Mainstream

Strzyżonego baca strzyże

Tekst na sezon ogórkowy kompletnie o niczym.

Też sobie nie żałuję i zazdroszcząc jutuberom przeniosłem się z konsolą trollowania do ogrodu. Napełniłem rekwizyt likierem (burbon zbyt szybko by mnie rzucił na trawę), a to właśnie ten dzień, kiedy państwo Słomiane sponiewierało w internetach państwo Głuche organizując shitstorm. Sezon ogórkowy jak to w kryzysie i co tu niby pisać?

Pisać to może ja mam i co (a nawet mam dużo tekstów rozpoczętych i dość zaawansowanych), ale akurat czas, który miałem przeznaczony na pisanie tekstów na bloga został zagospodarowany przez potomstwo. Potomstwo domaga się prac warsztatowych jak i zadań z fizyki & matematyki (już ja tam najlepiej wiem czego się domagają, bo to dostarczam) ślęczę więc nad tworzeniem takich zadań, które sprowadzą cwaniaka na manowce, ponieważ łun jak i ja korzystając z nadmiaru pamięci roboczej potrafi rozwiązywać te szkolne zadania bez rozwinięcia – od razu podając wynik. Jakkolwiek chwalony jest za sukcesy to niestety wiem że takich jegomości należy od razu przywoływać do porządku niczym urzędy przepełniając im bufor, zmuszając do uporządkowania formalnego przewodu. To są właśnie te sztuczki mnemotechniczne, które nazywamy pismem i do jego użycia w sposób uporządkowany, formalny i bezbłędny należy młody umysł zmusić, gdyż na dalszych etapach problemy są tak złożone, że nie da się sprawdzić poprawności bez zapisu kolejnych kroków. Z tego powodu musiałem się uczyć wszystkiego na nowo gdy doszedłem do tego etapu i smarkaterii staram się tego oszczędzić. A nie jest to wcale takie trudne, po prostu zadania w szkole są upraszczane tak, aby gamonie nie miały co do nich wątpliwości, nie trzeba ich wcale udziwniać aby wątpliwości się pojawiły i można bokiem wprowadzać do programu podstawówki analizę matematyczną badając czy zatrybi. Po to chwilę później być zmuszonym do wyjaśniania kolejności operacji na palcach, bo na liczbach nie działa. Poziomy abstrakcji u dzieci nie rozwijają się spójnie. U dorosłych też.

Wróćmy do tego shitstormu, a później kryzysu. Problemy oznaczamy jako trudne wtedy kiedy sformułowanie zagadnienia nie jest oczywiste. Przykładem takiej nieoczywistości jest to na czym przedsiębiorca zarabia. Jeśli wyłożyć krok po kroku na czym zarobił to odpowiedzią będzie nam machnięcie ręką i konstatacja “tak to każdy głupi umie”. Jednakże sformułować przestrzeń zagadnień którymi musi zająć się przedsiębiorca aby zarobić należy przed skutkiem. Po to każdy głupi uważa to za oczywiste. Przed wielu ma wątpliwości i najczęściej są one zasadne – większość interesów nie wychodzi. Jedyną różnicą pomiędzy “rynkami finansowymi”, a przedsiębiorczością podażową jest zbywalność nabytych assetów – na “rynkach finansowych” raczej nie tracą one płynności kompletnie i za jakiś ułamek są zbywalne. W przypadku rzeczywistej gospodarki ten ułamek często nie pokrywa kosztów transakcji – po zakupie na potrzeby przedsiębiorstwa niehandlowego dobra są bezwartościowe i muszą zostać przetworzone. Dlatego każde przedsiębiorstwo wraz z ekspansją powoli przemieszcza się ku assetom finansowym. Przyczyną tego stanu rzeczy jest to, iż rynek nie jest o zyskach, rynek jest o ryzykach. Inwestowanie oznacza zakup ryzyka. W przypadku złożonego przedsięwzięcia (sprzężenie operacji) kupuje się tanio ale na sumę wydaną, a często większą (zazwyczaj jest to możliwe) co oznacza że inni też w to włożyli choćby kredytując długoterminową umową na lokale, dostawy mediów, pracy.

Z wymienionych względów spisanie tego czym zajmuje się przedsiębiorca aby osiągnąć wynik jest trudne, a że wynik jest w czasie i koszty nie są stałe (eskalują wraz z rozwojem przedsięwzięcia) to istnieją punkty przecięcia krzywych czyniące cezury porzucenia przedsięwzięcia. Co z natury oznacza ze stratą (swoją rzeczywistą – wkładu oraz potencjalną uwikłanych, ponieważ nie kontynuują zarabiania mimo oczekiwań). Dobrym przykładem jest telefon z zusu, z awanturą jak pracownik śmiał umrzeć skoro jeszcze miał płacić składki – no to taki jest poziom rozumowania uwikłanych, oczekiwanie statyczności i cykliczności świata. Tymczasem gospodarka to zjazd “na wariata” z termodynamicznej górki.

Stawianie przedsiębiorcy pytań o to jak zarobił ma sens przy stoliku z czymś płynnym w naczyniach. Rojenie sobie że to co zarobił nie rozeszło się na ekspansję (w tym potrzeb osobistych) i łun to gdzieś trzyma w skarbcu jest na poziomie referenta skarbówki. I to takiego głupszego, bo prowadzący sprawy gospodarcze wie, że jeśli nie zatrzymało się środków na koncie od razu, to prowadzenie dochodzenie musi zakładać że chapnął jaki głupi. Jeśli figurant jest znany organom ze spraw gospodarczych to nie ma się co nawet fatygować – środki rozpłynęły się jeszcze zanim zostały uznane. Gdyż w zwijającej się gospodarce przewaga intelektualna wyczerpuje znamiona oszustwa (ten co myśli zataja przed głupszym czego tamten nie wymyślił). Przewaga techniczna też jest uznawana za nierycerską, ale tego że zdobycie takiej przewagi jest wymagające to już mało kogo obchodzi.

Prędzej czy później do takiego shitstormu musiało dojść. Per procura znam obu typów i dlatego uważam tę awanturę za kabaret. Czasem pojawiały się głosy na temat jak jeden czy drugi zarabia. W innym wcieleniu byłem zamieszany na jedną nóżką zarówno w obrót metalami jak i w rejestracje firm, optymalizacje podatkowe. Pierwsze pomysły oficera prowadzącego zse sprowadzały się zresztą do organizowania jakiś biur podatkowych, optymalizacji, szkoleń. Mógłbym, ale zarabiałbym na tym mniej niż zarabiam, ponadto jest to uciążliwa, wysoko kosztowa branża, a przecież są na rynku aktorzy (w rozumieniu anglojęzycznym, nie że komedianci), którzy to organizują. Robiłem to kiedyś – obecnie do rejestracji, jeśli mnie najdzie potrzeba formalizacji, używam przedsiębiorstw tym się zajmujących. Potrzeby takie miewam rzadko, gdyż ludzie zgłaszają się do mnie z gotowymi przedsiębiorstwami i chętnie za te usługi płacę. Zgłaszają się nawet z maszynami, kontenerami, pracownikami – po prostu mogą na mnie zarobić, a ja czasem potrzebuję i zarabiają. Ot całe czary mary rozwiniętego przedsiębiorcy – samo przyłazi i można się o piętnastej raczyć napojem pod drzewkiem trollując brakujące teksty na bloga. Ale na początku tak nie było i kilka razy się wywróciło, tak że żreć nie było co.

Jak funkcjonuje handel metalami (i kamieniami) też wiem. Jest tam specyfika i nie podoba mi się tam. Jeśli ktoś ma jakieś zarzuty wobec Przemka to i tak jak na detal w skupie jest to człowiek nader miły i łaskawy. Gdyby czytelnicy wniknęli głębiej w ten rynek kiedy nie jest on w dobrej kondycji to jest tam nieporównywalnie paskudniej. Przemek to taka półka gdzie w ogóle ludzie w krawatach mają się z kim skomunikować bez potrzeby gry w trzy karty czy chickenchicken po odbezpieczeniu.

Sytuacja przedsiębiorcy nie jest jednak taka, że te zarobione hopsztyliony ma. Zjadają to nieudane interesy, o których nie wspomina ponieważ nie zaprzątnęły uwagi po tym jak zeżarły, a organizuje się tego mnóstwo (ileż prowadzę projektów posysających mi przepływy nie wiem sam). Pożera to też mnóstwo czasu, gdyż wykonawcy tak wyrażonej woli zadają pytania często od czapki – szczegółowe dotyczące sposobu wykonania czegoś przez nich, zamiast dostarczenia czegoś co działa i jest się o co przyczepić. A co najważniejsze skutkuje koniecznością orientowanie się we wszystkim co się prowadzi, łatwo więc znaleźć specjalistę w danej branży, który wie lepiej od przedsiębiorcy. Wiedza przedsiębiorcy jest więc z punktu widzenia specjalistów płytka, a jeśli przedsiębiorca jest specjalistą w jakiejś dziedzinie to jego wiedza jest historyczna i często nielicująca z teraźniejszością. Mimo to jest tak właśnie funkcjonują korelatory w organizacji biznesu – tak szeroko trzeba się orientować i jednocześnie tak płytko da się && wystarczy. Specjalistów można kupić, ich specjalizacja jest okupiona istotnym ograniczeniem na innych polach i korelator służy im wymianie tych deficytów, akurat dzisiaj przy użyciu systemu finansowego, ale przecież to nie jedyne rozwiązanie.

Jakkolwiek omawianych hopsztylionów już nie ma (rozeszły się) to ich zdobycie za którymś razem nie jest zdarzeniem losowym, a pewną prawidłowością i nawet jeśli przedsiębiorca oszczędności ma to są one nieproporcjonalnie niskie do wykorzystywanego kapitału (w przedsiębiorstwie handlowym o szybkim przepływie i dużej płynności – PM kapitału jest dużo w każdym czasie, ale nie można go wyciągnąć bez szkody dla przedsiębiorstwa), ale w zamian za to ma olbrzymie przepływy, do których nadwyżek jest w stanie to i owo podpiąć. A nawet coś podpiąć i coś mniej rokującego odłączyć. Są też zasoby (często całe przedsiębiorstwa gotowe na telefon rzucić się w wir zadań) no i są magazyny z dobrami materialnymi. Ale czy mamy to wszystko w czasie kryzysu gdy płynność pod psem i cashflow też lichy?

To są właśnie przyczyny takich shitstormów – rynek się kurczy w czasie kryzysu i jak tu współpracować gdy tort do podziału coraz mniejszy? Wszak koszty stałe są stałe, a przychody się kurczą – konieczna jest wtedy ekspansja (niewielu przedsiębiorców tworzy sobie w czasie prosperity komfortowe warunki, żeby zwinąć się o 80% i pod drzewem blogi skrobać). A ekspansja ma malejącym torcie ma taką konieczność, że trzeba kogoś najechać. Na razie jednak nikt jeszcze wypadku na ekspresówce nie miał i państwo się nie szczelali. A przecież różne oferty biznesowe trafiają do przedsiębiorców i różne mogą być opcje na stole. Wszak kryzys dotyka też brązowe skarpetki i chętnie kogoś prześwietlą aby zadać mu rozrywki z prokuratorem na koszt podatnika, a nawet i większe zgryzoty mają w pakiecie. A nie są przecież monopolistami na rynku zgryzot. Przy czym z grzeczności zakładamy, że przy sporach o tak skromne zasilanie (jakkolwiek w kwotach netto bez wiedzy o kosztach wydawałoby się laikom na istotne) na interenetowym ujadaniu się skończy, a strony nie zaczną podkładać sobie paragrafów jak to zwykle przedsiębiorcy zwykli czynić anonimami “Janusz w warzywniaku obok na kasę nie nabija” czy inne “somsiad pendzi y sam pije”. Choć kto ich tam wie. Rozczochrany deskorolkarz lubi sobie po sądach pochodzić – takie tam hobby mają miastowe.

Kryzys dla przedsiębiorcy ma szczególny charakter. Nie ma wtedy rynku, więc można odpocząć. Nie ma wtedy płynności więc nie można ekspandować. Nie ma wtedy targetów, bo nakłady na osiągnięcie jakiegokolwiek celu i tak przekraczają zwroty z pustego rynku. Są jakieś oszczędności, o ile są i tak długo jak są, oraz jakieś przepływy bazowe – tak samo o ile i jak długo. Za pierwszym czy drugim razem jest trudno to sobie w głowie poukładać, ponieważ świat ekspansji jakim przedsiębiorca żyje znika nagle i jeśli się w porę nie przygotowało, nie zwinęło do formy przetrwalnikowej to koszty stałe zabiją w ciągu tygodni. A przecież mózg jest przyzwyczajony do operowania takimi peryferiami jakie ma i jeśli zostają mu odcięte przedsiębiorstwa, pracownicy to musi się zrekonfigurować. Musi przejść depresję i poukładać połączenia na nowo. Jest to tak duże obciążenie że wielu nie podoła, część się wyhuśta, inni popadną w nałogi z przyczyn relaksacyjnych, jeszcze innym świat poskłada się w takim tempie, że wylądują na ulicy mając dość roszczeniowe otoczenie (pazerne żony zbrojne w malowane szpony). Trudno się na to przygotować. Jeśli wyjdzie się za wcześnie – może braknąć środków, jeśli za późno – koszty stałe zjedzą spadające przepływy i oszczędności. Zanim nabierze się na tyle wprawy aby jeść kiedy jest co zjeść, odłożyć zapasy kiedy to tylko możliwe, ekspandować peryferiami kiedy tylko się da i w odpowiednim momencie wycofać nie dając się mamić obietnicami ekspansji po wydatku (na wydatku się skończy, ekspansji nie będzie) to trzeba właśnie odnaleźć te wspomniane cezury – punkty kiedy porzucamy działalność i zostawiamy innych z dzieckiem. Wszak kryzys jak i przedsiębiorczość to zabawy socjoekonomiczne – niech się wszyscy bawią na miarę zaangażowania^^ Rezultatem tego będzie pozostawienie w historii wielu dziwnie wyglądających z perspektywy czasu bałaganów. Spółek bez sprawozdań. Spółki z korektami sprawozdań o siedmiocyfrowe kwoty w dół, spółki z korektami faktur antydatowanymi na lata przed ich zawiązaniem, braki w złożonych dokumentach, zagubione formularze, brak korelacji pomiędzy opowieścią, a sprawozdaniami w liczbach, często pomiędzy sumą faktur, a zgłoszonym do urzędu memoriałem. Na szczęście mało kto wie czego tam szukać i z takich shitstormów można dowiedzieć się czym ekscytuje się publika, oraz czego szukają przeglądacze sprawozdań. Silnie to rozgranicza stan wiedzy o przedsiębiorczości & sprawozdawczości strzyżonych oraz strzygących.

Nie potrwa to w nieskończoność. Przeleci okres wakacyjnego odbicia, jesienią ujawnią się skutki zbiorów, przeliczone zostaną na zapasy. Odbicie w zamówieniach minie, ci co już dłużej nie mają zajęcia będą wtedy głodni. Pierwsze objawy schodzenia z cen i podążającej za tym deflacji detalicznej się ujawnią, pierwsze przejęcia niewypłacalnych również. Zaczną rwać się struktury ekonomiczne, a za nimi społeczne. Ktoś będzie musiał zejść z cen, z głodu zaoferować pracę za miskę ryżu. Są całe kraje zapełnione “powracającymi”, gotowe na taką podaż taniego prola do wyzysku. Jeszcze ich przegłodzimy, bo zimą przecież zamówień nie będzie, i na przedwiośniu też. Skalkulujcie sobie, że przy obecnych kosztach mielibyście z jakimś niegodnym wspomnienia przychodem poziomu zamówień przetrzymać do marca i z 90dniowym terminem pierwsze faktury zaczną Wam schodzić na konto na koniec lipca następnego roku. Czy i ilu pracowników zostawicie w firmie do tego czasu? Ile lokali? Jaki metraż? Na ile godzin dziennie jest sens włączać światło? Czy otwierać firmę dwa razy w tygodniu? Czy zdążycie się spakować czy Was zlicytują? A jeśli zostaniecie dociążeni zapytaniami z urzędu i jakąś sprawą w pingponga na lewnicze papugi? A jeśli jeszcze najblizsi dociążą jakimiś zgryzotami? Jak będzie wyglądał Wasz biznes w lipcu 2021 kiedy zejdą pierwsze faktury o będzie można odrastającą wełnę jakiemu bacy obiecać? Po ile będzie wtedy referent? Po ile celnik? Kto przygarnie prewencję?