Mainstream

Śnieży – trzasnąć to kozetką

Kwartał od przebazowania. Trzeba było pozmieniać wszystko, żeby miało szanse być po staremu. Napadły mnie wspomnienia, że każdy z występujących wariantów awarii już widziałem, wspomnienia przedsiębiorstw, nazwisk, adresów i rzeczy, które poszły nie tak. Przedsiębiorca wpadł w bagno i sam by się z niego już nie wygrzebał, ale cywilizacja techniczna ma deficyty takich więc sama służy pomocą. A dostarczenie wypadkowego wektora “z bagna” odbywa się serią kopów serwowanych przedsiębiorcy przez rzeczywistość, aż prędkość względem bagna przyjmie znowu zero (czyli w bagnie / kopy / nad bagnem / spadek / w bagnie – cykle gospodarcze).

//szortski disklejmer – do tematu aktualnej gównoburzy na pewno wrócę i popełnię szurską grafomanię; skoro jest zapotrzebowanie pozostaje mącić, dobrą gównoburzę !można zmarnować//

@blacha ma ze mnie polew, że co ja sobie niby myślałem. Przecież nie targał mnie kumotr do fabryki, żebym sobie tam zajął stanowisko i w spokoju dożył starości przy blaszkach z dziurką. Sytuacja okazała się krawaciarsko powtarzalna. Zacznę od scharakteryzowania typowego przypadku dyktatora (formalnie to jest verkställande direktör czyli ceo, ale kilka lat temu w ramach biurowych żartów podmieniłem tabliczki na verkställande diktator i się przyjęło). Szef firmy najbardziej typowy z typowych (taki mamy rozkład) prowadzi firmę od niedawna (gdyż proporcja firm świeżo upieczonych względem tych, które przetrwały jest jakimś rozkładem nie sugerującym różowych okularów). “Od niedawna” oznacza od początku ostatniej koniunktury gdyż w innych warunkach rozkręcenie biznesu to nie jest zdrowy pomysł. Taki stan rzeczy wynika z tego, iż po pierwsze wtedy jest na to okno w rynku, po drugie typ ma różowe okulary, po trzecie zadziałało. Skoro działa to należy tak kontynuować?

No właśnie nie – rynek otwiera te okna jako pułapki aby przemielić kompost i wydobyć dobro. A kto się nie ogarnął tego na śmietnik poległych przedsiębiorców. Przytoczę sytuację obecną, ale za każdym razem wyglądało to podobnie (będę przytaczał wspominki).

Mamy koniunkturę, dostawcy kredytują materiałem, sprzętem, odbiorcy rzucają reklamówkami z hajsem niczym gorącym kartoflem “zabierz to ode mnie!”. Zatrudnia się kogo bądź i ciężko tyrając realizuje projekty pod czujnym okiem korelatora, który to zorganizował. Kumotr odwiedził mnie gdzieś koło 2016, jeszcze na małym warsztacie z maszynami, których większość przeszła do historii, popytał, pogadał i pojechał tworzyć. Był niedługo po wypuszczeniu z uczelni, robił to samo w ramach innej firmy i postanowił sam. Było kilka lat, kiedy styczna do wykresu wskazywała obszary wysoko nad horyzontem i w takiej gospodarce każdy kogo dało się zagospodarować był zagospodarowany, a nawet jak się nie dało to prostowaliśmy typa z nadwyżek. Na takim rynku nie może się nie udać. Coś jak lata 90te.

Typowy przedsiębiorca, który nam rośnie nie ma doświadczenia z rynkiem o innych stycznych do wykresu. Robi to samo, ponieważ w Jego historii każdy wykres miał wąski zakres spoglądania w niebo. Jeśli coś nie idzie – trzeba więcej tego samego. Tymczasem otoczenie rynkowe się zmieniło (2022) – dostawcy materiału nie kredytują, odbiorcy przeciągają płatności i skrobią ratami (bo im też klienci tak skrobią), tymczasem prolopatologi żyje jeszcze memami z epoki, kiedy na ostatnich podrygach gorącej gospodarki łapaliśmy ich po krzakach.

Kumotr w 2021 czując, że już jest dobrze z przedsiębiorstwem zapewne uroił sobie jakiś dochód pasywny i poszedł na pół gwizdka do korpory – rozsądne, choć poszedł tam biurwić, a to bardzo wypacza pogląd na relacje biznesowe (mam własne doświadczenia, dlatego staram się to outsourcingować albo nie prowadzić wcale – i niech mnie kto zmusi). Zostawiając przedsiębiorstwo (to co innego niż firma) pod czujnym okiem światłego kierownictwa. W ciągu roku prolopatole zdegenerowali swoim dołospołecznym wpływem kierownictwo i ukończono zero projektów. Nie bez powodu istnieją podziały społeczne i nie pijemy z szeregowcem w kantynie – można od tego wyjść ze spaczonymi poglądami zwichrowanym krokiem.

Ze sprzedawcami jest taki problem, że ich wzmacniacze sygnału dobrze pracują na gadaninę. Iluż widziałem dyrektorów kupujących paplaninę bez rezultatów to nie zliczę. To powszechna przypadłość kiedy typ pracuje w sprzedaży. Nieważne czy na stanowisku ceo czy w biurze. Tymczasem do weryfikacji rezultatów trzeba aspołecznego typa patrzącego się w tabelki, w magazyn i ewentualnie gotowego posłuchać wyjaśnień. Sprzedawcy nie łażą po magazynach, a stosunek z klientem kończą podpisaniem umowy – nie jej realizacją. Tymczasem kumotr właśnie był napędem kołowrotka w przedsiębiorstwie – korelował działanie prolopatoli na placu boju. Później wysłuchałem skąd ich brał – na pustym rynku zrozumiałe, że z odpadu wyplutego z innych przedsiębiorstw oraz pośredniaka. To nie są dobre źródła jakości. Tyle że aby mieć w tym jakieś doświadczenie trzeba przeżyć kilka cykli na rynku (i czasem skorzystać z punktów przeznaczenia bo akurat się nie udało) – wtedy jest jakaś podstawa do filtrowania kompostu. Oczywiście jest metoda alternatywna – można pobierać już materiał przebrany przez rynek, akurat na zdechłej koniunkturze jest łatwiej i samo wyszło.

Zastałem więc przedsiębiorstwo, w którym kierownictwo nie ogarniało zabrania środków do wykonywania zadań, nie potrafiło samo określić zadań do wykonania oraz rozwiązać ujawniających się problemów. To że samo te problemy wytwarzało brakiem korelatora pozostaje oddzielną kwestią (za wszystko w firmie odpowiada ceo, więc łun winien i to jest słuszna koncepcja, słuszne zarzuty stawiali mu prolopatole; ja ten zarzut uściślę – winien jest tego, że patoli wziął do roboty i zostawił bez przedszkolanki). Przez pierwszy miesiąc przywracając produkcję do stanu funkcjonalności oglądałem przedszkole, którego kierownictwo obrano z przedszkolaków. Coś jak samorząd szkolny gdy wyszła dyrekcja. Towarzystwo dość szybko połapało się, że jest jakaś nowinka “trzeba pracować”. Po co to akurat nie bardzo rozumieli, bo przecież piniondze biorą się z kieszeni szefa, a ten od tego istnieje w przyrodzie, aby płacić. Takie to horyzonty ma prolokompost, dlatego depopulacji mówię stanowcze “raczej tak”.

//nie żebym zaraz uważał iż za depopa mają się brać technokraci; jak się techniczni biorą za układanie stosunków społecznych to same z tego nieszczęścia; takie odloty jak w tej firmie widziałem wielokrotnie i ZAWSZE szefem był inżynier – podejrzewam korelację, a nawet gorzej^^

Stosunki społeczne do administrowania wolę pozostawić reprezentantkom Matki Natury, nie żebym wiedział jak to robią, ale im wychodzi i do tego ich używam. Kumotr jak się zorientowałem też, więc odpowiednie narzędzie jakie natura dała do tego co nim wychodzi. Inaczej nie widziałem żeby działało.//

Ale nawet na ceo, który popadnie w krawaciarstwo rynek ma metody. Zwracanie uwagi na pewne problemy nic nie da, ale zwracać uwagę trzeba – wzmacniacz sprzedawcy i tak tego sygnału nie wzmocni. Jak zaczynają zwracać uwagę klienci to coś tam zaczyna szumieć w korelatorze. Jest jednak i sposób egipski (może mieli taki sam problem?^^) – dwutorowe realizowanie zadań. Ponieważ plan się według mnie walił zasugerowałem, że może wynająć do tego firmę. Ponieważ w korelatorze już szumiało to akurat rozwiązywał podobny problem (za dużo roboty – sprzedać innym robotę) i pojawił się trzeci przedsiębiorca. Który oczywiście swoje robi, ale wysłał sygnały w takiej superpozycji do moich, że musiało się nałożyć w piki. Prolopatole mają o wiele czulsze wzmacniacze na takie szumy. Najpierw nawiali z produkcji w plener (bo niby ich do roboty goniłem – @impeer czy ja gonię kogokolwiek do roboty? a @impeer mi się skojarzył bo ostatnio takiego wścieku dostałem jak się uczył widlakiem jeździć – do takiej pasji mnie prolopatole doprowadzili;), a w plenerze zastał ich najęty przedsiębiorca ze swoim zastępem i prolopatole jak to zwyczajowo najpierw zaczęli się jeżyć & sabotować, a później uznając że to przegrana bitwa przypuścili atak na firmę. Oczywiście ci którzy w ogóle mieli tam objawy sapiens od razu poszli kapitulować (zapewne mają jakieś przeczucie, że firma ma dużo więcej zasobów żeby grać sobie z nimi w lewne kulki, a być może nawet ogarniają, że firmy znają się przez księgowych od wypełniania prolomakulatury i informacja z taką podpadziochą zostanie w skrzętnych pamięciach gryzipiórów do skorelowania gdyby jakiś inny przedsiębiorca chciał popełnić z nimi jakiekolwiek umowy – prole na autofocku), od razu wydali prowodyra, no ale udział w formalnościach wzięli wszyscy, a do tego jeszcze nabrali dobra z przydzielonych im uprawnień zanim czmychnęli. Naturalnie problem taki rozwiązuje się lockoutem, kontrformalnościami i ogólną upierdliwością lewną. Trzeba być wyjątkowo zamożnym prolem żeby takie brewerie przetrzymać, no a to towarzystwo akurat zawsze na minusie^^

Kumotr więc się w tej kwestii ogarnął i nagle dostrzegł różnicę. W przedsiębiorstwie nikt mu już nie zadaje pytań co i jak zrobić. Wszyscy wszystko sami wiedzą. I produkcja i plener. Ale nie żeby zaraz dyktator nie był potrzebny – ma pilnować formalności, pokazywać dzioba do sprzedaży (twarz firmy) i organizować sieć społeczną (bo wszystko jakoś tak fajnie poorganizował z działaniem firmy z zera na kontaktach społecznych, że nie ma co psuć – wychodzi ponadprzeciętnie). Dyktatora więc odciążyliśmy od zajęć przyziemnych i zagoniliśmy do roboty oraz sprzątania bałaganu jaki narobił (wszak dyktator odpowiada za wszystko co się w przedsiębiorstwie dzieje). Niczym królika z kapelusza wyciągnął też iterację formalną wcześniej przygotowaną (znaczy ogarnia). I tak doszliśmy do punktu, gdzie w trójkę usiedliśmy przy beczkach (z ogórkami!) i zorganizowaliśmy spółdzielnię dzieląc obowiązki tak, jak z naturalnego porządku wyszło. Na razie wychodzi lepiej niż oczekiwałem. Taka wzorcowa spółdzielnia MiŚiów jak z dawniejszego tekstu dokładnie w takim momencie koniunktury w jakim opisywałem, że będzie prawdą etapu.

 

//a to wrzucę jeszcze anegdotkę o powtarzalności w naturze; otóż kumotr @gruby ma swoje konwergencje na planecie, pracowałem z typem rozróżnialnym wyłącznie językowo (i specjalizacją), który akurat był doktorem chemii i czegoś tam jeszcze z fiszyki ciepeła, inżynierem materioznawstwa i diabli wiedzą czym jeszcze, typ nierozróżnialny posturą od @gruby siedział w otoczeniu komputerów (więc nierozróżnialnie jak @gruby) i udzielał odpowiedzi (o ile uznał pytanie za godne odwrócenia uwagi, a nawet obrócenia krzesła) nierozróżnialnych od @gruby – celne, techniczne odpowiedzi, które najczęściej wskazywały na to, że do pewnych rzeczy nie mamy jeszcze opracowań, nikt tego problemu nie rozgryzł i staramy się uzyskać “u nas działa” eksperymentalnie, dlatego dział nazywa się R&D i kosztuje jak zamiana ołowiu w złoto; siedział i pisał algo do obliczania rzeczy, których wiedział że na razie obliczyć nie ma jak, ale uzyskiwał jakieś tam przybliżenia wystarczające dla działu sprzedaży, ale doskonale wiedział, że pozostaje wprowadzić to co wyjdzie jako “tak właśnie wyszło” bez jakichkolwiek podstaw obliczeniowych jak do tego doszło – “u nas działa”//

Ta koncepcja z zostawianiem przedsiębiorstwa samopas ujawnia się u przedsiębiorców na schyłku piku koniunktury, i to u przedsiębiorców w zbliżonym wieku (przed trzydziestką) mających kilka lat doświadczenia (koniunktura? – nie wiem czy wiek czy doświadczenie to powoduje, ale wychodzi zbieżnie, stawiam na doświadczenie). W latach dziewięćdziesiątych widziałem dokładnie taki sam przypadek Pana R, który zostawił na kilka miesięcy sklepy pod światłym kierownictwem i szybko się ogarnął, że musi od rana do wieczora tam jednak siedzieć i korelować, bo inaczej ściury opróżnią magazyn.

Ale widziałem podobną sytuację (kwalifikacje kierownictwa) w spółce nomenklaturowej za upadającego ustroju słusznie minionego, kiedy na pustym rynku (no więc bez konkurencji) zorganizowano produkcję (na której nikt się nie znał) do której przydzielono (naturalnie z Partii Nieboszczki, ale ideowego) inżyniera (o innej specjalności jak pięść do nosa) i po pół roku okazało się, że produkty są niesprzedawalne. Nie żeby to były jakieś wyszukane produkty (bo to akurat była produkcja palet), no ale dało się zje… Nie żebym wtedy miał jakieś przemyślenia, bo na chleb wołałem bep, a na muchy tapty, ale ciekawiło mnie dlaczego tylu inżynierów i doktorów zbiera się w salonie oraz co właściwie knują. To przedsiębiorstwo akurat zapamiętałem w szczegółach bo nie wyszło, pozostałe pamiętam już jako inny rezultat. A że nie wyszło to bardzo interesowałem się dokładnym roztrząsaniem dlaczego. Nie miałem jeszcze jako smarkacz rozeznania by skonstatować fakt, iż typy produkujące elektronikę i usługi publiczne nie mają czegoś co pozwala zbić im kilka kawałków drewna prawidłowo, no ale dziś wiem, że to wcale nie jest takie proste jak się wydaje w obie strony.

Krawaciarze czytają książkę motywacyjną “przedsiębiorczość jest prosta” (czy coś w ten deseń jak “odnieś sukces”) i myślą, że wiedzą jak coś zrobić. Ja siadając do książki (zazwyczaj z procesów technicznych) otwieram ją wyłącznie po to aby dowiedzieć się, że są całe obszary o których nie mam pojęcia i dopiero kilka półek później jestem gotów postawić nieśmiałe pytania, czy ja bym na przykład był w stanie coś zmajstrować. Do tego stopnia, że muszę selekcjonować półki aby nie zaśmiecić sobie głowy czymś, na co i tak nie znajdę czasu.

Mamy więc tego kumotra, któremu wraz z rynkiem zadaliśmy sygnału na azymut “z bagna”, i teraz trzeba go będzie poukładać. Bo to nie jest tak, że kumotr z tego bagna nietknięty wyszedł, podejrzewam że gra twardziela, ale seria wydarzeń (wszak ma jakieś tam obowiązki formalne, zobowiązania wobec klientów, nawrzucał przez rok papieru do firmy, aż księgowa wyraziła kilka ciepłych słów, że to nie w tę stronę ma płynąć; tak tak – biedny przedsiębiorca dokłada i narzeka… no ale takie są realia niezrozumiałe dla prolokompostu, że jak posysają to z czyjegoś garba) prawdopodobnie odbija się na jego zdrowiu, bo na kondycji psychicznej z całą pewnością. Po pierwze zdejmujemy mu duperele z głowy co w praktyce będzie oznaczało cesję kompetencji (znaczy wydelegujemy od niego zadania do siebie, czyli w zasadzie cały obrót materialny firmy wraz ze środkami trwałymi, których nieco tam dowiozłem). A to dlatego, że nie może być sytuacji, w której dyktator kłopocze się szczegółem – ma mieć zintegrowane do poziomu tabelki “utrzymanie ruchu produkcji żre tyle, utrzymanie ruchu w plenerze tyle, ze stanu środków trwałych spadło tyle, a wejść musi tyle” wszystko w cyferkach. Jak i na co te cyferki to można w jakiś spokojniejszy dzień oprowadzając po włościach wskazać “mamy to!”. Mamy i nie musimy się po to fatygować. Tak żeby przedsiębiorstwo mogło funkcjonować przy przerwach w dostawie cyferek, wszak różne rzeczy mogą się wydarzyć. No i się wydarzyły. Dyktator ma zajmować się polami wydobycia cyferek – klientami. A że akurat kumotr jest inżynierem to będzie rył do późnej nocy projekty. I akurat tu też będzie luz bo mi wystarczy ogól, a dokumentację to już sam sobie opracuję (bo to autowymiarowanie autodesku to sobie można w kieszeń wsadzić). No i tutaj też będę ścigał o przydział urządzeń (przecież nie zabiorę smarkaczowi lapka, którego właśnie podłączył do mikroszkopa, a piecyka z regału też nie zamierzam wyrywać, bo jak wracam do domu to mi ten drugi piecyk też potrzebny).

//ten drugi piecyk potrzebny do absolutnie wstydliwej aktywności, jest tam ide, cad/cam, universe sandbox i ksp – młody bez walki nie odda//

Plan jest więc taki, żeby wypchnąć dyktatora do zadań jakimi przyczyni się do utrzymania ruchu w swoim dziale (przepływy finansowe, formalności, dostawy klientów – ma się uśmiechać i podawać rękę), a od administracji zawsze mamy reprezentantki matki natury. Co akurat mam nadzieję ustalić w nadchodzącym roku, bo jeszcze nie widziałem przedsiębiorstwa gdzie kobieta nie zajmowała się pilnowaniem faktur, stanu magazynu cyferek etc. No dobra, raz widziałem, ale tam dyktator miał 19 lat i reprezentantka dopiero ogarniała kwalifikacje do wyzwań stawianych przez dorosłość. Ale później (po kilku latach) i tak wszyło normalnie więc fluktuacja wygasła.

Choć to wcale nie było takie proste jak w streszczeniu… Gdybym o kumotrze nie miał opinii od innych i objawów materialnych, że to wszystko działa to bym się tym nie zajął. Zanurzenie tego drakkaru było po top, nie wiem czy kumotr nie miał jakiś przebłysków świadomości, że od roku idzie pod wodę, zapewne jak to zwykle bywa gadaniną przekonywany był że wszystko idzie ku dobremu. Być może za mało zerkał na tabelki, być może zbytnio przywykł do umowności wszystkiego (no ale kiedyś jednak wypada dowieźć). Być może owocowe czwartki źle wpływają (a korposzczur mi podpowiada, że już wprowadzono też takie wtorki). Być może przywykł do przepływów z innej stycznej i przygaszanie światełka nie wzbudziło. Być może wszystko na raz po trochu. Zapewne czuje, że to co nabroił w przedsiębiorstwie (wszak dyktatora obiera się aby miał kto przed populusem odpowiadać za całokształt) będzie musiał odrobić własnym garbem.

W każdym razie trzeci MiŚ jaki się dokooptował podparł spółdzielnię kredytowaniem prac w plenerze, ja podparłem kredytowaniem prac na produkcji (choć cierpię, bo muszę przywracać stale przytomność aby ogarniał przepływy i chyba będę musiał wyjaśnić, że to oznacza iż odmawiając sobie; być może w moim wieku łatwiej wyjaśnić że nie chce mi się fatygować na weekend czy wakacje), kumotr podpiera plener środkami trwałymi (plener się cieszy bo jest sporo ciężkiego sprzętu jakiego zawsze brakuje), no a jeszcze dowiozłem kilka ciężarówek przedsiębiorstwa produkcyjnego. Bo to jednak trzeba było zbierać park maszynowy aby w czasie gdy leasingi wysadzają z siodła konkurencję (a wysadzają, podobne przedsiębiorstwa starają się odstąpić cały taki park maszynowy z obciążeniem, ale niestety suma kosztów przewyższa możliwość zakupu takich gratów za gotówkę, a do tego takich gratów na dotacjach pokupowali sobie wszyscy i teraz ich usługi są tanie, więc po co te graty?) nie mieć takiej kuli u nogi i nie próbować tej kuli przekładać na klientów, bo oni też nie dźwigną.

Tymczasem zacząłem grasować w okolicy. Znalazłem lokalnych dostawców na podstawowe usługi (standard jak w se – obrabiarki sprytnie rozstawione w piwnicy/garażu pod domem więc na regulowanym dla cywila prądzie, a nie po stawkach dla przedsiębiorstw; coś jak w latach 90tych). W razie czego są też wykonawcy (z takim cv, że mają maszyny, robią nimi, więc można ich po tych stawkach zawlec na halę i jak już zrobią to dalej nie kosztują, a że w tym czasie kosztują to i tak sumarycznie wychodzi mniej niż posysająca korelację prolopatologia, której trzeba wymyślać mop the rain bo przecież majo umowy i należyimsiem). Przy okazji dostawcy ze wszystkich grzechów kumotra mi się wyspowiadali, kiedy zalegał, ile, czy zamawiał czy ściemniał, czy dowiozą, i że bardzo się cieszą iż ktokolwiek się interesuje czy firma płaci faktury. Bo z naszymi drogimi (dosłownie) dostawcami trzeba dobrze żyć, za frajer oni tych magazynów pod nosem nie prowadzą, ale jak bym miał tak wszystko trzymać na własnym magazynie to z torbami pójdę. Własny magazyn zapycha się na szczycie koniunktury, kiedy trzeba narobić kosztów, a przecież nie po to organizujemy przedsiębiorstwa żeby płacić haracze.

Miałem kwadrans luzu to usiadłem z @blacha przy kubku i tak sobie pogadaliśmy, że uznałem iż obecne problemy są na śmiesznym pułapie. Problemem okazuje się tylko bieżączka, tranzycja ze stanu nieustalonego (bałagan) do gładkiego przepływu na harmonicznych. Pozostaje więc wywierać nacisk na korelator aby ze stanu nieustalonego wychodził i ścigać aby sygnał na wyjściu udawał harmoniczny (aż będzie udawał w sposób nieodróżnialny od rzeczywistego). Myślałem że jadę sobie podłubać na produkcji, a tymczasem czelendżuję nowego MiŚia na miarę zastanego rynku.

//======================

Wpadłem odwiedzić dom na Północy. Starlink działa coraz gęściej (logarytmiczne przesunięcie przerw w sygnale w dobrą stronę), sprzedawcy masowo wywiesili nieobsługiwanie płatności telefonem (per procura @impeer będzie zainteresowany) – kartą jeszcze działają. Poszło o to, że muszą tłumaczyć się bankom za co te płatności i dołączać paragon, a to generuje spore koszty przekładania papierków i czasu na te wyjaśnienia (od czapy – bank dostarcza apkę, konto, ma łączność ze skarbówką, skarbówka z kasą fiskalną i jeszcze się głupio pytają, to po kiego taki drogi cashless? Ten sam bank jako operator karty wychodzi mniej inwazyjnie, a gotówka okazuje się najtańszym rozwiązaniem). Jeszcze żeby tu tych apek było nie wiem ile od różnych dostawców, ale na ludnej Północy występuje JEDNA!

Odwiedziłem korporę (powysyłali wszystkich przed Świętami na wakacje bo tyle jest roboty) a tam problem z cenami prądu (jak nie ma roboty to po kiego ten prąd) więc robota droga, więc nie ma zamówień, więc prole w marazm popadły i szanują pracę (dla niezorientowanych oznacza to wykonywanie czynności tak aby wypełnić dzień roboczy nawet przy braku zadań, objawy jak przy strajku włoskim). To że zatrudnienie zostało tam głownie w niepotrzebnym biurze i to jest rzeczywista przyczyna kosztów dla klienta na razie jest zamiatane pod drukarkę. W tym czasie biuro wypełniło sobie zadaniami dni mijające do tego stopnia, że bajzel jaki urządziło znowu będą musiały sprzątać MiŚie kiedy tylko zostanie przestawiono wajcha i wrzucą jakiś wyższy bieg. Ale przy spowolnieniu bałagan nie przeszkadza gdyż dostarcza zbędnych czynności, którymi można wypełnić dzień udając przydatność.

Mali przedsiębiorcy, którzy jeszcze uparcie na Północy robią to robią bokami. Budowy stoją (aż dzieci stawiają pytania ile to się robi). Ubytek ludności taki, że nawet ludzie mają gdzie mieszkać, a taki był tłok i brak lokali. Kredyty cisną posiadaczy betonowego tombaku i szybko zacieśniana jest polityka socjalna (co przyprawia o stresy pracowników socjalu, którzy okazują się niepotrzebni). Szkolnictwo wysiadło, ale to żaden kłopot (szczególnie że można teraz przejść do następnej klasy oblewając wszystkie przedmioty) bo edukacja jest skuteczna jedynie wobec jednostek, którym i tak nie jest potrzebna. Tymczasem zapowiada się jakaś ostra segregacja ludności i ciekawe jaki to będzie cenzus. Bo konsumpcja mimo że przyduszona dalej jest wysoka, a większość prolopatologii niczego nie dostarcza i jedynie pasożytuje na cywilizacji technicznej. Nic nie wnoszą, a roszczenia żeby wynosić mają.

Śmiesznie to wygląda, bo dodrukowali i pchnęli w rozliczanie się apkami, tymczasem dostawcy wcale nie chcą tego “dobra” przyjmować. Czyżby czekał nas scenariusz turecki (taki delikatny serial wenezuelski) i twardy powrót do normalności monetarnej, której dodrukować nie sposób? Bo jeśli na parkingach masowo wycinane są katalizatory to chyba nie bez powodu, że ludzie w tych katalizatorach papierki trzymają?

A że popełniam to przy takiej dacie, to wesołych, szczęśliwego i idę rozgrzebać stosik pod choinką.