Mainstream

Praktyka rachowania w produkcji

W przedsiębiorstwach dysponujemy szeregiem ograniczonych zasobów i chociaż zewnętrznym mianownikiem w rynku jest waluta, to wewnętrznie nie z powodu waluty przedsiębiorstwo funkcjonuje i nie z powodu podaży waluty jest zewnętrznie uznawane za przedsiębiorstwo, a nie na przykład ławkowe stowarzyszenie przyjaciół taniego wina, któremu ile rząd nie doleje to jak do studni bez dna. Żyjemy w ciekawych czasach kiedy zasoby wychowanych w kulturze technicznej proli są deficytowe i mimo to siła nabywcza wypłaty takich proli spada od 50 lat, a jedynym sposobem na podwyżkę jest przechodzenie do kolejnych przedsiębiorstw bliżej technologicznej dzidy lub na bazie kwalifikacji technicznych zajęcie się zarządzaniem, a najlepiej prowadzeniem przedsiębiorstwa technicznego na sypiącym się rynku tychże. Procesy produkcyjne ogranicza nam sieć społeczna – produkujemy wszak to czego ktoś potrzebuje na tyle, aby kto inny wysłał nam na to surowce i prolom chleba powszedniego, mieszkania, samochody, piękne panie. To bardzo dobrze uczestniczyć w sieci społecznej gdzie te potrzeby zazębiają się o wydobycie, transport, przetwarzanie i produkcję bo te potrzeby zazwyczaj są gargantuiczne i wymaganym zestawem kompetencji ekskludują z udziału w łańcuchu większość populacji homo sapciów. Wytwarzanie złożonych obiektów o jakiejś funkcji technicznej wymaga jednak przemyślenia kolejnych etapów produkcji i z tego że to przemyślane, w Niedorzeczu nazywamy to przemysłem. Jest to jedna z niewielu dziedzin w jakich Niedorzeczanie przodują na świecie zapewne dlatego że zaczęli dość dawno, wsparli się korporą z Rzymu i pod tym kątem przebiegała dalsza selekcja ludności. W dowolnie wybranym kraju, w każdej epoce historycznej od wymazania z mapy Goplan gdziekolwiek występuje przemysł pojawiają się wąsaci panowie, w spisach pracowników Polak-katolik konkuruje o miejsce z Espańcem tego samego wyznania trzymając Włocha na miejscu kolejnym, w Japonii na produkcji języki użytkowe to hiszpański i polski, u Forda było to samo. Szwedzi w czasie Potopu wywozili infrastrukturę i majstrów, ale uparciuchy ciągle robią to samo więc jeszcze starczyło dla sovieta żeby co wywiózł i niedługo później po transformersie ustrojowym Niemcy, Duńczycy i Szwedzi (firmy z tych państw wykupiły większość przedsiębiorstw w Polin) musieli znowu robić porządki bo im to w paradę właziło. Człowiek Niedorzeczny po prostu wytwarza fabryki, kopalnie, huty gdzie nogę postawi, a i tory w peruwiańskich górach zmajstruje. Taka specjalizacja, takie upodobanie, taka też kultura ponieważ wychowani w Niedorzeczu wrzuceni do fabryki odnajdują się bez specjalnego tłumaczenia w porządku i hierarchiach samodzielnie je wytwarzając.

Przemysł wytwarza w pewien uporządkowany sposób i najskuteczniej robi to na styku organizacji, kapitału i zasilania w ludność – akurat wypada to w dzisiejszym RFN. Przyczyna tego jest prosta i rozłożę to na czynniki. Produkcję prowadzimy etapami – tych etapów nigdy nie jest zbyt wiele pomiędzy weryfikacjami międzyorganizacyjnymi (jakość, kapitał, spasowanie), a nie jest ich zbyt wiele gdyż jakość kadry i jej liczebność limituje maksymalną złożoność produkcji ograniczaną dodatkowo przez indywidualizację produktu (customization) i mnogość artykułów w zakresie wykonań, lead time, dostawy. Jakość & liczebność kadry możemy opisać jako limes mocy korelującej gdzie początkowe przyrosty są istotne, a kolejne w trójkącie administracyjnym coraz mniej aż do bezskuteczności poszerzania imperium. Mamy więc jakiś abstrakt lingwistyczny na potrzeby omówienia jak złożoność i moc korelującą (powiedzmy poziom kognicji będzie miał tu lepsze zastosowanie, rozróżnijmy to sobie w spolszczeniu na przemyślność w rozumieniu sprytu organizacyjnego – moc korelująca i poziomu kognicji jako pomyślunek). Oczywiście mamy też kwalifikacje, zaangażowanie, zdolność decyzyjną i wiele innych. Mamy też handlowców na I/O żeby nam się finanse nie zgadzały jak najmniej. Kłopot z hierarchicznymi strukturami jest taki, że większość naszych mocy korelujących przeznaczamy na wojowanie w tych strukturach o pozycję – wojny korytarzowe wojnami statusowymi: w rezultacie na dole gdzie trzeba najwięcej pomyślunku i na średnim szczeblu gdzie konieczna jest przemyślność albo tego nie ma, albo brakuje zaangażowania w sprawy poza statusowe bo micha licha. Jeśli ktoś siedzi na dole w hierarchii decyzyjnej to stosujemy twierdzenie towarzysz komisarz Bieńkowskiej, że to idiota albo homo pravus. Jeśli zaś homo pravus otoczy się kliką, a administracja otoczy go tumanami to przecież wiemy że góra hierarchii jest tam gdzie przemyślność & pomyślunek i najwidoczniej to z tego kąta płyną dobra lewej ręki (tej dłuższej u urzędników – ewolucyjne dostosowanie do łapówkarstwa w dziedziczonym zawodzie^^) na zachowanie tego jakże korzystnego stanu tak aby był on korzystny dla wszystkich władnych stan ten odmienić.

Wyróżnijmy kilka typów produkcji. Pierwszy to kopalnie – czy to na lądzie czy w błękicie coś się tam wygrzebuje i jest to produkt który trzeba w coś załadować i wysłać dalej. Zazwyczaj jest to jakiś minerał traktowany jako ruda lub energetyk. Trafia to do produkcji drugiego typu gdzie minerały traktowane energią w masowych procesach (huty, zakłady chemiczne) oddają nam surowiec i te surowce dalej są już przetwarzane (oczywiście stalownie, ale też i fabryki spieków, minerałów czy żywic na potrzeby elektroniki, optyki etc), a następnie przetwarzanie wsadu z tychże w jakiś bazowy produkt (czy to jakichś prefabrykatów metalowych, betonowych, chemicznych, podzespołów mikroelektronicznych), dalej są konfekcjonowane (montownie) i ten proces dalszego montażu i ewentualnej, coraz precyzyjniejszej obróbki jest powtarzany aż uzyskamy produkt końcowy do wykonywania któregoś z wymienionych w powyższym łańcuchu zadań w przedsiębiorstwach (czyli statek do transportu, maszynę do kopalni, urządzenia do obróbki, inne środki transportu, linie produkcji czy montażu).
Rozdzielamy to na przedsiębiorstwa aby jakoś się w republice kolesiów doliczyć kto zarządza dobrze, a kto lepiej, a kto trwoni talenty i trzeba mu nieco udziały uszczuplić aby dopasować zakres imperium do kiepeły imperatora. Cały czas organizowane i dołączane są nowe przedsiębiorstwa lepsze od starych które są likwidowane, bo przecież przekształcenia ze strukturą polityczną i zależnościami osobowymi są na tyle trudne i drogie, że taniej to zamknąć i otworzyć nowe. Wynik rządzi, ale alternatyw nie ma znowu tak wiele aby sobie jakieś ogniwo z łańcucha uwalić z tego tylko powodu że coś nie poszło. Jak nie poszło to skubniemy udziały i będziemy mieli z nich podstawę do otwarcia dzioba przy stole żeby wyjaśnić co byśmy widzieli tak czy siak, żeby wszystkim żyło się lepiej i jak będzie lepiej to przecież buyback będzie, a jak nie będzie to się tam rozepchnie decydujący lepiej co nadwyżkami wykupując ratuje, ale ma coraz więcej do powiedzenia ciśnienie całemu aparatowi który może wyfrunąć podnosząc. Bo kilka takich zagrań w “nie wyszło” i ratowaniem się emisją na rzecz innych kolesi w łańcuchu (korporacje to ciała kolegialne = kolesiowskie^^) prowadzi do obdarcia z aktywów (asset stripping) w tym z durniów, nierobów, roszczeniowców & hamulcowych w spółce, która to tak sobie właść zmieniła kolejnymi “sukcesami”. Wielka zaleta kapitalizmu że można to zrobić bez przemocy – dogadując się przekładając żetony z kupki na kupkę.

Bierzemy więc jakieś przedsiębiorstwo zmieniające surowiec w prefabrykat/półprodukt do dalszej obróbki/montażu i odnajdujemy tam kilka ogólnie ujętych procesów przeprowadzanych w działach przedsiębiorstwa. Działach dlatego że da się je funkcjonalnie, a nawet i obrachunkowo wydzielić, mają specjalizowany personel (choć często są tam ludzie potrafiący przeciągnąć I/O samodzielnie bądź w kameralnym gronie), urządzenia i kompetencje. Przestrzeń liczby procesów, ich różnorodności, jakości dokumentacji wejściowej, poziomu wymagań, jak i samej złożoności procesów jest w pewien sposób stała (powiedzmy jak drugie prawo Keplera). Im przedsiębiorstwo jest bliżej początku łańcucha (kopalnia) tym słabszy ma kontakt z masowym rynkiem statystycznego cywila, a często żaden bo nawet pracowników ma z lokalnej łapanki (w Afryce czarnych, a w Lubinie na czarno “zatrudnionych” podziemników) pozostawiając w okolicy opustoszałe wioski (rynek jednego zasobu – bez alternatywny jak w Klondike) ludności poszukującej alternatywnych wyzyskiwaczy bo to właśnie konkurencja między nimi chroni przed wyzyskiem. Kadry dowożone dzikim ludom są zaś ekspatami z jakichś cywilizowanych rejonów i bez cienia wątpliwości można odróżnić te dwie niemieszające się grupy. Takie przedsiębiorstwo dostarcza produkt ograniczonej liczbie klientów dysponujących olbrzymimi instalacjami do przerobu takiego urobku, bardzo często z przyczyn geograficznych vs koszty transportu jest to jeden odbiorca. Przetwórca też nie bardzo ma wybór dostawcy z tych samych powodów a obie instalacje są doraźne do wyczerpania złoża. Nie ma tam więc żadnych alternatyw i jakiegokolwiek rynku bo nikt tam z nikim nie konkuruje. Rozrachunek odbywa się z uwzględnieniem cen spot vs te koszty transportu i doraźności kontraktów na dostawy więc w rejonach gdzie istnieje sieć transportu i silna giełda kopalnia i huta jest fasadą dla druku kontraktów, a w miejscu gdzie tego nie ma (środek Afryki czy Niedorzecza) jest to miejsce eksploatacji zasobów naturalnych na potrzeby obcych ludów z odległych terytoriów, ponieważ po tej siermiężnej robocie surowiec trafia w ręce lepiej usytuowanych w łańcuchu wartości. Tu też żaden mityczny rynek nie pomaga więc rozrachunek pomiędzy przedsiębiorstwami kolesiów sprowadza się do brutalnej kwestii – kogo da się za to wycisnąć. Przedsiębiorstwa tego typu mają pewne koszty działalności jak wszystkie, ale mają bardzo wiele wzajemnych aparatów kontrolnych (tym więcej im trudniej jest rynkowo tam cokolwiek ustalić na peryferium cywilizacji) gdyż w strukturze koncernu ich wynik finansowy minus koszty sprowadza się do prostego “stać nas na rozrzutność” lub “musicie dosypać albo redukujemy podaż – możecie sobie to nazwać wzrostem ceny lub skorzystać z innego źródła”. Jest to dyktat i jakoś nikt nie zorganizował tego inaczej dlatego przedsiębiorstwa wewnątrz mas lądowych w odległości od spławnych rzek są zależne od widzimisię rządów, giełd etc., a te gdzie urobek można wrzucić od razu na statek targają polityką i potrafią zmieniać rządy na końcu świata. Wskazuję te przedsiębiorstwa jako źródło hoardingu i dodruku, ponieważ to tam są bardzo trudne do masowej racjonalizacji rynkiem procesy olbrzymiej skali i ten balast jest niesiony później do elektrowni, huty, stalowni powoli rozpuszczając się w coraz gęstszym ustalaniu wzajemnych ocen aż do dzidy będącej głównym nurtem gospodarczym i potem absurd wraca odwrotnym sposobem też poprzez rzadkość, ale w mikroskopijnych wolumenach z o wiele większym zagęszczeniem pomyślunku przekładającego się też na wpływy polityczne w zarządach i koncentrację kapitału objawiającego się pod postacią modnych obecnie spółek technologicznych.
Czytelnicy mający przedsiębiorstwa (a mamy pewną specyfikę branżową czego ukryć nie sposób) lub w nich pracujący z racji języka są w pewnym obszarze łańcucha wartości i są to okolice rozłożone poniżej dzidy i czasem niewiele się przed nią wysuwające jakimiś drobnymi działaniami. To bardzo dopasowana do obecnej kondycji polonofonów pozycja, ponieważ jest ona całkiem wysoka jak na rezultaty i na tyle niska że nie trzeba się kopać politycznie, kapitałowo czy zbrojnie z poważniejszymi graczami choć waląca się gospodarka Atlantów próbuje possać te obszary i przejść cofkę (traktując to jako wyjście ze ślepej uliczki ostatniej akumulacji, która skończyła się nad akumulacją i rozegrać inny kierunek rozwoju) z czego wynikają dla podobnych gospodarek podobne problemy – zaczyna się podnoszenie łbów i buńczuczne wezwania do organizowania siły (nie tylko w Polin – to powszechne na wszystkich terytoriach gdzie wyszła gra o sumie ujemnej wokół dzidy kiedy wszystkie proste prace pojechały do Azji) w formie kapitałowej, politycznej i zbrojnej. Czytelnicy będący kontraktorami dla takich przedsiębiorstw są w obsłudze tego samego obszaru i wyłącznie nasi kodoklepcy pozostają w innych płaszczyznach na innym wykresie gdzie są bardzo daleko od swojego głównego nurtu właśnie z powodu wypchnięcia kapitałowego & zbrojnego na pozycje jakie zajmują, ale tam góra wykresu gwałtownie rośnie i dlatego tak szybko im horyzont się oddala. Dlatego złożenie IT i przemysłu na jednym wykresie się tak ciężko spina, ponieważ zupełnie inne są perspektywy i sposoby posysania tam wartości oraz ekspansji imperium, w IT nie mamy limitów geograficznych, a intelektualne, w przemyśle zaś na dość lekkim poziomie obróbki surowca i prefabrykatu w półprodukty limity geograficzne pozwalają wycisnąć wyniki względem lokalnych kosztów, a elastyczność ograniczania podaży jest jeszcze po stronie korzyści, a nie utrapień.

O ile dla kontraktora/konsultanta podaż pracy jest limitowana przez niego samego i najwyżej w rachunku wyjdzie mu że się dużo narobił i mało zarobił gdy się w jakie głupie interesy wda, o tyle dla MiŚiowego przedsiębiorcy praca jest przedmiotem zakupu na rynku regulowanym inaczej niż ten na którym sprzedaje jej rezultaty (półprodukty dla ostatecznego wykonawcy, pomniejszej bo europejskiej korpomontowni z zającami na taśmie czy małoskalowej produkcji lokalnie wytwarzanych maszyn, których nie trzeba tyle aby Kitajca fatygować po drobne jakie zostaną mu po kosztach transportu i zawracaniu d przez klienta). I o ile konsultant ma w poważaniu ceny materiału bo pracuje na powierzonym o tyle kontraktorowi już czasem zdarza się dla mniejszego klienta materiał kupować z rynku i trafiamy na kwestię łańcucha republiki kolesiów kopalnia-energetyka-huta-stalownia gdzie cena surowca (blachy, profilu, pręta, kabla, liny, betonu) różni się dla kontraktora (mikro przedsiębiorcy), bywa że jest nieco niższa dla przedsiębiorcy małego, dla średniego różni się już 2-4 krotnie i przeprowadzana jest na zupełnie innych warunkach właśnie z powodu skali i dla niemających jeszcze kontaktu z zagadnieniem objaśniam – pojedynczy kontraktor bilansujący się roboczogodzinami względem średniego przedsiębiorstwa (dajmy na to ca 40 osobowy standard) może mieć kilka tysięcy razy mniejszy przerób materiału co stawia go w pozycji względem dostawcy tak nisko, że musi zapłacić za fatygę, za dowóz, cztery razy za materiał, nie ma rozliczenia odpadu na materiał, i w ogóle to przeszkadza poważnym ludziom w pracy. Dystrybucja wsadu nie jest w stanie operować na takiej drobnicy tym bardziej że w wyniku takich kosztów transakcyjnych cena dla klienta końcowego (po uwzględnieniu ryzyk zakupu materiału gdy się sknoci i przeliczeniu to na roboczogodziny) sprawia że trzeba zmienić pracę i wziąć kredyt, dlatego występuje tam ekonomia fuchowa i z dostępu materiałowego dla MiŚia wygospodarowane są prace po godzinach dla majstrów z żyłką do interesu. Indywidualny klient końcowy to jest nazbyt pstry koń aby pod niego infrastrukturę dystrybucji i przetwarzania organizować.

Wymieniona forma kooperacji MiŚia z kontraktorami robiącymi fuchy jest w ŚiD firmie trudna (w obszarach o wysokiej koncentracji molochów bo jakoś żyć trzeba) lub wykluczona (gdzie występują MiŚie), a w MiŚiach uznawana za standard w działalności zapewniający w nieco większych skalach (gdzie kontraktor może sobie nie poradzić) ekonomię fuchową dla przedsiębiorstw gdyż pracę pracownicy dostarczają na godziny i jakąś trzeba im znaleźć mając nawet odrobinę ujemny cashflow bo koszty ich zwalniania i zatrudniania konkurują z cenami kontraktorów.

Tyle że to nie masowy klient detaliczny na końcu jest celem gospodarki. Jest on tam wyłącznie złem koniecznym dostarczającym siły roboczej (dawniej), mocy korelującej (dziś bo proli od kieratu zastąpiliśmy silnikami) i zaraz spieszę wyjaśnić jak i dlaczego wygląda to w rozrachunku. Bo przecież po co wydzielać jaką dygresję na tekst – lepiej połączyć i będzie cegła. Konsumpcjonizm został wymyślony w obecnej formie niedawno, ale w ogólnej (reklama, wzbudzanie potrzeb zastępczych, odsysanie środka obrotowego) był wielokrotnie stosowany w obszarach nadakumulacji (RON upadał w takim klimacie pozornego luksusu masowej produkcji odsysającej nadwyżki z zacofanej gospodarki – tak funkcjonuje każdy sztuczny blichtr dający pozór różnicowania pozycji społecznej) we wszystkich kulturach na wszystkich poziomach rozwoju, aż po sprzedaż tytułów szlacheckich czy odpustów. Celem gospodarki jest jednak istnienie gospodarki, a to możliwe jest wyłącznie cięciem kosztów (zamykaniem wycieków energii) i ekspansją zysków (poszerzaniem dostępu do energii w jednostce czasu) niczym więc gospodarka nie różni się od silnika – utrzymuje swoją uporządkowaną strukturę kosztem porządku jaki zasysa i nieporządku jaki pozostawia. Skromnym ułamkiem tej różnicy jest rezultat, którym strukturyzujemy świat wokół nas ten silnik tworząc. Ubocznie możemy oczywiście zaspokoić przeróżne nerwice naszej populacji takie jak zapotrzebowanie na panie zgrabne i estetyczne, obrazy takież (panie te przedstawiające), konie śmigłe, bydło zakolczykowane/zakredytowane, a i świniom nie żałujemy zabawek i co to szkodzi las jaki ozdobić przykutymi doń ekoterrorystami – własne łańcuchy przynoszą. Wielu ludzi łyka że to wszystko naprawdę i snuje przeróżne urojenia prawdziwe dla ich chwilowego equlibrium (bardziej rozumieniu jakie uściśliłem w tekście o tej nazwie niż w ogólnej definicji nie dość wyrazistej na te potrzeby) ekonomicznego. Tyle że to wszystko jest prawdą wyłącznie dla pewnych widełek dostępu do energii, maszyn do jej zamiany w nasz porządek (pracę raczej użyteczną) aby utrzymać widełki i porządek. Z samego faktu odległości od kolejnych źródeł wynika zróżnicowanie skali tychże źródeł jak i odległości między nimi. Polecam eksperyment intelektualny oparty o tworzenie mapy “do gry” pod algorytmy pathfinder (dla uproszczenia chciwiec, dijkstra, a*). Gospodarka składa się z pól bardzo ujemnych – to źródła. Źródła wody, węgla, zwierza, żyzne ziemie, rudy metali, minerały, miejsca gdzie ludzie się rodzą. Gospodarka ma też ujścia – to tam gdzie dymem z komina to wszystko uchodzi, czasem pozostawiając po sobie coś bardziej uporządkowanego niczym walizki na dworcu po ludności zagospodarowanej przez sąsiadów.

Każdy ruch dobra po tej mapie ma swoją cenę, koszt transportu, rzekami ten koszt jest oczywiście jeśli płacimy go pracą populacji, a morzami jest tani i masowy w tym samym rozrachunku. Dlatego państwowości powstały wzdłuż rzek aż po ujścia i nie wykraczały zbytnio poza te niebieskie nici. Wyobrażenie terytorium w obecnym kształcie wiąże się ze środkami transportu lądowego napędzanego paliwami kopalnymi, ale wcześniej władztwo ograniczało się do miast i nitek wody je łączących. Jednak cena (polecam różne teorie ceny i wartości sobie przyswoić od klasycznych, przez fizjokratyczne, merkantylistyczne, niedoboru, spekulacyjne, po dzisiejsze – ile kto za to zapłaci). Nałóżmy sobie takie mapy pozyskiwania węgla drzewnego z lasów, węgla z kopalń, rud, wody do procesów technologicznych, drewna na konstrukcje, żywności, koni, wołów etc. – nałożyć mapy na siebie możemy przeróżnymi funkcjami (dla uproszczenia polecam jakikolwiek program graficzny z warstwami, które można na siebie nakładać różną funkcją) co zakreśli nam przestrzenie gospodarcze, jednak ich intensywność nałożenia wyznaczy nam moc naszej obecności gospodarczej oraz wpływy przeróżnych źródeł w danym obszarze. Oczywiście te wszystkie wyceny są względem siebie ruchome w proporcjach. Wróćmy na chwilę do naszej fabryki. Otóż dla nas lokalnie te proporcje to zużycie materiału, energii, mocy korelującej ludzi i obciążenie prola wysiłkiem. Manipulujemy tymi proporcjami aby to co w mianowniku środka rozliczeniowego tanie zużyć miast tego co dziś drogie. Gdy prol tani – na cóż nam automatyzacja, fanów automatyzacji wstrzymujemy zaś ceną mocy korelującej (w wyniku jej ograniczonej podaży względem siły proli bo przecież i jedno i drugie hetero sapiens wytwarza), a moc korelująca nie jest nadużywana, bo przecież jak co nie wyjdzie – materiał tani, a energia jak za darmo, po co się intelektualnie wysilać jeśli w jednostce czasu wrzucamy coś w rzeczywistość, maszyny coś wypluwają i albo nas to zadowala, albo poprawiamy wiedząc ile nas to poprawianie maści na ból d będzie kosztowało. W ten sposób uzyskujemy racjonalną ekonomicznie, materiałowo, energetycznie etc. etc. (wielowalutowo – przyjmując że każdy z listy zasobów to inna waluta) produkcję zużywającą to co mamy, bo nie sposób użyć czegoś czego akurat brakuje. Improwizacja, druciarstwo, srebrna taśma i klej na gorąco opisuje naszą cywilizację.

Wróćmy na naszą dużą mapę – proporcje kosztu dóbr potrzebnych w procesach dla lokalnych pól wyznaczą nam miejsca przetwarzania. Czasem są to aż tak doraźne obszary jak przeróżne “Detroit & Klondike” rozsiane po globie, gdzie kilka pokoleń korzystało z geografii względem zasobów, które zostały zużyte, a technologie tam wytwarzane niepotrzebne szczególnie względem magicznego zasobu o ciążącej wartości “roszczeniowość lokalnego prola”. Jeśli już wyobraziliście sobie te mapy wycen to teraz gwóźdź do konsumpcji. Otóż kiedy dobraliśmy się do paliw kopalnych koszt ich wydobycia w paliwie kopalnym był poniżej 0,3% – czyli wykopanie tony węgla kosztowało nas poniżej 3kg węgla bo był pod nosem, bardzo go potrzebowaliśmy, był płytko, nie mieliśmy ekooszołomów, struktura wydobycia była feudalna, a władza miała to w poważaniu bo operowała ziemią i nadaniami. Tak samo było z ropą nieco później, potrzebowaliśmy smarów i początkowo benzyna szła do rzek jako odpad. Na smary wcześniej zużyliśmy OZE wieloryby, tylko one jakoś nie chcą się do dziś O – planetę zacienić fotowoltaiką też możemy, Dyson nie takie rzeczy kreślił. W oil peak (lata siedemdziesiąte) koszt wydobycia w wydobytych surowcach (głównie energetykach) wynosił około 1,3% a dziś wynosi około 10% i pewne aspekty dostaw już się posypały (państwa narodowe), a inne trzeszczą (koncepcja granic) i dla wielu podmiotów są one fikcją pozostając uciążliwością dla dysponujących najmniejszą liczbą energy slaves (termin przybliża w wiki) czyli wykluczonych z partycypacji energetycznej poprzez niedysponowanie właściwą liczbą urządzeń i doprowadzonej do nich mocy (wykluczonych niedysponowaniem niewolnikami energetycznymi). Na tym algorytmie chciwca jakim opisaliśmy przestrzeń od źródeł wydobycia do rzek dochodzi do rozpusty, ale nie dochodzi do podziału nędzy. To właściwości funkcji jednokierunkowych (w osi czasu, w osi grawitacji). Rozpustą możemy nazwać karmienie krowy ropą czyli wydobycie ropy dowożonej w rejony gdzie krowy w naturze nie występują i ich obsługa w celu pozyskania mięsa lichej jakości i dużej ilości aby wykarmić mnóstwo ludzi w danych obszarach wydzielonych siłą przez “jurysdykcje”, nadmieńmy że siłą pochodzącą z tego samego paliwa kopalnego, które przy użyciu maszyn ładujemy w krowy by je zjeść. Prawo, państwo i inne uciechy na p są pochodnymi dostaw energetyków oraz surowców wydobytych przy użyciu maszyn napędzonych energetykami wobec dostarczanej przez hetero sapki mocy korelujących. Jeśli taniość energii postępuje (nowe źródła, nowe złoża, maszyny na nowe moce jak siłownie jądrowe) to w rozpasany sposób doklejamy sobie pasożyty – przepisy, prawo, rozdawnictwo, igrzyska, opiekę nad starszymi, chorymi i durniami bo cóż nam szkodzi aby było ładnie i wesoło. Powstaje to wszystko w ramach dyskursu, w miłych uściskach polityki kiedy jest nam ciepło i wszyscy się kochamy. Zacieśnianie jednak nie odbywa się w ramach żadnego miłego dyskursu, nie dzielimy politycznie biedy, nie ściskamy się i nie kochamy wtedy – gdy wódka drożeje to tatuś nie będzie mniej pił, to dzieci będą mniej jadły.

Rzućmy okiem na tę kwestię. Gdy w oil peaku 1,3% wydobytej ropy szło na wytworzenie narzędzi, wydobycie surowców na te narzędzia, Buicka dla rzemieślnika to i na pompie można mu było tego Buicka zatankować, dorzucić hamburgera, fryty i to razem było kolejne kilka procent, i niech ma welfare state za 15%, i zabezpieczenie rozrachunku dublujące to wszystko no nie żałujmy sobie – 50% nadwyżki zostanie w postaci zobowiązań więc możemy sobie naobiecywać emerytur. Zupełnie inaczej wygląda to przy 10% – zabezpieczenie wydobycia przy wynikających z tego ryzykach podwaja ten udział w proporcji (na wypadek gdyby coś nie poszło co wyjaśniałem w wyliczaniu ryzyk i kosztów produkcji w wielu innych tekstach), a rzemieślnikowi od lat siedemdziesiątych i tak obdarliśmy połowę siły nabywczej więc dziś zrzędzi on na pompie i zauważa cenę hamburgera z frytami bo wcześniej w ogóle tego nie widział. Doszło do takich strasznych wyrzeczeń, że zastanawiam się czy latem nie powinienem jeździć czymś nieco mniej posysającym z beczki. Jednak górnik, kapitalista, rzemieślnik i transport to necessitas sine qua tego procederu, natomiast te wymysły takie jak ekologia, przepisy, prawo, państwo to czytelnicy sami rozumieją że dzieci będą niej jadły i mniej jedzą bo takie jaja jak NGZety były jeszcze niedawno nie do pomyślenia bo miasta miały funkcję produkcyjną ograniczającą koszty transportu, wytwarzania i dowozu prola, ale odkąd masową produkcję wysłaliśmy Azjatom, skomunikowaliśmy się internetem, szopy po wsiach połączyliśmy drogami szybkiego ruchu z ciągnikami siodłowymi zmierzającymi ku ograniczonej samosterowności w konwojach z jednym pilotem to właściwie po co nam te miasta będące obecnie kosztem netto z wyrodzoną, wymierającą, roszczeniową populacją? Bardzo potrzebujemy tych teatrów, artystów, politykierów? Będą tam dzieci mniej jadły i mogą sobie w Detroit protestować do woli że ma im ktoś wodę przynieść kiedy ten ktoś już wyjechał. Odcięcia nie są liniowe, nie ma przykręcania kurka, jest odcięcie, po prostu pewnego dnia przychodzi oszczędny telegram z Maskwy: gas (stop) ropa (stop). To taki dowcip z czasów Breżniewa. Ale wychodząc poza dowcip – opieka nad emerytami stop, migracje kapitału cłami, emerytury 25%, migracje ludności pod znakiem zapytania. Brednie o ekologii sprowadzają się do tego żeby durnie ograniczyli sobie konsumpcję i aby władzuchnie jeszcze te ułamkowe procenty przy koszcie 10% starczyły na chwilę bo kapitałowi aby interes się spinał 50% zostać musi, inaczej produkcja sama padnie w wyniku realizacji ryzyk – zalania kopalń, awarii instalacji, awarii transportu (rurociąg musi ze złoża stale brać urobek, tankowce stale go odbierać, tego się tak łatwo nie da wyłączyć, wielki piec czy elektrownię nie tak wcale łatwo włączyć – spróbujcie zatrzymać wodospad, a spróbujcie go stworzyć). Nasza mapa na algorytmie chciwca natychmiast proporcjami wyznaczy nam nowe wyspy gdzie da się wytworzyć nadwyżkę i zgasi całe obszary gdzie nie ma liniowego spadku – jest odcięcie i gasną światła. Niedorzecze się wyludniło poza głównymi ciągami komunikacyjnymi, wsie są puste, a to one były zasilaniem miast w ludność, teraz ludność do Polin jest importowana i koncepcja państwa narodowego trafia do archiwum.

Na podłodze w produkcji na średnim szczeblu wygląda to podobnie, produkujemy takimi ludźmi jacy są, a że i oni nie w ciemię bici to i nie oczekują przepracowania całego życia w jednej firmie co skraca nam czas szkolenia wysoką rotacją, i wymusza stres testy na klientach ile można z nich odessać mając w gotowości cały czas 50% na ryzyko – jeśli zaczyna posysać z tej puli to interes jest ograniczamy do hobby (zmniejsza to straty i kasacje, ale klient może się prosić, a nawet ocielić – podaż będzie jak nam się zachce chcieć, na swoje potrzeby produkujemy). Oczywiście konsoliduje to łańcuchy w pionie, oczywiście omija to całe struktury abstraktów piętrowych jakie wydumano w dyskursie, nawet usztywniany system rozrachunku i kontroli zaczęliśmy omijać bo on nie jest po stronie necessitas tak bardzo jak się to niektórym zwiduje. Każdy w swoją stronę ciągnie bo nikt tu nie zamierza mniej śmietanki spijać – najwyżej zwiększamy wolumeny (ilość energoniewolników pod przyciskiem) i tniemy na mocy korelującej wprowadzając standaryzację, ograniczając minimalny rozmiar klienta stawiając na produkcję masową. Robimy tym co jest, w takiej proporcji jaka jest. Można to jeść, a jak ktoś nie chce to można wcale – jak w ruskiej knajpie. Dysponowanie tymi wąskimi gardłami wyznaczającymi nam rogi kółka graniastego opisującego proporcje (pracownicy, moce korelująca, surowiec, energia, inne) stanowi o tym jak rozłożone są akcenty władzy w aparacie decyzyjnym, gdzie akurat znajdują się wierzchołki piramidy i z kim dogadać się trzeba, z kim jeszcze wypada, a kto się zagapił i za krawędzią klifu coyotee time marnuje.