Mainstream

BaronQuest2 Specjacja hominidów

BQ2

Dotrzeć do Ulfensławic wcale nie jest tak prosto. Recesja na Północy skutkuje brakiem zapotrzebowania na niewolnika z regionów przemysłowych, więc do Ryli czy Smoka się nie doleci. Z braku latających skasowano loty. Pozostało dolecieć w ogóle i dalej udać się ciuchcią. Na stacji docelowej odebrała mnie Baronówna z Adoratorem i rozpocząłem pilną obserwację zachowań hominidów na obszarach agrarnych. Z dnia na dzień i tygodnia na tydzień dostrzegałem coraz więcej różnic pomiędzy występującymi tam osobnikami (Pan Baron jest łowcą, ale w trybie osiadłym jest hodowcą), a tymi, które po ostrej selekcji przeżywają w ośrodkach przemysłowych. Przestało mnie dziwić, dlaczego do takich ośrodków trzeba importować hominida – zarówno do celów rozrodczych jak i prostszych funkcji utrzymania cywilizacji w ruchu. Specjacji niby nie ma, bo jednak krzyżować się można, ale różnice są widoczne. Otóż przemysł jak sama nazwa wskazuje wymaga przemyśleń, to taka funkcja korowa realizowana przez garstkę patoli, którzy nie spamują jej wrażeniami o kotkach i tęczowych jednorożcach. Ze względu na przydatność tej funkcji do wytwarzania dóbr pod tym kątem dokonujemy selekcji w procesach edukacyjnych, a następnie konkurencji w działaniu, bo jest to upośledzenie dość rzadkie, a bardzo przydatne. Hominid w regionie wiejskim takiej presji selekcyjnej poddany nie jest, więc rozmnaża się swobodnie. Co najciekawsze – hominid ten mimo odczuwania presji na rozwiązywanie sobie quality of life (dalej qol) nie osiąga istotnych rezultatów w tymże działaniu. Po kilku tygodniach rozgryzłem dlaczego.

Otóż hominid agrarny coś tam może i słyszał że rozwiązanie istnieje, ale na jego obszarze nie ma mu tego ani kto zaoferować, ani zaprezentować jak to działa. Nie ma tam nadwyżek pozwalających na sprawdzanie rozwiązań qol, są one importowane dopiero, kiedy działają w formie bezobsługowej, a wszelkie inne po implementacji podlegają entropii. Pomniki takich rozsypujących się wdrożeń dostrzegałem na każdym kroku. Odpływ kogokolwiek zdolnego do rozwiązywania problemów sprawia, że pozostają tam jedynie problemy, których nie ma kto rozwiązać i nikt nie wie jak to się robi, a odległości do najbliższego ośrodka gdzie jednak można sprawiają, iż koszta są przygniatające dla tak niskomarżowych gospodarek.

Tydzień mi zajęło przeniknięcie zmiennych do podstawowej tabelki (marża, koszt I/O, koszt pracy, rozkurz) jaka decyduje o poziomie złożoności przedsiębiorstwa. Wartości na jakich operuje przetwarzanie żywności i hodowla są tak absurdalne, że początkowo przecierałem oczy ze zdumienia. Takie liczby nie przechodzą w żadnym przemyśle, przy takiej sprawności termodynamicznej nikt przytomny nawet by się tym nie zajął. A jednak wokół widziałem że działa, istnieje i Pan Baron jako przedstawiciel przytomnych to czyni. Pozostało rozgryźć skąd się bierze negative mass displacemnet, że to jednak lata. Wydedukowałem, że władzuchna umiłowana nie bez powodu sprokurowała 23 punkt konstytutki, a co za tym idzie ministerstwo i szereg wczasów jakich gospodarstwa doznają na koszt przemysłu & sług. Otóż marża na całym interesie oscyluje wokół sześciu procent przy dużej zmienności w dwuletnim okresie produkcji (tutaj skróconym do roku, ale cały proces zajmujący wcześniejszy rok jest wprowadzany pod postacią kosztu, więc tak czy siak tam występuje). Dodatkowo przetwórstwo jakie Pan Baron przydał do gospodarstwa to kolejne sześć procent. Około. Przy optymistycznym założeniu I/O *1.12 nie zepnie się w otoczeniu Kapitana żaden interes, to jest minimalna marża na handlu prawie bezkosztowym (dobra virtualne jak usługi telekomów, prądem i takie tam brewerie – wiem bo prowadziłem) przy której wahnięcia powodują wyrwanie wtyczki razem z gniazdem. Ale gospodarstwa są przez Kapitana miziane, aby ktokolwiek w ogóle chciał chcieć, więc hodowca nie płaci podatków od hal, ma ulgi na akcyzach, paliwie i wacie. I jak to tak sobie zsumujemy to niby zysku z tego nie ma, ale ogranicza koszty stałe i wypłaszcza ryzyka. Wtedy zaczyna się to zbliżać do jakiś podstawowych warunków, na które można rzucić okiem. Czyli okolice *1.2 do *1.25.

Rys historyczny, bo za dużo merytoryki i wierszówka będzie słaba. Pan Baron wszedł w posiadanie gospodarstwa w latach słusznego upadku poprzedniego wcielenia obecnego ustroju. Było to typowe gospodarstwo gdzie Palono wynik, Gwałcono logikę i Rabowano każdego kto był gotów jeszcze do tego dołożyć. Znam wielu przedsiębiorców którzy ówcześnie wykupili PGRy (uwłaszczyli się na krzywdzie ludu robotniczo-chłopskiego^^) i to najczęściej od tego czasu zdechło. Skonfrontowałem jak to zdycha z Panem Baronem i wyjawił, że dokładnie tak i niewielu przetrwało. Zmienność na rynku tych “praw człowieków” (żywność) jest mordercza i każdego roku można zostać milionerem, pozostaje jedynie kwestia sign danej liczby. Co powoduje, że bardzo łatwo jest skończyć w nędzy i poniewierce. Dlatego pierwsze co po przejęciu PGRu należy zrobić to wywalić wszystkich na zbity pysk, wyprzedać co się da wydzielić i dopiero zacząć orać w pocie czoła. Co też Pan Baron w łaskawości swojej uczynił, zdejmując tubylcom z garba pańszczyznę. I zaczął od nowa z Panią Baronową. Zwyrole hodowali, mordowali i sprzedawali te zwierzątka w sezonie zapotrzebowania. Gospodarstwo rodzinne, coś jak przedsiębiorstwo rodzinne, tyle że z surowca produkują części zamienne (chyba do złożenia w domu, nie bardzo się orientuję w temacie “jak powstaje obiad” ponad kwestię “obiad znajduje się mikrofali – przekręć minutnik”), a przemyśle robimy części żeby z nich coś zbudować. To samo tylko zamienione są bramy I/O.

Co oczywiste przedsiębiorstwo rodzinne przy początkowym *1.06 z ulgami dla rolasów w okolicy *1.16 to nie jest coś, co samo wyposaży się w udogodnienia techniczne. Zwyczajnie nie da się zamienić szczawiu i mirabelek na ropę, stal i produkty przemysłowe, kurs jest pod psem, ponieważ istnieje zbyt wielu wytwórców. Ale jak to polscy przedsiębiorcy zacisnęli zęby i Państwo Baroństwo ostro harując dotarli do poziomu, w którym Kapitan może w łaskawości uznać wynik i do niego dołożyć, pod warunkiem, że Baroństwo nabędzie wołu żelaznego czy inne agrotechniczne ustrojstwo. Niby to teraz są wspomnienia przeszłości zamierzchłej, ale skutki psychologiczne takiej harówy widać po latach, kiedy gonią niewolnych do roboty. Jednakże Pan Baron w młodości skaził swój umysł na wydziale lewa & administracji więc nabrał wprawy w czapkowaniu u Kapitana o jałmużny (dotacje) i krok po kroku udało mu się zbudować (od gęby sobie odejmując, serio, to widać po infrastrukturze) coś przypominającego sprawne gospodarstwo hodowli zwierza strategicznego kulturowo. Pan Baron o hodowli tego zwierza (i pokrewnych) wie wszystko nawet w nocy po paru głębszych.

Aby nie robić innym laski za frajer bez potrzeby sam tego zwierza przetwarza, od innych kupując wsad (własną hodowlę ma już na poziomie nieco większym niż luzy w zdolności przetwórczej łańcucha dostaw, czyli tak aby na akumulator przepływie starczyło, prostownik dostaw), i kupując młode do dalszego pasienia. Tu dochodzimy do patologii samej dystrybucji – ceny są tak wyżyłowane, że zwierza nie opłaca się karmić dłużej, bo przyrost masy względem tego co zeżre i kwadraty, które zajmie darmo nie są. Coś jak kuciak marketingowy na nugetsy. Ponieważ dotacje są na sprzęcior (hardware) to zaczął kupować (bez przekonania, wie że to bez sensu) automatyzację i mechanizację do przetwórni, ale przez cały sezon uruchomiłem to raz – sprawdziliśmy czy działa, i owszem działa, ale do tego jeszcze wrócimy, Pana Barona nie zadowalała produktywność z kilograma, a mi się tam jeszcze kilka rzeczy nie podobało takich bardziej technologicznych – ktoś zrobił zbędne oszczędności w procesach i akurat nie Baron, tylko ktoś mu to wcisnął, a jak znam sprzedawców od maszyn, to wiem jak wygląda proces wciskania ciemnoty.

Dowiozły mnie więc dzieci na miejsce w te krzaki ciemną nocą, zaległem na pryczy i obudził mnie przeszywający chłód rano. Jako sapiens cywilizowany miałem tam oczywiście skrzyneczki narzędziowe (nierozpakowane, ale betonu brakło, a w śniegu nie będziemy się kopać z koniem) więc w skrzyneczkach była przygotowana cywilizacja zgodnie z procesem zakołopolarnym. Wytargałem cywilizację i podłączyłem sobie ogrzewanie, czajnik, kubki, założyłem godziwe ogrodniczki (reklama, na razie za frajer, ale oczekuję łapówek!):

https://www.fristads.com/sv-se/webshop/haengslebyxa-51-fas-moerkblaa-100310-541

niegodziwe bluzy robocze, oraz nie założyłem skórzanej kapoty do spawania. Moje buciki cywilne:

https://www.grolls.se/skyddssko-jalas-zenit-evo-easyroll-7118-s1p-med-boa-127118.html

ponieważ na stanie przedsiębiorstwa trudzącego kilkadziesiąt osób nie były przygotowane sorty mundurowe tak aby od ręki wydać gumofilce! Na które czekałem trzy dni! I to jest skandal! (A te wykrzykniki należy czytać ze szczoteczką do zębów pod nosem).

Ruszyłem na produkcję. Dopiero się rozkręcało. Wedle zapewnień Pana Barona (wszystkie narzędzia mamy, a jak co Pani Kanclerz zaraz załatwi, tak jak te gumofilce…) z uśmiechem wtargnąłem do narzędziowni. I od razu mi przeszło. W kieszeni ogrodniczek miałem lepszy zestaw narzędzi niż obraz nędzy i rozpaczy na magazynie wyglądający jak babska torebka. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest (5why) to iż Pan Baron nie potrafił ogarnąć w przedsiębiorstwie takiej dystrybucji narzędzi aby ich bez sensu nie rozkradziono. Po czym zamiast rozwiązać problem spotęgował go tnąc koszty. Rozumiem labirynt psychologiczny jakim do tego dochodzi, ale skutkiem tego było na przykład pięć różnych wkrętarek (takich “marek”, że rękawice myłem po tym jak pod przymusem do ręki wziąłem), do których czasem baterie były, ale nie było nawet ładowarki. U barona w spiżarce widziałem wkrętarkę, więc tam ulokowałem nadzieję, ale prysła ona gdy okazało się, że do tych baterii ładowarki też nie ma. I to są akurat poważne zarzuty, na to jak się prowadzi warsztat domowy, bo że narzędziownia na zakładzie jest odbiciem stanu umysłu babińca to rozumiem jako że administrowała tym samica, ale żeby porządny chłop we własnej jaskini nie miał czym… Zwalam to na popełnione studia lewne, tam homo sapiens odbierają. Żadną obroną nie będzie twierdzenie, że półeczki z supermarketu dla miastowych są wystarczające! Chłop powinien sobie w pocie czoła sam wyprodukować porządne meble, na których powinien podpiąć zasilanie, poukładać ładowarki, narzędzia, przedłużacze, wiertła i końcówki do wkręcania, a obok mieć w zgrabnych opakowaniach środki mocujące! (szczoteczka do zębów pod nosem pod wykrzykniki); Taki brak poszanowania dla cywilizacji technicznej jest niedopuszczalny!

Harnaś (z innego tekstu) ma podobną kotłownię, ale tam można jak w męskiej jaskini usiąść, samogon jest (górski, ze śliwek), ogóreczki, no i narzędzia to ma utrzymane w jakości.

Uruchomienie fabryki to zawsze jest cyrk na kółkach, ale tu nie był jakiś szczególny. Tym co było raz dwa ogarnęliśmy bajzel, a środki transportu jakie miałem w zestawie podróżnym zaraz przywróciłem do stanu (pyskując gdzie są długie widły do dużego widlaka, i udzielając wyjaśnień, że jak się ktoś nie potrafi zmieścić na hali z długimi to powinien się nauczyć jeździć; długie widły zostały po tygodniu docenione ułatwiając znacznie operacje logistyczne). Bo z tym transportem i logistyką to kabaret. Dowieziono surowiec, i Pan Baron wcisnął guzik na co wybiegło z szopy 10 chłopa z paleciakami. Tak byli przyzwyczajeni robić. Rozgoniłem towarzystwo warkotem silnika i trąbieniem, po czym rozwiozłem to wszystko błyskawicznie środkami technicznymi. Żeby po śniegu targać palety po pół tony na paleciaku to jeszcze takiego trwonienia kosztownych roboczogodzin nie widziałem. Niewolni błyskawicznie ogarnęli, że ściganie się paleciakiem z widlakiem jeśli chodzi o transport jest bezcelowe. To czas na merytoryczną uwagę.

Pana Barona konkurencja oczywiście nie wpuści aby zobaczył jak to się robi, ale dzieciom bardzo by pomogło odwiedzenie jakiś fabryk (jakichkolwiek, im bardziej pod korporacyjny sznurek i w bardziej zaawansowanym kraju tym lepiej) co jest tradycją u rodzin przemysłowców (dzieci wysyła się na koniec świata, żeby zobaczyły jak inni rozwiązują problemy, o których nie wiemy, że mamy). W tym wypadku warto by się również zapoznać z literaturą gromionych przeze mnie trzyliterówek (jest to pierwsze przedsiębiorstwo, gdzie odkryłem dla kogo jest to wszystko robione, coś jak odkrycie dlaczego klocki lego mają taką, a nie inną konstrukcję, dla kogoś kto od małego ich używa nie jest to pytanie przedmiotowe, ale dla kogoś kto nie wie, że klocki istnieją i co się z nich robi może być doniosłe). Otóż warto się zapoznać ze wspomnianym 5why, TPS (co za tym idzie TQM), kaizenem i podobnymi 3S. Czyli organizacją produkcji. Potomstwo Pana Barona czytuje jednak inną literaturę (sprzedażową, motywacyjną) tylko że ta też jest im potrzebna. Bo przypadeczkiem mają fabrykę, i wypadałoby wiedzieć jak to urządzenie działa, na razie są na etapie, że to działa pod wpływem motywowania proli, a reszta stanie się sama, tymczasem są deficyty na samej organizacji. Utknęła ona na poziomie rozrastającego się gospodarstwa rolnego, ale MiŚ zrobił się Ś i w pewnym momencie Pana Barona przerosła złożoność zbyt szybko rozwiniętego przedsiębiorstwa. Połatał to potomstwem (czyli miał plan), ale utknął na organizacji z poziomu M i to generuję gigantyczny rozkurz (zbędnych roboczogodzin) na Ś. Z takiej prostej przyczyny, że wysycenie korelatorami pozostało z bardzo sprawnego M, a dla Ś to zdecydowanie za mało przy takiem zarządzaniu.

Rzucę nieco przykładów. Z małej hali wyrosła druga hala, później doklejono dużą, porobiono łączniki. System elektryczny nie jest podzielony na hale (a z prądem jest grubszy problem, do którego wrócimy) jako rozdzielne jednostki możliwe do odcięcia. Identycznie wyglądało to u Bertila (nawet hale identycznie dobudowywał, tylko więcej mięsa na kościach tam było, bo to poważne instalacje przemysłowe w środek wsadzaliśmy), aż przebudowaliśmy cały system dystrybucji zasilania (tam potrzeby były też gęstsze) w prąd, później w gazy techniczne (na stanie własna wytwornica azotu, więc państwo rozumieją – było w co się bawić). Ale zanim dojdziemy do tego, że u Pana Barona gniazda siłowe powinny mieć własne zabezpieczenia lokalne (żeby się po hali nie szwendać szukając głównej skrzynki) to wypadałoby najpierw pod skrzynkami namalować żółte pasy, aby nikt tam nic nie stawiał. Bo tak podstawowa kwestia jak dojście do przełączników nie jest rozważana przez trudzonych tam niewolnych (byli tak głupi, że kosztują paczkę fajek). To pierwszy obiekt przemysłowy, gdzie brak zdolności do organizacji przestrzeni przez lud zatrudzony wymaga namalowania tradycyjnych, żółtych linii dzielących przestrzeń na transportową, gniazda wykonawcze, oraz wolną aby utrzymać dostęp do infrastruktury. Niewolni co prawda podejmują próby organizacji stawiając barykady ze skrzynek, ale nie o to chodzi, żeby sami dezorganizowali inne aspekty działalności głupimi pomysłami.

Merytorycznie. Ponieważ wychowałem się i żyję w bańce, gdzie przetrwały tylko sapiensy nie znałem powodu, dla którego mielibyśmy dzielić tę przestrzeń i organizować. Wszyscy robili to odruchowo względem już istniejących obszarów niezmiennych w geometrii używanych narzędzi. Czyli bram, wózków jezdnych, dostępu do maszyn etc. Każdy zawsze wiedział gdzie co położyć, aby się nie narobić. Dlatego mogłem się bawić w takie koncepcje jak doraźnie rozstawiane, spaletyzowane obszary obróbki. Wyciąga się ileś ton maszyny z “szafy”, rzuca na podłogę (oczywiście, że wiemy gdzie są gniazda z prądem więc w zasięgu), od razu tak aby dojść do materiału z każdej strony zależnie od potrzeb, rozstawiamy wg geometrii maszyny podpory (bo przecież naście metrów detalu będziemy na tym strugać) i zasadnie do tego punkt poboru wsadu i recepcji rezultatu. Obsługa dwóch takich stanowisk na raz nie stanowi problemu na małej powierzchni, a osobnicy standardowo występujący w produkcji widzą to raz i od razu ogarniają co i jak jest porozstawiane z jakiego powodu – myślą geometriami ruchu pojazdów. Ponieważ wtedy garb mniej boli.

Tymczasem na zajęciach zalecali żeby jednak te żółte linie namalować. Już wiem dlaczego. Otóż żyją hominidy, które tak nie myślą, ponieważ tego nie robią od pokoleń. Kryją się po różnych obszarach izolowanych (zapadła prowincja). I im trzeba narysować jaskrawe linie niczym na asfalcie, żeby wiedzieli odkąd dokąd co wolno. Co ciekawe ułatwia to myślenie nieogarniętej technicznie administracji, ponieważ pozwala podzielić pracę na funkcjonalne etapy – co się gdzie robi. Oczywiście omawiane przedsiębiorstwo (GaroKrap^^) ma eksperiencję z MiŚia M, więc tam zawsze był Pan Baron korelator, i wszystko można było ustawić z sensem, no ale po pierwsze firma urosła, a po drugie to Pan Baron też ma datę urodzenia i młodszy nie będzie. Wszystkiego nie dogoni (Bertil tak latał z organizacją pracy do samego końca, aż z powodu wieku zaczął się gubić we własnej fabryce i na sam koniec zgubił palce). Ten podział funkcjonalny nie tylko odciąża admina z decydowania co gdzie ustawić (przestrzenie są wydzielone) i odciąża kwestię gdzie czego szukać (przestrzenie są wydzielone), ale też pozwala od razu stwierdzić o jest przetwarzane, ponieważ gniazda są przypisane funkcjonalnie, a skoro w danym miejscu leży wsad do przerobu, to jest oczywistą oczywistością co z tego będzie dłubane. A to zaprowadzi nas niebawem do kwestii zarządzania, ponieważ urządzenie jakim jest przetwórnia (każda fabryka) to system. Jedyne co w nim można zrobić, to obniżyć sprawność zarządzaniem. Nieproporcjonalnie słabym sterownikiem, lub przesterowanym (mikrozarządzanie), które w przypadku Pana Barona występuje w obu negatywnych kontekstach od czasu do czasu, co skutkuje spalaniem prologodzin na zadania nie mające wpływu na lepsze samopoczucie księgowego.

Przybyłem, zobaczyłem i popchnąłem z widlaka organizację pracy. Co pozwoliło zapędzić niewolnych z bezproduktywnego transportu do produktywnego dłubania produktu z oszczędnością dla ich garba. Zaś Adorator Baronówny w mig ogarnął, że to ma sens i bohatersko uwolnił mnie od prozaicznych czynności. Pozostało objaśnić kierownictwu logikę, jak taki system działa i co ma robić kierownictwo tak aby niewolni zostali wyzyskani jak najskuteczniej. Pozostało jedynie czekać na “co tu się teraz ssss?”.