Mainstream

Wracam do formuły zse1

Uważni czytelnicy już na zse1 czytali o operowaniu MiŚiem na falach koniunktury. O tym jak utrzymywać się na fali pomiędzy korporami, a rynkiem zajmując pozycje gdzie są przepływy. Wielokrotnie (również w prywatnych dyskusjach, bo @nomad wypytywał mnie o to nagminnie) był taki punkt, w którym na klifie kryzysu pakuję się z korpory i wsiadam na MiŚia dokonując odpisu w zamian za perspektywy wzrostu.

 

// Wypada wrzucić akapit, gdzie postaram się pisać o sobie w trzeciej osobie, niczym w słynnych pamiętnikach – wszak na blogu o ufo (ufom w rynek) szurem być wypada.//

 

Tutaj zapewne zapala się czytelnikom lampka co szur pisze o wzrostach na obecnym rynku. Przecież ciepło mu pod parasolem zlecającej wszystko korpory. Swoje brać i nie jęczeć. //starczy tej trzeciej osoby – nie mam dość lapidarnego stylu^^

Skoro taki miałem plan i tak to widziałem, a oglądam to już nie pierwszy raz to coś tam musi mi się zwidywać. Korpory stanęły przed problemami strukturalnymi, a do tego doszło do bałkanizacji rynku z powodu kosztów transportu i odwróceniu się Chin na rynek wewnętrzny (kijem to popychają, ale jakoś przepchną choć muszą się gęsto tłumaczyć kijem, dlaczego nie wolno już za frajer wysyłać wszystkiego na Zapad – rezerwy do wymiany z Zapadem i pozycja zajęta). Ponieważ problemy są strukturalne to oczywistą konsekwencją będzie restrukturyzacja (nawet jeśli sobie z tego nie zdają sprawy), która sprowadzi się do tradycyjnej miotły tnącej po słupkach. Zawsze działało i nawet jeśli ktoś uważa to za głupie to z punktu widzenia kadry zarządzającej sytuacja jest w ćwiartce chaosu i trzeba ją rozwalić do poziomu complex tnąc przedsiębiorstwo na kawałki. Oczywiście kadra to są gdakacze, więc inni gdakacze w pionach będą starali sobie wygadać pozycję, ale to się nigdy nie udaje (dlatego gdakacze nie zachowują pamięci o przebiegu, gdyż nie występuje tam survival bias odpowiedzialny za przekazywanie jakichkolwiek, nawet błędnych informacji). Z punktu widzenia kadry tnie się słupki po to aby ograniczyć koszty (wykazywane jest to jako sukces) i porównywania o ile spadły wpływy. Tak – można w ten sposób zniszczyć przedsiębiorstwo, ale restrukturyzacja zaczyna się od tego, że ono ma ujemne netto i jeśli sprowadzi się to do zera to jest sukces. Wiem że z punktu widzenia politycznie popularnego ględzi się później “ale przecież działało” tyle że ktoś do tego dokładał – czyli pracownicy innych, produktywnych części tej korpory zasuwali na rozrastające się kolejnymi planami “a może zrobimy to tak czy siak” działy deficytowe.

Większość opisów takich rzezi restrukturyzacyjnych znacie ze wspomnień technicznych, gdyż z powodu kompetencji twardych odpowiadających za wpływy oni tam siedzą najdłużej i części z nich udaje się przesiedzieć na stołku kolejne burze. Memem o takich przypadkach jest Wally z Dilberta. Musi jednak istnieć przyczyna, dla której to tak działa, że całe działy miękkie wylatują, a ktoś tam w twardych jednak się zachowa. Sytuacja obecna wygląda tak, że z powodu nawisu miękkiego korpora nie jest w stanie (z powodu elastyczności, otwartości na rynek i innych problemów strukturalnych poza nią jak edukacja i ścieżki kariery) absorbować zamówień na utrzymanie tego nawisu i tnie na twardym. To cięcie też jest miękkie – maszyny zamiast firmy są w leasingu/kredycie/cokolwiek i płaci się od tego odsetki. Konkurowanie z firmą, która nie płaci odsetek jest więc problemem nie tylko dlatego, że suma kosztów, ale dlatego, że wierzyciel przysyła audyt i zmusza do obrotu poniżej kosztów aby tylko wykazywać przepływy na obsługę zobowiązań “a później coś się utnie, zroluje i będzie dobrze”. Mamy więc spiętrzony rynek “Chińczyk nam nie wysyła i chcielibyśmy zamówić” który obsłużyć korpora może pod warunkiem wolumenu zamówień pasującym do profilu pożyczonych maszyn i posiadanych kompetencji twardych zintegrowanych przez miękkich ch. Jeśli jakość kadry miękkiej jest słaba, brak nadwyżek na dopasowanie sprzętu do zamówień “tyle już mamy zobowiązań że więcej nam nie dadzą” oraz niski wolumen początkowy zamówień złożymy do kupy odpowiedź z korpory jest jasna “nie bierzemy zleceń”. Z drugiej strony MiŚie ze sprzętem bez kredytu mają zdolność do adaptacji oraz jakiekolwiek perspektywy, że im koszty nie zeżrą wyniku. Nie utrzymują biurwy wewnętrznej poza absolutną potrzebę “przybij pieczątkę”, nie utrzymują węszących audytorów od wierzycieli “a czy macie przepływy” oraz mają komfort ograniczenia podaży bez implozji kosztami stałymi.

Skoro i tak wyniki z korpory vs inflacja słabują, a perspektywy są wyłącznie gdakaniem miękkich to pozostaje samemu skoczyć do wody. No ale gdzie skakać? Po odwiedzeniu tabunu klientów i wysłuchaniu ich jęków co oni by chcieli, żeby im wyprodukować (makabryczna drobnica, jak otwarcie straganu, kompletny detal) oraz posiedzeniu w czeskiej knajpie zacząłem się zastanawiać czy to nie jest “już!”. Czyli czy to nie jest już ten klif kiedy zamówienia są i trzeba przypiąć system rurek pod to ciśnienie na początku przykręcając sobie przepływ o 50% (a dajmy sobie w kryzysie obniżkę – ja sam sobie) i później wyborować zamówieniami wolumen. Gdyż przedsiębiorca przy stole opowiada mi że ma zlecenia z branży od czasów niepamiętnych zamkniętej, a drugi że lokalnie jest sieć społeczna i dużo można, a ja (o czym ten przedsiębiorca wie, bo u mnie robił) bytuję na pustyni emerytów i chyba wszystko co było do wzięcia już wziąłem. Zastanowiłem się, że przecież wyjątkowo ogarnięty @nomad rzucił grabki i zaczęło to za mną łazić. Że to już. Że potrzeba mnie gdzie indziej.

Chwilę dochodziłem do siebie po tych niusach, że rurki uwolniono (czyli dość specjalistyczną produkcję, w którą nie można było wejść, a kiedyś zrobiłem do tego praktyki i kwity) i zacząłem dopytywać o co chodzi. Chodzi o to samo co lokalnie, że kilku emerytów jeszcze gdzieś tam robi za Wally’ego i jakieś rurki schodzą z produkcji. Dopytałem się czego tam jeszcze klienci chcą. Otóż wszystkiego… i to nie najlepszego, ale żeby było. Przyjechał przedsiębiorca, dopytałem o szczegóły – problemy są dość podstawowe. Proszę mnie porwać z całym MiŚiem. Teraz będę miał więc przeprawę na którą się szykowałem od pięciu lat (dłużej, ale wcześniej to były dwa busy sprzętu, a teraz jest pięć ciężarówek), że trzeba będzie to wszystko przebazować i akurat trafiłem z parkiem maszynowym w te konkretne potrzeby. Z czego wniosek prosty, że kolejne wpisy będą powrotem do blogowej opowieści o przygodach przenoszenia MiŚia z klifu. Takiego MiŚia jak opisywany na archiwalnym zse1, popakowanym w kontenery.