Mainstream

Stopy złota z bitcoinitem (1)

W ciągu ostatnich miesięcy kopem w drzwi do naszej syntetycznej ekonomii zapukała rzeczywistość, której hałasy były uciszane przez światłych przywódców twierdzących, iż zjawiska naturalne regulują ustawą. W ciągu ostatnich lat najpierw entuzjaści z chciejstwa lepszości świata jutra, a potem przedsiębiorcy w wyniku prozy prowadzenia działalności przekonali się, że nasza kochana władzuchna (i mówmy od razu o regulatorach systemu transakcyjnego z pominięciem operetkowych wybierańców) nie ma narzędzi do porządkowania kompensat w handlu, a wskaźniki mogą przybierać różne wartości w danym punkcie (koszyk inflacyjny się rozjechał – można sobie podać co się komu podoba i podeprzeć to metodologią, która nie będzie fałszywa ale i tak nam nic nie opisze – nawet zgrubnie – na istniejące w gospodarce potrzeby). W monowalutowym (opartym wyłącznie o USD) ustroju rozliczeniowym od dekad występowały zgrzyty, ale udawało się dokonywać supresji tęgą lagą tak, aby dobra zaspokajały zbytki hegemona, ale napięcia rosły i to rosły niepostrzeżenie w samym imperium, które stoczyło się do poziomu przodownika technologicznego bez zdolności produkcji pod własnym butem. Naszym zmartwieniem nie jest jednak to gdzie i po ile można kupić lotniskowiec, ale to że dobra przestały przestały przepływać przez rozrachunek w USD, w wyniku czego kredyt kupiecki w USD przestał pasować do transakcji (a po doświadczeniach ze zobowiązaniami w “dobrach” jakie wdrożono w demoludach, gdzie ilości owszem, ale jakości i użyteczności nie bardzo, nie ma chętnych aby do tego rozwiązania wracać powyżej audytowanego obrotu surowcami na wybranych giełdach, co nazywamy kontraktami na dostawy) a w konsekwencji zaczęły padać pytania ile kosztują transakcje w którą stronę i po ile pieniądze.

Na pytanie “po ile pieniądze?” odpowiadały nam do tej pory stopy procentowe, z tym że centralni planiści po rozpadzie kontroli monowalutowej nie bardzo wiedzą jakie są w gospodarce, więc ogłaszają jakieś tam wyssane po ile pożyczą rządom. Tyle że banki centralne awaryjnie skupujące papier za papier nie zapewniają rządom podaży dóbr i usług, a retencję tychże mogą otrzymać jedynie od banków komercyjnych – o ile te nałapią klientów chętnych (choćby i pod przymusem) wpiąć się w system transakcyjny (otwierając konto w banku) mających jakieś dobra i usługi na wymianę za te waluty po takich cenach. Kłopot jest zaś z tymi “chętnymi” mających zapewnić dobra i usługi, bo przecież zapisywanie stanów kont, jeśli na przetargi nikt się nie zgłasza aby te konta uszczuplać to sztuka dla sztuki, ale co gorsza – to objaw braku władzy, braku zdolności do egzekwowania swojej woli obietnicą zapłaty. Bo cóż to za “klient nasz pan” kiedy sprzedawca go ignoruje i do przetargu na wyścigi nie staje?

Od razu zaznaczę, że ten tekst ma sens dla przedsiębiorców, gdyż mają oni trzy strony na raz w tym rozliczeniu. Pozostałym pozostaje dokładać do takiego rozwiązania, a kłopotem banków jest to, że pozostały z dwoma stronami rozliczenia i akurat nie tymi, których potrzeba do sprawowania władzy. Zarówno chleb jak i igrzyska nie są wytwarzane podażą cyferek, nie są tak też wytwarzane zwarte szeregi z pałami jak i ostateczne argumenty króla. Przedstawię jak udało się w obrocie gospodarczym rozdzielić środki transakcyjne od tezauryzacyjnych i jak to rozchwiało wskaźniki światłym decydentom.

Niepieniężne substytuty pieniądza, takie jak waluty, tokeny i płacidła, a nawet formy terminowego przyobiecania (weksle, kontrakty, kredyt kupiecki, obietnica wypłaty i emerytury jako udziału w dywidendzie lub odprawa jako realizacja “opcji na akcje”) nie są pomysłem światłych administratorów jakiejkolwiek władzuchny, ale kupców i dlatego z taką łatwością dodawane są coraz to nowe rozwiązania wykluczające te mniej skuteczne. Te pomysły “co takiego masz, czego mi albo Tobie potrzeba” ucieramy w narzekaniach na bolączki tego świata starając się zaradzić na nie tak, aby żyło się lepiej. Sam abstrakt pieniądza sprowadza się wszak do zaufania, iż ktoś będzie chciał przekazać nam jakieś dobra w zamian za podjęte zobowiązanie. Oczywiście rygor abstrakcyjny “złamania słowa” i wiążącej się tym “utraty honoru”/”utraty twarzy” może nie być przez wszystkich dość skutecznie rozumiany i egzekwowany, ale rzeczy jakich “mnie lub Tobie potrzeba” sprowadzają się do pożądanych przedmiotów i zakładników tych umów. Zakładników dziś zwykliśmy nazywać zastawem i przedmiotem zakładu – są to choćby materialne środki produkcji, jakie bierzemy od kogoś pod klucz do czasu realizacji umowy. Możemy też objąć je w posiadanie formalne – jak bank mieszkanie leminga na czas spłaty. Sprowadza się to więc do lewarowanego skutecznym władztwem nad rzeczą zaufania, iż umowa zostanie przez kogoś jakoś tam wykonana. To zaufanie, jak i te zabezpieczenia lewarujące zaufanie można wyceniać i można tym handlować, a w długiej perspektywie nie da się ukryć, że wszystkie one powoli tracą moc ekwiwalentnego wykonania umowy jeśli rośnie podaż dóbr na rynek. Moc tezauryzacyjna płacideł jest więc zmniejszającą się częścią udziału (poprzez rozwadnianie emisją) w rosnącym bogactwie. Proporcja przyrostu tego bogactwa jest więc równoważona emisją płacidła tak, aby oszczędzanie wymagało dokładania mocy roboczej, a nie wynikała z samego “stanu posiadania” (PoS). Dlatego banki dostarczając nam systemu transakcyjnego się bogacą, dlatego giełdy dostarczając nam narzędzi wyceny dóbr i papierów na dobra się bogacą, i dlatego zaczęto fałszować te wyliczenia aby utrudnić kontrolę i dobrać się do wartości bez dokładania mocy roboczej. Tym fałszerstwem jest wyśmiewany obecnie wskaźnik PKB, który pierwotnie oznaczał to co jest w nim zapisane – produkt. A nie usługę. To bardzo istotne rozróżnienie, ponieważ produkty i usługi mają różną charakterystykę przyrostu, usługi konsumują produkty a nie odwrotnie i to produkty są odpowiednikiem M1 na bazie surowców M0 tak samo jak w piramidzie kolejnych pochodnych zaufania. Jak rozjeżdżają sie przyrosty bogactwa z dóbr względem usług wskazywałem w pierwszym z.se i pojawił się tam wskaźnik w okolicy ca 3,5-3,6% r/r dla dóbr oraz podwójnie dla usług. Co by sugerowało, że potrzebujemy innych poziomów zabezpieczeń i innej emisji dla opłacania usług i dóbr w proporcji, w jakiej dana usługa konsumuje i zapewnia dobra. A to prowadzi nas wprost na limes inferior i rozrachunek multimonetarny. Z tym, że taki rachunek przez cały okres funkcjonowania monet kruszcowych funkcjonował i “papierek” miał w nim swoje miejsce w obrocie handlowym, ale nie w tezauryzacji.
W sytuacji kiedy możemy załadować się w “towar” bez kosztów magazynowych (czyli w papier, akcje, obiecanki & przyrzeczenia), a następnie na tym zarobić w wyniku zwiększenia mocy nabywczej (wyceny w walucie) względem innych dóbr notujemy zysk, ale ten kto “umówił się z rynkiem” na dostawę też czynił to w tym samym celu, jeśli podaż dóbr jest dość silna (dostawy paliw, proli, infrastruktury) to wynikiem można się podzielić. Możemy wtedy opowiadać bajki o rynku kapitałowym, globalizacji i robotach (skośnookich, a w EU słowiańskojęzycznych pracownikach na czarno liczonych w prawie sto milionów – tyle samo co cała siła robocza całej starej EU), ale przyczyna dominacji kapitału nad pracą to biblijne “bogatym dodane, biednym ujęte” czyli PoS. To taka prosta metoda rozrachunkowa, w której przyrost bogactwa wynika z bogactwa i każdy przytomny człowiek stosuje ją codziennie. Przecież nie szukacie pracy u biednych gamoni składając cv bezdomnym, tylko raczej wybieracie ludzi dysponujących dobrami, wpływami – no na tyle na ile Was wpuszczą, żeby ze zmiętą czapką wyjawić jak to dobrze jesteście gotowi służyć bo Pan da Wam lepszą miskę niż ta, którą sami sobie potraficie zorganizować. Ten nad Wami też liże tyłek temu wyżej i tak cały świat jest urządzony – PoS – bogactwa przysparzamy bogatym, bo bardzo takich potrzebujemy. Daj nam Panie oligarchów^^
PoS pozwala dominującemu kapitałowi na dodruk, ale wytwórcom (PoW) pozwala na akumulację. I wyrywanie spod władzy PoS pewnych elementów produkcji. Zazwyczaj takich niskoskorelowanych i powtarzalnych jak włókiennictwo oraz hit czasów naszych matek, naszych ojców – elektronika (jeśli kogoś zastanawia, skąd w Polin tak wielu podstarzałych dziś elektroników bardzo dobrej próby, to właśnie taki był plan przedsiębiorczej frakcji Partii nieboszczki, Chińczykom starczyło sił – Poliniacy sami się nawzajem z powrotem do kotła powciągali). Ten mechanizm stabilizuje stosunek PoW do PoS w rozrachunku tak, aby jeden i drugi w ogóle miały zastosowanie (aby towaru było akurat tyle co potrzeba i się nie psuł oraz żeby nie brakło – wytwarzanie nadwyżek czy deficytów jest objawem leczonym wojną). Rozwiązanie to ma charakter przyrostowy i jest stabilne tak długo, jak długo można zwiększać dostawy (proli i paliw, czyli areał i wydobycie). Zdarza się, iż wymaga to wyrzeczeń (dużych dziur w ziemi, zatrutych mórz, monotonnej diety i suplementów). Jeśli więc komuś uroiło się, że będzie siedział na samym PoS albo na samym PoW i robił kokosy, to albo ma małe oczekiwania, albo jest wyjątkowo naiwny. Na szczycie są ludzie, którzy opanowali panowanie nad wszystkimi aspektami gospodarki, rozrachunku, polityki i wojny przynajmniej na tyle, aby sensownie kierować aparatami wykonawczymi. Zaś w skali małego przedsiębiorcy musimy umieć prowadzić politykę kadrową, odpowiednio kłuć w oczy zamożnością, ale w granicach przyzwoitości do danej pozycji, dysponować parkami maszynowymi, aparatami kamuflażu przed piekłami fiskalnymi, dobrami potrzeby oraz skarbcem. I to wszystko w sytuacji, kiedy rosnące przedsiębiorstwo w stosunku do swojej masy majątkowej jest wyłącznie stertą zobowiązań nawet jeśli żadnych nie zaciąga. Kapitał jest długiem i nie da się siedzieć wyłącznie po jednej stronie równania zbyt długo, choć należy przenosić akcenty tam gdzie bardziej rośnie, ale ostatecznie na dość wysokiej pozycji i tak trzeba zajmować się każdym aspektem.

To zajrzyjmy do skarbca będącego częścią magazynu i zastanówmy się czego nam trzeba. Trzeba nam, aby we właściwym czasie pojawiały się w nim rzeczy, jakich akurat będziemy potrzebować. Zazwyczaj mamy podejrzenia co to będzie, ale niekoniecznie wszystko sami wytwarzamy. Jeśli waluta ma długi okres stabilizacji wycen dóbr, usług i surowców (specyficznych dóbr pierwotnych z najmniejszą ilością usługi w wycenie) to magazyn zapełniony walutą jest zupełnie kontentujący. Przypadkiem akurat nie trafiły nam się takie czasy – choć statystyki wskazują, że jak najbardziej inflacja umarła. Czasy – bowiem wspólnym mianownikiem jest czas, chociaż nie jest on pieniądzem wprost mimo wielu cech wspólnych. W przedsiębiorstwie możemy przedmioty z magazynu sprzedać klientom za waluty i to jest misja handlowca. Możemy je nieco dopasować do klienta przed sprzedażą i to jest misja handlowca+, a że palcem się tego nie robi (w IT się robi, a palce dokładane są gratis do każdego prola) to kapitałowe środki produkcji w postaci narzędzi i materiałów eksploatacyjnych muszą w magazynie być, gdyż inaczej mamy przestój do czasu zaspokojenia cudzych handlowców naszą walutą. Tak samo muszą być w magazynie materiały produkcyjne. Naciskam na to że “muszą być”, a nie na nowoczesną koncepcją “się kupi jak będzie potrzeba” – te potrzeby należy przewidywać i w bardzo długim przedziale czasu kupować (maszyny, surowce, materiały) kiedy akurat są tanie & mamy za dużo waluty, co pozwala nam trzymać w ryzach składowe portfela (bo magazyny przedsiębiorstwa są portfelem inwestycyjnym w dokładnie taki sam sposób, jak te opisywane przez IT21 na potrzeby gier giełdowych). Portfel wszak jest o tyle prosty, że wymieniamy rzeczy drogie po zdrożeniu na tanie przed zdrożeniem co ujawnia nam w każdej sekwencji zdarzeń mianownik czasu, a jest to mianownik silnie motywujący tęgim kopem kosztów stałych.

Na rynku konkurujemy z przedsiębiorstwami nieco odmiennymi od naszego o różnych klientów. Przedsiębiorstwa mają też różną pozycję w branży, strukturach dostaw, strukturach właścicielskich i celach funkcjonowania (wszak służą do tego aby przynosić straty?^^). Nie każde przedsiębiorstwo zatrybi z każdym klientem. Klienci też mają swoje portfele i uzupełniają swoje magazyny naszymi dostawami przecież, aby sprzedać coś dalej kolejnym klientom – albo używając naszego jako wsadu do produkcji, albo w postaci półproduktu czy choćby części, a czasem dokładając uzbrojenie i finezyjny montaż, który wcale nie jest taką prostą sprawą. Bardzo istotne jest, czy mają wspólny mianownik – czy klient ma czas. Jak ma czas to trzyma nas za… brodę jak tatarzyna, a jak nie ma to odwrotnie. W wyniku tej wzajemnej zależności w sieci łańcuchów dostaw jakiekolwiek targanie łańcuchem jest niemożliwe – łańcuchy są napięte i zakute przy samej szyi. Musimy pracować, musimy kupować i musimy sprzedawać, a do tego musimy to robić w trybie ciągłym realizując ongoing concerns wszystkich zainteresowanych, bo wszyscy siedzą w kosztach stałych. Czegoś takiego jak wolność finansowa nie ma, co przetestowano na beneficjentach wielu loterii (chyba że ktoś zamierza ją realizować w klasztornej celi albo pod mostem – wtedy jest, wystarczy zredukować oczekiwania). Stany magazynowe są kulą u naszego łańcucha.

A to dlatego, że w puli klientów są klienci zamożni i przewidujący, którzy zlecają produkcję na zaś, magazynowanie tej produkcji i przysyłanie wedle potrzeb (pozwala to na wytworzenie pierwszej oczekiwanej dostawy i trzymanie reszty “w pamięci” pod warunkiem, że potrafimy d/d odpalić zamówiony proces i mamy na magazynie surowiec – jest to niezwykła oszczędność) ale warunki składają się z wielu “mamy w gotowości” i podmiotem jest tam maszyna, pracownik, surowiec. Aby pozwolić sobie na takie zagrania (gdyż na łańcuchu trzyma nas pracownik – je nawet jak nic nie robi), maszyna (musi być utrzymana w stanie przyzwoitym, a że ciągle robi to ciągle zjada serwis) i surowiec musi ciągle przelatywać przez maszyny zaprzątając uwagę prola, co znaczy że musimy utrzymać wolumen na magazynie, a nasi dostawcy też muszą mieć coś w magazynach, a my musimy regulować u nich kredyt w terminie utrzymując stany magazynowe płacideł z paragrafu “bo jak nie”. Jest zupełnie oczywiste, że firma gotowa płacić nam za trzymanie jej produkcji “w pamięci” przy minimalnym stanie wytworzonym i gotowa na często realizowane ryzyko, że produkty nie zeszły w całości więc tych łańcuchów nie odpalono i można się jakoś podzielić oszczędnością (kickbacki) – jest oczywistym że nie będzie takich umów zawierała z kimś kogo nie zna (kapitał sieci powiązań), kto istnieje od zeszłego wtorku i nie ma dość “na magazynie”. Przyjedzie więc audyt, rzucą okiem czy produkcja idzie, czy surowca na magazynie jest dość, czy na kontach są płacidła. Klient kupuje w ten sposób czas – kiedy do niego klient zadzwoni z rozkazem to stuknie kopytkami i powie że wszystko gotowe i ruszamy. Taki klient jest oczywiście podłączony do drukarki, ponieważ (co zauważalne w opisie) w takim obrocie stanem magazynowym jest nadwyżka środków rozrachunkowych, które muszą zaspokoić utrzymanie przestojów w utrzymaniu mocy produkcyjnych w oczekiwaniu na rozkaz oraz przesunięć innych klientów gdy będzie wykonywany oraz zapewnić obrót na dostawach materiałów. Wszystko to pięknie o ile nie zmieniają się wyceny pracy, utrzymania maszyn i stanów magazynowych. Dlatego umowy nie są sztywne i wszystko jest zawsze do dogadania, co skutkuje jako taką wzajemną jawnością wycen i bardzo ciśnie ceny ku podłodze (marże na “zachodzie” są o wiele niższe niż w demoludach, ceny również są niższe przy wyższej jakości droższych surowców i droższej obróbki, to dopiero “taki mamy klimat” powoduje absurdy cenowe znane w Polin, one nie występują poza obszarem Niedorzecza). Taki model powiązań zapewnia dość dobrą amortyzację w przypadku zmienności cen, gdyż klient towaru potrzebuje, a towar jest jeszcze niewyprodukowany i klientowi pozostaje uznać rzeczywistość, że to będzie kosztowało gdyż dodruk nie jest za darmo, a i klient sobie dalej doliczy od swojego klienta i wszyscy sobie wszystko policzą zanim wyprodukują, a nie po. Proponuję sobie taki cyrk wyobrazić w nienegocjacyjnym (nakazowym, rozdzielczym) ustroju centralnego zarządzania – błyskawicznie dochodzi do niewykonań i spadku jakości, bo nie ma kto z czego za ten dodruk dołożyć – w rezultacie mamy niewolnictwo wprost. Oczywiście dzisiaj stan płacideł trzymany jest z kredytu obrotowego banku, za co bank coś tam sobie pobiera, a przestrzeń pomiędzy tym co bank sobie kradnie względem utrzymania własnych rezerw w danym systemie fiskalnym względem ryzyka wykluczenia z łańcucha z powodu kaskady opóźnień (skutkującej niewykonaniem przedmiotu z umowy) to są właśnie stopy procentowe – koszt kapitału przy niskim ryzyku niewykonania złożonego planu produkcji na wielu podmiotach. Im bardziej obniżane jest to ryzyko względem złożoności, tym wyższy jest koszt kapitału bo trzeba go więcej i na dłużej. Wszystkie inne rozwiązania, gdzie klient jest gotów poczekać aby zapłacić mniej, czy też oferent jest gotów utrzymywać stany magazynowe bez umowy z klientem aby sprzedać temu kto akurat wykaże zapotrzebowanie też oczywiście mając możliwość rozliczenia się natychmiast – wszystkie te rozwiązania są jakimiś wariacjami zazwyczaj skalującymi w dół stany magazynowe (w tym płacideł), siły roboczej albo złożoności.

Zjedźmy na sam dół przedsiębiorczości – służebne mikrofirmy gotowe na każde zawołania klienta wykonać z elastycznego obszaru swojej działalności co tylko klient sobie życzy, o ile klient natychmiast płaci. Tam gdzie nie ma złożoności, ale jest magazyn siły roboczej i dostęp (za płynność klienta) do magazynów działających na tej samej zasadzie mikrofirmy – jest stan magazynowy, ale nie ma siły roboczej i złożoności. Istnienie takich przedsiębiorstw zapewnia zarówno ludności jak i przedsiębiorstwom dość dużą elastyczność, a co za tym idzie konieczność utrzymywania rezerw płacideł, wskutek czego mogą istnieć przyzwoite stopy procentowe (czyli funkcjonowanie banków centralnych ma sens). Jeśli jednak jesteśmy w gospodarce powyżej F5 (Konsekwencje rzeczywiste przesunięć wykresu w prawo), takich przedsiębiorstw utrzymujących stany magazynowe czegokolwiek zaczyna ubywać, a czas staje się płacidłem – na dostawy coraz bardziej trzeba poczekać – tym bardziej, im bardziej miodku w spiżarce żaden Kubuś nie ma. Syntetycznym sposobem utrzymania systemu podaży płacideł są więc podatki i popularyzowane hasło, że popyt na walutę banku centralnego generują podatki. To hasło jest fałszywe. System fiskalny stwarza co prawda pozór tego, że to prawda, ale wystarczy zajrzeć za kurtynę aby się przekonać, że w momencie kiedy konsensus przedsiębiorców odnośnie banku centralnego pada to i przymus fiskalny jest bezskuteczny i musi mieć charekter doraźny & rabunkowy (dlatego państwa w okresie rozwoju i wtórnej ekspansji nie wymagają podatków, a pozostałym dowolnie wysokie nie wystarczają). Mikroprzedsiębiorstwa samą swoją liczbą zapewniają bardzo krótką linię kredytową, ale o przynajmniej sześciokrotnie wyższym wolumenie i czterokrotnie szybszej cyrkulacji, niż mogą to zrobić przymusowo kredytujący (miesięczne opóźnienie wypłaty względem pracy, a przecież wypłatę robotnikowi należy dawać wieczorem po pracy (Ewangelia wg św. Mateusza Przypowieść o robotnikach w winnicy) prole. Czterokrotnie szybsza cyrkulacja oznacza zaś takie same wpływy podatkowe przy czterokrotnie niższych stawkach podatków, ale uniemożliwia funkcjonowanie silnie zhierarchizowanych przedsiębiorstw aż po F9, które tym właśnie się karmią, że mali podatki płacą, a oni jakoś tak nie bardzo (choć ponoszą koszty tego omijania utrzymując całe branże całkowicie zbędnych utytułowanych mataczy, przekładaczy i krętaczy). Nacisk fiskalny na istnienie stóp procentowych skutkuje więc niszczeniem przedsiębiorstw, które zapewniają sens istnieniu tychże stóp, gdyż wszystkie przedsiębiorstwa powyżej F4 mają ujemne sumy bilansowe i funkcjonują wyłącznie na zobowiązaniach w czasie.

Zajrzeliśmy więc do magazynu i mamy tam głównie zobowiązania. Z tego właśnie składają się przedsiębiorstwa – z ongoing concern. Z bieżączki. A zapewne nie o tym chcieliście poczytać, bo przecież każdy przedsiębiorca wie, że ma długów więcej niż włosów na głowie – tak jak każdy prol jest przekonany, że za fasadą kryją się sejfy pełne kapuchy. Owszem kryją się – z punktu widzenia prola stany magazynowe płacideł są poważne, ale w skali potrzeb przedsiębiorstwa to nawet za mało aby je zamknąć w kulturalny sposób i bez awantur. Nie zwalniamy ludzi, bo nie mamy na odprawy – to realia dużych firm. Z tym że jest druga strona medalu. I ta strona się błyszczy dobrze wypolerowana krwią i potem. W gospodarce muszą istnieć olbrzymie stany magazynowe niskiej złożoności – paliw i surowców (w tym rolnych), które ze względu na swoją małą złożoność nie są w takiej ilości wysoko wyceniane, a mają sens jedynie w gigantycznych wolumenach (tony rudy żelaza w kraju uprzemysłowionym nie ma sensu kraść choćby dlatego, że nie ma z tym co zrobić w takiej ilości, a obrót rudą jest dość hermetyczny – skąd pan wziąłeś tę tonę?!). Te stany nie są możliwe do eksploatacji fiskalnej czy finansowej, ponieważ przyczepianie do nich etykietki nie wpływa na popyt, który to popyt w dość hermetycznym łańcuchu i tak zazwyczaj sprowadza się do jednego, maksymalnie garstki odbiorców w zasięgu możliwego transportu takich wolumenów. Sam handel nadwyżkami na wolnym rynku obciążający Baltic Exchange Dry Index (cargo surowców) to wisienka na szczycie góry lodowej, która składa się głównie z doraźnie (w dekadach) stawianych hut i elektrowni w obecności złóż i powstających tam kopalń sprzężonych w zamkniętym łańcuchu, który czasem wypluwa coś przetworzonego dalej, co już ma taką gęstość finansową i elastyczność w realizacji potrzeb, że można tym w ogóle operować od strony wycen. Te olbrzymie stany magazynowe i coraz skuteczniejsze ich dobywanie sprawiają, że nie tylko dodruk płacideł jest absorbowany przez towary, ale że nawet te towary tanieją co skutkuje tym, że nie opłaca się kupować – jutro będzie taniej przeciwko nie opłaca się produkować bo zanim skończę to będzie to bezwartościowe i zaczęto majstrować przy okresie przydatności produktów (planowanej awaryjności) aby zapewnić stały popyt. Zarówno popsute produkty jak i popsute waluty miały swój czas policzony i on kilka lat temu minął. Tak samo jak minął czas popsutych proli niezdolnych do pracy. Tania praca wcale nie jest przydatna w zaawansowanych gospodarkach przemysłowych (sek, chf, jpy, itl) ponieważ nie pozwala się utrzymać w takim środowisku. To środowisko jest zbyt złożone i skomplikowane oraz wymaga zbyt wielu czynności obsługowych, aby trzymać tam rzesze zbędnych ludzi dostarczając im zupełnie podstawowych produktów – tak samo jak hutę i elektrownię lepiej przenieść w obręb wydobycia tego czego im trzeba, czyli wody i żywności. Waluty naprawiliśmy sobie od razu wracając do PM, a zabezpieczenia przed fałszowaniem (przez bank centralny) fiata blockchainem, który zmierza w kierunku centralizacji na bazie PoS czyli w zupełnie racjonalnym i przydatnym kierunku, bo deflacyjny BTC na PoW okazał się zbyt ostry do użycia jako płacidło (wykazał rozbieżność pomiędzy rzeczywistymi stopami w małym obrocie przeciwko NIRP). Do tego jeszcze wrócimy, bo przecież to temat tej gawędy, a wcześniej wróćmy do materiałów i surowców.

CDN