Mainstream

Trzeba coś napisać – tekst bezmięsny

Wypadałoby coś napisać. Że blog żyje i oddycha. W końcu niebawem zjazd kumotrów.

Tekstów powstało ostatnio dużo, ale na zamówienie i dość spersonalizowanych pod przypadki. Siedzę i klepię analizy. Tekst będzie więc śmietnikiem po punktach, a w razie zainteresowania o rozwinięcie ciekawostek pozostaje dyskurs na forum i rozwinięcia w kolejnych erupcjach grafomaństwa.

Z dobroci serca, po wypadkach opisanych wcześniej kumotrzy dali mi zasiłek na grafomaństwo prywatne. Uprawiam kodoklepstwo w przerwach dopuszczając się grafomaństwa o tym jak przeprowadzane są rachunki w strukturach gospodarczych, w jaki sposób przebiega dopasowanie oraz jak korpora próbuje emulować MiŚie sama ze sobą walcząc o to na korytarzach. Tymczasem kumotrzy zajęli się posprzątaniem i przebazowaniem bałaganu od kumotra z ostatnich opowieści na nowy front walki o cywilizację techniczną. Wyjście ze strefy komfortu ujawniło mi, że znam bardzo wielu ludzi, którzy znają innych ludzi. Co prawda nie potrafię z tych kontaktów korzystać, ale kumotrzy o szerszych horyzontach społecznych potrafią, więc zacząłem te kontakty przekazywać i tak sobie myślę, że najbliższy zjazd szurów będzie dobrą okazją aby Łowca Carpi Diem nawiązał relacje z moim obecnym Pimpem (alfons z IT tak objaśnił mi tłumaczenie na ludzki przezywanie ich sutenerami) odnośnie takich właśnie kontaktów. Bo jeden ma dużo, a drugi dobrze nawiązuje.

Rzućmy okiem na to grafomaństwo i działalność hobbystyczną, bo przecież trzeba czymś zapełnić wierszówkę na blogu, a tu jeszcze chcą publikacje gdzie indziej (więc oczywiście w innym stylu, bo to co jest do przyjęcia na blogu nie nadaje się do czytania dla humanistów).

Po przeczytaniu specyfikacji i podejrzeniu jak robią to inni postanowiłem zaprosić inteligencję lekkich obyczajów i odpalić ją lokalnie aby mi robiła game arty. Jeśli chcecie sobie instalować AI lokalnie to ostrzegam – specyfikacja z pierwszego maja jest nieaktualna już piątego. Ilość zewnętrznych modułów, które ze sobą gadają, a które po tygodniu są outdated i nieobsługiwane jest wystarczająca do bezskuteczności takich działań. Trzeba w tym siedzieć aby się oswoić. Najczęściej i tak kończy się zainstalowaniem modelu “działa – nie ruszaj, nie updatuj”. Na lokalnej, nieco archaicznej maszynie dudy nie urywa i jestem w stanie sam robić wystarczająco porównywalne obrazki w takim tempie. Albo jestem słaby z promptu w porównaniu do kwalifikacji na intuosie w funkcji artrage i fotoszopy. To może mieć jakiś związek z tym, że w poprzednim milenium pracowałem również jako grafik. Tak – były takie epizody, że dopuszczałem się bazgrania (nawet to kupowali do biur). Jak zgolę brodę i zostawię wąsa coś będzie na rzeczy^^

Na dzień dzisiejszy wstawianie sobie ai do obrazków na lokalną maszynę wymaga kwalifikacji niezwiązanych z samym robieniem obrazków. Ale działa – nie psuję. Może się przyda.

Tymczasem dzieci jak zawsze mają pytania. Tym razem o probabilstwo. Bo żeby zająć smarkaczowi czas w szkole kiedy inni robią egzaminy ze ścisłych (ma zdane dwa lata do przodu, a uczęszcza z biurwokratycznego loophola, bo doszedł do krawędzi danego poziomu uczęszczania) dają mu zadania, które mają mu ten czas zająć. Niestety znajduje rozwiązania od ręki, a później mnie męczy czy da się to jakoś uogólnić. Tłumaczę więc dziecku, że jego podejście ataku numerycznego na problem jest prawidłowe, ale nie jest skalowalne (rzuty kilkoma kostkami i rozkład wyników poprzez liczenie nie samych rzutów, a możliwych kombinacji wyników). Dałem mu oczywiście literaturę z uogólnieniami, ale sami wiecie jak to jest – rozumowanie przyjęte w uogólnieniach nie nadaje się do wykładania w podstawówce. Wymaga zbyt wiele podstaw i praktyki w ich czytaniu bo nie ma tam przykładów (z przyczyn oczywistych – na wydziale czubków prezentacja ataku numerycznego na problem analityczny byłaby nietaktem oraz niecelowym zajmowaniem miejsca przeznaczonego na dowód, który im krótszy tym lepszy). Tymczasem łby nie kwalifikujące się na taki wydział (czyli wszyscy poniżej Boga jak z dowcipu, że Bóg myśli iż jest Matematykiem) preferują raczej ataki numeryczne “w tym wypadku działa”.

Pytania dzieci o bezsens systemu edukacyjnego bardzo często ocierają się o celowość gospodarki. I trzeba godzinami tłumaczyć jak do tego doszło, że nawet smarkaty nabiera podejrzeń iż coś poszło nie tak. Na przykład pyta, dlaczego koledzy w klasie nie potrafią czytać inaczej niż na głos albo czy dopuszczanie do użycia kalkulatora w szkole jest celowe. Z tym czytaniem na głos to czytelnicy sami wiedzą iż to taki atawizm, a osobnicy którzy tak muszą są ukrytymi analfabetami i przymuszanie ich do recepcji tekstu ze zrozumieniem to bezcelowe okrucieństwo. Gdyby do szkoły ich nie przymuszono tekstów nie czytaliby tak samo, ponieważ nic dla nich z tych tekstów nie wynika. Przeczytanie szyldu jest wystarczającą porcją informacji aby trafić do fryzjera.

Z kalkulatorami sprawa ma się podobnie – na poziomie szkół dla dzieci jest to proteza redukująca stres wobec braku umiejętności liczenia. Dawniej dzieci były tresowane do liczenia słupków, ale że teraz ma być bezstresowo to mogą na maszynie. I tak jedyne operacje jakie na tym wykonują to +,-,*,/,^ i to najczęściej ^2, ^(1/2). Więc nawet kalkulatorki mają takie uproszczone. Nie ma co stresować ludzi, którzy i tak nie umieją liczyć, a że stosunek edukacyjny muszą odbyć to się im to ułatwia. Kalkulator do poważniejszych zastosowań ma nieco więcej funkcji (na przykład trygonometryczne po tablicach, bo przecież tego nie liczy), ale trygonometrię (jak się dowiedziałem) mają dopiero w dziewiątej klasie i do tego fakultatywnie (czyli bez przymusu i bez spiny). Co wciągnęło młodego w dyskusję jakie to inne “działania” są w zakresie do liczenia bez kalkulatora. Zaczęliśmy od tego, że na takim zabawkowym kalkulatorze zabieranie się za pierwiastki liczb ujemnych jest dość jałowym zadaniem, a na komputerze przecież klepał kod do operacji na macierzach. Coś czym dzieci w szkole trapi się najwyżej informacyjnie, że taka żyrafa występuje na odległym kontynecie. Więc o ile iloczyn na kalkulatorze jest, to cross raczej nie. A mamy też wesołe operatory rozpisane trójkącikami w różne strony, literkami z daszkiem, asteriksami, a nawet narzędziami mordu (dagger). Oczywiście pod maską w każdym wypadku kryje się zestaw zupełnie “normalnych” operacji, ale na zbiorze literek kryjących więcej liczb w kolejnych relacjach. Tyle że aby to ugryźć trzeba się posługiwać postacią trygonometryczną liczby zespolonej co niby w szkole kiedyś było, ale trapienie tym populacji wymagającej kalkulatora do słupków to zbędne okrucieństwo. Liczba ludzi zdolnych opanować kolejne aparaty matematyczne nie ma istotnego związku z tym jak bardzo by ich ciśnięto w szkole. To że przy braku stresorów choćby i połowa z tych, którzy by potencjalnie mogli nie nauczy się jest dużą ulgą dla większości, którzy nie zdołają niezależnie ile byśmy ich tłukli linijką. Z czytaniem jest tak samo, więc po kilku iteracjach męczenie wszystkich w szkołach sobie odpuszczono. Szczególnie że na nauczycieli mamy negatywną selekcję i przynajmniej w nauczaniu podstawowym raczej znajdziemy tam osobników, którym ten terror kiedyś doskwierał, więc mają do tego stosunek jaki obserwujemy. Wyciskanie ostatnich koni z silnika wprowadzało zbyt wiele naprężeń. Dlatego odpuszczenie dzieciom przymusu faktycznej nauki jest dla większości korzystne. A mniejszość i tak będzie to robić nawet gdyby szkoły nie było. Wystarczy że przebrną przez etap zdobycia zdolności do samodzielnej nauki, której to kwalifikacji i tak nie nabywa się w szkole.

Dość o dziatwie. W dość uproszczonym (grafy składające się z łańcuchów łączonych w piramidę) modelu maszyn botlzmana rozpisałem kumotrowi w jaki sposób odbywa się przypływ gospodarczy, dlaczego korpora bazuje na MiŚiach, w jakich warunkach jest zmuszona je emulować, dlaczego tego nie lubi (dlaczego nie jest to korzystne ekonomicznie), dlaczego outsourcing ma istotne zalety dla dużych, a znikome dla małych (korzyści krańcowe na grafie). Do tego doszedł podobny opis pętli zwrotnych (dlaczego w układzie są oscylacje wokół średnich rynkowych) oraz pętli zasilania wywołujących dudnienie w oscylacjach. Przy czym modelowanie przedsiębiorstwa i łańcuchów gospodarczy jest akademicką sztuką dla sztuki, a parametry szukane znajdują się w księgowości – nie trzeba nic do tego wymyślać, a całe mambo jambo uprawiane przez doradców tej kwestii sprowadza się do prezentacji wyników podpartych tak aby wyglądały “jakoś tak mądrze”. Najwidoczniej raporty z księgowości się nie podobają albo jakość kadr tak spadła, że nie potrafią ich przeczytać. A może tak spatologizowaliśmy biurwę od raportowania, że przestała być użyteczna dla żywiciela. Ujęcie cybernetyczne, zmienne stanów w grafie czy opis falowy i tak opierają się na tym samym aparacie jaki stosuje księgowość. No ale skoro komuś pomaga zintegrowanie takiego rozumowania do grafu to służę. Takie wymyślanie koła na nowo. Równie dobrze moglibyśmy zrobić model z układów elektronicznych i badać sygnał o rosnącej złożoności, a koszty jako EM z oporności czy przelewać płyny przez system rurek. No ale oczywistości wyglądają na papierze tym mądrzej im bardziej Puchatek założy do tego krawat i im tablica do prezentacji jest jaśniej oświetlona.

Pytania dorosłych coraz częściej przypominają te stawiane przez dzieci. Dlaczego tak wyszło? Dlaczego to nie działa zgodnie z pomysłem, a tylko zgodnie ze specyfikacją? Czy to dzieci zadają coraz bystrzejsze pytania czy też gospodarka jest już w tak patologicznym stanie, że nie da się ukryć jakoby król był nagi? A może to dorosłych przeciążyła złożoność i stawiają pytania, na które odpowiedzi mają przed nosem, tylko w tak zagmatwanym środowisku, że nie potrafią ich samodzielnie odczytać? Coś powszechnie wprowadza deficyty uwagi czy też namnożyło się nieuważnych?