Mainstream

W d się poprzewracało!

Tekst rozrywkowy.

Łatwiej jest zadać bata niż odebrać marchewkę. Kompost nasz umiłowany uroił sobie jakoby nie odniósł korzyści z wyzyskiwalizmu z takim tylko uzasadnieniem, że nie bogaci się na miarę swoich oczekiwań leniąc się na miarę swoich możliwości. Świat w którym każdy prol dojeżdża do folwarku własną karocą zaprzężoną w dziesiątki skrytych pod maską koni, których czesać zgrzebłem nie trzeba to nie dość by zaspokoić oczekiwania plebsu. Świat w którym nie zajmują się przeżyciem do dnia następnego, a jedynie do następnego miesiąca to nie jest dla nich istotna poprawa bytu. Świat w którym można zbijać bąki całą młodość pozorując udział w edukacji zamiast zginać kark w niszczącej zdrowie robocie to nie dość dla motłochu. Wincyj i wincyj pokrzykują. Jednocześnie coraz mniej wnosząc do budowy tych dóbr i ich rozwoju, wnoszą magiczne zaklęcie spisane na karcie do głosowania i wydaje im się, że to wystarczy. Jednocześnie sabotują własne potrzeby na sabatach knując jak ich nie realizować i szukając frajerów, którzy zrobią to za nich. Doszło do tego, że sami sobie zorganizowali pozorowane prace – bo to przecież nikt inny jak oni sami zgłosili się szarlatanom do parogwizdkowej roboty. To oni wypełniają piętra przekładaczy papieru i dozoru nad sobą. Przecież miejsc gdzie rzeczywiście powstaje dobrobyt żadna kontrola nie spenetruje, bo wyobrażacie sobie państwo, aby jakiś urząd śmiał podważyć wyniki audytu księgowości poważnego przedsiębiorstwa, gdzie regionalnym szefem jest były naczelnik regionalnego urzędu poboru danin? Wyobrażacie sobie aby jakaś kontrola mogła przejść przez bramy instalacji przemysłowej nie przyjmując do wiadomości wyników kontroli korporacyjnego nadzoru mającego siedem pieczęci od pięciu instytucji?

Nawet jeśli Posejdon porwie platformę wydobywczą to za cały komentarz posłuży “shit happens”. Potrzebujemy dóbr wyrwanych z planety i ryzyka względem potrzeb są ważone oszczędnie. Gdy tylko możni wejdą w spór żelazny bez wahania całe obszary natychmiast dosyłają krwi i żelaza nie stawiając pytań czy ruch pojazdów na danym teatrze jest aby eko i czy ZielonyPajac nie powinien się sprawą pokrzywdzonych ostrzałem drzew zainteresować najlepiej przypinając się do nich łańcuchami^^

Żyjemy w czasach epickiego dobrobytu, a mimo to plebs ciągle jęczy. Z czego władzuchna nasza umiłowana (ta ze spiskowych koncepcji, jakoby światem rządziła bankstera, przemysł i siłowniki) prosty wyciąga wniosek iż lepiej jednak będzie trzymać motłoch w znoju i trudzie niż przekarmiać pospólstwo dając mu wytchnienie. Gdyż owo wytchnienie mitrężą jedynie na ekspansję roszczeń i dezorganizację prawdziwej gospodarki na której żerują. Każdy kawałek stali poświęconej na ich biurowe krzesło (które wszak mogło by być drewnianym zydlem) to węgiel i żelazo wyrwane z przemysłu potrzebującego tegoż materiału na kąsanie planety by wyrywać z niej kolejne kęsy minerałów. Rozpolitykował się plebs ponad miarę bez zrozumienia, że habitat, kareta czy żywność nie są jakimś danym przez potężne siły prawami człekokształtnych, a rezultatem pomysłowości konkretnych ludzi, którzy tak sprytnie przeprowadzili proces wyrywania zasobów rzeczywistości, że lud nie musi masowo garbić się w kopalniach, kuć w kamieniołomach i dźwigać na własnych garbach stosów materiału na wzniosłe budowle. Ba! Nawet tej całej żywności do bezproduktywnych miast nie muszą dźwigać sami tylko zmyślne urządzenia dostarczają je wprost do mroźnych spiżarń skąd mogą brać ile karta pozwoli.

I mimo tego wszystkiego ciągle im mało. Rozprawiają o koncepcjach jak tu zrobić, nie żeby się mniej narobić sumarycznie tylko żeby ktoś narobił się za nich. Towarzystwo nicnierobienia tak się rozrosło na owocach naszej pracy, że próbują narzucić wierzenia religijne, jakoby manna miała im spadać z woli politycznej. Tymczasem dzieje się wprost przeciwnie. Odkąd prostą produkcję wywieziono do ChRL i innych mnogostanów próg wejścia do produkcji wzrósł znacznie, nie można go było masowo przeskoczyć więc z opowieści poprzednich pokoleń wynikł prosty wniosek iż nie ma po co skakać. W przemyśle została garstka dziadków, pochowani w garażach dziedziczni specjaliści, którzy mają dostęp do szybkiej ścieżki kształcenia i morze, ocean człekokształtnych tworzących kastę niezdolną do jakiejkolwiek pracy związanej ze zrozumieniem czynności wiodących do rezultatów materialnych. Mamy za to nieprzebrane rzesze przekładaczy nieczytanych świstków i specjalistów od prowadzenia jałowych pogadanek jaki to świat miałby być. Spójrzcie na jakąkolwiek biurwę, która w oderwaniu od rzeczywistości wie lepiej od przedsiębiorcy jak skonstruować przedsiębiorstwo choć sama nigdy nie prowadziła jakiegokolwiek. Z wianuszkiem biurw mających czelność gospodarza pouczać jak prowadzić gospodarstwo i gotowych w zaprzaństwie swoim oceniać jego pracę, a nawet decydować za gospodarza. Parobcy poprzebierali się w fikuśne stroje, wydali sobie glejty własnego wyznania “wiemy lepiej” i próbują się szarogęsić. Nie dostrzegając, że ich dostęp do dób jest proporcjonalny do tego co wytworzą i taki urzędas zarabia przynajmniej rząd wielkości mniej od najmarniejszego gospodarza. Wszak korupcja ma swoje źródła, a cóż by to byli za kapłani lewa, gdyby nie przyjmowali srebrników – takich byśmy nie tolerowali.

Powoli jednak budzimy się w pokoleniu zeków. Niektórzy (w krainach gdzie średnia wieku jest +10 i więcej) nie zdążyli się wybudzić tak delikatnie. Najpierw oszczędzili na dzieciach, później liczyli że w Chińczykach znaleźli frajerów, którzy będą za nich pracować do czasu aż ogarną roboty, które mają za nich pracować. Później wspomagali się imigrantami z kolejnych, rozbijanych przez Atlantów krain przemysłowych. Aż okazało się, że te zrobotyzowane fabryki co prawda nie potrzebują prola, ale do utrzymania ruchu przy oczekiwanej precyzji potrzebują niebotycznych ilości piśmiennych, rozumnych techników & inżynierów, których nie kształcili z powodu progu nie do przeskoczenia. Roboty efektywnie zastąpiły jedynie prace najprostsze i najniebezpieczniejsze – mogą pakować kartony albo zbijać odlewy prosto z pieca. Niby tam miała być jakaś ai i takie tam dyrdymały, jednak złożoność świata materialnego rośnie na tyle szybko, że jakoś nie wyszło i od dekady te linie sprzedają do demoludów i Afryki. Tam jeszcze nie połapano się tak powszechnie w kosztach utrzymania marzeń.

Tymczasem zeki postawiły jasno kwestię praw człekokształtnych. Jak nie ma prądu, habitatu, karety, paszy i nadwyżki na wymianę to udział w takiej bezproduktywnej działalności pozostawiają komuś innemu. Tylko tych innych ktosiów nie urodziło się dość dużo, od kilku pokoleń intensywnie pracowano nad oszczędnościami w tym zakresie i wreszcie zbieramy plon. Darcie japy przez gerontów, że zeki nic nie umieją, a coś by chciały jest bezcelowe – nie umieją, ponieważ nie ma ich kto nauczyć, bo geronci wybili dziurę pokoleniową w kwalifikacjach do tego stopnia, że stare majstry mają polew z młodych konstruktorów. Jeszcze tych naszych, których mamy pod ręką odratujemy i ociosamy tak aby przenieśli pochodnię kwalifikacji przez mroczne czasy, ale nie ma nas znowu tak wielu aby wypełnić wybitą przez gerontów dziurę. Ot u nas będzie działało – nam nie braknie do naszej bramy, a tych za bramą nie znamy.

Nawet koncepcja jak to się robi, żeby wchodzące do maszynki pokolenia czegoś przydatnego nauczyć gdzieś się zapodziała. Choćby siły zbrojne mające w czasie pokoju zapewniać mobilność społeczną od dawna nie kształcą masowo dołów społecznych aby dowieźć w rezultacie kilkuletniej tresury mechaników, kierowców, rzemieślników. Siły zbrojne w czasie pokoju nie są przecież po to, żeby kształcić nosicieli karabinka, ale po to, żeby po kilku latach wypluć człekokształtnego, który wie iż rano trzeba wstać, umyć zęby, zasłać kojo, stawić się na szychtę NA CZAS, a nie kiedy się przypomni. No i żeby mieli jakieś tam kwalifikacje, które dalej będą obrabiane już w cywilnej gospodarce. Czyli zawiódł nawet mechanizm najniższego poziomu. Koreańczycy ze zgrozą stwierdzili, że będą musieli przywieźć własną kadrę do murzyńskości, ponieważ murzyńskość nie ma dość kwalifikowanych techników i inżynierów aby ich wyrwać z rynku. Takich papierowych ma oczywiście od groma, ale nie takich przemysł tego etapu potrzebuje.

 

Jakikolwiek jazgot gerontów jest więc bezcelowy. Nie będą mieli domów spokojnej starości gdyż zasoby roztrwonili miast przeznaczyć je na infrastrukturę zdolną kształcić pokolenia budujące im te domy. A sami już nic nie wzniosą i posiadane nieruchomości, tak gorliwie zbierane pójdą po kilka centów od dolara czy to przez hipotekę czy też w ramach postępowań spadkowych. Stopy procentowe gwałtownie szarpnęły nie tylko zakredytowanymi pod korek, ale też tymi tylko delikatnie podpierającymi się dźwignią w taki sposób, że z przyczyn demograficznych & kredytowych gwałtownie spadła liczba wypłacalnych (produktywnych) przedsiębiorstw, które by tych nieruchomości potrzebowały. Czasy żucia sorgo przy ognisku mijają. Ognisko wygasa, sorgo nikt nie donosi, jedynie starzy szamani pomstują jeszcze w zaprzeszłych instytucjach jakimiż to zuchwałymi ukazami ujarzmią rzeczywistość. A rzeczywistość powoli przeżera ich siłownik na nieistotnych frontach.

Parobkom nie stanie na dowożenie bezcennych kopalin by zasilić karoce, betonowe klocki nie nadają się do tak stratnej infrastruktury grzewczej, a drewna wozami do centr tak wielkich miast nikt raczej nie dowiezie. I wszystko powoli wróci do normy. Lud pokrzyczy, może nawet kogoś obwiesi, a tym którzy się ogarną w d poukłada się zgodnie z zastaną rzeczywistości. Bo czyż potrzebujemy tak dużej, bezproduktywnej populacji, która okazuje się jedynie sinkiem na zasoby?

Owszem – niewyobrażalne byłoby jeszcze kilka wieków temu aby parobek po pańsku do folwarku się udawał co dzień. Dziś to możliwe. Ale posiadanie sadyby i pojazdu to nie jest prawo człekokształtnego tylko rezultat pracy. Kultyści lewa mogą nawet taki dogmat ustanowić, że należyimsię, ale niech sobie nie żałują – coroczny lot na grzanie tyłka w ciepłym piasku też jest możliwy więc nie ma się co ograniczać i z wycieczką nad atmosferę. Być może będzie to w przyszłości możliwe choć dziś niewyobrażalne tak jak niewyobrażalne było wozić duraluminiową rurą plebsu do grzania tyłków w ciepłym piasku oraz innych wygód jakie mamy. Ale nie będzie to rezultat dekretów kultu lewa i wrzucania kartek, a ludzkiej przemyślności realizowanej w materialnym świecie. A do tego właśnie spora część populacji się nie kwalifikuje i skutecznie pozbawiła się możliwości takich cywilizacyjnych awansów.

Zeki wspaniale rozwiązały problem – dostarczają nie według potrzeb, a względem tego co im jest dostarczane. No i jak demokratycznie – nie ma się do czego przyczepić. Nawet zmiana ustroju i nakazy pracy nic tu nie pomogą, gdyż większość populacji do żadnej, owocnej pracy się nie kwalifikuje. Choć ich wyobrażenia są całkowicie inne.