Mainstream

Inżynier młodzik by @Bylnik

Inżynier młodzik – czyli co chciałbym wiedzieć zanim wyruszyłem w tę drogę

!!!

Na początek ostrzeżenie. To są doświadczenia zmyślonych przyjaciół i zasłyszanych przemyśleń i historyjek ludzi których udało się spotkać, ewentualnie wymysły autora dla podkoloryzowania. Także czyste urojenia, i liczę że inni podzielą się swoimi z czego wyjdzie v2 z pełniejszym obrazem urojeń zbiorowych.

!!!

Zasada ogólna.

Szkoły nie mają po czasie znaczenia. Znaczenie ma co się wie i umie, potem jakie narzędzia się ma. Kierunek też jest mniej istotny bo jak ma się tendencje do przedsiębrania to się człowiek odnajdzie/podratuje. Zwyczajnie są kierunki gdzie konkurencja mniejsza, lub wymogi nie są takie srogie więc do szczytu nie jest tak stromo. Jak jest stromo i duża konkurencja to znacznie więcej trzeba poświęcić a i tak ryzyko „porażki” jest pokaźne. Przykład wysiłek w kopaniu gały i osiąganie szczytu jak jakiś Lewandowski, a w tle miliony różnej gradacji tych którym się nie udało, albo udało się znacznie znacznie mniej. Czasem są zasieki kastowe jak lewnicy czy inne łapiduchy. Da się ale dużo kopania się z koniem. Czy też inne miejsca gdzie kapryśność fortuny czy dopusty biurokracji w niwecz zmieniają wysiłki (przypadek kumpla na Podkarpaciu co miał magisterkę odebrać z europeistyki ale traktat lizboński podpisali i 5lat psu w du**). Więc warto zerknąć szerzej i zobaczyć co nam się chce i czy akceptujemy to z czym się kierunek natarcia wiąże. A to wszystko dostosowane do tego gdzie jesteśmy, jakie mamy środowisko, trendy, perki i debufy etc.

  1. Studia/technikum

Zaczyna się od studiów i uczelni (kto był po techników miał dodatkowe opcje ja tam popełniłem błąd i byłem w ogólniaku. Zwyczajnie to co niżej opisane zaczyna się wcześniej). Oczywiście można skończyć z rozgoryczeniem bo ktoś coś naobiecywał że wystarczy iść na studia by żyć dobrze. Co zaradniejsi poszli przynajmniej za przykładem starego żarciku:

– co znaczy mgr. Inż.?

– możesz gów*** robić i nieźle żyć!

Gdzie jednak konkurencja mniejsza a jak idzie na noże to nie ma wodolejstwa bo rzeczywistością zweryfikujemy wszystkie chciejstwa. Co skłania słusznie do pójścia w stronę technikaliów (słusznie jak się okazuje po czasie, ale trzeba mieć świadomość że kolejne szczegóły/założenia są ważne by to się ziściło). Dodatkowe argumenty to międzynarodowość wiedzy, liczby wszędzie te same, rysunki wszędzie się zrozumie, procesy w ogólnikach nie zmieniły się wiele. Czasem książki z lat 50 i wcześniej wciąż są aktualne, lub są świetną bazą do krótkiej aktualizacji. Dla porównania czy prawnik ma opcję bez dodatkowych kwitów wykonywać zawód w innym kraju? Jak często zmieniają się przepisy? Czy to oparte o widzi mi się i prawdę etapu czy na tym że mamy rzeczywistość i nie chce być inaczej? Plus ciężko o manipulacje i politykowanie, takie dyskusje ucina się krótkim: „Bierzesz odpowiedzialność na piśmie i płacisz?” a w tle jest maszyna za 1mln euro a błąd kosztuje przestój tygodniowy, 250tyś pln za wrzeciono plus koszt serwisantów. Gwarantuje jak kierowniczek nie jest technicznym to rura mięknie momentalnie, i okazuje się że klient jednak poczeka, czy co tam za obrzędy szamańskie (bura od klienta) go do nas przygnały z głupim pomysłem ponaglania. Oczywiście plan był mglisty w moim przypadku, ratowało mnie jedynie nastawienie by macać tematy poboczne i profilaktycznie nogę w drzwi wstawiać (hobby do finansów, i wszystkiego czym pachniał biznes). By jak okaże się że są lepsze okazje na wyciągnięcie ręki, to drzwi otworzyć szerzej, szczególnie przydatne w dobie skakania i wymogu adaptowania się. Jak w inwestowaniu, z kapitałem staramy się wskakiwać na górki które rosną by i nasz kapitał fala wzrostu poniosła ku górze, skacząc raz po raz. Tylko tu czasem skok wynika z naszych zachcianek a nie czystej kalkulacji, a to jest okazja by znów gdzieś nogę włożyć w nowe drzwi, a to mamy ochotę sobie pozwiedzać więc zmieniamy robotę na taką, albo mamy już warsztacik i wolimy tam grzebać więc jak wolny człek wybieramy coś co nam nie będzie w tym przeszkadzać, lub co częstsze gonimy za uciechami młodości czy innym snem i bez skrupułów coś poświęcamy z zawodowej płaszczyzny uznając za mniej wartościowe lub łatwo zastępowalne czy przywracalne. Kończąc dygresję, zawsze tak jest że chcąc zyskać coś, coś innego musimy położyć na stole i liczyć się ze stratą w hazardzie życia. Wracając do meritum, studia. Dekadę później już do wszystkich dochodzą konsekwencje i zrozumienie (plus rozgoryczenie tych którym się obiecywało najwięcej) że to była bańka i 50 proc. osób ma wyższe wykształcenie w moim pokoleniu i przecena na tym aktywie staje się namacalna. Wyjątkiem okazała się nisza techniczna choć i tu można było trafić na jakieś ZIP (Zepsuj i popsuj^^) czyli inżynieria produkcji czy biotechnologia która w PL nie istnieje zawodowo na tyle by wchłaniać ciągle studentów, więc wielu stanęło przed wyborem PL czy praca w zawodzie. Znam nawet przypadek który chciał wrócić po 5 latach, paru kilogramach później i 2 dzieci ale się okazało ze tylko uczelnie mają coś w ten deseń. Także wiecie, rozumiecie. Można też byo nie rozeznać się w temacie i wesoło trafić na uczelnie u Medalików zamiast na Hanyską Polibudę, by nie mieć pojęcia co i jak nawet na tyle by ktoś ryzykował wydaniem nam papieru czy śrubokręta, więc finał był na kasie w Donaldach, a każda CVka lądowała z automatu w okrągłym segregatorze. Tu uwidacznia się kolejny szczegół, nieważne co i gdzie byle mieć potem fach w ręku jak mówili drzewiej. Bo znałem asów co mają ten sam papier ale różnica w wynikach pojawia się gdy w rozmowach o współpracy podpiera się człowiek tylko papierem czy też stawia sprawę na ostrzu noża i pada hasło „chodźmy do maszyny/narzędzi i porozmawiajmy na poważnie”. Także porada po latach. Macać jak najwięcej tych maszyn i narzędzi. Jak są kursy dodatkowe to brać udział bo szansa jest by te maszyny programować, korbami pokręcić. Z innej dziedziny? Nie szkodzi bo nie wiadomo w jaką stronę drakkar skręci. Kapitał się dopiero chomikuje, doświadczenie się łapie więc to jedyna przewaga. Można też jak kumpel zawczasu poprawiać sobie rynek i konkurencje kroić na kasę jednocześnie robiąc ich wątłymi (czyli robić projekty innym za kasę, bo tacy szybciej odpadną jak zaczną się poważne rozmowy ^^). Po kilku latach widać że działa w mojej grupie fokusowej. Ci co nie robili sami nieco stracili czas by nadrabiać, i łatwiej było o ciekawsze posadki. Studia otworzyły perspektywy mechaniki, kursy poszerzyły o automatykę, mechatronikę. Hobby z książkami bez fabuły i blog o zarządzanie i spajanie tych tematów ze sobą. A i człowiek miał szczęście do obrotnych doktorantów co się kręcili w różnych startupach. I niby się ogarniało własny biznesplan jako pierwszy szlif w zdobywaniu kasy na projekty których realizacja była na święte nigdy ale kombajn do MESa i CADów z tego jest, plus znajomość jak to działa w środowisku akademickim, bo podpytywałem i jakoś tak chętnie tłumaczono mi lokalne realia. Czasem też i człowiek był ofiarą tych realiów bo się straciło skupienie. Tu polecam mieć dobry kontakt z samorządem studenckim. Wpływ mają mizerny za to informacje o przepychankach i tego czego się można spodziewać są osiągalne, o ile kumaci ludzie tam są i wyłuskać potrafią co się dzieje. I tak jak wiesz że wydział niezły kredyt sieknął na mikroskopy do materiałów to wiedź że sesja będzie owocna w dziekanki/warunki.

Tu specyfika starej szkoły uczenia na politechnikach, która to z wielu małych rzeczy zanikła ostatnimi laty niestety, była bardzo przydatna życiowo. I co prawda często nie wiedziano dlaczego ale pewne rytuały były zachowane. Czasem można było w żartobliwym przypływie szczerości usłyszeć co jest grane. „Który raz państwo z tym sprawozdaniem? Pierwszy (nagłe rozluźnienie) w takim razie złe proszę poprawić.” I cichy komentarz kolegi doktoranta „ To jeszcze 9 razy się zobaczymy”. Wiadomość była jasna, wystarczyło bez poprawek powiedzieć że to 9 raz ^^. Zaliczenia potrafiły być podobne, co termin 10 proc zaliczeń zawsze. I po czasie uważam ze to było dobre. Wywalali drzwiami, wracało się oknem, wywalali oknem wracało się kominem etc. Hartowała się psychika, kombinowanie. Teraz są tego profity. Tak jak w życiu potrafiło być nieprzewidywalnie. Bo zawsze miecz jest obosieczny, i jeśli nie zdał nikt to tym co akurat mieli krawat się udawało by nie trzeba było się tłumaczyć z anomalii. Albo dość życiowe podejście gdy mimo zaliczenia by dostać wpis trzeba było odpowiedzieć na pytanie z przypadkowej dziedziny. Co ważne nie zawsze musiała być dokładna lub super poprawna. Czasem było pytanie o datę rozpoczęcia wojny, innym razem o to ile litrów krwi ma mysz. A wystarczyło głośno myśleć że skoro facet ma 6 litrów i zakładamy że waży 80kg to mysz ważąca 100g to na proporcje ma około 0,0075litra. Czy jest to poprawne? Nie. Bo liczyło się samo myślenie, nie poddanie się, plus pamiętanie że opieramy się na założeniach. Bo dane teraz coraz łatwiej zdobyć, liczydła są coraz ciekawsze, tylko trzeba wiedzieć co się robi. Jakie to ma przełożenie praktyczne? A choćby wytrzymałość i popularne w korpo obliczenia elementów skończonych, wyklikujemy kilka rzeczy. Komp to mieli i daje cudne kolorowe mapki którymi możemy mamić. A zgodność z rzeczywistością 50 proc ^^ Zresztą klient chce to wyjdzie co potrzeba tylko pozmienia się kilka założeń maczkiem które mało kto czyta, lub spakuje się to w jakąś teorię czy bibliotekę, napisze że się jej użyło. Mało kto zada sobie trud sprawdzenia. No chyba że płaci kokosy, by wynik był zgodny z rzeczywistością, choć bez eksperymentów zwykle się to nie obywa więc koszt urywa dupę i prościej zrobić przewymiarowanie 2x plus tolerancje z zapasem.

Oczywiście jeśli w rodzie jest ktoś kto wskaże palcem lub objaśni, czy jest luksus że zabierze by można było obmacać i poużywać to wiele rzeczy jest prostszych a i może mniejsze frycowe będzie lub bardzo krótko.

Choć wciąż przoduje dogmat specjalizacji w środowisku, zamiast elastyczności jaka daje szybka adaptacja. Co sprytniejsi połączyli kropki że zmiana roboty co 2 lata (co już jest normą) by wypłata nie stanęła w miejscu wymagać będzie odwrotności specjalizacji. Szczególnie jak chce się mieć otwartą opcję na własny biznes jak się geszeft trafi.

Kolejna mała prawda o studiach. Nie uczą zawodu, a raczej podstaw by móc szybko zaadaptować się do któregoś z puli zawodów pokrewnych. Dlaczego? Kończąc mechanikę fuchy można szukać jako mechanik, materiałoznawca, konstruktor, serwisant, procesowiec, technolog, programista, człowiek z UR (utrzymanie ruchu), i cała paleta prac typu operator a jak dodamy inne dziedziny, smykałkę do finansów i ludzi to się ładny kalejdoskop robi, bo zawsze można też skręcić w zarządzanie z czasem. Z perspektywy czasu, wiem że trzeba było szukać roboty w zawodach (liczba mnoga zamierzona, z powodów wyżej) na pierwszym roku. Dlaczego? By uczyć się na narzędziach/maszynach na czyjś koszt, dłużej i skracając tym frycowe etc. Przy okazji zwracam uwagę na pewną sztuczkę, bo rzadko kto zada pytanie o wymiar pracy poprzedniej, jak się okażemy ogarnięci, czyli w CV nie ma co się samemu pędzlować, Ergo ładniej wygląda na początek czyż nie? Bonus pierwsze szlify z koloryzowania papierologii zaliczone. Czym się metodyka upiększania raportów finansowych spółki różni od tego? Mamy jakieś karty i chcemy jak Sun Tzu przykazał by wyglądały lepiej (jeśli chcemy sprzedać ) niż w rzeczywistości lub słabiej ( jeśli będzie to obłożone daniną), czyli zdroworozsądkowo sprawdzamy co przechodzi a co nie. Lub jak przechodzi. Zapoznajemy się z tym jak to jest procesowane etc.

  1. Praca w budżetówce

Jak masz małe wymagania płacowe i duże wymagania ułudy bezpieczeństwa to polecam. Jednak potem nie płacz (jak mój kumpel który projektował rzeczy górnicze 10 lat i miał taką samą stawkę jak studencik który zaczął prace). Plus warunkowy jest takie, że w trakcie studiów jak tylko masz ludzkiego bezpośrednio przełożonego to można sporo się dogadać i wyrwać się na zajęcia z tyry ( późnej oczywiście odrobienie tego, co ułatwia życie) Nie ma takiej spiny jak w innych przypadkach, nie ma nagłych potrzeb w robocie że musisz być. Niestety, powoli kończy się sensowność pójścia tą ścieżka by na koszt podatnika nałapać doświadczenia, ponieważ dużo bardzo ogarniętych dziadków właśnie odchodzi na emeryturki. Co najwyżej ma się styczność z profesorkami na kilku stołkach, co to zdarzają im się genialne pomysły oderwane od przytomności. Dla przykładu jeden chciał z plastiku robić obudowy rzeczy w środowisku metanowym (ogniowym/wybuchowym – dla niewtajemniczonych, nie chodzi o przetrwanie sprzętu, a zapobieżenie propagacji iskry/ognia poza wnętrze maszyny, bo to tam właśnie są źródła zapłonu zwykle), który sam w sobie kiepsko wybuchy wytrzymuje bez rozszczelnień. Ewentualnie jak chcesz w czasie pracy robić sobie fuchy na boku to połączenie też się sprawdzi, a wg formalizmów chcesz wyjść na biednego szaraczka. Kolejny powód to chęć wypoczynku bo ostatnie parę lat prowadziliście firmę i wypaliliście się, chcecie odpocząć od zmienności, posiedzieć, poczytać blogi, słuchać muzyki i coś tam leniwie sobie robić, po 8h wyjść, za drzwiami zamykając robotę, która była daleka od stresującej, szczególnie jak śmieszne stresory was już nie ruszają bo mieliście ekspozycje na większe, przy większej dynamice i dłużej. Także w pewnych epizodach życia można rozważyć, choć nie polecam na dłuższą metę, widziałem jak to sprawia że ludzie są nieporadni życiowo, egzystują a nie żyją. Choć wiadomo może się zdarzyć firma co blisko rurek jest i całość inaczej wygląda. Mnie i poznanym ludziom akurat takie się trafiały. AAaaa i zostanie na uczelni na doktorat to obraz jak powyżej. Chyba że ktoś jest obrotny i drugą wypłatę ma z firmy i studenckiego startupu bo im „pomaga”, a trzecią z grantu na badania. Znam też kooperacje uczelni z firmami na specjalność, część jest ok bo firma zwyczajnie ma chroniczny brak ludzi i chce sobie ich wychować na koszt podatnika (bo to co oni dołożą to się od podatku odpisze etc.) wzorem mundurówki (idziesz na WAT to musisz 5 lat odsłużyć potem dopiero są kokosy w prywatnych firmach). A część to tylko metoda uczelni i firmy na poprawienie PRu i zdobycie jakiś drobniaków w zamian za niedogodność studencików na obiekcie parę razy na pół roku. Może jak znajdą się woły pociągowe wśród nich to nawet za fistaszki jakiś projekt/dokumentacje zrobią^^.

  1. Praca w korpo

Tu płacą lepiej, ale pranie mózgu i spychologia po całości. Dupochrony to podstawa, bo wiele rzeczy jest sztywno, procedury, kopanie się z koniem. W efekcie dużo jałowej roboty typu obrzucanie się mailami, zakresami obowiązków, mało realnej roboty. Szczególnie jak coś jest nietypowego, zwykle łatwo jest by kij w szprychy wpadł, a właściciel tematu był nie ogarnięty i wszystko stoi bo nie umie posmarować czy to podwykonawcy co nie będzie zadawał pytań czy pracownikowi, albo trafi się idealista co chce by wszystko było zgodnie z zasadami. Po doświadczeniach z własnym biznesem będziecie się męczyć. Szczególnie rozmytą odpowiedzialnością połączoną paradoksalnie z tym że każdy chce zaklinać rzeczywistość i mieć usługi dodatkowe za pare szamańskich rytuałów typu pogadanki, motywowanie, gratyfikacja etc. Nie łudźcie się też że coś będzie lepiej, to wieczne gaszenie pożarów. Młodziki po MBA nie zatrudniają ludzi w nadmiarze, także każda choroba powoduje dramaty/przestoje/wciskanie komuś zadań nieobecnych. I to tyczy się także technicznych korpo. Przykładowo na całą fabrykę tylko jedna osoba obsługuje CMM (maszyna pomiarowa CNC – czyli droga i delikatna, łatwo zepsuć a serwis kosztuje bardzo drogo), idzie na chorobowe i nikt się nie tyka czyli pomiary stoją. Sprawdzanie półfabrykatów na wejściu do faba stoi, więc nie mamy pojęcia czy są dobre czy zwrotka do dostawcy bo testuje czy przejdzie lub ma własne problemy z anemią pracowniczą 😀 A produkcja stoi bo przecież mamy religie JIT (Just in Time) i DoD (Delivery on demand) – choć panika z mikrobem może wymusić zmianę podejścia jak wymusza w bólach zmianę ogniw łańcucha dostaw. Wracając do meritum. Jak ktoś ma szczęście i trafi na kogoś kto chce to wziąć za mordę i dupa mu się pali więc płaci za robotę i osobno za ekstra sprawunki. Dzięki temu można wiele wytargać szczególnie jako podwykonawca luźny. Dobre jak chce się skorzystać z nogi w drzwiach. Ja tak zrobiłem z automatyką, po kursach jak zdarzyła się okazja to się do korpo zapisałem, kasy i czasu na szkolenia nie żałowali. Także podwójny zysk (jak na szczypiora). Jak tylko człowiek umie się bronić przed wmawianiem że pracuje dla idei i musi być miły, zbierać punkty chwały korposzczurka, to znajdzie się czas na blogi i tym podobne rzeczy. Plus jest taki że tu nie ma co przejmować się że coś się zepsuło. Pomarudzą ale pracuje się dalej. A jak jest to skandynawskie korpo, to podejście jest typu zepsuło się -> zrobi się nowe, trudno. Także całkiem bezstresowo potrafi być. Szczególnie jak się wysilać nie trzeba bo reszta grupy leseruje po bandzie więc mimo swoich „przewin” wychodzi się na asa^^ A będą asem można negocjować różności, mnie się udało (chwała przytomnemu szefowi działu) że w sumie to mogę mieć home office cały czas a raz 2 miechy się pokaże w biurze. Także jeśli ktoś marzy o życiu na prowincji to są opcje.

Jak ktoś obrotny to sobie wypłatę dorobi. Bo w rozpisce materiałów jest 3x wszystkiego i wala się to to, az grzech nie pomóc firmie w rozterkach i podłogę z tego ciężaru uwolnić^^ Czy brak kontroli przy zamawianiu narzędzi i jakie to możliwości daje nie będę opisywał. Co prawda w każdych warunkach się (miejscach) się da kwestia rozeznania gdzie odcinek nie jest pilnowany, ewentualnie skala jest różna. Na biznesie to nasz problem więc pilnujemy sprawy, jak robimy dla korpory to można grabić znów do siebie. Państwówka to akurat nie bardzo jest co (choć może jakiś rodzynek się trafi). Podobnie biznesy rodzinne.

  1. Mały biznes rodzinny

Tu mocno zależnie gdzie się trafi. Ale najczęściej będzie to pod gospodarskim okiem więc nie poszalejemy z wydatkami wydumanymi jak w korpo, a potem się uleży. Za to króluje podejście skandynawskie, zawsze. Dostaniesz młotek jak ogarniesz to wiertarkę, a potem tokarkę itd. Także po pewnym czasie jest się dość kompleksowo wyposażony w umiejętności. Zapłata zwykle podobna jak na państwówce, chyba że jakiś lepszy geszeft z właścicielem dogadamy. Można też grać na długoterminowo czyli przejęcie firemki. Dzieci mają wyrąbane na biznes? Właściciele już dobijają 70 lat to aż się prosi. Pytanie pozostaje czy chce nam się czekać na zwrot 5 lat lub dłużej (bo pewności jakiego zdrowia są nie ma). Za to można się otrzaskać i przyjrzeć z czym się to je na czyjś koszt (w sensie własny biznes). Tak byśmy szoku nie doznali, że zbytnią specjalizacje mamy i biznes siada bo nie ogarniamy rzeczy pobocznych (choćby jeden wycinek procesu własnego), a pracownicy jeśli mało się płaci to będą bezlitośnie to wykorzystywać by się nie narobić. Albo poddostawca będzie kasował mnożnikami bo może.

  1. Własny biznes

Tu zaczynają się kokosy, trud, ryzyko. Za to satysfakcja że czujesz iż to co robisz (działania, inicjatywy) przekłada się adekwatnie na Twoje zarobki/oszczędności/zachcianki. Dodatkowo jak się do tej rzeki wejdzie i wytrzyma, sprawdzi, to potem już ciężko będzie wrócić do poprzednich propozycji. Lub będzie się na to zerkało chytrymi oczyma chąśnika. Na dłużej może nas przytrzymać wypoczynek by się zdrowotnie podciągnąć, lub przeczekanie złej koniektury by się nie kopać z koniem (rynkiem). Lub też jako część negocjacji by ukazać bezsensowność kooperacji (o ile o czymś takim można mówić gdy jest się chąśnikiem i planuje się łupić korpo^^ – znaczy oddać się pod rozkazy) na zasadzie umowy o prace czy innych wymysłów, tak by klient sam proponował to co mu się bardziej opłaca (a nam w szczególności). Ile wyciągniemy zależy od nas. Za to oczy z tyłu dupy. Chomikujemy ile wlezie bo nie wiadomo jaki dopust nas dopadnie, czy koniec cyklu. To tak w streszczeniu, więcej jest o tym w wielu tekstach gospodarza, zaróbmy.se.

Było gdzie jako wspólny mianownik, teraz zamieńmy go na upływający czas

Na początek przestroga. Nie ważne ile czasu upłynie rekruterzy i HRy będą liczyć na te same dyrdymały, lub będą je powtarzać. „Dlaczego pracujesz?” satysfakcja, idea naprawy świata, kontakt z ludźmi i można taką wyliczankę ciągnąć. Każdy odpycha oczywistą odpowiedź „Za pieniądze ksiądz się modli…”. Im więcej się umie, tym bardziej będą unikać tego bo wiedzą że są na straconej pozycji.

Nie ma co się łudzić na początku będzie frycowe. Dlatego im wcześniej się zacznie tym lepiej. Nawet na pół gwizdka. Najważniejsze łapać się ogarniętych ludzi i pytać. Inicjatywa jest ważna bo ktoś zawalony robotą sam z siebie nie będzie się dzielił wiedzą. Szczególnie z kimś komu się nie chce i nie ma światełka w tunelu że odciąży nas później (czyli zysk własny), lub będzie można powiedzieć że się terminy spóźniają bo się młodego uczyło (zysk własny znów). Ma inne rzeczy na głowie, więc dopóki nie wzbudzimy sygnału, to samo nic się nie stanie. Więc odradzam zabawę w syndrom śpiącej królewny (choć w tych nowościach co narzucają to dla białego faceta może się znaleźć książę na białym koniu, tylko czy aby to jest to co chcemy jeśli daleko nam do waginosceptycyzmu?). Także toporek w dłoń i pytać, chcieć coś robić. Znałem takich co siedzieli i czytali książki kryminalne przez 3 miesiące, a inni po jednym pytaniu dostają do ogarniania narzędzia. W moim przypadku AutoCad, nie jest to twarde narzędzie ale nie raz się przydało także na drakkarze 😉. Wracając do meritum, jeśli mało się umie, wie albo nie umie się tego sprzedać to płaci się frycowe (choć jeśli to trwa zbyt długo to już adekwatniejsza nazwa to frajerowe/durniowe). Bo można przez dekadę sprzedawać się w starej Państwej firmie (B&R) i dostawać za to minimalną krajową, która bez wysiłku dostaje studencik który się tylko zgłosi do tej samej tyry (bez negocjacji).

Czas mija czujemy się bardziej otrzaskani, a po części widzimy że zwykle nie jest to rocket science. Zaczynamy dostrzegać że (o ile próbujemy się na rynku wycenić, polecam czynem ciągłym, czego boją się i nie rozumieją HRy) od czasu do czasu znajdzie się ktoś kto da więcej za to by nas wykorzystać, choć może to wymagać chęci zmiany z konstruktora na programistę CNC czy coś. Także elastyczność i szybka adaptacja oraz dobry PR się opłacają co do własnej osoby. Jedni na tym poprzestają albo z racji pomysłu na życie albo małych wymagań (choć ja wolę wersję że to z lenistwa/naiwności. Obstawiają longi w życiu, czyli że zawsze będzie dobrze, a nie że trzeba czynić dużych wysiłków by się przygotować na różne sytuacje – owszem wszystkich nie ogarniemy ale czy to oznacza że nie mamy zmniejszać ryzyka na tyle na ile potrafimy?). Albo są chronicznymi nieświadomymi hazardzistami i wybierają długą ekspozycje na ryzyko (kredyt na lepiankę lub miejsce w grupie lepianek na 30 lat czyli zakład że zmienność będzie po ich myśli lub nie zaboli tak mocno) zamiast krótkiej (chąsa na drakkarze przez lat kilka, choć przyznać trzeba że spora rodaków wybrała coś w ten deseń czyli woli tyrać 5 lat za granicą zamiast kredytu – także da się). Rzucając to na płaszczyznę słowną inwestowania to brzmi niedorzecznie bo każdy woli minimalizować ryzyko i czas ekspozycji na niego, choć wiadomo każde aktywo jest dobre na spekułe jak się umie go używać 😉 i ma się dobry timming, bo zysk znacznie przewyższa ryzyko. Najważniejsze liczy się z tym iż przegramy więc nie rzucamy na stół sztonów których nie chcemy stracić (i nie zawsze chodzi o kasę, ale czasem w równaniach jest zdrowie, rodzinne relacje czy co tam ktoś akurat sobie ceni). W każdym razie jest to jeden z powodów dla których ludzie „mogą” wybrać ułudę bezpieczeństwa i obiecanek. Za co oczywiście mają mniej w misce.

Jeśli wystarczająco się ogarnia, a w dodatku coraz lepiej wiemy że są to rzeczy potrzebne innym, to zaczyna nam się więcej skwarków w misce pojawiać, a czasem nawet umiemy ogarnąć środowisko pracy by za dużo na naszym garbie osób nie jechało. Czyli mamy stosunkowo lekką robotę. I tu warto uważać bo specjalizacja i stawanie się niezastąpionym może sprawić że jakakolwiek roszada w strukturze będzie niekorzystna dla innych czyli ugrzęźniemy, bo koszt zmian (tak by zaspokoić nasz apetyt na bycie bliżej kurków) jest zbyt kosztowny dla tych co nas wyzyskują. Bo ile będzie strat zanim ktoś nowy się ogarnie? Może się nie zgodzić na robienie wszystkich dodatkowych rzeczy które my robiliśmy by się przypodobać? Etc. Wtedy albo zmieniamy grę na taką na straty (jako sygnał i przygotowanie do negocjacji, czasem tylko by zmienić wyliczenia czyli jak mawia gospodarz wstawiamy kozę do przedpokoju), pracujemy mniej, mniej efektywnie, zaznaczamy że nastał downsizing i teraz to dostarczam tylko tyle (zwykle jak w strajku włoskim tylko to na co się umawialiśmy na papierze ,nic ponad to chyba że dodatkowo płatne) albo zmieniamy stolik (firmę). I tu zależy od tego jakie mamy kontakty i jakie otoczenie. Bo czasem uda się z miejsca więcej ugrać na zewnątrz, a czasem może to nas początkowo kosztował obcięcie w misce by wspiąć się wyżej za chwile. Także kluczowe jest rozeznanie, przygotowanie zanim sobie zaczniemy pogrywać na zmianę status quo w jakim się zgodziliśmy być kiedyś. Im więcej opcji mamy zabezpieczonych tym spokojniej/agresywniej możemy obstawiać, negocjować. Niby oczywiste ale trudniej wykonać i mieć idealny timming, niż to się opisuje.

W pewnym momencie i tak zaczniemy się dusić (szczególnie możliwe w korpo). I jeśli tylko wstrzelimy się z falą wzrostową cykli gospodarczych to z powodzeniem zaczniemy bawić się w firmę. Czy raczej damy się wyzyskać ale jako podwykonawca. Co potrafi być jazdą bez trzymanki, i wynik może nas zaskoczyć, bo ta grupa jest najczęściej napadana przez instytucje więc poleca się chomikowanie jak tylko się da, szczególnie tak by mieć kontrole ale nie być oficjalnym właścicielem. Jeśli mamy szerszy plan czyli gramy jako ród/klan to trzeba mieć odpowiednią drużynę i nie zapomnieć o aferzyście którzy zbierze agro jakiegoś demona, smoka czy jaki tam stwór się natrafi. Taki ubezpieczyciel, który wkracza cały na czarno. Jednak tu oczy mamy dookoła, percepcja się zmienia, dynamiki też. Całość zyskuje nowe płaszczyzny i nie ma pewności że przypilnujemy każdej. Ten aspekt dobrze opisał gospodarz więc nie ma sensu tego powielać. A kooperanci mogą chcieć zrobić nam jakiś stresstest by nas podkupić, mając na nas lewar co objawiać się będzie tyraniem za mniej, lub na ryzykowniejszych warunkach (kredytowanie korpory naszym MiSiem, naszą wypłatą opóźnioną, naszą zdolnością honorową u naszych podwykonawców etc sic!). A to przeciwieństwo posiadania większych opcji/możliwości działania.

Brak wspólnego mianownika czyli inne luźne myśli w temacie

Jest też inna ścieżka. Popularna w PRL, teraz już mniej. Czyli olanie twardych umiejętności, a skupienie się na nawijaniu makaronu na uszy innych. Mam na myśli zdobywanie stanowisk z nadania, wnioskujemy po pewnych bieżączkach przedstawianych w mediach. Jest to opcja, trzeba tylko być wiernym strukturze której się oddajemy. Tyle że to hazard i konkurencyjność większe niż połączenie adepta lewnictwa na niewolniczym kredycie aż do śmierci. Bo to wszystko na pstrym koniu jeździ, struktury łatwo porzucają pewne kozły ofiarne, więc bez haków, budowania własnego zaplecza to się szybko wykolei. Gangi też mają podobnie na początku, ale tam jest selekcja naturalna bo albo konkurencja odstrzeli albo nie będziemy tyle kasy trzepać co inni (więc nasz wpływ będzie się marginalizował, jak w akcjonariatach), lub ktoś nas wystawi jakiemuś aparatowi siłowemu (kapitana naszej czy obcej jurysdykcji) do pokazówki. Także to dla tych co lubią te klimaty albo czują się zmuszeni.