Mainstream

Specjalista, scalak, rozsypane klocki

Tekst charakteryzujący oczekiwania od ludzi w taśmociągu z nich złożonym. Oczekiwania wyrażane przez nich samych, tak aby każdy odnalazł sobie najkorzystniejsze położenia w kolektywie.

Desygnat pojęciowy jakim oznaczamy specjalistę, a nawet dinozaura, jest w jakiś sposób rozpoznawalny nawet jeśli nie ustalamy definicji ścisłej. Z całą pewnością jest to człowiek, który w swoim zakresie zawodowym rozwiązał taką ilość zagadnień o wysokiej złożoności odnosząc przy tym sukces, że jesteśmy w stanie go wyodrębnić z otoczenia i zaszufladkować. Na drugim biegunie zaś mamy kogoś, kto jest oflagowany formalnie jako specjalista, a bez trudu rozpoznajemy w nim gamonia. Mimo braku definicji ścisłych czynności segregacji dokonujemy bez wysiłku korzystając jedynie z ekskluzywności rezultatów osiąganych przez eksperta. Jakkolwiek uzyskiwanie tych samych wyników przez grupę niepowiązanych osób może być zbiorowym urojeniem, bo nasze mózgi mają swoje biasy, ale przyjmijmy taką możliwość, że akurat udaje nam się spenetrować prawdę na temat rzeczywistości i do czegoś się to przydaje w praktyce. Mógłbym oczywiście zacząć od przemysłu, ale rzućmy okiem na inną branżę, w której wszystko jest dokładnie odwrotnie, niż racjonalnie być powinno: czyli branża jest przesycona tupiącymi do niej lemingami, co psuje im $ds i wprowadza nieznane wcześniej płaszczyzny uwiarygadniania pozaformalnego oraz, co za tym idzie zawsze, płaszczyzny rozrachunku.

Rozróżnienie Pana Doktora od „paracetamola pierwszego kontaktu” jest najprostsze dla osób, które zetknęły się z “opieką zdrowotną” w UK. Najpewniej nie spotkacie żadnego przytomnego lekarza na pierwszym kontakcie z tego samego powodu, dla którego przedszkolankami nie są specjaliści od rakiet (obecnie jest to uważane za wielką wadę szkolnictwa i podjęto próby aby coś z tym zrobić). Przyczyna jest dość prozaiczna: liczba gamoni na koncentrację kompetencji specjalisty jest rynkowo nie do opłacenia w fabryce zwanej edukacją, która zasysa wszystko jak leci i produkuje z tego to, co akurat wyjdzie, a nie to co by kto zamówił (ileż razy rodzice marudzą, że wybrałeś nie taki zawód?). Szansa więc, że wśród młodych, rozbrykanych gamoni specjalista od rakiet odnajdzie umysł, który odbije piłeczkę i nawiąże intelektualną grę z koncentratem kompetencji jest niegodna podjęcia wysiłków przez górników, leśników, rolników i piękne panie aby naszego specjalistę od rakiet dotować w tym dziele. Z wielką radością natomiast wspierają go, gdy krząta się przy silosach, które wrogów przymuszają do częstszych wizyt w wygódce – za każdym razem, gdy tylko pomyślą aby przeciwko dysponentom silosa & specjalisty knuć. Ten model (podział zadań pchnij/pociągnij) istnieje w całej gospodarce, jego kwintesencją jest istnienie prola, produkcji masowej, rzemieślnika, kierownictwa, handlowców (kupców), zakupu i sprzedaży, i specjalistów właśnie. To jest niescalony, ale powtarzalny model działania każdej grupy, której cokolwiek wychodzi poczynając od rodu po korporację i naród.Nawet gałę tak się kopie – może to być jeden z niewielu skutecznych sposobów gospodarowania gromady w celu uzyskania korzyści dla wszystkich przy racjonalnej dystrybucji strat w kolektywie. Bo jak byśmy nie kombinowali, to utworzenie spółki z piękną panią (w celu spółkowania co sama nazwa instytucji wskazuje) jest działaniem kolektywnym i choć w wąskim gronie, to bezsprzecznie niekontentującym w gronie węższym niż wymagane minimum tworzące zbiorowość.

Możemy oczywiście wyobrazić sobie jakąś abstrakcyjną gospodarkę opartą o decyzje emocjonalne albo polityczne, zamiast gospodarczych, ale z praktyki działania gospodarek, gdzie jest za dużo polityki i rozrywki, a za mało gospodarzy wiemy, że znikają z takich imprez uczestnicy. Najpierw kontestujących „znika” bezpieka, ale potem to już ulatnia się kto może, byle daleko od specjalistów z zakresu bujania emocjami i prowadzenia ku światłej przyszłości. Skupmy się jednak na samym modelu pchnij/pociągnij, jaki gromadzie pozwala przeć do przodu, niezależnie od tego jaki absurd majaczy na horyzoncie. Wróćmy najpierw do tego państwowego przedszkola modelu jezuickiego. Trafiają tam obecnie prawie wszyscy, a do szkoły podstawowej to pod widelcem. Wszyscy czyli materiał każdego sortu. W kopalni też wydobywa się to, co jest w ziemi (a nie to co byśmy chcieli – to może być racjonalna przyczyna, dla której pod Warszawą nie ma kopalni diamentów), w lesie to co urosło, w fabryce to co kazali (plus fuchy i pomysły własne). Ta część gospodarki jest podażowa, jej celem jest WM (wielkie mnóstwo). Poziom korelacji jest tam niski, bezmyślność nieprzeszkadzająca w uzyskiwaniu rezultatów, a bezwładność przerażająca (jak posiano pszenicę, to żebym nie wiem jak kombinować nie wyrośnie z tego owies; żeby nie wiem jak kombinować, to fabryka okien nie wypluje z siebie pieca do kotłowni poza tym jaki mają w kotłowni aby nie marznąć). Ten model jest alokacją podażową (push), tu się pcha wózek – kazali pchać to się pcha, praca jest masowa, może i czegoś tam wymaga, ale bez przesady. Rezultat tej pracy nie jest dobrem końcowym, a większość uczestników nawet nie zna reszty procesu jaki spotka to co wytwarzają, ponieważ w gospodarce nieplanowanej, albo „planowanej nie bardzo i bez przesady” istotne jest, aby było WM, a potem straty rozejdą się po kościach systemu rozrachunkowego. W gospodarce planowanej zaś centralni planiści mają wszystko skrupulatnie zaplanowane co spotka rezultat uzyskiwany na każdym stanowisku, tylko potem są zdziwieni, że w księgach jest liczba, a na magazynie ewidentnie pusto w wyniku działań nieplanowanych przez planistów centralnych. Winnych natomiast nie ma i do ukarania konieczne jest dobranie z niewinnych, bo liczba ukaranych w gospodarce centralnie planowanej też jest zaplanowana skrupulatnie, i są wyznaczeni kaci i miejsca kaźni, i ten cały aparat nie może się nudzić – musi dostarczać usługę i wykazywać się sukcesami. Liczba użytych sznurów musi się zgadzać z liczbą powieszonych, a nadwykonania planu są mile widziane, więc wiesza się na krótszych i męczą się dłużej. Podsumowując ten akapit – ludzie młodzi, egzodynamiczni pazurami wyrywają naturze dobra pierwotne, zrzucają je na hałdę i uważają, że dobrze wykonali swoją robotę – oczekują nagrody, czyli chcą jakiś elektroniczny gadżet (pod skórą – aby się nie zawieruszyli za betoniarką) czy inny wytatuowany numer pod pasiakiem, aby czuli przynależność do społeczności.

Ubranko w paski, taczka, kilof
niezwykle życie ci umilą

Muszę jednak Czytelników zmartwić – żebyśmy nie wiem jak przeszukiwali lasy, hałdy urobku, ganiali z sierpem kłosy w polu, to nie wydobędziemy tam ani jednego gadżetu elektronicznego, lodówki, pralki, samochodu, budynku. I obawiam się, że przeszukiwanie lasu skrupulatniej nie rozwiąże problemu. Obróćmy więc kota i zajrzyjmy co jest na końcu łańcucha od strony tego elektronicznego gadżetu, jaki jest celem naszego życia na tym nienajlepszym ze światów. Zanim scalimy produkcję to pojawia nam się tam wszechkompetentny specjalista, który sobie w garażu, kosztem zasobów których nikt wcześniej w taki sposób nie łączył (oczywiście w jednym czasie na bazie aktualnej wiedzy takich specjalistów jest więcej i każdy knuje w swoim garażu swój pomysł wymieniając się czasem z innymi dziwakami sobie podobnymi), a przynajmniej nie udało mu się ich skonsolidować z sukcesem. Tacy specjaliści w czasach nam bliskich (ostatnie 200 lat) zazwyczaj są szufladkowani jako konstruktorzy. Dokonują oni selekcji zasobów z wytworzonego przez innych WM, ciągną je (pull) i wykonują to, co tam sobie zamyślili. A ponieważ są to ludzie o horyzontach nadzwyczajnych, to Pan Samuel był łaskaw ukontentować nas zarówno pierwszym połączeniem podwodnym (zanim połączenie szeregowe stało się modne, jakieś 150 lat “zanim”), zasilaniem do tegoż oraz uczynił ludzi równymi wobec siebie nawzajem ( a tego starają się odmówić panujący nam komuniści ufając że odtworzenie technologii produkcji uzbrojenia sprzed 150 lat jest jakoś wymagające, być może dla komuchów to istotnie jest trudne).

Specjalista w przeciwieństwie do egzodynamików na dole nie pcha lecz ciągnie – wyciąga to co mu pasuje z przetworzonych już zasobów (przetworzonych mniej lub bardziej) i coś tam sobie konstruuje. Jakiś tam kit z okien sobie dłubie. Czy to się komu przyda i czy ułatwi życie wzbudzając do przekazywania zasobów specjaliście to już każdy sam oceni, a w ogólnym systemie rozrachunkowym to uznanie wyrażamy prawem ciągnienia z magazynów. Pan specjalista może sobie brać z magazynów co tam uważa do wysokości uznania jego rachunku. I to jest różnica pomiędzy gospodarką planowaną, a spontaniczną: centralny planista pcha do mianowańców (na specjalistów) to co uważa, że będą potrzebować, a spontanicznie działający konstruktor ciągnie to, co jest mu potrzebne według jego własnego widzimisie. To co jest pchane może się nie pokrywać z tym co specjaliści chcą ciągnąć, czyli podaż może licho pokrywać się z popytem. Mamy z tego nadwyżki na magazynie, które uznajemy za alokacje błędne, czyli takie których nikt nie chce pociągnąć w ramach rozrachunku proponowanego przez wyniki zapisane w księgach, być może po przecenach ktoś pociągnie, ale mamy też takie rezultaty, za wywiezienie których na śmietnik trzeba dopłacić – nazywamy to odpadem, a kłopot kiedy odpad jest masowy, zapakowany i wiązaliśmy z nim nadzieje. Problem takich alokacji powstaje w każdym modelu gospodarczym, nawet w garażu człowiek potrafi naprodukować durności, których nie jest w stanie sprzedać, no ale cóż poradzić – za swoje produkuje. W gospodarce sterowanej przez hetmana za takie marnotrawstwo by człowieka rozstrzelali, a w sterowanej przez banksterkę tylko z domu wypędzą i każą sprzedać nerkę – łaskawcy^^.

Istnieje w gromadzie zabezpieczenie przed tymi błędnymi alokacjami. Wspominałem o nim wcześniej, jest to pewien automatyzm zachowań tłumiący aktywność intelektualną, rozrodczą, potrzeby terytorialne i udział w łupach, brankach, decyzyjności. Ma on zapewne podstawy metaboliczne, a z całą pewnością ma takie rezultaty (aktywność mózgu ludzi wychowanych w dobrobycie nadwyżek różni się od wychowanych w biedzie, i różnią się też wychowani w nędzy). Porzućmy na chwilę konsumpcjonizm i jego wynaturzenia, przyjrzyjmy się podstawowemu napędowi gospodarczemu, obiektowi naszego wyzysku – lemingowi. Leming zawsze miał bardzo ważne funkcje gospodarcze, otóż mniej lub bardziej bezmyślnie, wytwarza on powtarzalnie WM, takie jakie na danym etapie technologicznym jest możliwe. Leming pracuje pięć dni w tygodniu na pół gwizdka, a potem ma nielimitowany dostęp do używek (już przy budowie piramid tworzono dokumentację ile ten dostęp kosztuje siły roboczej i bez tego nie działało, nie dało się nawet manipulować ilością dni roboczych). Rezultat pracy lemingów to stany magazynowe, to lemingi swoją pracą zapewniają sens pojęciu “oszczędności”, nie konsumują tego co produkują, ponieważ lemingi są mało aktywne intelektualnie (po tym je wszak rozpoznajemy), a to dlatego że gdyby były, to by te zasoby raczej zniszczyły. Specjaliści niszczą zasoby tak samo, ale specjalistów ciągnących zasoby (w tym czasie nie wytwarzają WM, co już jest brakiem zysku, a jedzą = strata w gromadzie i komu to odpisać? komu od gęby odjąć to, co specjalista zeżarł?) jest garstka, natomiast rezultat ich działań to długoterminowy mnożnik rozwoju 1,006. Tak to wszystko mamy poukładane, że zasobami dysponuje ten kto może, a reszta stara się ich nie marnować. Wyjątkiem jest konsumpcjonizm w rezultacie którego ludzie przestali się rozmnażać. Módl się i pracuj, kaizen i inne modele wyzysku nie są wcale takie głupie, bo konsumpcjonizm jest jeszcze głupszy –(przynajmniej jego rezultaty są marne:naprodukowaliśmy to czego nie chcemy, bo nam się uwidziało tak jakoś kolektywnie w serii spotkań i został koń / gospodarka zaprojektowany przez komisję). Powszechne odczucie aby ktoś to wziął za mordę i przywrócił przytomność jest odczuwalne w całej gospodarce, tylko jakoś nie widać na horyzoncie żadnych kanonierek, które obudzą nas w huku dział, a po dobroci to do nas samo z siebie nie dotrze. Lemingiem więc zostaje się samodzielnie po skonfrontowaniu z innymi, że ani pomysłów nie ma się lepszych, ani pomyślunku, ani nawet zasobów nie umie się wykombinować aby uzyskać jakie rezultaty. Lepiej pracować do piątku, napić się i pracować od poniedziałku, niż walić głową w mur. Lemingi są nam absolutnie potrzebne i lemingiem zostaje się na ochotnika odnajdując swoje miejsce w pchaniu gospodarczego wózka. I jeszcze trzeba kurczowo się tego trzymać aby od pchania nie odepchnęli i nie zadeptali.

Klocki

WM to masa klocków. Ludzie składają z nich przeróżne fanty. Ponieważ jesteśmy już w epoce kiedy udało się przepchnąć niejaką standaryzację w pewnych obszarach to elementy elektroniczne, mechaniczne, elektryczne, hydrauliczne, pneumatyczne występują w co prawda wielkiej, ale dającej się jakoś tam ogarnąć ilości. Każdy może sobie spróbować (na miarę własnych praw ciągnienia) coś tam zmajstrować, pójść z tym na rynek i poszukać kogoś kto tego potrzebuje. Bez tej standaryzacji musielibyśmy sobie klocki samodzielnie wytworzyć z surowców i półproduktów (duży cykl gospodarczy temu była to norma stanowiąca poważną przeszkodę kosztową w produkcji), choćby na przykład śruby mielibyśmy produkcji własnej, na tokarce o przełożeniach własnych, więc nikt inny nie produkowałby takich śrub jak nasze, chyba że dostarczylibyśmy mu takie maszyny jakich używamy i zapewnili zbyt na produkt jaki one wypluwają – czyli dominowali rynek.

To jakie klocki w procesie historycznym uzyskujemy zależą nie tylko od rozrachunku gospodarczego, ale też politycznego i emocjonalnego. Choć od gospodarczego najbardziej. Benzynę wylewano do rzek jako odpad, zanim Mikołaj nie stworzył (również prawie 150 lat temu – stare mamy technologie w użyciu) silnika o zapłonie iskrowym i się na coś ta benzyna przydała, a Gasmotorenfabrik Deutz jaką założył wraz z kolegą przetrwała próbę czasu i pod skróconą nazwą istnieje do dziś. Te rozsypane klocki złożyli z Eugenem w scalak za jakim stworzono cały przemysł dostarczający rezultatu, jakim jest silnik spalinowy będący klockiem do każdego przytomnego rozwiązania jakie do tej pory zastosowano. Klocek ten był również punktem wyjścia do innych scalaków funkcjonując jako motorjet w prymitywnych wersjach napędów odrzutowych, zanim skonsolidowano w to, co dziś uważamy za kompletny, samopodtrzymujący swój bieg napęd do samolotu będący klockiem (rozrusznikiem) do rozwijanych obecnie napędów hipersonicznych kolejnej generacji.

Z samego faktu kaskadowej złożoności kolejnych klocków, jaką wymieniłem w powyższym akapicie, występują w łańcuchu pomiędzy lemingiem a Wielkim Konstruktorem ciągnąco-pchający specjaliści pomniejsi. Tworzą oni firmy, które mają z hałd WM wybrać coś co jest potrzebne i popchnąć to na kolejną hałdę lepiej wyselekcjonowaną – kupić tanio i sprzedać drożej. Często dokładając różnych własnych rozwiązań konsolidujących elementy z hałdy WM z pracą, pomysłami, kapitałem. Jeśli rozbierzecie jakikolwiek element gospodarki, jakąkolwiek firmę, to jest tam mnóstwo ludzi pchających (nawet jeśli ich nie widać bo sprowadzają się do rachunku za dostarczone media), dostarczających jakiej mocy korelującej (pytających rynku co może dostarczyć taniej, co możemy dla rynku zrobić aby sprzedać drożej, jakie usługi dodatkowe możemy wyświadczyć lepszym od nas – stojącym bliżej Wielkiego Konstruktora). Fraktal ten zawiera w każdej swojej części pociągnięcie (choćby z natury) -> operację na materiale (choćby i załadowanie na taczkę) -> popchnięcie na hałdę WM. Jeśli z hałdy jaką usypujesz swoją pracą towar znika to znaczy, że jest on potrzebny. To już dobry sygnał, następnie warto zwrócić uwagę czy starcza Ci na nabycie wsadu, a jeśli jeszcze z tego można wypić i zakąsić, to cały interes ma sens. O ile w garażu składa się klocki jakich raczej nie składa się masowo, albo nie składa się ich tak tanio, albo nie składa się ich tak dobrze (jakościowo), to osoba zdolna delegować te specjalistyczne zadania innym, ogarniającym węższe lub szersze aspekty procesu tworzy jakiś tam obraz, szkic tego co być może da się scalić. W firmie średniej jest już ustalony jakiś przebieg procesu i rośnie bezwładność (mniejszy wybór rezultatów końcowych, większy wolumen), za to spada moc korelująca wymagana od pracowników na stanowiskach wykonawczych. Natomiast w firmie dużej, z racji zapotrzebowania masowego na pracownika, nikt się wydatku takiej mocy od pracownika nawet nie spodziewa, wszystko jest zaplanowane, przemyślane (powiedzmy) i scalone w rurociąg pozwalający w garażu oderwać się od noszenia wody wiadrami ze studni. Praca im bardziej skonsolidowana, tym prostsza, angażująca średnio mniej rozgarniętego leminga, bezwładna (robimy tak jak robiliśmy zawsze, nie zmieniać, nie myśleć – wytwarzać) i możliwa do pozostawienia ludziom co sami by kopalni nie wymyślili, ale w już uruchomionej odnajdą swoje miejsce na taśmociągu (należy zsiadać przed końcem).

Wracając do naszego doktora: różnica pomiędzy dołem piramidy, a jej górą, rozróżnienie czy ktoś jest specjalistą czy tylko popychłem do wózka sprowadza się do prostej kwestii – czy on popycha jakie WM na hałdę, czy raczej z hałd ciągnie co potrzebuje i wykonuje coś, za co inni dostarczają mu “wyrazów wdzięczności” bez przymusu wszak żadnego, a jedynie stresowani ryzykiem, że specjalista mógłby z braku tych sygnałów iż gromada go ceni porzucić swój fach i zająć się czym innym. Tego właśnie gromada oczekuje od ludzi rozgarniętych: żeby siedzieli tam gdzie siedzą i robili to co dobrze im wychodzi, a wtedy i im w kolektywie niczego nie braknie, gdyż kolektyw z radością będzie prosił o dalsze wyzyskiwanie z wyrazów wdzięczności dostarczając smokom, choćby i dziewice w celu zawiązywania omawianych spółek.

Sytuacja „paracetamola pierwszego kontaktu” jest zaś zupełnie odmienna – gromada mu wszystkiego żałuje, a “lekarzom” zdarza się nawet protestować o jakie podwyżki (widzieliście kiedyś protest tokarzy?). A żałuje z tego właśnie powodu, że jego robota to i tak jest już scalak, a wszystkie odchyłki i tak musi meldować do specjalisty, który się zajmie chorymi na poważnie (mniej obytym zwracam uwagę, iż oba rozwiązania gramatyczne są poprawne na raz; celowo). Nie dostarcza mu się więc dziewic, chleba żałuje i zawala zbędną biurokracją, aby sam z siebie się w końcu od stołka odkleił i zajął czym pożyteczym za co go ozłocą. Niegrzeczne by wszak było wysłanie do paracetomola delegacji smutnych panów z nakazem zatrudnienia w czym innym, ale jak durnie patrząc na siłę nabywczą wypłaty sami nie rozumieją, że za tyle pracuje idiota albo złodziej, to trzeba będzie jednak smutnymi panami to rozwiązać. No bo jak złodziej to trzeba szturchnąć pałą, a jak idiota to trzeba mu miłosiernie pomóc. W taśmociągach naprawdę potrzebujemy ludzi na różnym poziomie roztropności do różnych POTRZEBNYCH zadań, natomiast nie jesteśmy jeszcze skłonni wyrażać zbędności inaczej niż w zapłacie. Jeśli więc cała gospodarka jakiegoś “narodu” daje per capita tyle co tam jest nad Wartą, to znaczy że trzeba porzucić zajęcia i spróbować czego innego, o na przykład tego co Niemcy – palenia sąsiadów, gwałtów i rabunków. Względnie Gasmotorenfabrik sobie zorganizować jak już wojować nie ma komu. „Paracetamol pierwszego kontaktu” jest właśnie przykładem osobnika pozorującego pracę na scalaku będącym zautomatyzowanym stanowiskiem wymagającym minimalnego dozoru, większości chorób dotykających populację w wieku jaki jest i tak nie da się wyleczyć, a z całą pewnością do składania połamanych gnatów potrzeba innych czynności niż wypisywanie recept, natomiast gnatów składać nie ma komu, od recept za to WM na hałdę wysypanych absolwentów gotowania na gazie.

Trzeba jakoś ludzi motywować do szukania sobie coraz sensowniejszych miejsc w gospodarce, a kiedy nie da się durniom wyjaśnić, że masowo czynią źle, to ewakuuje się z gospodarki ostatnich sprawiedliwych (rozgarniętych) i przywala na Seneszynię i Gomorię kryzys, żeby resztki zasobów wygrabić za bezcen. Durnie i tak nie stawią oporu nie rozumiejąc dlaczego im kto centralną piekarnię chleba z cementu rozkręca tak jak im rozkręcono przemysł zbrojeniowy 30 lat temu – durnie wyprodukowali WM broni, tylko na wojnę się nie wybierali – pozostaje zmienić dilera.

Gospodarka rozjeżdża się z powodu niedosytu pomyślunku (mocy korelacyjnej) właśnie. Celem wytwarzania dóbr jest wszak to, aby wytworzyć z nich następne dobra, a nie to żeby mieć jakie zajęcie. Uważam, że Mercedes popełnił błąd, który zniszczy firmę w konfrontacji z tym co planowane jest obecnie, a planowane jest zrobienie dokładnie tego co zaprowadziło Mercedesa na górkę Wielkiej Zamożności. Otóż prowadzenie firmy motoryzacyjnej ma racjonalne zadanie dostarczenie gospodarce pojazdów jakich ona potrzebuje. Nie „dostarczanie”, tylko dostarczenie. I zamknięcie działalności z odtrąbionym sukcesem, że wyprodukowaliśmy maszyny parowe w takiej liczbie w jakiej Chuck Norris robi pompki – otóż wyprodukowaliśmy wszystkie i więcej, masowo już produkować nie trzeba, bo serwisowane właściwie się nie popsują przez duży cykl czy dwa. Bo colty mimo wieku ciągle skutecznie czynią ludzi równymi wobec siebie nawzajem. Nikt nie produkuje już coltów (rewolwerów) masowo tak jak półtora wieku temu na jaką wojnę, colty wyprodukowano wszystkie i obecnie podtrzymywana produkcja ma przyczyny sentymentalne, bo przecież nie zbrojeniowe. Obecne produkcje colta, te do wojowania są zupełnie inne niż te dawne. Tymczasem Mercedes skręcił (z powodu systemu rozrachunkowego prowadzącego na manowce) do przepalania zasobów na ciągłe produkowanie czegoś tylko po to, aby móc to robić od nowa. Rozrachunkowo ma to jakiś sens, ale to świadczy wyłącznie o tym, że dotujemy to podażą WM z kopalń – na razie nas stać, ale kopać musimy coraz głębiej. Tu i tam knute są pojazdy, których przebieg “do zajechania” przy właściwej eksploatacji jest liczony w dziesiątkach milionów kilometrów, są to diesle pozbawione jakiejś tam większej emisji czegokolwiek szkodliwego, w obecnym systemie rozrachunkowym są one niby bez sensu, ale Blondyn z Guzikiem zaczął przywracać przytomność na rynku przypominając cłami, że badziew to oni sobie mogą sami nastrugać w Detroit i nie trzeba tego przywozić z Hamburga. Z Hamburga ma przypływać jakość, albo niech nic nie przypływa. W obecnym systemie rozrachunku nie da się jednak wycenić takich pojazdów, nie pasuje do nich nawet system leasingu, ustrój fiskalny z rozrachunkiem amortyzacji, rozrachunek księgowy wyznaczający substytucję. Za to jak najbardziej pasuje do tego scalak edukacyjny, w którym przez całe życie serwisanta w zasadzie nic innowacyjnie się nie zmieni, a wiedzę będzie można przekazać następnemu pokoleniu, ponieważ w technologiach bazowych, takich jak rolnictwo, budownictwo, górnictwo, okrętownictwo, hutnictwo, a teraz dojdzie do tego motoryzacja, nie ma potrzeby wynajdowania koła od nowa i po prostu brakuje ludzi chętnych i zdolnych poświęcać czas temu absurdowi jakim jest psucie produktów aby pracować dla samego faktu pracowania. Jest tyle innych rzeczy, którymi można się zająć, a przecież wielu chciałoby kupić nowego SAABa 9-3 i jedyną przeszkodą jest to, że z udziwnionych, biurokratycznych przyczyn nikt go nie produkuje. Mercedes wdrożył zasypywanie rowów w celu ich kopania. Jakkolwiek zaawansowane technicznie i w relatywnie nowej branży by to nie było, to wiemy że obudzimy się w huku dział jak będziemy się dalej bawić w taki wesoły obóz.