Mainstream

Wirus pod koroną

Luźniej się zrobiło, 3r3 czasu nie ma na pisanie tekstów, bo zarobiony okrutnie, przez co kontrola jakości chwilowo wyłączona, kolejka tekstów do publikacji trochę wysycha, a musi być jakieś życie na osiedlu, więc w międzyczasie coś z innej baryłki.
Jeśli na sali jest lekarz, to upraszam o niestrzelanie za wejście z butami do ogródka. To takie luźne opowieści przy ognisku.

Wirusy

Skąd taka nazwa w ogóle? Czym jest wirus? Taki zwykły, biologiczny? Otóż nie jest to nawet żywy organizm, to tylko fragment białka, nić RNA (lub DNA) kodująca informacje. To dosłownie informacja. Do swojej reprodukcji potrzebuje nosiciela. Po wniknięciu do komórek przejmuje ich mechanizmy i rozpoczyna swoją replikację, zaś jej koszty (i potencjalne zatrucie produktami tego metabolizmu) ponosi nosiciel. I to nie jako pojedyncza zainfekowana komórka, ale jako cały organizm. W efekcie otrzymujemy chorobę, która może doprowadzić nawet do zgonu nosiciela. Po tym właśnie, po objawach, rozpoznajemy działanie wirusa.
Wirusy charakteryzują się zdolnością do infekowania, zjadliwością (jak bardzo są niebezpieczne dla nosiciela), zdolnością przetrwania (jak szybko wygasają). To są czynniki wpływające na ich rozprzestrzenianie się – od nosiciela, do nosiciela. Szczególnie intensywne, gdy sieć potencjalnych nosicieli jest gęsta. Nie istnieją rzecz jasna wirusy zdolne do 100% infekcji (nie każdy wystawiony na jego działanie osobnik zostanie zainfekowany), więc nawet w okolicznościach epidemii, będziemy mieli jakiś odsetek zainfekowanych i jakiś odsetek niezainfekowanych. Z faktu istnienia niezainfekowanych błędem jest wywodzić wniosek o braku istnienia wirusa.
Nie inaczej jest w przypadku memów (w sensie memetyki, zbiorów przekonań, informacji, poglądów) rozprzestrzenianych w populacjach ludzkich. To są właśnie wirusy informacyjne lub wirusy kulturowe (to w zasadzie prawie to samo). Ich model rozprzestrzeniania się jest taki sam i, jak się okazuje, również ich działanie i skutki są takie same. Ich użycie również może być analogiczne, jak w przypadku biologicznych ich kuzynów – jako broń skierowana przeciwko wybranej populacji. I podobnie, jak w przypadku tych pierwszych, ich działanie rozpoznaje się po efektach. Rzecz jasna i tu nie każdy osobnik ma taką samą podatność, więc skuteczność będzie dotyczyć jakiegoś odsetka populacji. Dlatego zupełnym przypadkiem, wprowadza się różne wirusy charakteryzujące się tymi samymi efektami (z jakimiś tam odchyleniami), by zwiększyć skuteczność. Jedno tez jest wspólne – przyczyniają się do pogorszenia stanu wystawionych na ich działanie celów.
Media masowego przekazu niezwykle ułatwiły rozprzestrzenianie się wirusów kulturowych. Co ciekawe, populacje na nie wystawione są już najwyraźniej na tyle zdesensytyzowane na ich działanie (nie zauważają), że można podkręcać dawki do poziomów postrzeganych niegdyś jako nieakceptowalne (bo praktycznie gwarantujących wykrycie). To już widać po np. serialach czy filmach. Jest tego taka dawka, że nawet rosnąca grupa ludzi wokół mnie, zaczyna odczuwać, że coś nie teges. Ale to dlatego, że lokalna populacja nie była na ich działanie wystawiona tak długo. Na zachodzie odsetek wykryć przez poddanych działaniu jest pomijalnie znikomy. Zresztą nie oszukujmy się, u nas też jest niewielki. Media społecznościowe stworzyły całkiem nowe sieci ich rozprzestrzeniania o niezwykle małym oporze (łatwości przeskakiwania pomiędzy węzłami sieci).
A jednak czy to czarna ospa, koronawirus z Wuhan czy podawane populacji wielu krajów wirusy kulturowe, w efekcie prowadzą ostatecznie do tego samego – eliminacji nosicieli. Tym bardziej użycie słowa “wirus” w tym kontekście jest uzasadnione. Pewna różnica jest w korzyściach – kulturowe i informacyjne łatwiej sztucznie wytworzyć i zaprojektować ich działanie tak, by przynosiło bezpośrednie korzyści ich twórcom i dystrybutorom, inne niż tylko eliminacja wystawionej na nie populacji (jako efekt dodatkowy, choć czasem podstawowy, jednak z zachowaniem śmiertelności – w tym wypadku jako efektu ubocznego).

Taki przykład: jeśli uda mi się wytworzyć wirusa informacyjnego, że należy mi oddać swój majątek (w zamian za jakieś tam przyszłe obiecanki, chwałę, życie wieczne, cokolwiek – ot, sekta), to zainfekowani będą swoim dzieciom od buziek odbierać, byle mi oddać. I jeszcze się będą cieszyć – pozytywne wzbudzenie do działania to podstawa ^^. Jeśli wirus będzie miał dużą infekowalność, to obejmie wielu ludzi, którzy dalej mogą go rozprzestrzeniać. Jeśli będzie miał wysoką zjadliwość, to nawet poświęcą swój dobrobyt, swoje dzieci i siebie. Oczywiście mnie i moim dzieciom będzie od tego lepiej. Jeśli złośliwość będzie mniejsza, to może sobie tam dzieci zachowają, ale np. nie będą mieli kolejnych, bo nie będą mieli za co itd. Wtedy pozostawią po sobie puste działki, które moje dzieci przejmą. I tak dalej.

Podłoże dla wirusów – szalka Petriego

Aby różne drobnoustroje mogły się rozwijać, potrzebują trafić na podatny grunt. Grunt taki, podłoże, można wytworzyć również sztucznie, to jest tzw. szalka Petriego. Podłoże w przypadku wirusów kulturowych wytworzyła Wojna Światowa, bo w sumie, to II Wojna Światowa była epilogiem pierwszej. Gospodarki uczestniczących w zmaganiach krajów przeszły w tryb wojenny, produkcja została temu podporządkowana. Gdy samce zostały rzucone na front, samice zostały rzucone do zakładów pracy. To oczywiście ma bardzo negatywne konsekwencje, ale w sytuacji wojny totalnej poświęca się wszak populację dla zwycięstwa. Po zakończeniu wojny ta sytuacja jednak się nie zmieniła. Z jednej strony wszyscy spodziewali się kolejnej, tym razem pomiędzy NATO i UW, choć ta przybrała formę Zimnej Wojny i blok wschodni ją przegrał nie rozpoczynając jej gorącej fazy.
Okazało się, że dla wyzyskiwalizmu jako systemu uorganizowania życia społeczeństwa wokół pracy, jak ją dziś rozumiemy, jest to wysoce korzystne, więc już tak zostało i do tej pory funkcjonujemy w reżimie gospodarki wojennej, nie jesteśmy w stanie już z niego wyjść. Wygląda na to, że NBP też tak uważa.

Trzeba było jednak jakoś populację przekonać, że nowa sytuacja jest lepsza, korzystniejsza dla nich. I to otworzyło ścieżkę do całych zbiorów memetyk wpajanych społeczeństwom zachodu przez dekady, a społeczeństwom wschodniej części Europy od początku lat 90-tych ubiegłego wieku.Tak czy inaczej, z punktu widzenia twórców i dystrybutorów tych wirusów, trzeba było przekonać kobiety, że najlepiej dla nich jest pracować dla obcych przy taśmie, niż dla własnej rodziny. Realizacja i satysfakcja polega na wykonywaniu poleceń obcych ludzi i oddawaniu owoców tej pracy anonimowym urzędnikom pozbawionym twarzy, zasłoniętym za stosami abstraktów, papierów i przepisów. Oni już na pewno będą wiedzieli lepiej co z tym zrobić i komu to oddać. To jest właśnie kwintesencja wolności, swobody i innych takich.
To oczywiście naruszyło naturalną dynamikę formowania rodzin i posiadania potomstwa, ale patrząc po kolejnych wirusach, o coraz bardziej rosnącej zjadliwości, jakie były wprowadzane w populację, najwyraźniej taki właśnie był zamierzony efekt.

Stan wirusów kulturowych dzisiaj

W czasie upływających dekad kolejne były wprowadzane. Kobiety były nakłaniane do tego, by porzucić kobiecość i stać się mężczyznami, zacząć zachowywać się jak mężczyźni, zacząć żyć jak oni i traktować swoją biologię jakby była męska. Wbrew oczywistej logice, bo na przykład czas inaczej oddziałuje na mężczyzn i kobiety w zakresie możliwości tworzenia rodzin i powoływania na świat potomstwa. Zarówno w kontekście biologii, jak i kultury. Samiec jest w zasadzie w stanie mieć dzieci do końca życia. Samica – nie. Jej możliwości w tym zakresie z czasem spadają, przy czym tempo spadku jest coraz szybsze po przekroczeniu pewnego wieku. O atrakcyjności samca decyduje w dużej mierze jego pozycja w hierarchii społecznej (w dużej mierze wyrażana majątkiem), co przekłada się na możliwości zapewnienia potomstwu i samicy odpowiednich zasobów. O atrakcyjności samicy na tym samym rynku decyduje w dużej mierze jej wiek i biologiczna zdolność poczęcia potomka, co bezpośrednio przekłada się na ocenę jej atrakcyjności (bezpośrednio jest powiązana z jej możliwościami w tym zakresie). Skutkiem tego te same zachowania – o jakże wielkie zaskoczenie – przynoszą inne rezultaty, gdy wykonują je samce i samice. Nie tak to obiecywano w opowieściach, w których rozprzestrzeniano wirusy? Nikt w tych opowieściach tego nie powiedział. Ależ oczywiście, że nie, bo byłoby to wbrew sensowi indukowania takich postaw. “You go girl!”. Jednocześnie popularyzacja męskich cech charakterologicznych wśród kobiet doprowadziła do spadku ich atrakcyjności w oczach mężczyzn. Żaden normalny nie chciałby się wiązać z drugim facetem, nawet jeśli ten nosi buty na obcasie. Archetypiczne przymioty kobiecości zostały poddane krytyce, traktowane z pogardą, jako coś gorszego i niegodnego, jako symbol nieudolności i nieudacznictwa. Im bardziej męska jest kobieta, tym większy sukces odnosi w życiu. Po cichu, po cichutku, gdzieś sobie żył zapomniany mały fakt, że im bardziej ona staje się męska, tym mniej kobieca. Ten atak na kobiecość został przeprowadzony z ogromną skutecznością. Kobiecość stała się passe i u kobiet niepożądana.

Oczywiście po wyizolowaniu jakiejś grupy, której się wmówi, że jest uciskana i ma walczyć, dzieli się ją znowu na mniejsze podgrupy. Na przykład feministki się dzieli na białe i niebiałe, tzw. TURF nie uznają najnowszych osiągnięć kulturowego postępactwa i nie akceptują możliwości uznawania biologicznego mężczyzny za kobietę, czyli odmawiają uznania płci za konstrukt społeczny, co stawia je w opozycji do nowoczesnego skrzydła tego ruchu i tak to się będzie ciągnąć dalej. Divide et impera.

Analogiczny atak na męskość rozpoczął się znacznie później i na obecnym etapie jest czymś dla wielu ludzi nowym. Niemniej jednak nie aż tak nowym, jak się wielu ludziom wydaje. Feminizacja wielu męskich elementów kultury prowadzi wprost do promowania wizerunku zniewieściałego samca. I tu sytuacja staje się analogiczna – taki samiec jest mało atrakcyjny. Dziwnym trafem, coraz więcej z nich nie potrafi sobie znaleźć partnerki, która byłaby takim zainteresowana. Ale nie ma co się martwić – z ratunkiem przyszła wszechobecna i darmowa pornografia, którą można było wykorzystać do odciągnięcia wielu od z góry skazanych na porażkę prób nawiązania relacji z prawdziwą kobietą. Te sztuczne na ekranie są zawsze dostępne, chętne i mają same zalety. Rzecz jasna, w ostatecznym rozrachunku – nie dla samych zainteresowanych.

Konceptem mającym być w założeniu nieco analogicznym do feminizmu, jest ruch MGTOW (Men Going Their Own Way), który w dużym skrócie jest źródłem memetyk mówiących jakie to kobiety są złe i niewarte zainteresowania, więc należy sobie je w ogóle odpuścić jako element życia spełnionego mężczyzny. Sytuację w zakresie normalnych dynamik związków pogorszyła jeszcze rosnąca seksualizacja kultury, która w ostatnich czasach jest rozszerzana na dzieci. W międzyczasie w populację były wpuszczane kolejne patogeny, w ramach których należało promować różnego rodzaju dewiacje jako normalność, likwidować naturalną preferencję względem własnej grupy i kierować ją na grupy obce i wiele innych, które jednak okazują się mieć wspólny mianownik (zupełnym przypadkiem rzecz jasna), a mianowicie taki, że są śmiertelne i to na bardzo podobny sposób: zmniejszania płodności (dzietności) i zaatakowanej grupy.

Interesująca rzecz: od czasu do czasu po Internetach przechodzą spekulacje, jakoby najmodniejszy ostatnio wirus w koronie był szczególnie niebezpieczny dla konkretnej grupy etnicznej lub rasowej, w tym wypadku wschodnich Azjatów. Otóż jeśli ktoś popatrzy na to, jaką grupę dotykają w przytłaczającej większości przytaczane tu wirusy kulturowe, okaże się, że te z kolei wyjątkowo łatwo infekują białe populacje. Tak czy inaczej, kolejne wpuszczane patogeny kulturowe trafiają na coraz podatniejszy grunt, w postaci coraz bardziej osłabionej i chorej populacji. Do tego stopnia, że nawet da się już wcisnąć tym populacjom takie, że płeć nie istnieje, a jednocześnie jest ich nieskończona ilość, choć jak wiadomo, jest ich 77, albo takie, że w zasadzie zainfekowana populacja nie istnieje i nigdy nie istniała, więc niech się nie przyzwyczaja do myśli, że istnieje, ale jednocześnie ma odczuwać winę względem innych populacji za swoją przeszłość. Albo takie, że jest się własnością kawałka papieru zapisanego przez anonimowego ktosia i wolno z człowiekiem zrobić wszystko, łącznie z kontrolą tego, co do garnka wkłada, jakie drewno wkłada do kominka czy jak wygląda interakcja w małżeńskiej alkowie (a zgoda na seks podpisana? a wydana przez właściwego urzędnika?) Tu jest taki przykład z omawianego zakresu. Zwracam uwagę, że forma reklamy produktu jest tu już jedynie pretekstem do urabiałki.

SAS – “WHAT IS TRULY SCANDINAVIAN?”

Wydaje mi się, że czegoś takiego nie udałoby się skutecznie wstrzyknąć jeszcze 30 lat temu, a i to może być nazbyt łaskawe oszacowanie.

Wracając do tematu, lepi się z tego człowieka na obraz drona. Pozbawionego naturalnych cech, idealnie posłusznego, którego rolą jest ciężko pracować, konsumować i umrzeć bezpotomnie, a przy tym w jak największym stopniu się zunifikować (jak to porządny dron), by stanowić jak najłatwiej wymienialną część systemu. Każdy chyba zna już wielu młodych ludzi (albo już i nie tak młodych), realizujących ten scenariusz. Na chwilę obecną mamy sytuację, w której rekordowa ilość kobiet na Zachodzie skarży się na brak możliwości znalezienia odpowiedniego samca do założenia rodziny. Z biegiem czasu również zjadliwość nowych wirusów kulturowych rośnie. Dobrym przykładem jest ekoreligia, w przypadku której efekt rzecz jasna jest taki sam, ale już nie jako “niezauważona” konsekwencja, a jako przekaz wprost: macie wygasić swoje istnienie, ta planeta jest za mała i dla was nie ma na niej miejsca. Jeszcze 20 lat temu to byłoby pewnie nieakceptowalne jako oficjalny przekaz w przestrzeni publicznej, a dziś profesorowie szacownych uniwersytetów takie tezy głoszą. Skoro było wtedy nieakceptowalne, to znaczy, że najpewniej urabianie dzisiejszych dorosłych miało miejsce w odpowiednim kierunku już dużo wcześniej. Bo przecież dzisiejsi trzydziestolatkowie paradujący pod transparentami Extinction Rebellion (czy można sobie wyobrazić bardziej ironiczną nazwę?), wychowywali się na serialach typu “Kapitan Planeta” i tym podobnych. Zatem spójrzcie czasem do książeczek dla dzieci i co im się tam w bajkach przemyca, bo dzięki temu będziecie mogli się próbować domyślać co za 20 lat będzie przepychane przez mainstream jako “oddolne ruchy i inicjatywy”.
A co do zwiększającej się zjadliwości wirusów kulturowych, to na całkiem dobrze zainfekowanej populacji można eksperymentować z wprowadzaniem ich mutacji stanowiących w zasadzie ich logiczną konsekwencję i krok dalszy. Ot, takie nowe prądy umysłowe wprowadzane od niedawna:

 

Bardzo znamienna jest reakcja na jakiekolwiek ruchy bądź zjawiska, które mogłyby przynosić efekty odwrotne, bądź stanowić odtrutkę. Otóż jest ona niezwykle agresywna, mająca w zamierzeniu zdusić źródło konkurencyjnych memów w zarodku.
Gdzieś na obrzeżach tak zmasakrowanej kultury, pojawiają się kobiety, które głośno i otwarcie mówią, że są szczęśliwe realizując się jako matka, opiekunka domowego ogniska i rodziny, animatorka relacji międzyrodzinnych i wewnątrzrodowych (to bardzo ważna funkcja, na którą też trzeba czasu i sił). I te kobiety są okrutnie i bezwzględnie atakowane, publicznie wyśmiewane, stawiane przed publiką pod pręgierzem, jako strach na wróble. Jedna z australijskich telewizji śniadaniowych poświęciła czas, na to, by na antenie pluć na taką kobietę, co w mediach społecznościowych odważyła się swoje życie opisać, a już szczególnym jadem została potraktowana za to, że wstając wcześniej niż mąż, robi mu kawę i śniadanie. Niedawno “London Times” na swoich łamach był uprzejmy porównywać takie “zradykalizowane” kobiety do tzw. “ISIS brides”. Pewnie argument ad hitlerum też by zaraz się znalazł, ale na razie wystarczy, że publika wie, iż to, co one robią, to należy kojarzyć z terroryzmem i wszelkim złem tego świata. Daje do myślenia, czyż nie? Niezależnie od tego, poziom kultury jest trampoliną do przeniesienia wynikająych z tych wirusów objawów na inne płaszczyzny, takie jak np. ekonomiczna, gospodarcza. Działania w postaci utrudniania bądź uniemożliwiania członkom wziętej na celownik populacji zdobywania środków do życia i normalnego funkcjonowania (preferencje populacji obcych w uzyskiwaniu wykształcenia lub pracy, blokada stanowisk dla przedstawicieli wystawionej na oddziaływanie populacji itd.) niosą w rezultacie te same efekty i są po prostu kontynuacją działań uprzednio podjętych, kolejnym stadium wyniszczającej choroby. Przytoczone przykłady są realizowane poprzez np. działania takie, jak niedawno ogłoszona przez Goldman Sachs informacja, że nie będzie wprowadzać na giełdę firm z USA i Europy, jeśli w radzie zarządczej takiej firmy znajdują się jedynie bieli, heteroseksualni mężczyźni. Przykładem ograniczania dostępu do edukacji są amerykańskie gmerania przy SAT, by uwzględnić jakieś “adversity scores”, czyli dodać punkty tym, którzy inaczej ich nie zdobywają (dziwnym trafem ilość uzyskanych punktów dobrze koreluje z IQ różnych populacji), a odpowiednie współczynniki wyciąga się oczywiście z urzędowej dwunastnicy. Dostęp do edukacji przekłada się na możliwości pozyskiwania zasobów i koło się zamyka. Przykład GS dotyczy rad zarządczych, ale każdą zmianę wprowadza się stopniowo. W następnej kolejności zapewne będą to stanowiska dyrektorskie, potem kierownicze, potem specjalistyczne itd. – aż do momentu, gdy takiemu samcowi pozostanie do wyboru praca śmieciarza lub kasjera w Lidlu. A skoro o atrakcyjności samca decyduje jak wspomniałem, możliwość zapewnienia samicy odpowiednich zasobów, to wybory samic w takim układzie stają się oczywiste. Rzecz jasna ułatwi im się dokonanie właściwego wyboru, sprowadzając odpowiednie ilości samców z obcych populacji (obcych w stosunku do tej wziętej na celownik), z których będą mogły wybierać.

Drogi infekcji – nowoczesność

Jak wspomniałem wcześniej, nowoczesna technologia komunikacyjna wytworzyła drogi infekcji wirusami informacyjnymi o niezwykłej skuteczności i zasięgu. Bardzo dobre w tym zakresie okazały się telewizja i prasa. Jeszcze lepsze bazujące na Internecie media społecznościowe. Uczestnicy tych sieci mogli zostać nie tylko wystawieni na działanie tych wirusów, ale również sami stawali się ich skutecznymi źródłami na bazie mechanizmów, nomen – omen, społecznych. Interesującym zjawiskiem z tym związany, być może raczej konsekwencją, stała się rosnąca polaryzacja w społeczeństwach. Z jednej strony w sieci społecznej, w której zalągł się dany mem, dochodzi do jego wzmocnienia przez interakcje pomiędzy jej węzłami, utwierdzające uczestników w prawidłowości ich myślenia (człowiek jako zwierze społeczne jest na tej płaszczyźnie łatwy do manipulacji poprzez wykorzystanie mechanizmów interakcji społecznych), z drugiej strony tarcie na połączeniach z węzłami nie przyjmującymi danego mema się zwiększa, zwiększając energetyczne koszty interakcji i wygaszając je. Sam Internet zresztą okazał się wielką niespełnioną obietnicą. Początkowo miał być realizacją wolności wymiany poglądów i słów, zdecentralizowanym technologicznym dzikim zachodem nowoczesności. Z biegiem czasu powstały w nim gigantyczne węzły przez które na dzień dzisiejszy, przechodzi ogromna większość przepływu informacji (Google, FB, TW itd.). Kto kontroluje te węzły, ten kontroluje narrację. To daje niespotykane nigdy wcześniej możliwości wpływania na opinie, cenzury, rozprzestrzeniania nowych wirusów informacyjnych po ścieżkach o bardzo małym koszcie dotarcia od węzła do węzła (w sensie uczestnika) danej sieci komunikacyjnej (mam na myśli pojęcie na wyższym poziomie abstrakcji, aniżeli realizację sieci w formie kabli, światłowodów, pakietów IP czy komutacji połączeń). I pomimo tej ogromnej łatwości, tak znikomego tarcia, te gigantyczne węzły przepływu informacji stają się coraz bardziej selektywne w zakresie tego, co przepuszczą, a czego nie. Wydłużające się listy poglądów zabronionych są tego dobitnym przykładem, świadczącym, jak się wydaje, o tym, że te sieci mają cel, sens i interesariuszy.

Drogi infekcji – stare instytucje

Pojawienie się nowych, nowoczesnych dróg rozprzestrzeniania się wirusów nie oznacza eliminacji starych i okrzepłych. Wręcz przeciwnie, takie stare i szacowne instytucje w postaci na przykład uniwersytetów jak najbardziej się do tego nadają. Może nie są w stanie konkurować szybkością rozprzestrzeniania z Internetem, ale z pewnością są w stanie dokonać infekcji niezwykle skutecznie. Uczynienie z ukończenia uczelni wyższej koniecznego etapu do wejścia na wyższe piętra piramidy gospodarczej i konsumpcji, spowodowało, że instytucje te są doskonałym miejscem do urabiania mózgów. Skoro koniecznie trzeba przez to przejść po drodze do “lepszego życia”, to z pewnością to, co tam mówią ma sens i jest prawdą. Potęga autorytetu, w tym wypadku autorytetu instytucji, może być tu wykorzystana bardzo dobrze. Czasem wręcz sprowadzając proces edukacji do indoktrynacji, zamieniając centrum edukacji w centrum indoktrynacji (w tym miejscu serdecznie pozdrawiam studentów Gender Studies), wprowadzając odpowiednio zainfekowanych uczestników sieci społecznych wprost do wyższych poziomów zarządzania przedsiębiorstwami lub innymi instytucjami – i kula śnieżna nabiera rozpędu.Najwyraźniej to podejście okazało się skuteczne, ponieważ schemat ten jest coraz częściej rozciągany na niższe poziomy edukacji, umożliwiając docieranie z pozaedukacyjnymi przekazami do coraz młodszych umysłów.

Jakiś czas temu WHO była uprzejma utworzyć wytyczne dla edukacji seksualnej dzieci i młodzieży. Na bazie tego szybko powstały programy do wprowadzania w szkołach. Cóż w takich wytycznych można znaleźć. Ano takie kwiatki:

W wieku 4-6 lat
Pokazywanie i rozwijanie szacunku w kontekście różnorodności norm związanych
z seksualnością, świadomości posiadania wyborów, ale też ryzyka.
Informacje o różnych koncepcjach rodziny.

W wieku 6-9 lat
Wybory dotyczące rodzicielstwa, ciąży, płodności i adopcji.
Różne metody antykoncepcji.
Szacunek wobec różnych stylów życia, wartości i norm

W wieku 9-12 lat
Przyjaźń i miłość wobec osób tej samej płci.

W wieku 12-15 lat
Informacje na temat różnicy pomiędzy tożsamością płciową a płcią biologiczną.
Pomoc w rozwijaniu szacunku wobec różnorodności seksualnej i orientacji seksualnych.

W wieku 15 lat i więcej
Informacje na temat tożsamości płciowej i orientacji seksualnej.
Krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.

Dziwnym trafem, publikacja źródłowa ma tytuł “Standardy wychowania seksualnego w Europie”. Nie w Azji, nie w Afryce, akurat w Europie. Jeden z programów, w których się to znalazło, nosił nazwę “Programu wsparcia prokreacji dla mieszkańców miasta Gdańska”. Pod jakże wykręconym znaczeniowo transparentem można to upchnąć.

Tak czy inaczej, antynatalistyczne konsekwencje takich przekazów są aż nadto jasne.
Nie wiem co dzieciaki po takim szkoleniu robić będą, ale wiem, czego (w jakimś tam odsetku – większym niż normalnie) robić nie będą. Nie będą tworzyć normalnych rodzin z normalnymi dla homo sapiensa skutkami.
Zastanówcie się również co mają w głowie pracownicy firmy PR tworzący przytoczoną wcześniej reklamę. A co mieli w głowach decydenci od klienta (SAS)? Wygląda na to, że byli bardzo zgodni w ocenie tego dzieła (bo ktoś to przecież zaakceptował do publikacji) i ogromnie ich zaskoczyła publiczna reakcja (publika jeszcze musi być pourabiana, by bardziej akceptować tak podkręcone przekazy). Najwyraźniej na swych ścieżkach (w domniemaniu: edukacyjnych), byli wystawieni na te same zbiory memetyk z takim, a nie innym rezultatem.
Instytucje religijne również są starymi, okrzepłymi instytucjami, dysponującymi własną siecią dystrybucji memów, które po przechwyceniu również można wykorzystać do introdukcji wirusów kulturowych i informacyjnych. Przykładem może być KK, gdzie po zastąpieniu tradycjonalistycznie nastawionego Ratzingera, nowo zarządzający Bergoglio przystąpił do promowania całych “postępowych” mempleksów, wśród nich poruszonych wcześniej, bardzo często skutkujących fatalnie dla – przypadkiem – tej samej populacji, która trafiła na celownik (otwórzcie serca i granice, nie zapomnijcie o portfelach, pamiętajcie, że obniżanie podatków to grzech, pamiętajcie o kulturowym samobiczowaniu, a przy okazji: może zmontujemy jakiś happening z użyciem symboli kultu, przybijemy coś tam do krzyża w ramach “wyrazu” czegoś tam?) Przypuszczalnie jego działania doprowadzą też do osłabienia tej instytucji od środka. Słynny długi marsz przez instytucje, o którym czasem Karoń wspominał? Jak najbardziej. Po co sobie żałować, skoro można to zrobić w wielkim stylu i – jak widać – niezwykle skutecznie.
Odporność

Bardzo trudno jest poradzić sobie z czymś takim. Samodzielnie jest to prawie niewykonalne. Z pewnością umiejętność stanięcia z boku i zastanowienia się nad konsekwencjami mema, z którym akurat mamy do czynienia, jest podstawą. Wyrwanie się z wiecznej teraźniejszości i umieszczenie efektów gdzieś na wykresie w funkcji bezlitośnie upływającego czasu. Umiejętność znajdowania twierdzeń prawdziwych w morzu “prawd” zrelatywizowanych. Bo obiektywne prawdy często istnieją. Czasem wystarczy właśnie odwołanie do biologii, ewolucji, zwykłej przytomności umysłu. Zwróćcie uwagę na to, jakiej odpowiedzi udziela wielu ludzi zapytanych “czy trójka dzieci to dużo?”. Zazwyczaj pada odpowiedź w stylu “jak na dzisiejsze czasy, to tak, dużo”. Ale to jest relatywizacja, próba przedstawienia fałszu jako prawdy. Bo czy istnieje taka kategoria w tym na przykład wypadku “jak na dzisiejsze czasy”, skoro zdanie “jeśli wszyscy w populacji mają mniej niż trójkę dzieci, to populacja wymiera” jest bezwzględnie prawdziwe? Ot, taki przykład. Teksty 3r3 oraz grubego umieszczane tu, czy jako komentarze u handlarza potrafią być doskonałą odtrutką. Jeśli ktoś ma wrażenie, że po przeczytaniu któregoś właśnie dostał po psychologicznym pysku i sprowadziło go na ziemię, znaczy, że dawka zadziałała, przynajmniej w jakimś tam zakresie.

A gdy będziecie widzieli kolejne doniesienia medialne na temat najnowszego wirusa w koronie, to zastanówcie się nad poziomem śmiertelności, jaki potrafią mieć wirusy pod koroną. Odpowiedź łatwo znaleźć w kształtach piramid demograficznych poddanych ich działaniu populacji i choć jest na ten temat medialnie cichutko, to jednak dysproporcje są gigantyczne.