji. W najbardziej łopatologicznym przypadku gdy populacja Rzymu żre tyle zboża, że nie da się go uprawiać lokalnie nawet jakby wszystkich wziąć na powróz i przymusić. Wypada wtedy przywieźć spoza swojego obszaru. Oczywiście ten zewnętrzny obszar można podbić (jak ropę w Iraq), uzależnić (jak SaudoSemitów), uczynić protektoratem, ozdobić girlandami, napchać pustą walutą, obiecać szklane paciorki czy cokolwiek, ale ten obszar jest zewnętrzny dla autonoma z tej przyczyny, iż zdolność korelacji autonoma głodnego nie pozwala na przejęcie funkcji korelujących żywiciela. Czyli że dalej konsumpcja przerasta podaż, ale już nie dlatego że sumarycznie słupki się nie dodają, tylko dlatego, że dostarczenie zasilania żywicielowi w siłę (Saudom broń), korelację (Irakowi aparat okupacyjny w postaci ambasady na hopsztylion ludzi zarządzających państwem z zielonej strefy), bodziec lokalny (pretora, gubernatora, wicekróla, satrapę), środki transportu (kto to będzie woził), środki wymiany (żywiciel nie może sobie tak od razu zdechnąć, nawet żeby się zadłużał to trzeba mu coś jednak wysyłać choćby i przykręcając kurek) przerasta sumaryczną zdolność żrącego i żywiciela.

Gdyby modele imperialne były takie proste, że wystarczy pójść i zabrać to byśmy tak robili, ale po tysiącleciach eksperymentów wiemy, że takie podboje mają wyższy koszt utrzymania niż zysk z podboju lokacji nawet bez wliczania tarcia na dystrybucji. Wojny mają sumy ujemne, a jedyną przyczyną ich prowadzenia dawniej było ograniczenie dystrybucji skutków minusika do populacji, która już minusika dostała. W praktyce wygląda to tak, że 100ludzi mających 200dóbr napada 100 ludzi mających 100 dóbr, co daje nam 1,5 na dzioba, ale 2 u napadającego i 1 u bitego. W awanturze ubijanych jest 90 biednych i 10 bogatych, niszczone jest 20 dóbr bogatych (nie istnieje większa zdolność wysiłku zbrojnego od strony gospodarczej po stronie wydatków niż 10%, jedynie po stronie strat w wyniku działań wroga) i 50 dóbr biednych. Grzecznie grabiona jest połowa, co pozwala na 2,5% yeld z podboju przy czym dzielony już na 90 typów. Mamy więc (180+25)/90 i 25/10. Obie strony są więc zamożne w wyniku wojny – 2,27 u zwycięzcy (13,5% wzrost) i 2,5 dla pobitych (150% wzrostu) więc w wyniku wojny wszystkim żyje się lepiej po zagrabieniu wyłącznie połowy pokonanym. Oczywiście mianownik ucierpiał i o to właśnie chodziło w imperializmie. Kłopocik się zaczął wraz z uprzemysłowieniem i to już w starożytności, a obecnie jest on oczywistą oczywistością i wojen na terenach uprzemysłowionych nie prowadzi się ponad jakieś lokalne wojny manewrowe będące bijatykami w stosunku do zdolności zbrojnej stron (wojna USA z Jugosławią dotyczyła bardzo ograniczonego obszaru zajmowanego przez Serbów i to już po wcześniejszym zaoraniu obszaru wojną bałkańską, na Ukrainie też prądu nie wyłączono mimo że w niusach puszczano jakie to wielkie działania tam mają miejsce; można porównać ze zdjęciami Hamburga czy Hiroszimy, żeby mieć pogląd co możemy środkami technicznymi) z tego tylko prozaicznego powodu, że licznik dostaje bardziej od mianownika.

Jeśli kogoś interesuje ta rozpiska to wnioski z niej są oczywiste – kampania wojenna musi trwać jak najkrócej (odwieczna oczywistość), ale musimy w niej stracić jak najwięcej ludzi (decymacja nie była wymyślona z innych powodów niż gospodarcze), maksymalny yeld przy najpotężniejszym, możliwym do pokonania przeciwniku wynosi około 25% przy całkowitej likwidacji (teoretycznie możliwej bez istotnych strat własnych i zniszczeń obszaru) i około 13% przy wielkim sukcesie, krótkiej, epickiej kampanii. Yeld spada wraz z każdą przeszkodą na jaką się natrafi (dlatego najniższy z największych dowódców radził by przeciwnikowi pozwolić na ruchy, a sam zorganizuje sobie straty), ale samo wywiezienie takiego zysku i transfer w zamożność napadającego nie leży w możliwościach zwycięskiej armii. Tu potrzebny jest suk, a że ktoś może zechcieć położyć na tym łapę to pojawiają się faszyści. I yeld spada z samego faktu wożenia się z łupem, bo franco i loco są problemem. W rezultacie podboje są stratą (biologiczną) dla zwycięskiej populacji, a wynik dają wyłącznie taki jak zwykłe gospodarowanie (w granicach 3,5%) natomiast rozdmuchują potencjał macherów, którzy się transferem i redystrybucją zajmują konsolidując i koncentrując ich wpływy. Różnica pomiędzy rozgrabieniem przez suk (Konstantynopol i krzyżowcy), a przez oligarchię (Konstantynopol i Mehmed) ma zarówno różne skutki dla mieszkańców jak i dóbr materialnych. Suk pozostawia populację, ale wywozi wszystko, faszyści zaś z wożeniem to różnie, ale populacja ma przekichane. Gdy zaś brakuje do podbicia obcych podbija się tubylców i tutaj właśnie pojawia się istotna różnica pozwalająca taki ustrój gospodarczy odróżnić od pozostałych. Ozdobniki polityczne są pozbawione znaczenia. Istotna jest tylko rózga.

Co oczywiste najtaniej jest napaść populację własną i ograniczyć jej konsumpcję, ale skutkuje to natychmiastową zapaścią podaży. Suk ma możliwość dostarczania spoza obszaru zawsze, ale rozlicza się w pieniądzu niezależnym od strony konsumpcyjnej (niezależnym w stosunku podaży do konsumpcji dla danego wolumenu). Z tego powodu ustroje faszystowskie płacą obszarom zewnętrznym potaniając pracę tubylca na eksport. Aż do patologii, którą widzieliśmy w PRL czy Chinach (a wcześniej w Japonii – to powtarzalny schemat) gdzie gross produkcji jest przeznaczone na rynki niedostępne wytwórcom. Oczywiście taka patologia jest nie do utrzymania gdyż w miarę postępów tego rozwiązania kolejne poziomy hierarchii zarządzającej eksploatacją są odcinane od konsumpcji tego co fizycznie mają w ręku. Sprawę ułatwia geograficzne odcięcie obszaru, odcięcie polityczne, a najistotniejsze jest to, żeby prole z plantacji nie uciekały. Za takie przykłady można dać Koreę (Południową) i Szwecję – są odcięte trochę, ale możliwość wyjazdu nie jest zbyt często realizowana ze względu na brak alternatyw jeśli chodzi o wykorzystanie zintegrowanych kompetencji. Po prostu opuszczając technologiczną wylęgarnię nie bardzo jest gdzie kompetencji użyć (kiedy jest się jeszcze w wieku do wojaży) tylko dlatego że przystosowanie się do innego uorganizowania pracy i rynku jest problematyczne (wiem z eksperiencji jak to działa w obie strony) oraz wiąże się ze spadkiem w hierarchii (wszak wchodzi się do obcej) oraz nieprzystawaniem kwalifikacji (inny zestaw oczekiwań). Gdy zaś ma się już tak bogate kompetencje, aby przystosować się gdziekolwiek klif dochodów sprawia, że fatygować się nie chce ze względu na sumę kosztów przeniesienia spraw życiowych & zoo maszynowego. W drugą stronę jest to możliwe, a w tą grawitacja akurat działa. W rezultacie do faszyzmu dopłaca się z pracy proli pozornie zarabiających dużo, ale mających wolną kwotę w dyspozycji małą, a nawet ujemną. Później prole są zużyte i nieprzystosowane do innego uorganizowania, a te które rokują (wielokrotnie składana zasada Pareta) mają lokalnie “sukces” mitygujący motywację.

Większość obszarów jednak nie jest takimi wylęgarniami technologicznymi gdzie wyłącznie populacja i kompetencje wymierają z powodu rosnącego progu wejścia względem poziomu utrzymania się na gospodarczej powierzchni (informacja o tym, że każdy kryzys wytrząsa początkujących, a płace początkujących są pod psem dystrybuowana jest dużo szybciej niż propaganda “awansu”, gdyż w takim ustroju ludzie odnoszący “sukces” ukrywają się z nim, gdyż nałożono by na nich ciężary nie do udźwignięcia). Przyglądając się z drugiej strony na opis zjawiska mamy rosnące nierówności objawiane przez dżiny w butelkach ( https://pl.wikipedia.org/wiki/Wsp%C3%B3%C5%82czynnik_Giniego ) i medianę dochodów niepozwalająca się na utrzymanie pomimo wszelkich zewnętrznych (propagandowych) oznak dobrobytu. W takim klimacie przedsiębiorstw ubywa nie tylko dlatego że przedsiębiorcą nie chce się chcieć i wyjeżdżają (taka mobilność jest powszechna), ale dlatego, że nowi nie bardzo są wpuszczani na rynek (jest za ciasny, UK jest tego dobrym przykładem) zarówno zaporami biurokratycznymi jak i niemożnością dalszego podzielenia kontraktów na podwykonawców, gdzie odbiorcami są molochy eksportowe (Szwecja, Korea, Japonia, Szwajcaria, obecnie problem dostrzeżono nawet w Chinach tylko że tam jeszcze dochodzi skala) z tego tylko powodu, że koszty utrzymania podwykonawcy na obszarze wymagają wolumenu (dalsza podzielność kontraktów niemożliwa) przy drogim ustroju konkurującym z zewnętrznymi (suk nie ma przymusu zamawiania z takiego obszaru, robi to tylko dlatego że jest tanio, a przy braku marży nie zamówi wcale; tutaj nikt nie czuje przymusu rozwiązywania cudzych problemów – mogą pozostać nierozwiązane) są jakie są i niższe już nie będą. A zasilanie w taniego pracownika z obszarów zewnętrznych jest wykluczane stopniowo rosnącymi kosztami utrzymania się w lokacji. Obszar więc traci i zasilanie w pracę jak i moc korelacyjną. Przedsiębiorców ubywa gdyż nie ma na ich stanowiskach zastępowalności pokoleń w kurczącej się populacji. Dodatkowym ciężarem jest dyssypacja kompetencji na niższe progi wejścia (w naszych czasach to IT) gdzie o ile zarobki nie są wysokie to można sobie w taniej lokacji zarobić kilka średnich na eksporcie tych usług, a wejście nie kosztuje wiele kapitału finansowego, a jedynie przejście selekcji na zdolność do rozwiązywania sudoku.

Koszty utrzymania takiego ustroju płacimy więc w spadku populacji, która w wymianie pokoleniowej przesuwa prędkość tej wymiany, jej wolumen oraz selekcję kompetencji dla następców. Rozwiązanie zaś zawsze wygląda tak samo. Najpierw faszyści zaczynają używać coraz tęższej rózgi aby zintegrować wymianę (w Bizancjum było to zboże, w naszych czasach jest to obrót bankowy), które suk stara się ominąć z tego tylko powodu, że korzystając z tego systemu spada mu zdolność wymiany i co za tym idzie marże, a wolumeny są ograniczone (więc tylko duzi mogą się w to bawić). Później ubywa zasilania (proletariatu w wymianie pokoleniowej nawet bez emigracji, choć ta potrafi przyspieszyć rezultat) i na końcu od obszaru deficytowego odcinają się obszary wcześniej zależne stawiając wymaganie rozliczenia w podaży. Bo clearing i tak sprowadza się do barteru. W ostatniej fazie faszystom pozostaje użycie rózgi na obszarze wysokiej entropii, z której nie da się już uzyskać żadnej podaży przeważającej nad konsumpcję, odcięcie zewnętrznego zasilania najpierw z braku zachęt, później z braku siły aby przymuszać i pozostaje jedynie ustalenie jak się majątkiem oligarchów podzielić (znowu stratnie, bo przecież new deal zarówno w USA jak i jubileusze w Atenach nie odbywały się w warunkach powszechnego ukontentowania, a po kolapsie podażowym wynikłym z ograniczenia konsumpcji). Żadna ideologia nie potrafi tego zatrzymać, nie chodzi już nawet o takie fikołki jak ekobrednie choćby i klimatyczne czy inne opowieści o wyższości komuszyzmu – z tym nie radzi sobie nawet teokracja dysponująca aparatem przymusu, gdyż ten rozpada się w miarę spadku podaży (jest korumpowany, a później bezużyteczny). Oczywiście zrobienie roszady w odpowiednim momencie pozwala zachować jakąś tam oligarchię, ale już nie tak rozrośniętą jak wcześniej i to akurat udało się w new deal, udało się później w Kacapii, udało się arystokracji w UK czy Francji, ale na przykład we Włoszech i Rzeszy się nie udało, a w Japonii owszem. Skutkiem tego poluzowania w odpowiednim momencie jest wytworzenie mobilności społecznej zanim ta mobilność rozwiesi niebronionych oligarchów na latarniach. Jeśli więc istotne obszary podażowe odetną się od obecnego absurdu rozliczeniowego Wieża w Bazylei będzie musiała uszczuplić zamieszkującą ją populację szkodników pod rygorem że szkodników może nie być wcale.

Jak szybko więc wdrożymy własne systemy rozliczeniowe i własne waluty choćby i wbrew lewu i bzdurom zapisanym przez oligarchów miłościwie nam panujących w konstytukach? Do tego nic nawet nie trzeba robić ze zbytnim wysiłkiem – ustrój wywala się z powodu upowszechnienia tang ping.

Przychodzi kelner z rachunkiem, że ci co mieli bronić ustroju leżą, bo ci co mieli zasuwać leżą, bo oligarchia sobie leżała na plaży zamiast przytomnie realizować zadania arystokracji.