Mainstream

Co można zwojować złotem i magazynem

Ten tekst był początkowo przykładem praktycznym z “Jak wtopić. Mało!”, ale przytył, a do tego tekstów brakuje, więc sami państwo rozumieją. Akurat ten kawałek tekstu przydał się na komentarz pod IT21:

Dla mnie złoto okazało się hedgem. Z października ’18 na maj ’19 w SEKu mi poszło w górę, ale maszyny które kupuję do produkcji też poszły w górę, bo są rachowane w EUR & USD. W rezultacie wszystko co na plus ze złota poszło mi na minus w podwyżkach cen maszyn. Nawet kwoty tego co tezauryzowałem pokrywają się z wydatkami na maszyny, a wszystkiego w zeszłym roku kupić się nie dało (i nawet nie wiedziałem co będziemy potrzebowali, bo wiatr zawiał z innej strony i przeprofilowaliśmy produkcję nieco) bo kołdra jest zawsze za krótka do zajętego terenu. Niby złoto nie płaci kuponu, ale czy fabryka zawsze płaci to też nie jest powiedziane – jeden z interesów wyszedł tak, że będziemy “drzewa do lasu” sprzedawać.
No i jeszcze dochodzi deflacja na tych co z rynku wychodzą, a że EU funkcjonuje zgodnie z planem to przedsiębiorstwa są miażdżone jedno po drugim i za czapkę gruszek zasoby oddają. Tylko czy to będzie płaciło kupon i czy to będzie dość wysoki kupon – niby $ds rośnie jak się rynek pakuje, ale nie pakuje się bez powodu.

Objaśnię krok po kroku, jak wygląda tego typu rozrachunek z punktu widzenia malutkiego przedsiębiorstwa. Przemysł jest sezonowy z powodu sezonowości rolnictwa – niby się to może wydawać niepojęte, ale rolnicy w pewnych ściśle określonych interwałach kontraktują transport i zapychają drogi wolnobieżnym sprzętem przy okazji zasysając absolutnie całą ludność od tanich prac ręcznych (a jest takich w przemyśle multum – wynieś, przynieś, zapakuj) co w krajach niezbyt ludnych (Szwecja) i agrarnych (Polska) skutkuje tym, że trzeba dać dzieciom wakacje na czas zbiorów/żniw (bo rolnicy i tak dzieci do szkół wtedy nie poślą, a w pole – to są realne przyczyny, dla których wakacje są latem i do tego takie długie), a w regionach uprzemysłowionych na ten okres zamyka się fabryki. I nie – nie dlatego, że pracownicy idą na urlopy, ale dlatego, że kadry tych przedsiębiorstw również posiadają gospodarstwa rolne i po szopach trzymają backupowe firmy przemysłowe. Ta sezonowość powoduje, że na przednówku płace są skąpe i z opóźnieniem, wiosną są w terminie, ale szef dalej tynk ze ścian ma do kanapek, latem jest wzrost zatrudnienia więc na papierze wygląda na to, że szefowi “należysię” jest duże, ale idzie to w rozpędzanie dyliżansu, w żniwa jest pierwszy oddech i można powyciągać trochę papieru, ale nie można go wydać, bo trzeba mieć na rollercoaster jesienny. A i tak do jesieni wszystkie ewentualne nadwyżki idą w reinwestycje na potrzeby doraźne (rozkurz, nowe miejsca pracy, szkody/zgryzoty spowodowane przez pracowników pod światłym przywództwem szefa przecież), do tego księgowi jedzą, drakkary palą walutę – wiele rzeczy się dzieje. Na koniec jesieni, u wrót zimy jest ostatnie szarpnięcie – trzeba dokończyć zamówienia, tak żeby one formalnie zostały zaksięgowane do końca listopada w magazynach, w dostawach, w doręczeniach – nawet nie że rozliczone, tylko żeby zdarzenia podatkowe wtedy miały miejsce. I wtedy nie ma już nic – rynek cichnie, a pod koniec listopada zaczyna się rozpuszczanie załogi. W rezultacie gdzieś od końca września jest stabilizacja z wpływami i po raz pierwszy nadwyżki nie ma sensu ładować w kołowrotek, nie trzeba się na nic szykować, na nic przygotowywać, nic nas już nie czeka – wtedy można wyciągać papier do skarbonki i pomyśleć o jakiś własnych wydatkach, kolejnych firmach i inwestycjach.

Pod koniec listopada ludzie się zaczynają rozchodzić, a płatności schodzą ze starszych faktur i nie ma co robić z papierem – więc pompuje się rajd św. Mikołaja – ot, taka jego banalna przyczyna. Jeśli się to dobrze poprzesuwa, to można sobie kupić szufelkę złota już w październiku (przyjmijmy ’18) zamiast nie wiadomo jakich maszyn modnych w następnym sezonie. Złoto sobie przez następne pół roku wzrosło o te 10-15% zależy w jakiej kto walucie liczy, ale na rynkach eksportowych potaniały waluty lokalne (też drukują, a co niby mają zrobić? powiesić się jako pierwsze ofiary wojny handlowej?). Kłopot państw przemysłowych jest taki, że co prawda żyją z eksportu, ale siłę roboczą importują i ta sarka na wyceny walut, a prostsze maszyny do produkcji też importują z gospodarek przechwytujących obrót masowy (czyli RFN, USA, Chiny) i muszą im płacić lafę w postaci różnicy kursu do waluty obrotowej (EUR, USD, złoto – tak, bo walutą handlową Czajników jest najwidoczniej złoto & ropa, a nie jakieś papierki z Mao – widać to po cenach ofertowych & transakcyjnych). Nastaje połowa grudnia, raporty kwartalne schodzą, wszyscy wypłacają sobie roczne zyski i bonusy z tego co w kasie jest, aby w niej nie pozostało. Na koniec grudnia spłyną faktury do przeżycia przednówka, a do końca stycznia poziom produkcji stawia pod znakiem zapytania sens włączania światła na hali i przez trzy tygodnie jest tam najzwyczajniej ciemno, a później ciemno jest w działach, które są po kątach pochowane.

Jedynym więc okresem, kiedy podejmowane i realizowane są jakieś poważne zakupy jest początek zimy, czyli grudzień. Decyzje mogą być przemyślane w listopadzie, ale to jeszcze dochodzi kwestia raportów kwartalnych i przewietrzenia kasy, aby wszystkim żyło się lepiej. No bo sami państwo rozumieją – trzeba dostać większy bonus niż sukinsyn z działu obok, bo to jest jedyna miara tego kto ma dłuższego. Dlatego jest ta cała tezauryzacja potrzebna – w listopadzie nie ma czego planować, bo klienci (i to nawet jeszcze nie wiadomo którzy i czy nie nowi po zimowej ofensywie sprzedaży) jeszcze nie wiedzą czego chcą, a my nie wiemy jeszcze czym im to będziemy robić, działy sprzedaży jeszcze nie znają zapotrzebowań, a handlowcy się licytują kto komu i za ile zakontraktuje eksploatację (smary, metale, gazy, energię, serwis). Musimy jakoś przenieść wartość z listopada na marzec, by w kwietniu ogień szedł z komina, a fabryki wypluwały dobrobyt (bo banki centralne jakoś się nie kwapią z produkcją kiełbasy). Przykładem jest akurat złoto, bo to na pewno każdy z czytelników rozumie, ale też w listopadzie zachomikowałem kontenery maszyn, wpuściłem lepszych kupców w obiecanki dostarczenia w przyszłości pkd (po kursie dnia) na tym co myślę że stanieje i się przecenimy z tym forwardem kiedy wskażę “a rynek teraz mówi że taniej” (oczywiście mein führer jednym flipem zrobił tak swojego dostawcę /międzynarodowy Babilon/ na połowę moich rocznych dochodów, więc żyję z pełną świadomością, że ja tak tylko sobie kit z okien w kącie wydłubuje) i to akurat z dostawami i maszynami może nie być dla wszystkich zrozumiałe, to objaśnię jak się te skwarki z patelni podjada i jak się można sparzyć (wszak to kontynuacja tekstu “Jak wtopić. Mało!”).

Bo zawsze trzeba skalkulować ryzyko, że noszenie wody wiadrami wpuści nas w kanał, gdy zbudują rurociąg i trzeba będzie coś zrobić z wiadrem. Bo zanim ja pińć złoty zarobię, to śmiali führerzy w Babilonie już mnie cały rynek o pińć złoty podniosą, żeby kołowrotek się kręcił. Nie samym Babilonem jednak żyjemy – jest i druga strona – MiŚie & Janusze tacy sami jak my, a nawet mniejsi i ci całkiem mikro. Oni dostępu do spichlerzy międzynarodowych korporacji nie mają, nie mają dostępu do maszyn, masowości i taniości, bo trzeba tam wchodzić z kapitałem i na wolumen. Można więc na tym ich braku dostępu (nie z powodu reglamentacji wszak, a skali ich niedołężnej) coś tam sobie na szczeblach drabiny feudalnej urwać (dla małych) i ułatwić (dla mnie). Mikrozakupy Babilonu różnią się zakupów MiŚiów – nie towarem co prawda w tym zakresie, ale warunkami. No i ja akurat za MiŚia robię. Babilon nie patrzy, ile mikrozakupy kosztują – ciągłość produkcji & dostaw ma być nieprzerwana. To gospodarka nakazowa – ma być. A potem wasalom do czapek kaszy się nasypie, a skwarków w niej nie braknie. Bo na pytanie postawione w tytule jednego z tekstów IT21 “Czy w 2008 skończył się kapitalizm” odpowiedzią nie jest że zaczął się socjalizm, a wprost przeciwnie – wróciliśmy do feudalizmu i trzeba w nim się odnaleźć. Bądź zawsze gotowy i użyteczny dla swojego suwerena.

W Babilonie nie pytają ile co kosztuje, mają więc wokół siebie wianuszek dostawców krojących ich cenami x3, x5, x7. Decyzje w Babilonie podejmowane są po słupkach i im większa korpora, tym bardziej abstrakcyjne są oczekiwania wpływu tych słupków na rzeczywistość. Dlatego funkcjonuje to w postaci piramidy wykonawczej coraz mniejszych przedsiębiorstw w samym Babilonie – dzięki temu jest ciągłość i z abstraktem i z rzeczywistością, ale ludzie spajający czubki łańcucha muszą ogarniać obie strony równania. Każde odciążenie wskazujące przytomność w tym połączeniu kupują na pniu, najlepiej w sześciopaku – jak się nie trafi to zamykają takiego w biurze przy papierach jeśli zbyt jest na abstrakcji, albo do pracy jeśli odwrotnie; przyda się do pomniejszych zadań. Jeśli zaś rozkazy są przewidywane, a rozwiązania dostarczane kompleksowo, tak że uzyskiwany jest abstrakcyjny rezultat ze słupków to nikt nie pyta ile to kosztuje, a jeśli wyjątkowo dużo to jakoś rozkłada się w to w czasie aby każdy zarobił se. Należy więc to wszystko przewidzieć, przygotować, i gdy tylko suweren wezwie do usunięcia śniegu zasłaniającego góry, należy mieć czym wykonać zadanie i zapytać jedynie ile kaszy można uszczknąć z magazynu, aby skalkulować z tego liczbę proli do wykonania czynności, i jeśli dużo proli to i trzeba jakiś wasali sobie ustanowić do dowodzenia ciżbą. W listopadzie więc chomikujemy po taniości z deflacyjnej wyprzedaży używane maszyny, których część się przyda przy budowie różnych działów, a nawet wasalnych mikro- i MiŚiów. Ale część się nie przyda i pójdą po 30 centów za dolara, a zazwyczaj są kupowane za 30-50 centów i jeszcze kosztują transport i magazynowanie. Aby zdobyć rozkaz wykonania zadania dla Babilonu, należy właśnie tę serię kropek jaka prowadzi do słupka odgadnąć i mieć od razu gotowe “będzie pan zadowolony”. Jest to możliwe pod warunkiem, że coś w dostawach na danym rynku powoduje grymasy. Na przykład trzeba za dostawcę myśleć, albo czekać (skandal), albo nie ma kompleksowego rozwiązania (są części – nie ma serwisantów), no i najmniejszy problem – “za ile? urwał!”. Ten ostatni problem jest najmniejszy, ponieważ Babilon i tak za wszystko przepłaca mnożnikiem w wyniku protokołu ofertowego dla zamówień, selekcji dostawców, terminów płatności, zwrotów, gwarancji i innych roszczeń. Jedyna rzecz jaka zaś w Babilonie jest odczuwana przez decydentów to zaburzenie łańcucha, bo jak nie ma dostaw to nie ma kaszy, skwarek i na starość pielęgniarek. Żal po zwalnianych pracownikach jest tylko taki, że trzeba będzie nałapać nowych, żal po wpuszczonych w kanał dostawcach ma identyczny charakter, zdewastowany rynek tym się tylko charakteryzuje, że trzeba podbić nowy. No i wróćmy do praktyki.

Prowadzimy sobie jakąś tam produkcję i dostrzegamy, że ceny gazów technicznych są wysokie (na początku 2018 tak dostrzegliśmy i zaczęliśmy sprowadzać). Oczywiście na ebayu były oferty wysyłki i ludzie kupowali, bo cena lokalna była tak wysoka, że opłacało się wysłać z Reichu (i Polin) butlę z gazem technicznym paczką, gaz zużyć i butlę wyrzucić. Do tego obostrzenia przy obrocie były tak powalone (wynajem butli), że w Niedorzeczu sprzedawca z taką ofertą zostałby zepchnięty śmiechem do morza i to najpewniej Białego. Oczywiście to samo dotyczyło elektryki, materiałów ściernych, łożysk (SKF, które w Szwecji są dwukrotnie droższe niż w RFN czy PRL). Oczywiście nasza oferta były kierowana do małych firemek, które tego wszystkiego potrzebowały, ale każdy grosz liczą i na pewne długoterminowe zobowiązania dużych dostawców nie mogą sobie pozwolić. Taki rynek trzeciego sortu “sprzedaż wódki na kielonki & fajek na sztuki”. W Babilonie starli się handlowcy stawiając nasze dostawy jako “będzie taniej!” zbójecko przymuszając duży Babilon, aby zrezygnował z 3/4 śmietany, tam oczywiście obrót informacją jest lichy więc feedbacku nie było, ale przecież nie nas malutkich się w to miesza (my tylko byliśmy za przykład “da się”) tylko problem występował dłużej: budowano rurociąg posiłkując się naszym noszeniem we wiadrze. W maju ’19 poinformowano mnie, że wszystko już gotowe i mogę z tego rurociągu kupować na miejscu od Babilonu taniej niż kupuję w Polin i Reichu. Gazy techniczne oczywiście. I oczywiście to jest oferta do rozrachunku wewnętrznego w barter za materiały ścierne i trytytkę. Zostało nam oczywiście po tym wiadro, które miało nosić to, na czym już nie zarobimy na Babilonie, ale… ceny na rynku detalicznym nie drgnęły, a nam został magazyn wiader, a nasi mikrosprzedawcy rozkręcają sprzedaż tychże do małych firm, a przecież bez wożenia się z Reichu czy Polin odpada nam ADR i koszty transportu, a cena ta sama. Dobrze więc wyszło – jeśli nie z tej strony, to z drugiej golimy dowożąc drzewa do lasu. Taki kurs przewidywałem biorąc zapas wiader, bo nierównowaga cen była zbyt duża w hurcie, to że została taka w detalu to bardzo dobrze – klienci są zadowoleni. Od strony finansowej jestem w tym gazie niby na minusie, bo mam w tej zamrażarce… sam nie wiem ile, ale po pierwsze szła tam nadwyżka, a po drugie i tak sam zużywam na własne potrzeby więc sobie zredukowałem koszty dostaw, magazynowe i korelacyjne (planowania dostaw i zdawania wiader – mam nieograniczony na moją skalę dostęp do magazynu). Oczywiście w Polin nikomu by nie przyszło do głowy tak robić, bo się po to wysyła człowieka za piętnaście PoLiN na godzinę co do bagażnika wrzuci flaszkę z najbliższego skladu bez jakichkolwiek pytań po co, komu na co – i produkujemy dalej – w kalifacie północy sprawy są nieco bardziej skomplikowane biurokratycznie. Kartki wyrwane z notesów leżące na biurku (tak prowadzi się obrót dokumentami^^) wskazują, że się na tym coś zarabia – płynność wraca, a wiadra mimo to zostają. Czyli kapitał się odmraża. Powoli, ale w rezultacie będzie i kapitał, i magazyn. To jest właśnie gospodarność na skraju przedsiębiorczości, gdzie wydłubuje się kit z okien.

Teraz te nieszczęsne maszyny. Te duże to Babilon sobie od innego Babilonu kupuje, tam dużo papieru jest, gwarancje, leasingi, audyty. Te małe też by sobie niby mógł tak kupić, ale już tak kiedyś pokupowali i okazało się, że decyzje podejmowane przez biurwę były niecelowe, drogie i kosztowne w utrzymaniu. Weźmy na przykład taką obróbkę mechaniczną czy spawalnię. Biurwa z braku kapitału własnego lęka się, że urządzenia nie spełnią jakiś wymogów, a ponieważ wydatkowanie jest zakończone to oni dostaną w ucho za brak realizacji zakupionymi narzędziami. Albo za niską produktywność. Oba zjawiska skutkują tym, że stratny dział przechodzi downsizing, więc imperium takiej biurwy karleje, a co za tym idzie spadają zaszeregowania i w wyniku tego wypłaty kierownictwa spadającego w hierarchii. Za tym idzie spadek potencjału wymiany przysług wewnętrznych wewnątrz korpory i co za tym idzie utrata ważności w zapraszaniu na nasiadówy. Z tego powodu, kiedy dostają prikaz aby wybrać jakieś maszyny to kombinują jak największy zakres i elastyczność wykonawczą. Wprost – wyciągnięcie jak najwięcej z budżetu do swojego imperium, aby mieć czym rozporządzać. Podkładają pod to masę papieru, normy, atesty, cisną automatyzację, nowości i broszurki producentów. Będą później wymagać pod to ludzi z taaaaakimi kompetencjami, szkoleń, utrzymania tego w ruchu. Przy niezwykle rozdmuchanych kosztach ich zaszeregowanie, dochody i bonus wzrosną przy tym odrobinę. Struktura finansowego awansu korpoluda niczym nie różni się (od strony finansowej dla firmy) od wyłudzania kredytów czy zwrotów vat – przy wygenerowaniu olbrzymich kosztów na księgach wynik dla decydenta jest nikły. Lepiej nawet takiego działu nie stworzyć (i obwiniać o to skąpych księgowych) lamentując na wynikającą z tego niemoc wykonawczą “noniedasiem” niż zbudować taki, który nie daje wielowektorowych opcji poszerzenia władztwa.

Tyle że od momentu zatwierdzenia sprzedaży powstaje zobowiązanie dostarczenia rezultatów klientowi. I ma ono często odrealnione warunki wykonania (koszty, czas) jak i kompletny bałagan w kwestii dostaw materiałów i podzespołów. Mimo to padyszach każe i kto życzenia spełnia, ten może liczyć na poklepanie po plecach z przyklepaniem tego & owego. Korpobiurwa ma czas realizacji tego od kwartału (w bardzo małej spółce dużego koncernu, gdzie wszystkich z kierownictwa da się spędzić na spotkanie w jednym pomieszczeniu konferencyjnym) do dwóch lat (gdzie się tego nie da zrobić). Dlatego łatwiej jest kupić firmę co już jest gotowa i to robi, niż zbudować własny wydział do zadań. Łatwiej, taniej i szybciej o ile to jest na rynku, a skoro jest popyt, to wróżka podażo-popytuszka szepce przedsiębiorcom do ucha, czym takim mogą Babilonowi służyć, czego Babilonowi być może potrzeba. Przy okazji można wytknąć korpoludzką niemrawość, nieelastyczność, niezdolność i porównać koszty (korpo ma x3 a z dostawą on demand x5, a w przypadku detalu niskokosztowego wszystko razem x7). A kasę z tego zagadnienia wydobywa się tak:

Korpoführer wydaje rozkaz zorganizowania łańcucha dostaw obejmującego standard (cięcie, gięcie, spawanie, obróbkę mechaniczną i wykończenie/szlifowanie). Korpo by oczywiście kupiło zautomatyzowaną piłę, suwnicę, wyginarkę, za tym ustawiło drogie spawarki na inwerterach, obrabiarki cnc, automaty do szlifowania, po czym wyszłoby z roszczeniem do HR żeby dać do tego wszystkiego ludzi, więc rekrutacja, umowy, wygody służbowe, piony zarządzania, kontroli, opieki. Z punktu widzenia korpo istotny jest słupek “rezultat finansowy” czyli ile wydają, ile zarobili, jakie mają dalsze koszty stałe. To co tam wymyśla korpobiurwa to oczywiście wygląda źle, a jest końcowa górka cyklu i nie wiadomo kiedy każą to zwijać – sprzedanie sprzętu po 30 centów za dolara nas czeka, więc lepiej jak będzie to sprzęt o zero tańszy niż ten droższy – mniej centów z księgi zejdzie, a i ograniczając wydatki bonusik się na koniec roku godniejszy przyklepie. W ten sam sposób co właściciele korpo myślą… właściciele MiŚiów, bo mają taki sam stosunek właścicielski do zarządzanego majątku, więc najrozsądniej (z punktu widzenia korpo) jest znalezienie “niech ktoś to zrobi za nas” przedsiębiorcy, który akurat ma przedsiębiorstwo dopasowane do tego profilu produkcji, wjedzie z maszynami, rozstawi po hali, ma już uszeregowanych pracowników, przećwiczony łańcuch i nikomu nie trzeba nic tłumaczyć – pozostaje przypilnować płatności, dostaw, wykonań. Czyli normalna, korpobiurwia robota. W tym tekście pomińmy skąd się tacy przedsiębiorcy biorą, ale dobry interes to jest właśnie zorganizowanie takie przedsiębiorstwa na boku i podstawienie pod rozwagę od razu, gdy jest potrzebne bez jakiś przetargów, ofert, konkursów. Oczywiście to bardzo dużo kosztuje – zastąpienie automatyki mechanizacją wymaga ludzi, którzy tym się różnią od automatyków & mechatroników, że są dostępni “po normalnych pieniądzach”, spawarki inwerterowe można zastąpić transformatorowymi (EWM nie bez powodu takie wytwarza) – dłużej wytrzymają i są o wiele tańsze, a nie ma się w nich co psuć (mam nawet takie ponad 20 letnie, a i starsze w ruchu widziałem). Z tym, że cena spawarek wzrosła od października ’18 do maja ’19 o 15% – gdybym przeniósł tezauryzację w papierze to byłbym teraz te 15% stratny, a że przeniosłem ją w złocie to wykonawcy przyjęli część płatności w brzdękach pkd (po kursie dnia) i jakoś się to spina (pomijając, że część maszyn zachomikowałem jeszcze w listopadzie po zeszłorocznych cenach, więc jestem kilka procent do przodu, bo nakład inwestycyjny w maszyny akurat był na poziomie hedga w brzdęki). Dochodzą do tego jeszcze wiertarki, gwintownice, szlifierki. Duża tokarka się nie przydała, ale poszła po cenie zakupu (więc ze stratą inflacyjną 15% w pół roku), za to dokupić trzeba elekpstrycznego widlaka, bo po korpohali nie można jeździć dieslem bez europińć na adblue.

Dla porządku historycznego zaznaczę, że w połowie 2015 szarpnęło mnie (po rocznej hossie) z rynkiem w UK i zszedłem do zera plus kontenery z maszynami na przyzwoitego mikroMiŚia (leasingowane pojazdy jako część ryzyka getbacku pozostawiłem cudzym zmartwieniom – każdy swą część poniesie strat; straty firma ubankawia, bank je upaństwawia, państwo je uspołecznia), w styczniu ’16 kupiłem rozpadającego się pickupa za tysiąc ojro (trzeba mu było codziennie ładować akumulator) i wróciłem grasować na stare śmieci, teraz wyposażam Babilon w firmy – mamy połowę 2019, dwa i pół roku – czekam na odcięcie i zwałę rynku, bo żre aż za dobrze. A zawsze jak dobrze żarło, to zdychało. Z wysokiego konia będę spadać.

Kalkulacja dostarczenia Babilonowi całych przedsiębiorstw (mikro i MiŚiów) zorganizowanych własnym wydatkiem (czyli jest to inwestycja w przedsiębiorstwa) przy ryzyku ich całkowitej utraty wartości (30 centów za dolara w przypadku załamania to akurat koszt transportu i zmagazynowania maszyn, więc jak się je już przygotuje do sprzedaży to wychodzą na zero) uwzględnia sprzedaż Babilonowi usług, których i tak nie może dostać na rynku, więc po stawkach jakie Babilon przyjmuje za rynkowe, co sprawia że amortyzacja stanowiska pracy (wraz z rozkurzem) następuje w 2 miesiące dla tych zachomikowanych tanich (jak wiercenie, gwintowanie, szlifowanie) do 4 dla tych droższych (spawanie) i wszystko to podwajamy kosztami infrastruktury (kompresory, widlaki, szafy, skrzynie, czajnik, mikrofalówka; ale też zatowarowanie magazynu materiałów eksploatacyjnych, które zostaną zafakturowane Babilonowi po kosztach w miarę zużycia), która wszak na siebie nie zarobi – jest ciężarem do ponoszenia. Gdyby to wszystko trzeba jeszcze rozliczyć i umotywować, to koszt prowadzenia papierologii byłby nie do udźwignięcia (podwoiłby koszty), a że nie wiadomo ile czasu będzie to wszystko trwać, a mamy nadzieję że tyle miesięcy aby na siebie zarobiło to jest to na tyle krótki i doraźny okres (koniec każdej górki na koniunkturze), że potem i tak będzie Potop, a to czy na jakąś końcówkę prądową paragon się zachował czy też nie, będzie wchodzić w zakres niczyich obowiązków sprawozdawczych. Po załamaniu gospodarczym i tak nie będzie z małych firm co zbierać (a iluż przedsiębiorców jak w 2008 się powiesi). W USA są już objawy, awantura z Czajnikami i Iranem się rozkręca, więc dokręcą nam śrubę tak czy tak i nie ma co samemu kręcić na siebie jeszcze większego bata. Wszak gdy tylko zacznie wiać, przedsiębiorcy i tak pozamykają interesy.

Nie będę mieć zmartwień, gdyż zamieszkam w beczce i nawoływał będę stamtąd do starożytnej wersji marksizmu wymyślonej przez Diogenesa za Antystenesem – uczniem, który porzucił Gorgiasza.

Uściślę jeszcze kwestię, dlaczego Babilon nie daje rady kupować w korposklepach swoimi korpoludami w przygotowanych do tego łańcuchach – suma opóźnień przesuwająca im wykres w prawo przy kosztach stałych sprawia, że skóra przestała być warta wyprawki. Do obsługi MiŚiów potrzeba mniejszego aparatu biurokratycznego, niż do obsługi porządku korporacyjnego (dlatego jest więcej MiŚiów niż korpo i dlatego mrzonki o “zorganizowaniu się jak Koreańczycy czy Chińczycy w silne państwo” to bajki dla potłuczonych) a do tego moc korelacyjna, jaką wymaga ta biurwa przesuwa ludzi z produkcji do biur, pozostawiając proli w nieproduktywnej bezmocy korelacyjnej, gdzie nie ma nikogo decyzyjnego komu się włącza myślenie proaktywne przed szkodą (co razem daje nam mnożnik wansui dla liczby pracujących w MiŚiach w stosunku tych do korpory, przynajmniej w gospodarkach zdrowych).