Mainstream

BaronQuest3 System przepalający prologodziny

BQ3

Obserwacja hominidów, czyli populacji Baroństwa wraz z zadawaniem im pytań, co sobie myśleli kiedy coś tam kazali (nie ze strefy ich technologii, bo ja tych ich lemurów od pozostałych nie rozróżniam). Takie wprowadzenie do 5why im zrobiłem. I okazało się, że nie sapiensują na pięć kroków, na dwa maks. Nie mają w tym wprawy. Nie żeby jacyś słabujący intelektualnie byli, po prostu nikt im nie powiedział o ciągach przyczynowych dłuższych niż. Wiadomo – jeden, dwa, dużo. Taki sposób liczenia zmiennych w środowisku. O ile w prowadzeniu małego MiŚia pod wodzą korelatora Barona nie był to problem, to w przypadku gwałtownej ekspansji okazało się, że liczba procesów prowadzących do właściwego zorganizowania kolejnych wzrosła wykładniczo i nikt nie miał praktyki w ogarnianiu tego.

Będzie tu nieco przykładów (czasem poważnych zarzutów, część dla zobrazowania, a część dla żartu, a część jako działających – w końcu to działa, tylko Pan Baron i zainteresowani by chcieli, żeby to jakoś tak lepiej działało, bo tu i ówdzie skrzypi iskry krzesząc), ale model doprowadzania do problemu był zawsze taki sam. Rozwiązania gospodarskie działają tylko tak długo jak prowadzi się gospodarstwo, kiedy prowadzi się średniego MiŚia konieczne są instytucje. Że ja takie rzeczy piszę… instytucje/stanowiska wynikają wyłącznie z tego, że w tym akurat przypadku kadra nie jest zamiennymi multiskillami z potrzebnych dziedzin. A potrzebny zakres zmienił się istotnie kiedy doszło do ekspansji z winy (sukcesów biznesowych) Pana Barona. I “inwestycje” wymknęły się spod kontroli.

Zacznijmy od wsadu i magazynu gross. Zwierz (którego podli zwyrole mordują na cele paszowe hominidów) zalega na łąkach (przystosowanych odpowiednio) aby sobie tam lemur czy inny waran bytował. Tak ten PGR był pierwotnie skonstruowany i to miał niby robić. Gospodarowaniem na tych przystosowanych łąkach & bagniskach zawiaduje Pan baron z Paniczem, mając w ciągu roku do pomocy rękodajnego. Powoli, gospodarską metodą liczba miejsc przetrzymywania zniewolonych zwierzątek rośnie, są one karmione i pod czułą opieką planujących ich eksterminację hodowców. Pan Baron z Paniczem znają się na tym i jest to część gospodarki, która funkcjonuje prawidłowo, choć druciarskimi metodami, ale nie ma sensu w to wsadzać jakichkolwiek inwestycji technologicznych, ponieważ nic one nie dadzą, a czas przyłączenia gospodarki agrarnej sąsiedniej krainy upadłej zbliża się nieubłaganie (czymś będą musieli spłacać zobowiązania, a to oznacza, że z UA zostaną wyduszone jakiekolwiek zasoby za jakąkolwiek cenę, więc funkcjonujące tam olbrzymie agrofirmy spuszczą na rynek takie ilości nisko przetworzonych produktów, że z branży Pana Barona nie będzie co zbierać). Co tam sobie Pan Baron z Paniczem gospodarską metodą doda do miejsc wypasu i magazynowania na łące to niech sobie będzie, ale żadnych twardych instalacji tam dodawać nie trzeba. Ta część, jak i dostawy surowca z zewnątrz robi dla fabryki za I, jest ogarnięta i pozostały jedynie szczególiki. Takie jak terminowość dostaw (czyli przewidywanie przez Pana Barona co tu się jeszcze może sss i rozpoczynanie działań z zapasem), bo skoro JIT to pół godziny obsuwy powoduje iż Pani Dyrektor rwie włosy z głowy, a prole ujami rzucają na temat siedzenia na d (bo stawki mają na akordzie). Ponieważ działa to lepiej niż wystarczająco dobrze nie ma sensu niczego tu zmieniać. Wiem jak można by to jeszcze usprawnić, ale w obliczu końca tego rynku wraz z inkorporacją resztek UA niebawem do Rzeszy Europejskiej nie jest to ekonomicznie zasadne ryzyko.

Skoro jest I to musi być też O. To też ogarnia Pan Baron zajmując się sprzedażą. Rynek jest dość patologiczny (jak to w żywności dyskusje z korporą “a zróbcie taniej” czyli znajdźcie frajerów, co dopłacą własnym garbem naszym klientom aby mieli tanio na reklamie; a korpora nie bierze za nic odpowiedzialności, ponieważ jest tylu producentów tak niskiego poziomu złożoności dóbr, że nie musi; nie ma tam więc kontraktów TOP, a do tego jeszcze na bezczelnego są zwroty na koszt dostawcy; w przemyśle takie numery przelatują klientowi raz, ostatni, a później to może być grzecznie skierowany do konkurencji o ile ktokolwiek odbierze od niego telefon; korposzczury mi się skarżyły, że po numerach poprzedników na pewne produkty od całego rynku, a kontynent mały i wszyscy się znają otrzymywały odpowiedź “nie robimy z Wami interesów”). Tutaj Pan Baron radzi sobie świetnie i jest to bardzo istotne przy ograniczeniu strat, gdyż jak wskazywałem przy *1.06 uwalenie tego na wyjściu powoduje stratę ca *16.0. Czyli gdyby na magazynie zostało marne 15% towaru (nawet nieprzetworzonego) to produkcja z całego sezonu idzie się kochać – zarobiono nic, ponieważ straty zeżarły wszystko co zarobiono na samym przewalaniu towaru przez fabrykę. To są ryzyka nieznane w przemyśle i stąd rolnictwo ma takie wczasy od Kapitana, wystarczy deczko dokręcić śrubę i po lead time (dla tej geografii jest to około roku, takie mamy wegetacje) głodny tłum wyniesie Kapitana na widłach. To nie Dania czy Holandia gdzie da się nakarmić wszystkich z portu, bo do portu wszystkim blisko. W Niedorzeczu nie trzeba wiele, aby węgla obok kopalni brakło.

Pan Baron powoli wdraża Panią Dyrektor w arkana handlu (głownie faszerując literaturą), ale ze względu na wiek i płeć korporacyjni psychopaci działów zakupu będą ją traktować jako smarkulę, póki się nie otrzaska. A może nie zdążyć zanim całej branży szlag nie trafi. Więc Pani Dyrektor słusznie kombinuje w co innego można grać na tym boisku.

Ponieważ I/O fabryki jest ogarnięte, pozostaje zająć się systemem w środku. W zasadzie to działa (jakby nie działało to by takie duże nie urosło), ale słusznie Pan Baron zauważył, że go rozkurz nęka. Bo mu to urosło dość duże tak bez ostrzeżenia na ostatniej górce rynkowej, a że Kapitan łaskawą ręką rozdawał to jako prawilny gospodarz brał co Partia dała. Bo później może nie dać.

Aby zobaczyć jak funkcjonuje fabryka (czegokolwiek) wypadałby się przejechać do jakiejkolwiek korporacyjnej fabryki (są czytelne, Januszowe to różnie, niektóre owszem, a niektóre jak u Pana Barona). Ponieważ mam do porównania identyczny rozwój i układ fabryki jak Pana Barona (Bertil rozwijał swoją identycznie chociaż w innej branży) to prześledzimy jak powinien wyglądać układ docelowy (nieosiągalny, niby tam Baroństwo z potomstwem na czele opowiada bon moty z motywacyjnych książeczek dla selfmademanów, że kiedy coś jest idealne to jest martwe, ale stan aktualny jest tak daleki od przyzwoitości, że jest to kwestia bezprzedmiotowa, jest wiele innych powodów, dla których przedsiębiorstwo może być martwe, a te z natury nie są wieczne w zmiennym otoczeniu) oraz omówmy jak to wygląda na różnych etapach. Do kwestii biasu całego Baroństwa jeszcze wrócimy, coś tam niby wspomniałem w specjacji BQ2, ale to były delikatne przytyki. Obserwacja hominida agrarnego pozwoliła mi spojrzeć na mechanizm jak do tego dochodzi.

Młody i energiczny Janusz Biznesu (czy to Bertil, czy Bertill, czy Markku) zaczyny od przedsiębiorstwa małego i je pasie. Różnica pomiędzy pasieniem MiŚia przemysłowego, a żywnościówki jest jedynie taka, że w żywnościówce miejsce jest za darmo (nie ma podatków od hal – koszt erekcji i symbolicznych instalacji to wszystko) więc jest tego miejsca dużo, a w przemyśle doklejamy kolejne sektory kiedy już się nie ma jak z d (widlaka oczywiście) obrócić. Pod tym stresorem przemysł nieco lepiej zarządza przestrzenią i wypełnia ją w pionie. Albo idzie w bankruty. Zazwyczaj zaczyna się od paleciaków i ganiania po podłodze (jak u Pana Barona), później dokupuje się paleciaki masztowe (z własnym napędem, jak u Pana Barona), a później to już żadnych półśrodków. Zazwyczaj po przejściu na widlaki rozwiązanie przejściowe (paleciaki masztowe z napędem) stają się bezużyteczne (u Pana Barona są to paleciaki masztowe bez napędu, które poleciłem odgrzebać ze śniegu, poprawiłem im regulację, bo widły krzywo stały, no i zagoniono je do stania w hali, ale mimo nalegań Pani Baronowej niewolni jakoś ich unikali). Ręczne paleciaki jednak zostają, choć zazwyczaj w dość specjalistycznych wersjach załadunkowych (krótkie do załadunku – Pan Baron takich nie ma, a potrzebuje; nazwa handlowa: wózek paletowy 800mm; to taki, którym operuje się wewnątrz pojazdów i jeśli widzicie filmiki jak z uchylnej windy na pojeździe spada cargo to najczęściej ktoś przyjanuszował z normalnym paleciakiem) oraz wysokością roboczą (podnoszą się na jakieś 800mm, ale takie Panu Baronu są mało potrzebne; zresztą kultura techniczna na zakładzie demoluje zwykłe, porzucając w śniegu i robiąc im gorsze rzeczy, więc nie ma się co spinać na specjalistyczny sprzęt dla małp dzikich).

Ponieważ Panu Baronu wprowadziłem widlaki, i odkrył zalety długich wideł (był nieprzekonany, ale nawracamy wątpiących) to Pani Dyrektor po wysłuchaniu po kiego i dla kogo to jest (oraz oszacowaniu ile prologodzin i bajzlu to oszczędza, omówimy to później przy organizacji pracy) uznała, że MussęToMieć.

Na początku (w kilka osób plus szef, taki program szef+ – Partia poleca) w MiŚiu przestrzeń rozładunku, załadunku i magazynowania jest tą samą przestrzenią, zazwyczaj towar wjeżdża, jest obrabiany i opuszcza obszar tą samą bramą. U Pana Barona (jak to w żywnościówce) z przyczyn zdroworozsądkowych (i akurat w przepisach) musi być to przelotowo ze względu na etapy “czystości” towaru (chodzi o “skażenie” produktu przez kontakt z odpadem, to rozsądne; zwykle po żywnościówce hale trafiają do prawdziwego przemysłu i nie mamy co zrobić z drugim obiegiem ruch, tym sanitarnym, który zawsze jest dodany tak nieco z d ze względu na przepisy, ale jest on zasadny z pewnych przyczyn logicznych, tyle że niepotrzebny poza żywnością i farmacją; zwyczajowo traktujemy to jako skrót do wygódki i wpychając tam kolejne urządzenia krok po kroku wywalamy ograniczenia kolejnymi kolizjami). Pan Baron przelotowo ma. Ale całą resztę zrobił standardowo.

Może trochę rysu historycznego, bo to we wszystkich firmach przebiega tak samo, z tych samych przyczyn. Na początku masz mały budynek – jest w nim wygódka, czasem prysznic, malutkie pomieszczenie socjalne używane jako biuro i kantyna, coś co udaje szatnię (zwyczajowo połączone z wygódką). W przemyśle jeszcze można do wygódki wstawić poważniejszą pralkę (ciuchy robocze, coś czego kobita nie wpuści do domowej pralki, nabierze się na to najwyżej raz co kończy się nocowaniem na kanapie po tym jak fruwają szmaty & gary dopóki nie kupisz nowej pralki). Ponieważ na początku pojazdy są małe, a transport ogarniany jest paleciakami to nikt nie dba ani o szerokość ani o wysokość przejazdów, tworzy się dużo ścianek działowych aby zorganizować przestrzeń. Kiedy firma się rozwija i dobudowywana jest kolejna hala, to już z myślą o samej produkcji. Wtedy stary socjal i wygódka zaczynają być ciasne, ale dobudowana jest zazwyczaj wyłącznie powierzchnia robocza. Która służy też jako magazyn. Ponieważ przepływ dalej jest niski to można to realizować starymi metodami, ot wciąga to niezauważalne 10-15% roboczogodzin, ale odległości ciągle są niewielkie. Kolejna rozbudowa zwyczajowo dotyczy już dużego transportu, większych wolumenów i sporej powierzchni. W przemyśle wtedy pojawia się poważna suwnica (chyba że ktoś jest na tyle bystry aby ogarnąć to widlakami, ale jak to w przemyśle – trzeba to najpierw przemyśleć i mieć kogoś od myślenia) co usztywnia przestrzeń (przy widlaku ten problem nie występuje) do zakresu roboczego suwnicy (suwnice na zamknięciu są demontowane i wywożone na złom, ponieważ jebanina z ich papierologią jest przesadzona; ale kiedy widzę rozgarnięcie operatorów to wcale mnie nie dziwi, że lepiej mieć certyfikowany dupochron; no chyba że nie masz pracowników i robisz dobrze sobie, wtedy takie spady są pierwszorzędne, bo zazwyczaj znacznie większe od potrzeb). A w przypadku Pana Barona pojawiają się widlaki (przybywa kawaleria) gdyż nie tylko wolumeny rosną, ale rosną też odległości na jakie trzeba je targać. I tutaj kłaniają się podręczniki Toyoty – jak najmniej transportu, a u Pana Barona pierwsze z czym się zderzyłem to masę ludzi zajmujących się pchaniem po krzywej (odpływowej do zmywania, to celowe) posadzce paleciakami półtonowych ładunków na odległościach po sto metrów wliczając zakręty. Pchanie ich w śniegu to już był epicki kabaret marnowania prologodzin. Oczywiście ludzie kiedyś na własnym garbie piramidy postawili, więc się da, ale nie konkurowali wtedy z innymi o to kto postawi je taniej. Kłopot z prolem, który tak nazgina garba jest taki, że on już w ciągu dnia za każdy przepchnięty wózek odtyra jakieś pół godziny mniej sprawnie, i żaden akord nie zmieni tego ograniczenia fizycznego, bo łun tam przyszedł zarobić, więc przytnie na innych aktywnościach robiąc do odcięcia, a do patologii organizacyjnych jeszcze wrócimy. Pan Baron doszedł do takiego poziomu marnowania prologodzin, że może sobie za to co roku dostawić pół najfajniejszego widlaka (albo jednego, na którego kontrola by się krzywiła z powodu typu zasilania na żywnościówce).

Wprowadzenie widlaków odkrywa wszelkie mankamenty pierwszych, małych pomieszczeń. Zbędne ścianki, przepierzenia oraz niskie przejazdy. Ponieważ zawodowo i z wykształcenia zajmuję się identyfikacją ryzyk w przemyśle to odkryłem u Pana Barona żyłkę hazardzisty (czyli brak intuicyjnego zrozumienia probabilstwa o czym często przekonują nas gracze czytający 50% szans trafienia jako “za drugim razem muszę trafić”). Otóż poinformowany że w danym wypadku istnieje ryzyko rozjechania futryny uznał że to tylko ryzyko. I kilka godzin później pozostało futrynę uprzątnąć. Co za tym idzie nie bardzo jest jak na tych początkowych halach skręcać. Oczywiście znamy problem od dawna, więc nowsze budynki o tak małej kubaturze są konstruowane z uwzględnieniem tych problemów i ich uprzedniej mitygacji, no ale na terytoria Pana Barona jeszcze to nie dotarło (jak wiele innych osiągnięć cywilizacji technicznej, które będą przedmiotem grafomaństwa). Więc budynki są jakie są.

Idźmy dalej – skoro wolumeny są poważne, to I/O jest wydzielone z przedsiębiorstwa funkcjonalnie. U Pana Barona jeszcze jest po gospodarsku – I nie jest wydzielone, O jest wydzielone i zorganizowane wg dobrej praktyki (mogłoby być zorganizowane wg lepszej i zamiast rzucać stalowy przejazd na ciężarówkę z betonowej rampy mogłaby tam być normalna rampa uchylna, ale nie od razu MysieKiszki zbudowano). Z I jest taki problemik, że po gospodarsku od razu upychano prologodzinami cały rozładunek na halach produkcyjnych, a później rozwożono paleciakami po produkcji jak się co komu uwidziało. Sprawność procesu była pod psem, ale działało. Obecnie dostawy są coraz bardziej zintegrowane (coraz większy wolumen) i koszt rozładunku w prologodzinach ciąży. Żaden akord tego nie leczy, ponieważ niewolnicy mając do wyboru firmę zorganizowaną tak, że ich garb mniej boli wybiorą właśnie taką za taki sam trzos.

Pan Baron przewidział (słusznie) i coś tam na magazyn przejściowy z desek i gwoździ zorganizował. Powiedzmy, że to model słusznego pomysłu, który po przetestowaniu można przemielić na infrastrukturę trwała, ale już z godziwych materiałów przydających dostojeństwa Folwarkowi na Bagnach. Magazyn przejściowy z rozładunku mamy po to, żeby się nie pchać z ciężkim sprzętem do rozładunku na produkcję, tylko w wydzielonej przestrzeni, bez biegających wokół pliznołków (ryzykujących potrącenie) towar wyładować i zmagazynować. Kolejną zaletą jest to, że w takim magazynie od razu można określić ile tam tego zwierza jest oraz unikamy zbędnego stresu zwierza w obecności szlachtowanych ziomów (nie traktujmy tego poważnie^^). Gdy krew leje się strumieniami, a ślady na posadzce rzucone bez kontekstu sugerują, że ktoś tamtędy włóczył torturowane zwłoki. Tu też wychodzi kwestia organizacyjna – ciągłe bieganie po podłodze i liczenie po wszystkich zakamarkach ile jeszcze towaru jest i kiedy trzeba dowieźć wincyj. Od tego jest magazyn, który wstępnie z drewna i gwoździ przysposobił Pan Baron. Magazyn okazał się niewystarczający oraz słabo dostępny (szczególnie kiedy zasypał go śnieg i skuł mróz, a dla paleciaków był wtedy istotną przeszkodą).

Tu wchodzi kwestia organizacyjna. Kierownik czy brygadzista jest od tego, żeby wskazać co z czego i gdzie będzie robione. Ponieważ i tak łazi po halach wskazując co skąd zabrać, gdzie ustawić i co z tego zrobić nie istnieje żaden powód aby wydawać te nazbyt skomplikowane dla niewolnych polecenia strzępiąc sobie ozór. Otóż taki karbowy może przemieszczać się widlakiem, po zidentyfikowaniu na magazynie wsadu zabrać go sobie gdzie uważa, postawić przed stanowiskiem, wydać polecenie nie odrywając niewolnych od targania tego w te i we wte, odebrać produkt tym samym widlakiem, zwieźć gdzie uważa. Dzięki temu wie co się dzieje na hali, gdzie się dzieje, gdzie są niewolni, a gdzie łańcuch był za długi i się bez celu włóczą, garba im mniej zgina, wie ile jeszcze wsadu jest, wie że na pewno ten co trzeba trafił tam gdzie wymyślił, i wie gdzie odtransportowano urobek, bo sam go zawiózł, postawił i mało komu będzie chciało się te pół tony dźwignąć w inne miejsce. To istotne uproszczenie. Co po wstępnym wdrożeniu przyjęło się niezmiernie, a zarówno Karbowy jak i Adorator wdrożyli tę praktykę jako rozwiązującą im wiele zbędnego darcia japy na małpy dzikie zorganizowane przez dział HR.

W przejściu z Małego do Średniego MiŚia są jeszcze dwie kwestie. Sanitarna, quality of life oraz administracyjna/dozorowa QC. Państwo rozumieją – metry do fatygowania się po hali wzrosły. Wzrosła też ilość niewolnych. Początkowy sanitariat małej hali składał się z wygódki, prysznica itd – standard. Później dodano jeszcze dwie latryny, chyba prysznic (nie widziałem żeby ktokolwiek tego używał, ale chyba widziałem samą instalację) oraz tu i ówdzie krany (po konstrukcji instalacji zgaduję, że to wymogi sanitarne tego specyficznego przemysłu). Otóż dwie wygódki na ten hopsztylion małp dzikich to zdecydowanie za mało, nawet ciągłe ganianie ze ścierą nie ratuje sytuacji, regularnie brakuje zarówno papieru do wytarcia rąk (firma od tych podajników ma poważniejsze rozwiązania, ponieważ sam ich używam, czyli wybór jest słuszny bo taki jak mój^^) jak i tego do potrzeb bezalternatywnych. Urąga również “kuchnia” na kantynie oraz jej magazyn, ale rozumiem że do standardu przewidzianego dla owocowych czwartków i kawusi przy automacie jeszcze daleko. Warto wspomnieć o braku pomieszczeń do relaksu, medytacji, konsoli do gier oraz akwarium na recepcji (jak w każdym szanującym się startupie)^^. Z tą recepcją nie jestem pewien, ponieważ nie znalazłem jej ani ja, ani żaden z kierowców, wobec czego nie bardzo wiadomo gdzie się udać po przybyciu na miejsce aby zgłosić dostawę czy odbiór. Intuicyjnie szukają tam gdzie podjechali.

I tu przechodzimy do QC.

Ponieważ I jest ogarnięte przez Pana Barona (i instalacja z desek zamieni się zapewne w instalację dość uniwersalną na składowanie klatek ze zwierzem w pionie, w warunkach nieco mniej spartańskich i łatwiejszych w dostępie przy niesprzyjającej aurze) to nie ma żadnego powodu, aby biuro znajdowało się dwieście kroków od O. Gdyż to tam odbywa się cała zabawa z tym co komu zawieźć, co wsadzić na pociąg, jak to podpisać, jakie wydać bilety oraz QC – co myśmy właściwie wyprodukowali i czy to można ludziom pokazać. Jest więc kupa prologodzin karbowego drepczącego tam i z powrotem, oraz ciągłe wyprawy w celu kontroli jakości, ilości i podobnych dupereli wysyłkowych. Bo państwo rozumieją – klienta interesuje O, a nie jak się robi tę kiełbasę z lemura czy co oni tam produkują. Dla niego to O jest I, a musi to komuś wepchnąć i skasować.

Z wymienionych przyczyn biuro QC (a w tym wypadku to główne zadania biura skoro I jest ogarnięte) powinno znajdować się w hali O. Czyli jak przywiozą skrzyneczkę z produktem to żeby można się o nią było potknąć na wycieraczce biura, rzucić okiem, wiedzieć co schodzi, co nakleić, a nie ciągle wołać karbowego z raportami i wysyłać Adoratora aby się upewnił co tam się odjaniepawla. QOL – zróbcie sobie dobrze i przenieście się tam, gdzie jest generowane dobre samopoczucie księgowego. Akurat miejsca na biura jest tam od groma. Do kwestii biurwienia w firmie i QOL jeszcze wrócimy. Zresztą i tak doraźnie tam zorganizowano biuro na podłodze, więc najwidoczniej tam powinno być. Bo patrząc po LEAN ściance u Pani Dyrektor jest oczywistym, iż ten końcowy etap zabiera najwięcej uwagi. Gdzie wysłać, co wysłać, jak podpisać, jak zapakować, czy to dobre jest i czy w wystarczającej ilości. Tamże odbywa się też pakowanie produktu, o które biuro ciągle pyta, więc raczej warto być na miejscu i pańskim okiem konia tuczyć.

Zupełnie inną sprawą jest brak podziału przestrzeni (jaskrawymi liniami na podłodze), który właśnie w omawianym miejscu O doprowadza do blokowania przejść, w tym przejść do sterowania prądożernych urządzeń jak i do wyjść ewakuacyjnych. Rozumiem że to akurat nikomu nie przeszkadza, ale jak trzeba obchodzić łukiem, przeskakując na gadżetami z wejścia do przejścia na inną halę to coś jest nie halo. Mając obok niezagospodarowane, kryte boisko.

Kolejną wynikłą sprawą (czysto biurwokratyczną) jest brak magazynu suchego. Dozór nie pozwala na trzymanie drewnianych palet, na których wysyłany jest towar po zafoliowaniu, na hali w której jest on pakowany (takie tam bzdury z gatunku – w obrębie pracy dźwigu nikt nie może przebywać, czyli dźwigowy też nie^^) więc palety stoją sobie w polu, gdzie szkodzi im pogoda i niszczeją. Powstaje z tego góra opału, bo spora część ze względy na debilny sposób składowania (typowy dla małp dzikich, które ręcznie zdejmują palety mimo posiadania środka technicznego aby garba nie mitrężyć) bez szczególnej atencji aby posortować różne rodzaje palet. Wcale mnie nie dziwi że w krainach murzyńskości używane są niespotykane gdzie indziej jednorazówki, bo w takich warunkach rzeczywiście nie ma sensu używać palet euro skoro warunki przechowywania oraz eksploatacji czynią je ostatniorazowymi. Nie bardzo wiem jak zgodnie z wytycznymi biurwy zorganizować tam magazyn suchy, ale zapewne skończy się jakimiś słupami i zadaszeniem, czyli kolejną halą. Choć Pani Dyrektor ma swoje pomysły (słuszne) aby jednak organizować tam coś innego, pozasezonowego, bardziej uniwersalnego co powoli zdejmie z garba kilka problemików, które i tak na końcu rozwiąże organizacja przez Ukrainę mistrzostw w taniości.